Rozdział 11
Widownia szeptała, podekscytowana. Wreszcie nadszedł czas na pojedynki, najbardziej wyczekiwaną część Festiwalu. Tym bardziej, że już w pierwszej rundzie miała się zmierzyć dwójka z najlepszej czołówki w całej Akademii. Ten, kto wygra tę walkę, będzie miał zwycięstwo w kieszeni.
- Proszę o ciszę! - Krzyknął Present Mic, a wszyscy w tym samym momencie spojrzeli na niego. Zaczęło się! - Przepraszamy, ale z przyczyn technicznych zaczniemy z kilkuminutowym opóźnieniem!
Jęk zawodu rozniósł się po trybunach.
- Taki żarcik - parsknął komentator, nie zważając na pełne wyrzutu spojrzenia. - Zaczynamy pierwszą walkę! - Ryknął, jakby chciał mieć pewność, że na pewno wszyscy słuchają. Było to, oczywiście, całkiem niepotrzebne, ale dodawało pewnego napięcia. - Na arenę właśnie wchodzi, znany ze swoich morderczych eksplozji, Bakugou Katsuki! Mówią, że co poniektórzy z trzeciego roku mogliby mieć z nim problemy! A jego przeciwnikiem jest, również niczego sobie, Todoroki Shouto! Syn znanego na cały świat Endeavoura, Czarnej Gwiazdy numer dwa! Pewnie to po nim ma takie umiejętności walki!
- No to niezłą ci reklamę zrobił - prychnął Bakugou, patrząc na rywala z nienawiścią. Stali naprzeciw siebie w odległości jakichś dziesięciu metrów, jednak mogli się całkiem dobrze słyszeć.
Todoroki nie odpowiedział. On również nie był zbyt zadowolony z prezentacji swojej osoby, głównie dlatego, że wspomniano w niej o jego ojcu.
- Nie przedłużając - ryknął znów Present Mic - czekamy tylko na sygnał rozpoczęcia walki!
Po tych słowach zapadła pełna wyczekiwania cisza. Nastrój dorosłych udzielił się również dzieciom, przez co nawet one siedziały jak trusia i nie śmiały drgnąć.
Bakugou naciągał mięśnie przed pojedynkiem. Co prawda, zrobił to jeszcze w szatni, ale chciał mieć stuprocentową pewność, że w trakcie walki nie przeciąży żadnej najmniejszej części ciała. Powoli, jakby z ociąganiem, przychylił mocno głowę, aż strzyknęło. Nie omieszkał przy tym rzucić okiem na Todorokiego. On również przygotowywał się do starcia. Też się rozciągał, ale zamknął oczy. Oddychał głęboko, by się uspokoić.
Po chwili zamarli w bezruchu. Sekundy mijały, a oni lustrowali się nawzajem wrogim spojrzeniem. Czy przeciwnik jest zdenerwowany? Czy będzie chciał to zakończyć szybko, czy może będzie chciał sprawdzić, jak zareaguje jego rywal? Czy jego postawa jest bardziej odpowiednia do ataku, czy do obrony? Czy zaatakuje od razu, czy będzie oszczędzał siły na ostatnią chwilę? Czy jego styl walki jest szybki, czy może bardziej polega na sile? Czy łatwo go rozproszyć? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Po skroni Bakugou spłynęła kropla potu. Mimo wszystko był nieco zestresowany. Za to Todoroki... Był taki spokojny...
Nagle usłyszał sygnał, głuchy dźwięk gongu. Nawet nie zauważył, gdy wypadł do przodu, wyciągając rękę, by zaatakować przeciwnika. Ten jednak był na to przygotowany i w mgnieniu oka stworzył przed sobą ścianę z lodu. Mimo tego na wszelki wypadek uskoczył, i szybko zorientował się, że była to dobra decyzja. Jego rywal nie tylko wysadził w powietrze cały lód, ale również kawałek areny. Dym, który rozniósł się po sporej jej części, wbrew oczekiwaniom nie zmniejszył pola widzenia Bakugou, ale posłużył chłopakowi za dobrą kryjówkę. Todoroki spiął się w sobie, wypatrując przeciwnika. Nie minęła chwila, a w dymie coś błysnęło. Pół sekundy później spory, mocno nadpalony głaz poleciał prosto w jego stronę. Gdyby nie jego refleks, najprawdopodobniej zmiażdżyłoby go to na miazgę. Jednak byłoby lepiej, gdyby po prostu uskoczył, a nie zasłaniał się lodem. Gdy ujrzał za sobą Bakugou, było już za późno. Ręka, niebezpiecznie gorąca, już leciała w stronę jego głowy. Zrobił blok dosłownie w ostatniej chwili, ale jego ramię zaczęło irytująco piec. Nie miał jednak czasu złagodzić oparzenia, bo Bakugou zamachnął się drugą ręką. Tym razem zdołał uskoczyć, chociaż miał wrażenie, że z drobną pomocą przeciwnika naderwał sobie ucho. Odbiegł od rywala na bezpieczną odległość i czym prędzej przyłożył prawą dłoń do piekącego miejsca. Pomogło. Potem zajął się uchem. Z niepokojem dostrzegł na palcach nieco krwi, może i niedużo, ale zawsze.
Spojrzał w lśniące, o ironio, krwistą czerwienią oczy na drugim końcu areny. Patrzyły się na niego, częściowo niewidoczne przez blond grzywkę. W ich spojrzeniu było coś... coś dziwnego... Coś, czego ich właściciel nie chciał... A może?...
Przecież on nie cierpiał czekać. Tym bardziej z własnej woli, a już w ogóle w trakcie walki. A teraz co? Stał w gotowości, starając się uspokoić oddech, machał gniewnie ogonem i patrzył się na rywala z nienawiścią... Ale stał. I czekał.
Todoroki pochylił się lekko do przodu i zrobił krok w lewo. Bakugou położył uszy po sobie i przesunął się w prawo. W odpowiedzi chłopak zrobił jeszcze kilka kroków, zaś w odpowiedzi na tę odpowiedź dostał widok przeciwnika niepozwalającego zmniejszyć dystansu między nimi. W ten sposób, posuwistymi krokami, zrobili koło, potem jeszcze jedno... Przyspieszyli. Wrócili do punktu wyjścia. Zwolnili. Zatrzymali się.
Widownia wstrzymała oddech...
Nagle Todoroki posłał falę lodu w stronę Bakugou. Ten uskoczył z pewnym trudem, ale już bez problemu wylądował z gracją na ziemi i wyskoczył w stronę przeciwnika, jednak, gdy znalazł się blisko, z jakiegoś powodu wybrał walkę wręcz bez używania Elementu. O ile wcześniej jego ciało aż buchało gorącem, to teraz używał tylko pięści. Jego rywal w większości blokował ciosy i atakował, by nie zmniejszać dystansu, ale czasami był zmuszony puścić chłopaka i przesunąć się za jego plecy. Przy jednym z takich większych uników potknął się o wystający fragment zniszczonej przez Bakugou areny. Zanim zdążył się zdziwić, już prawie spotkał się z ziemią. Odruchowo wyciągnął rękę, by czegoś się złapać, i gdy czegoś dotknął, natychmiast złapał to mocno, ale z przerażeniem zauważył, że jego ostatnia deska ratunku leci razem z nim. W akompaniamencie dzikiego wrzasku Bakugou, który nigdy by nie pomyślał, że może czasami wypadałoby schować ogon przed walką, wyrżnął tyłkiem o kamienie. Podniósłby się niemal natychmiast, gdyby coś go nagle nie zgniotło, aż stracił dech. Mimo to zdołał zarejestrować w pamięci, że owy ciężar był ciepły i niezwykle miękki. Drugą myślą było to, że nie spodziewał się, że tyły jego odwiecznego rywala będą tak aksamitne w dotyku, nawet tak, cóż, brutalnym. I zapierającym dech.
Ledwie podniósł się z ziemi, Bakugou rzucił się na niego, z wzrokiem pełnym wściekłości i upokorzenia. Był cały czerwony, ale podczas szaleńczych ciosów, bloków i uników trudno było określić, czy to z zażenowania, czy z gniewu. Jego ataki były całkowicie spontaniczne, więc nietrudno było się domyślić, że nie ma absolutnie żadnego planu. Todoroki nie wiedział, czy to lepiej, czy gorzej. W końcu, gdy przeciwnik ma plan, zawsze można opracować własny jako kontratak. A tego typu agresywne zapatrzenie tylko w jeden cel, jakim było zmiecenie wroga z powierzchni ziemi, nie można było w żaden sposób przewidzieć. Mógł tylko obserwować i unikać ciosów, z jakiegoś powodu nie zadawanych z użyciem Many.
- Koniec czasu! - Ryknął nagle Present Mic, lecz Bakugou nie przestawał i zawzięcie celował w najbardziej kościste miejsca, aby sprawić jak największy ból. Gdy ten durny, wredny, obrzydliwy, cholerny, przystojny... znaczy, bez ostatniego, zapchlony kot blokował jego ciosy, wystarczyło przekręcić rękę i zadrapać go pazurami. Todoroki był już w wielu miejscach pocharatany, ale ataki ze strony chłopaka nie chciały się skończyć. W końcu zdołał złapać jego nadgarstki i unieruchomić go na tyle, by nauczyciele przestali wrzeszczeć, żeby się uspokoił. Ten zamarł nagle, nastroszył ogon i, nie patrząc na nikogo, ze zdumiewającą prędkością pognał w stronę wyjścia do szatni. Nie odwrócił się. Jednak, gdyby to zrobił, zobaczyłby zdziwione i nieco posmutniałe spojrzenie Todorokiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro