Rozdział 5
- Bakugou...
Tym razem aż podskoczył. Spojrzał na Todorokiego z drżeniem. Skąd się wziął u niego taki strach?...
- Bakugou - zaczął jeszcze raz - uspokój się. Nic ci nie zrobię.
Nie był tego taki pewien. Strach, nie wiedzieć czemu, sparaliżował go od stóp do głów.
- Na pewno dobrze się czujesz, Bakugou?
Jego głos. Cichy, ale już nie odpychający, tylko miękki, ciepły, wręcz matczyny. Był taki... kojący...
Poczuł dziwne ciepło gdzieś w środku, jakby miód rozlewał się po jego ciele. Nawet nie zauważył, że ogon przestał się ruszać, uszy wróciły do poprzedniej pozycji, a oddech także uspokoił się niemal natychmiast.
- Bariera Wątpliwości złamana.
Zapadła cisza. Płomienie świec zdawały się nie ruszać. Jedynie wolne świsty oddechów świadczyły o tym, że czas jakkolwiek upływa.
- Bakugou - zaczął znowu Todoroki - jesteś pewien, że dobrze się czujesz?
- Tak - odparł po przydługiej pauzie. To było do niego niepodobne.
- Ale "na pewno" oznacza "na pewno"?
- Tak - powiedział z takim samym wahaniem jak wcześniej.
Zapadła kolejna chwila ciszy, w której Todoroki zmarszczył z powątpiewaniem brwi.
- A czemu pytasz? - Zapytał nagle Bakugou.
- Bo... - pierwszy raz, odkąd pamiętał, brakło mu słowa. - Martwię się o ciebie - dokończył wreszcie.
- Ach.
Po tym rozwlekłym niczym wywód mamrotny Midoriyi stwierdzeniu znów siedzieli w ciszy.
- Skoro jesteś spokojny... - zaczął Todoroki, a rozmówca przekrzywił lekko głowę w zainteresowaniu. - To może cofniesz to, co powiedziałeś o mojej matce?
- Tylko tyle? - Bakugou ziewnął, przysłaniając usta dłonią. - No dobra, cofam...
Uszy w dwóch kolorach drgnęły lekko, ze zdumieniem słuchając tych słów. Ktoś taki jak on tak po prostu ustępował?
- Wyglądasz idiotycznie - w czerwonych oczach błysnęły iskierki rozbawienia.
Todoroki natychmiast zamknął usta i mrugnął oczami kilka razy, by choć minimalnie odwrócić uwagę chłopaka od chwilowego braku kontroli nad własnym ciałem. Bakugou zachichotał.
- Co cię tak śmieszy? - Nutka irytacji zabrzmiała w jego głosie.
- Nic - odparł chłopak i parsknął śmiechem.
- Właśnie widzę - w głębi duszy Todorokiemu sprawiało to przyjemność. Wreszcie słyszał prawdziwy śmiech Bakugou, a nie ten złośliwy chichot i parskanie, tak dobrze znane każdemu w ich klasie.
Powoli znów zapanowała cisza, lecz cisza przyjazna.
- Powiedz - Todoroki, z pewnym bólem, ale postanowił w końcu ją przerwać - co o mnie myślisz?
Zapytany machnął ogonem, ale nie odpowiedział. Najwyraźniej potrzebował nieco się nad tym zastanowić.
- Co o tobie myślę? - Odezwał się wreszcie. - Jesteś głupi, nic nie mówisz, masz jakąś dziwną traumę z dzieciństwa i nienawidzisz swojego starego, a jedyną twoją zaletą jest Mana i wiązanie pieczęci... - Todoroki wciągnął powietrze do płuc. Czegoś takiego się nie spodziewał. - ...tak bym powiedział jeszcze kwadrans temu.
Bakugou z niemałym rozbawieniem wpatrywał się w szeroko otwarte oczy drugiego chłopaka. Co było w tym takiego dziwnego?
Dopiero po chwili zorientowali się, że Cementoss-sensei ogłosił złamanie kolejnej bariery, nawet nie usłyszeli do końca, jakiej. Chyba spokoju, czy jakoś tak...
- Ale teraz... - ciągnął Bakugou, ledwie dostrzegalnie machając ogonem - mam wrażenie, że moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi...
- Tak myślisz? - Zdziwił się, ale nie zdradzało tego nic oprócz tonu głosu.
- A czemu nie? - Chłopak prychnął cicho, na żarty. - Tylko że...
- Że?
- Cóż...
- No?
- Nie ponaglaj.
- Nie ponaglam.
- Więc, tego... przepraszam.
Todorokiego zamurowało. Bakugou, ten Bakugou jednak znał takie słowo jak "przepraszam"! W końcu jednak opanował się i powiedział:
- Nie, tak właściwie to ja powinienem przeprosić...
- Za co? - Jego zdziwienie musiało być najzupełniej szczere.
- Jakby tak na to spojrzeć, to ja to zacząłem... - widząc, że Bakugou nie rozumie, dodał szybko - wiem, że chciałeś tylko pomóc Midoriyi.
- Nie no, sam się wywalił przed moimi stopami, to wiesz... powiedzenie "wstawaj" niekoniecznie musi być chęcią okazania pomocy...
- Ale powiedziałeś to w miarę pokojowo, więc sprawiałeś wrażenie, jakby...
- Rany, nieważne...
- No, w zasadzie to przeze mnie. Niepotrzebnie się wtrąciłem.
- Czekaj, co ty chciałeś zrobić?
- Cóż, myślałem, że obronię Midoriyę...
- Więc tak naprawdę to wina Deku - Bakugou wyprostował się i zamachał ogonem, smakując swoje odkrycie.
- Jest powodem, ale...
- W sumie, gdyby go zniszczyć...
- Błagam cię.
- Może po Festiwalu wyzwę go na pojedynek i zmiażdżę...
- Weź, skończ.
- Wtedy przynajmniej nie byłoby więcej takich problemów...
- Bakugou!
- O rany, okej.
- Więc...
- Więc?...
- Jeśli uznamy, że Midoriya był tylko i wyłącznie powodem, a zacząłem to ja... Proszę o wybaczenie. - Skłonił się w dworski sposób, niemal dotykając głową ziemi.
- Nie, to nie... znaczy... Nie no, wybaczam, ale... ten...
- Bariera Wybaczenia złamana - usłyszeli nagle.
- Czyli...? - Todoroki poderwał się z podłogi.
- Tak, tak, wybaczam ci, a teraz się zamknij - Bakugou odwrócił wzrok, co nie uszło uwadze rozmówcy. Zupełnie jak przed złamaniem Bariery Pewności... Chyba tej... O co chodziło z tym dziwnym zachowaniem?
- Powiedz - powiedział po dłuższej chwili milczenia - czy możemy przestać się tak użerać o wszystko i zatruwać sobie życie?
Skinięcie głową.
- A możemy zostać przyjaciółmi?
Machnięcie ogonem.
- No, to chociaż kolegami...
Znów machnięcie.
- Ale jak to? - Zdziwił się Todoroki. - Przecież chwilę temu mówiłeś, że...
- Gówno mnie obchodzi, jak będziesz nazywać naszą relację - przerwał mu Bakugou. - Przecież chodzi tylko o to, żebyśmy się nawzajem nie pozabijali, prawda?
- No... w sumie...
- Więc? Jak będzie? - uśmiechnął się lekko, ale szczerze. I był to chyba najpiękniejszy uśmiech, jaki Todoroki widział w życiu.
- Zgoda - kiwnął głową.
I w tym momencie zapaliły się wszystkie świece, które dotychczas pozostawały nietknięte. W jednej chwili salę zalało dziwne, niebieskawe światło, a na ścianach zatańczyły cienie. Usłyszeli też cichy szum, który narastał i przypominał już huk wodospadu.
- Bariera Pojednania złamana! - Cementoss-sensei podniósł głos. Dopiero w tym świetle zauważyli, że zawiązał jakąś dziwną pieczęć. - Bariera Oczyszczenia złamana!
Wykonał dziwną sekwencję pieczęci, po czym płomienie strzeliły aż pod sufit. Świece wypaliły się momentalnie, zostawiając na podłodze tylko plamy gorącego wosku.
Chwilę milczeli. Czuli, że zaszła jakaś zmiana, gdzieś głęboko w ich duszach.
Bakugou wstał.
- To idiotyczne - warknął i szybkim krokiem opuścił salę. Todoroki, niewiele myśląc, pobiegł za nim.
- Bakugou! - zawołał za nim, ale ten tylko przyspieszył. Złapał go więc za ramię, jednak mało brakowało, aby przypłacił to stratą ręki.
W końcu, po kilku minutach, nie wiedzieć jak znaleźli się w męskiej szatni.
- Bakugou, poczekaj!
- Nie potrzebuję czekać na ciebie, gnoju!
- Ale, co z twoimi słowami?!
- Walić! To... To nie miało miejsca! To ci się tylko przyśniło, rozumiesz?!
- Uspokój się, to po pierwsze.
- Tsk.
- A po drugie... Myślałem, że jesteś w stanie dorosnąć i-
- Jeszcze czego! Co, może jestem dzieckiem?! Co?!
- Bakugou, bądź przez chwilę cicho...
- Sam siedź cicho, ty sukin-
Nie dokończył, bo w szamotaninie poślizgnęli się i upadli na ziemię... prosto na siebie.
- T-ty... - Bakugou poczuł, że jeśli nic nie zrobi, zaraz coś się stanie. Ich twarze były tak blisko, za blisko... Wciąż pamiętał te oczy, to spojrzenie... Poczuł, że wbrew jego woli jego serce zaczyna bić szybciej. - Złaź ze mnie, ty!...
- Zaraz, momencik - Todoroki również miał pewne obiekcje co do tej pozycji, więc szybko wyciągnął rękę, by się podnieść, jednak trafił na kimono Bakugou. Nie znalazł innego podparcia, bo jego druga ręka była akurat w powietrzu. A grawitacja zrobiła swoje.
Przez pół sekundy trwali tak, nie rozumiejąc, o co chodzi. W końcu jednak Todoroki oderwał usta od warg Bakugou i czym prędzej podniósł się z podłogi. Drugi chłopak poszedł w jego ślady, ale widać było, jaki jest oszołomiony. Jego policzki płonęły, a oczy, szeroko otwarte, wpatrywały się w jakiś punkt na ścianie. Powiedział coś bezgłośnie, po czym obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia, do świeżego powietrza.
- B-Bakugou, to nie tak, ja... ja nie chciałem! - Todoroki pobiegł za nim i sięgnął do jego ramienia, by go zatrzymać, jednak natychmiast musiał uskoczyć, gdyż chłopak, w napadzie wściekłości, odwrócił się gwałtownie i posłał za siebie ognistą eksplozję. Jako że minęła się z celem, trafiła w ścianę za szafką, odsuniętą już przedtem podczas ich kłótni. Pod wpływem wstrząsu mebel zachwiał się i upadł. Rozległ się huk, przez który słychać było wrzask:
- Nie dotykaj mnie, ty gnoju!...
Trzasnęły drzwi. Todoroki został sam, z osmaloną ścianą, przewróconą szafką i dwoma myślami, sprzeczającymi się w jego głowie o poziom ważności. Pierwszą z nich było to, że musiał jakoś podnieść tę nieszczęsną szafkę i przesunąć ją na poprzednie miejsce. A drugą to, że Bakugou miał niezwykle miękkie usta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro