Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

▪︎ 6 - 𝑴𝒆𝒎𝒆𝒏𝒕𝒐 𝒎𝒐𝒓𝒊

- Poczekaj na mnie! - krzyknął w stronę różowowłosej dziewczynki.

- Jak chcesz być najlepszy to musisz się starać, a nie prosić mnie żebym dała ci fory. - powiedziała przez ramię.

- Ah tak? - z pomocą magii powalił dziewczynkę na ziemię. Posłał jej rozbawiony uśmiech kiedy próbował ją minąć, ale ta podstawiła mu nogę sprawiając że wylądował obok niej.

- Jak mogłaś?! - zapytał z wyrzutem ale i rozbawieniem w głosie.

- Wiesz że nie można oszukiwać - pokazała mu język i zaczęła się śmiać. - Zobaczysz, kiedyś zostaniemy najlepszymi wojownikami i uratujemy wiele istnień.

Candy wpatrywał się w dziewczynkę która ze spokojem na twarzy wpatrywała się w niebo. Mając ten widok czuł jakby robiło mu się cieplej na sercu. Pragnął aby ta chwila trwała wiecznie. W pewnym momencie obraz zaczął się rozmywać, a z jej ust zaczęła wypływać krew.

- Pomóż mi, Candy... - powiedziała ochrypłym głosem i wyciągnęła do niego drżącą rękę.

Zanim się obejrzał, jej ciało było poturbowane i w niektórych miejscach zmiażdżone. Błazen krzyknął z przerażenia i odskoczył do tyłu. Chwilę później nastąpiła ciemność. Candy oddychał ciężko, a całe jego ciało trzęsło się niekontrolowanie.

- Ojoj, czyżby coś cię zabolało. - w pustce rozniósł się echem demoniczny rechot.

- Mógłbyś już dać sobie spokój, powielasz te same wizje - warknął błazen, łapiąc się za ramiona w nadziei, że da radę szybko się uspokoić.

- Gdybyś siebie teraz widział, jaki jesteś roztrzęsiony, słaby, żałosny. Za każdym razem - Niemal wypluł te słowa.

- Nawet nie pamiętam jej imienia - Genyr powiedział szeptem do siebie i poczuł jak po jego policzkach spływają łzy.

- Wypadałoby już wrócić do twoich "przyjaciół". - Night Terror powoli zaczął iść w kierunku błazna.

- A co jeśli powiem nie? - otarł twarz i spojrzał wściekle na demona. Chciał się zanieść szlochem, ale wiedział że to nieodpowiedni moment.

- Nie? Błagam, nie zaczynaj znowu tej rozmowy. Zobacz jak wiele osiągnąłeś dzięki mnie, poprawka, jak ja wiele osiągnąłem dzięki tobie. Ten klown wydaje się naprawdę cię lubić, co prawda trzeba było go trochę zmanipulować...

- Zostaw go w spokoju, nie chcę go już dłużej w to wszystko mieszać. Nie jest niczemu winny.

- Gówno mnie obchodzi co chcesz, jest przydatną marionetką i do ukończenia moich planów jest potrzebny chociaż szczerze go nie lubię . - Candy chciał się rzucić na Night Terror'a, ale ten złapał Candy'ego za gardło i podniósł do góry. - Myślisz że nie wiem co chciałeś teraz zrobić?! Kiedy ty się w końcu nauczysz że próba ataku na mnie jest bezcelowa? No cóż, będę cię musiał znowu nauczyć posłuszeństwa. Następną osobę zabijesz TY. - demon wykrzywił usta w przerażającym uśmiechu widząc rosnący strach w oczach błazna.

⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱

- Kaitlyn, obudź się - Noen potrząsał śpiącą dziewczyną, ale nic to nie dawało.

Chłopak obudził się jakiś czas temu, widząc że jego współlokatorka jeszcze śpi, próbował z powrotem zasnąć, ale najzwyczajniej w świecie nie mógł. Nie miał czym się zająć co było nad wyraz frustrujące bo podejrzewał, że to nie jest jedyny raz kiedy będzie zdany tylko na siebie. Pozostała jeszcze jedna opcja, która może nie była najlepszym rozwiązaniem ale ten jeden raz mógł sobie na to pozwolić. Noen nabrał głębokiego oddechu:

- AAAAAAAAAAAA - wrzasnął tuż przy jej głowie.

- Już wstaję! - dziewczyna usiadła gwałtownie, przetarła oczy i zdezorientowana pokręciła głową. - Co się dzieje? - zapytała śpiącym jeszcze głosem.

- W sumie to nic, po prostu mi się nudziło, ale -dopowiedział widząc zdenerwowany wyraz twarzy dziewczyny - zapewne i tak za chwilę będzie się coś działo, więc lepiej żebyś teraz się obudziła. Mam rację?

- Masz - westchnęła, i potarła obolały kark. Widocznie spała całą noc w jednej pozycji. Wstała z łóżka i zaczęła się rozciągać. Rozpoczynał się kolejny dzień, który jest już od samego początku nieprzewidywalny. Prawdopodobnie kilkadziesiąt ludzi zadaje sobie pytanie dlaczego tu są, dlaczego oni. Przecież każdy mógłby tu trafić ale akurat ich to spotkało. Zastanawiała się przed snem czy istnieje coś takiego jak „szczęście", czy jest to po prostu wymyślone słowo by grać na ludzkiej naiwności, że żeby mieć to i to, trzeba mieć szczęście, a jak go nie masz to najwyraźniej czegoś ci brakuje np. specjalnego kamyka albo musisz zrobić to i tamto... Prosty sposób na zarobek albo stygmatyzowanie innych. „Nie zbliżaj się do niego, bo wczoraj przeszedł drogą przez, którą przebiegł czarny kot". Przypomniała sobie rozmowę jaką słyszała pewnego słonecznego dnia kiedy przechadzała się z rodzicami po rynku miasta.

Drzwi otworzyły się, współlokatorzy popatrzyli się na siebie i skinęli wspólnie głowami. Na korytarzu zaczął zbierać się już ludzie, którzy zaniepokojeni oglądali się wokół. Zaczęły się pojawiać niebieskie ogniki które wyznaczyły trasę którą podążył tłum. Trafili do dużej sali gdzie pod ścianą stała już trójka morderców: klown, zabawkarz i lalkarz. Gdy wszyscy weszli już do środka, do pomieszczenia wleciał niebieski dym z którego wyłonił się z uśmiechem błazen.

- Co tu tak cicho? Trafiłem na stypę? - zaśmiał się głośno - W sumie poniekąd racja... dobra mniejsza - machnął niedbale ręką - Ponieważ wasz już martwy kolega, który dał przedstawienie wczoraj, wypowiedział parę nieprzyjemnych słów, doszedłem do wniosku że nie mogę puścić wam tego płazem. Bądźcie grzeczni i ustawcie się w dwóch rzędach.

Ludzie z zakłopotaniem spojrzeli się po sobie.

- TERAZ! - błazen wrzasnął demonicznym głosem.

W mniej niż 10 sekund tłum ustawił się tak jak nakazał im to Candy Pop.

- Świetnie... zatem niechaj spojrzę okiem - niebieskowłosy przeszedł się w jedną stronę, wbijając wzrok w przestraszoną ludność. Można by powiedzieć że przeszywał ich dusze na wylot, poznając ich najskrytsze sekrety. W pewnym momencie zatrzymał się na środku, i przechylił lekko głowę. Wymienił spojrzenie z kobietą, której serce drżało z niepokoju, a błazen mógł doskonale to wyczuć. Nie zmieniając pozycji ciała, skierował wzrok na dół, po czym szeroko się uśmiechnął. Mała dziewczynka stojąca za kobietą, kurczowo ściskając materiał jej sukienki stała się jego celem. Złapał dziecko za rękę i szarpnął do siebie.

- Nie! - kobieta zrobiła krok do przodu, a z jej oczu poleciały łzy.

- Dlaczego wasze reakcje są takie do przewidzenia? To już się robi nudne. - westchnął. Miał nadzieję że w końcu spotka osobę która pod tym kątem spełni jego oczekiwania, lub nawet je przerośnie. Jak na ten moment nic na to nie wskazywało.

- Proszę, nie rób jej krzywdy. Możesz zabrać mnie - jej głos zadrżał.

- Myślisz że mnie to cokolwiek obchodzi? - zaśmiał się - Nie robię licytacji - odwrócił się na pięcie.

- Błagam... - jęknęła.

- Głośniej - jego kąciki ust uniosły się ku górze.

- Błagam, mogę oddać ci swoją duszę ale zostaw to dziecko w spokoju. - kobieta czuła jak miękną jej nogi, a głos staje jej w gardle

Candy Pop spojrzał się przez ramię. Niezmiernie bawiła go ta sytuacją. Jak wiele człowiek był w stanie poświęcić dla osoby którą kochał. Miłość - co tak właściwie to oznacza. Walczyć w imię miłości. Puste słowa, w obliczu śmierci i tak ludzie pokazują kim tak naprawdę są, jak bardzo są plugawi i kłamliwi. A jednak okłamują się do samego końca. Myślą że są bohaterami, że odkupią swoje grzechy jeśli poświęcą się dla drugiej osoby? Ile takich przypadków widział? Zdecydowanie dużo, ale jednak bawiło go to za każdym razem - Obraz desperacji.

- Kusząca propozycja, jednak pozwól że zapytam. Jesteś świadoma konsekwencji?

- T-Tak - pokiwała delikatnie głową.

- Świetnie - puścił dziewczynkę, a następnie złapał kobietę w pasie, po czym przyciągnął ją do siebie. Ujął ją delikatnie za podbródek i przejechał kciukiem po jej dolnej wardze. - Smutno by było tak po prostu odebrać ci duszę, nie ma w tym żadnej ekscytacji, radości... Trzeba to trochę urozmaicić, nie sądzisz? - uśmiechnął się subtelnie.

Sekundę później kobieta zniknęła w kłębach dymu, co oznaczało, że błazen teleportował ją w jakieś miejsce. Ponownie złapał dziecko za przed ramię, jednak kiedy chciał je pociągnąć za sobą, coś mu przeszkodziło.

- Nie dotrzymasz obietnicy? - za drugą rękę dziewczynki trzymała mocno Kaitlyn. Dziewczyna była wzburzona, działała zupełnie impulsywnie.

- Nie wydaje mi się żebym coś obiecywał - lekko przekręcił głowę na bok. Czuła jak przez jego ciało przebiegł dreszcz ekscytacji.

- Dusza tamtej osoby, w zamian za życie tego dziecka. Taka była umowa. - dziewczyna zmarszczyła brwi

- Nie potwierdziłem tych słów. I co teraz cukiereczku, zamierzasz się ze mną kłócić? - w jego oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki.

- Ale również nie zaprzeczyłeś tym słowom - nie dawała za wygraną.

- Kaitlyn, odpuść - powiedział szeptem Noen. Nie wiedział za bardzo co robić, wdawać się w dyskusję nie opłacało, z drugiej strony nie zrobienie czegokolwiek też wyglądało słabo.

Błazen spojrzał na chłopaka i puścił dziewczynkę. Kaitlyn "schowała" dziecko za siebie, posyłając mu zwycięski wyraz twarzy. Candy Pop zrobił ruch sugerujący że miałby odejść, ale zamiast tego gwałtownie stanął na przeciw bohaterki, złapał ją za przedramię, i przyciągnął do siebie tym samym ciągnąc jej ciało w dół, i z całej siły uderzył ją kolanem w dolną szczękę, precyzyjnie trafiając "w punkt" na czubku brody. Kaitlyn upadła na posadzkę, przed oczami miała mroczki, jej organizm całkowicie odmówił posłuszeństwa. Nie była nawet w stanie poruszyć palcem u dłoni. Błazen kucnął obok niej i założył jej za ucho opadający na twarz kosmyk włosów.

- A co teraz? Co zrobisz cukiereczku? - dziewczynie udało się jedynie zrobić lekko zauważalny grymas złości, na co Candy Pop zareagował śmiechem. Demon wstał, a w jego dłoni pojawił się znany wszystkim młot. Zamachnął się i szybko opuścił go celując w głowę Kaitlyn.

⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱

- Znowu wszystko jest we krwi - Yennefer pokręciła głową. Wcale nie uśmiechało się jej zmywać rozbryzganą po sali, zakrzepłą posokę.

- Przeszkadza ci to? - Błazen popukał palcem w drewniany blat biurka, uważnie analizując mowę jej ciała.

- Zgadnij kto będzie to potem sprzątał - kobieta położyła ręce na biodrach, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

- Tyyy? - powiedział wydłużając samogłoskę, i przybierając głupkowaty uśmiech.

- Tak - wyjęła z kieszeni bawełnianą chusteczkę i podeszła do błazna by chwilę później wytrzeć z jego twarzy zaschniętą już krew.

- Instynkt macierzyński ci się odezwał? - Candy zaśmiał się cicho. Yenn tylko przewróciła oczami, spróbowała zrobić krok do tyłu, ale uniemożliwiła jej to ręka błazna która oplotła się wokół jej talii, i przyciągając ją do niego, i sprawiając że wylądowała na jego kolanach.

- Rozluźnij się trochę - delikatnie pogłaskał ją po głowie.

- Dlaczego zabiłeś tamtą dziewczynę? - zapytała wpatrując się w jego oczy oczekując jakiejś odpowiedzi, która będzie wystarczająco dobra by kobieta nie musiała dłużej o sytuacji rozmyślać.

- A dlaczego nie? Zresztą, to nie jest teraz tak ważne, skup się na swoich obowiązkach. - Tymi słowami pogrzebał jej nadzieję, i przypomniał jej o pracy jaką miała wykonać, a jakiej bardzo nie chciała robić.

- Rozumiem - skinęła głową i zacisnęła usta w wąską kreskę. - Pójdę już - wstała bez słowa i wyszła z pomieszczenia.

Candy po raz kolejny udowodnił jak łatwo mógł owinąć ją sobie wokół palca, a ona nie zamierzała się sprzeciwiać. Wystarczyło, że nauczył ją co i jak. Wiedziała, że jak zastosuje się do poleceń to błazen pośle jej uśmiech, może nawet ją w pochwali a w najlepszym wypadku pozwoli sobie na krótki kontakt fizyczny, chociażby pogłaskanie jej po policzku. To sprawiało że Yenn codziennie zrywała się z łóżka z wiarą że dzisiaj będzie ten dzień.

⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱

Noen siedział oparty o ścianę, i dla zabicia czasu zaczął liczyć w myślach. Obecnie był na liczbie 347, albo 348... właściwie mylić mu się zaczęło przy 229. Przyniósł nieprzytomną dziewczynę do pokoju i teraz czekał aż się obudzi. Oczywiście było z nim też to dziecko które Kaitlyn uratowała. Jak? On też się zastanawiał. Nie potrafił wymyślić żadnego logicznego wyjaśnienia.

- Ała, kurwa... - tak brzmiały pierwsze słowa Kaitlyn po tym jak się obudziła.

- No nareszcie - chłopak wstał i podszedł do łóżka na którym leżała wspomniana dziewczyna.

- Co się stało? -zapytała próbując podnieść się do pozycji siedzącej, co sprawiło jej dużą trudność, ze względu na fakt że całe jej ciało krzyczało z bólu a ona sama czuła jakby świat wokół niej wirował.

- Postanowiłaś uratować jakieś losowe dziecko, którego nawet nie znasz, ale tamten błazen ci wyjebał więc poleciałaś jak deska na ziemię i nie mogłaś się ruszyć.- Noen zaczął chodzić po pokoju i robić chaotyczne ruchy rękoma - Potem przyzwał ten swój młot i chciał roztrzaskać ci głowę i właśnie wtedy zemdlałaś, ale zatrzymał młot praktycznie nad twoim łbem, po czym znowu się zamachnął i zabił jakąś laskę obok. I dalej w skrócie, zabrałem ciebie i tego małego szczyla razem ze sobą. Koniec.

- Łał, naprawdę doceniam tą całą gestykulację którą wykonałeś opowiadając tą całą historię - skrzywiła się delikatnie odczuwając jeszcze bardziej skutki swoich działań, jakim było wzrastające osłabienie powiązane z migreną.

- Dzięki, starałem się. Wracając, co zamierzasz zrobić z tym gówniarzem? - wskazał palcem na nieruchome dziecko.

- Czemu musisz być taki niemiły - westchnęła głęboko. Spojrzała się na dziewczynkę, która siedziała w kącie pokoju, i wpatrywała się tępo w podłogę. Kaitlyn wiedziała że dogadanie się z nią może być bardzo trudne ze względu na to co się niedawno wydarzyło. Mimo wszystko postanowiła spróbować. Z trudem podniosła się z łóżka, i podeszła do dziecka. - Hej, jestem Kaitlyn, a ty jak masz na imię? - odpowiedziała jej głucha cisza. Mimowolnie odwróciła głowę w stronę Noena. Chłopak spojrzał jej w oczy i pokręcił głową.

Zegar na ścianie cicho tykał odliczając następną sekundę. Powietrze wydawało się co raz cięższe z każdą chwilą. Cisza sprawiała wrażenie dłużyć się w nieskończoność. Jaką ulgą byłoby teraz siedzieć w domu, pod pierzyną i wsłuchiwać się w dźwięk spadających na ziemię kropli deszczu. Nie martwić się co przyniesie jutro, po prostu żyć chwilą. Bolesne jest zderzenie się z rzeczywistością, która nie spełnia praktycznie żadnego z wyobrażeń - nawet poczucia bezpieczeństwa.

- Helena

- Słucham? - Kaitlyn czuła jakby ktoś wybudził ją z głębokiego snu.

- Mam na imię Helena, Helena Gagliardi - powiedziała dziewczynka.

Jestem Noen, tak mówię... jakby co - chłopak odwrócił się twarzą w stronę drzwi, które sekundę później się otworzyły.

Kaitlyn złapała dziecię za rękę, po czym wstała i wyszła bez słowa na korytarz.

⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱

Candy Pop przechadzał się po korytarzach z uśmiechem na twarzy, bowiem wymyślił jaki rodzaj rozrywki będzie miał dzisiaj po obiedzie. Już wyobrażał sobie przerażone wyrazy twarzy ludzi, którzy będą uczestniczyć w jego zabawie. Tak, chciał to zobaczyć. Chciał poczuć ich strach, widzieć jak powoli umierają w agonii.

- Czyż to nie cudowne...Jason? - błazen odwrócił się na pięcie.

Zabawkarz westchnął głęboko, opierając się o ścianę na końcu korytarza.

- Nie musisz się tak skradać, chyba że planujesz na mnie jakiś zamach. Czy o czymś nie wiem? - Candy pochylił się lekko do przodu i zmarszczył brwi.

- Nie, jeszcze nie wpadłem na tak idiotyczny pomysł by cię napaść - odpowiedział przewracając oczami. Spotkanie teraz Candy'ego to najgorsze co mu się mogło przydarzyć.

- No dalej Jason, widzę że coś cię trapi - błazen doskonale czuł napięcie jakie towarzyszy czerwonowłosemu. Była to idealna okazja do wykorzystania.

Zabawkarz powoli zaczął się do niego zbliżać

- Cokolwiek by mnie trapiło, nie leży w twoim interesie. - fuknął i posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Ojoj, dlaczego jesteś taki oschły? Chyba coś mi się należy, za to ile dzięki mnie zawdzięczasz. No dalej, co to jest? Rywalizacja z Puppeteerem, koszmary nocne, wspomnienia z dzieciństwa, a może twoja przyjaciółka znowu okazała się nielojalna i kłamliwa? - przez cały czas towarzyszył mu cyniczny uśmiech.

Jason w momencie doskoczył do Candy'ego i oplótł swoje gnijące palce wokół jego szyi. Mroczny błazen nie zrobił praktycznie żadnego ruchu, oprócz lekkiego podniesienia głowy do góry.

- Byłoby lepiej, gdybyś raz na jakiś czas stulił pysk i nie wpychał nosa w nie swoje sprawy - zabawkarz mocniej zacisnął swoje szpony, widząc jak demon przymrużył oczy, a na jego ustach nadal malował się złośliwy uśmieszek.

- Próbowałeś kiedyś poderwać w ten sposób jakąś laskę? Wyglądasz bardziej przekonująco niż zazwyczaj.

- Posłuchaj mnie kurwa uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać.

- Ależ ja cię słucham - Candy jednym sprawnym ruchem przygwoździł Jasona do ściany. Siła uderzenia sprawiła że zabawkarz poluzował uścisk dłoni, co mroczny błazen błyskawicznie wykorzystał, przytrzymując jego rękę nad jego głową. - Wiesz, uwielbiam te nasze małe kłótnie, śmiesznie jej słyszeć jak przeklinasz, a nie robisz tego często, ale zawsze zapominasz gdzie leży granica. Za dużo sobie pozwalasz, Jason - wysyczał

- To dosyć zabawne, szczególnie że nie robię zbyt wiele - uśmiechnął się pod nosem.

Błazen zaczął się śmiać, a zabawkarz do niego dołączył. Kiedy w końcu się uspokoili Candy pokręcił lekko głową, spojrzał się czerwonowłosemu w oczy i natychmiast jego wyraz twarzy zmienił się na złowrogi. Wystarczyła chwila by podniósł i przycisnął swoje przedramię do krtani twórcy zabawek, skutecznie go w ten sposób podduszając.

- Gdybym chciał, zajebałbym cię tu na miejscu i dobrze o tym wiesz.

- Więc co cię powstrzymuje? - powiedział Jason z wymalowanym na twarzy trudem.

Candy zaśmiał się, i odszedł kawałek do tyłu.

- Co mnie powstrzymuje? Dobre pytanie, na pewno nie "zdrowa" moralność... hmm, może bardziej ciekawość? Tego co się wydarzy, może to to? Chociaż, nie jestem pewny - błazen wydawał się być w stanie głębokiego zamyślenia.

- Wybaczcie że wam przerywam, ale ludzie są już w sali - Laughing Jack wyłonił się z końca korytarza.

- Już idziemy! - demon podbiegł do Jack'a z uśmiechem na twarzy.

- Następnym razem nie zamierzam cię informować, cholera Candy, nie jestem twoją matką, a co gorsza pokojówką - klown warknął

- Nie chcesz być moim służącym? Miałbym dla ciebie idealny strój, w twoich ulubionych czarno-białych kolorach!

- Pieprz się.

- Ale tak sam? chyba że z tobą? Może innym razem, teraz mamy rzeczy do zrobienia.

L.J już otworzył usta, z zamiarem solidnego ochrzanienia Candy'ego, ale błazen był szybszy.

- Tylko się z tobą droczę, chcesz do mnie dołączyć wieczorem, do krwawej zabawy?

- Przyjmę to jako przeprosiny - weszli do jadalni i zajęli swoje miejsca.

Candy, musiał to przyznać, zaczynała irytować go ta cała gierka. To całe udawanie. Denerwowała go postawa ludzi względem niego, z resztą nie tylko ludzi. Wszystkich, dosłownie wszystkich. Każdej cholernej osoby, postaci, istoty. Dlaczego do osiągnięcia swoich celów potrzebuje do pomocy kogoś takiego? Kto może się z nim równać, a co dopiero się mu stawiać?! Miał ochotę każdej osobie która miała czelność z niego zadrwić, zafundować godziny cierpienia. Nigdy nie zapomniał każdego żartu na jego temat, szczególnie tych obraźliwych, i nie zamierzał ich wybaczyć. A już na pewno nie, bez solidnego rozgrzeszenia.

⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱⊰◇⊱⊰-⊱

Kaitlyn powoli przeżuwała kęsy jedzenia. W głowie miała zupełny mętlik, plan przeżycia poszerzył się o jeszcze jedną osobę. Przymknęła oczy próbując uspokoić myśli, niestety nie mogła się w żaden sposób skupić. Wzięła głęboki oddech i spojrzała się na Noena, z cichą nadzieją że chłopak za chwilę powie coś co ją pocieszy. Jednak on jedynie patrzył się tępo w jeden punkt

- Czuję się obserwowany - wymamrotał.

Kaitlyn oparła rękę na brodzie, a palcem drugiej zataczała koła po brzegu szklanki, która odbijała delikatne promienie słońca.

- Jeśli myślisz że podam ci gotowe rozwiązania, to się mylisz. Kaitlyn to dziecko najprawdopodobniej jest straumatyzowane, ciężko mi to przyznać, ale może lepiej by było gdyby ten błazen je sobie wziął.

- Więc twoim zdaniem lepiej pozwalać temu psychopacie na wszystko? Taka jest twoja postawa?! Podkulić ogon i czekać na komendy?! - dziewczyna zacisnęła zęby.

- Boże drogi, mam wrażenie że rozmawiam z idiotą - Noen przekręcił oczami i wrócił do jedzenia.

- A ja z niewidomym - odpysknęła mu.

Chłopak złapał ją za nadgarstek i lekko przyciągnął do siebie

- Chcesz być bohaterem? Dobra, tylko że nikt potem o tobie nie wspomni, bo wszyscy tu kurwa zginiemy - warknął

- Z przyjemnością to zrobię - wcale nie chciała umierać, z resztą czuła że po prostu nie może. Postawiła sobie cel i tego chciała się trzymać. Nie mniej jednak miała wrażenie że iskra która była gdzieś zakorzeniona w jej sercu powoli przygasa. A kiedy zgaśnie, po prostu ona zostanie w miejscu, i będzie czekała na śmierć, aż obejmie ją i zabierze w świat w którym wszystko powinno być proste. Tam, będzie biec przed siebie po ziemi usłanej kwiatami, delikatny wiatr będzie rozwiewał jej włosy. Będzie biec aż w końcu dotrze tam gdzie będą jej rodzice którzy z uśmiechem złapią ją w swoje ramiona, a ona będzie czuć się bezpieczna. Ta wizja była tak daleka, a jednocześnie tak bliska. Jednak zanim do tego dojdzie Kaitlyn obiecała sobie pomścić tych którzy odeszli, osądzeni niesłusznie, skazani przez kogoś kto nie miał do tego prawa. Dopiero wtedy będzie mogła poczuć ulgę i odpocząć.

Z rozmyśleń wyrwał ją donośny głos błazna

- Mam dzisiaj dobry humor, zatem pozwolę dać wam chwilę na odsapnięcie. Aczkolwiek nie omieszkam podzielić się z wami tym, że wymyśliłem dla na świetną rozrywkę! Znaczy, głównie dla mnie, bo ludzie mają bardzo prymitywne poczucie humoru.

- Pomyśleć że powiedział to klown w spódnicy, faktycznie ma niezłe poczucie humoru, ciekawe czy jak patrzy w lustro to też się śmieje. - z tłumu w oddali Kaitlyn wychwyciła głos osoby, która najwyraźniej nie zorientowała się że mroczny błazen ma nad wyraz dobry słuch.

Na twarzy Candy Pop'a zagościł grymas złości, który wykrzywił jego rysy twarzy w taki sposób że nie sprawiała już wrażenia, że ma coś w sobie ludzkiego. W sali zrobiła się niesamowita cisza, tak że można było usłyszeć bicie własnego serca.

Candy Pop był wściekły, bardzo. Dosłownie rozsadzało go od środka, czuł jak traci kontrolę. Napiął mięśnie starając się zachować jakikolwiek spokój. Jego umysł zalewały tysiące pomysłów jak ukarać tą pieprzoną masę skóry, mięśni i kości. Po raz kolejny ktoś z niego bezczelnie drwił. Candy Pop czuł jak tworzy się w nim chaos, stworzony z dusz które chcą wykorzystać okazję i "dojść do światła". - no, powiedz coś, zobaczymy jak szybko stracę kontrolę i rozniosę to miejsce. Śmiało - pomyślał. Przez setki lat się to powtarzało, zawsze znalazł się ktoś kto go nie doceniał, ba, nawet za swojej starej formy jego własny wujek tak tanio wycenił jego umiejętności. Tylko jego przyjaciele w niego wierzyli... ale czy on faktycznie miał przyjaciół? Jeśli tak, to jakie mieli imiona, kim byli, co się z nimi stało... za cholerę nie pamiętał.

Błazen odepchnął się od blatu, sprawiając że odsuwające się krzesło z piskiem przejechało po podłodze. Powoli wstał i zgrabnie przeskoczył przez stół. Wyprostowany kroczył przed siebie, dzwoneczki na jego ubraniu i włosach delikatnie się bujały, cicho dźwięcząc i przerywając ciszę.

- Arbiter elegantiarum. A tuo Lare incipe. - wysyczał Candy Pop z jadem w głosie.

Kaitlyn siedziała niczym sparaliżowana, panująca atmosfera przygniatała ją ze wszystkich stron. Poczuła jak zimny dreszcz przebiega jej wzdłuż kręgosłupa. Kiedy błazen zbliżył się, doświadczyła multum silnych, trudnych emocji: Strach, gniew, rozpacz, wściekłość, nienawiść, przerażenie, odrzucenie, pustka, samotność, niepokój, zawiść, cierpienie, ból... Mimowolnie łzy spłynęły jej po policzkach, a jej ciało zaczęło drżeć. To wszystko niesamowicie ją przygniatało psychicznie, ilość i moc z jaką w nią to uderzało sprawiało, że Kaitlyn czuła że nie jest tego dłużej w stanie znieść. Czy właśnie doświadczała przedśmiertnej agonii? Powieki się jej przymykały, a świadomość spowijała ciemność. Powoli odlatywała, co nie sprawiało jej zmartwienia, wręcz przeciwnie, ciepło delikatnie ją ogrzewało. Ciepło które dochodziło z małego żarzącego się światła w oddali. Dziewczyna wzięła gwałtowny oddech. Helena, trzymała ją kurczowo za rękę, i wpatrywała się w nią z wyczekiwaniem, a jej oczy były zaszklone łzami. Kaitlyn bez słowa przytuliła dziecko i rzuciła okiem na błazna. Zakryła ręką usta by nie krzyknąć. Jego skóra, przybrała odcień indygo i była pokryta odciskami ludzkich twarzy, które wyrażały te same emocje jakich doświadczyła Kaitlyn. Poskręcane czarne włosy nie były już spięte, a opadły na jego plecy. Spiralne rogi na jego głowie i kolce wychodzące z ramion wydawały się być niesamowicie ostre.

- Twoje żałosne życie właśnie dobiega ku końcowi, powinieneś być mi wdzięczny. - Candy Pop z nienawiścią wpatrywał się w sparaliżowanego strachem człowieka. Mroczny błazen powoli uniósł rękę, a Kaitlyn z zaskoczeniem stwierdziła, że czynność ta wyglądała jakby sprawiała mu trudność. Upłynęło kilka sekund, a skóra mężczyzny zaczęła płachtami się odrywać w akompaniamencie jego wrzasków. Gałki oczne wypłynęły z jego oczodołów, a mięśnie i ścięgna zaczęły się rozrywać. Do momentu kiedy nie został sam szkielet.

- A to sobie wezmę. - Candy Pop wziął do ręki czaszkę i z uśmiechem na twarzy pokazał ją wszystkim dokoła. Następna dołączy do jego zapierającej dech w piersiach kolekcji. - Chętnie bym ci ją pokazał, ale obawiam się, że mamy nieco inne poglądy w tej kwestii -pomyślał i zacisnął zęby. Chwilę później z jego ust wydobył się szaleńczy śmiech, który co sekundę zmieniał tonację i barwę głosu. Przeczesał palcami grzywkę i pozwolił żeby jego ciało powróciło do pierwotnego wyglądu. Rozłożył ręce:

- Let the show begin - jego oczy błysnęły czerwienią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro