Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wilczyca z północy

Sara

Zmusiłam się żeby wstać. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Głód zaczynał wygrywać nad umysłem. Musiałam coś zjeść i to natychmiast. Jak na zawołanie usłyszałam szelest i poczułam intensywny zapach gdzieś przed sobą. Jak oszalała ruszyłam tropem zwierzyny. Dopadłam młodą sarnę tuż przy drodze. Pożarłam ją żywcem jak dzikie zwierzę, którym się stałam. Już nie myślałam. W mojej głowie słuchać było tylko jeść, jeść, jeść... Powoli traciłam kontrolę nad swoim wilkiem. Moje zwierzęce ja zwyciężyło nad człowieczeństwem. Już nie było dawnej Sary Wilder. Była tylko wilczyca napędzana głodem i chęcią mordu.
Zostawiłam szczątki zwierzęcia i wycofałam się w bezpieczny mrok lasu. Nie wiedziałam gdzie się znajduję. Kilka dni wcześniej byłam jeszcze na terenie Forks, potem Seattle ale nie wiem gdzie jestem teraz. Dla mnie las to las. Liczy się tylko ilość pożywienia. Już nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam coś innego niż surowe mięso, kiedy ostatnio byłam w ludzkiej postaci. Brakowało mi lodów, ziołowej herbaty i mojego ulubionego szamponu o zapachu świeżych kwiatów. Niestety... nie mogę, a raczej nie potrafię już się przemienić. Moje człowieczeństwo gasło z każdą upolowaną ofiarą.

Zatrzymałam się na brzegu jeziora. Było ogromne. Pochyliłam się z zamiarem zaspokojenia pragnienia ale coś mnie powstrzymało. Jakiś zapach. Był inny niż pozostałe. Nie mogłam go zidentyfikować i to mnie zaniepokoiło. Wpadłam w jakiś trans, z którego wyrwał mnie warkot. Nie byłam sama.

Odwróciłam się gwałtownie. W pobliżu czaił się wilk. Czułam jego złość z powodu naruszenia terytorium. Nie widziałam go ale napięcie między nami było niemal namacalne. Usiadłam i czekałam. Po kilku minutach srebrno- szara postać wyłoniła się z pobliskich krzaków. Był to wielki samiec ale nie wyczułam w nim nic z alfy.

- Kim jesteś?- usłyszałam pytanie w mojej głowie. Porozumiewał się telepatią. Musiał żyć w stadzie.

- Nikim ważnym. Nie zabawię tu długo- przesłałam mu wiadomość. Tak dawno z nikim nie rozmawiałam, że czułam się podniecona. Musiał to wyczuć bo trochę się rozluźnił.

- Wiesz gdzie jesteś?- spytał.

- Nie. Straciłam orientację kilka dni temu.

- Jesteś w Redmond. Ten teren należy do sfory, której jestem członkiem. Nie masz prawa naruszać naszego terytorium.

- Cóż... kimkolwiek jesteś z pewnością nie jesteś alfą więc nie możesz kazać mi odejść. Poza tym..nie muszę spełniać rozkazów- prychnełam. Nie mogłam pozwolić żeby uznał mnie za bezbronną. Samce lubiły zmuszać samice do uległości, a ja nie zamierzałam znów żyć w klatce.

- Jak śmiesz! Przemień się!- warknął. Jak mu to wytłumaczyć?

- Nie mogę.- tak jak się spodziewałam gdy to usłyszał warknął złowieszczo. Nastroszył się i przygotował do ataku. Nie mogłam z nim walczyć. Nie mogłam stracić nad sobą panowania. To się źle kończyło.

- Nie chcę z tobą walczyć- zaczęłam. Chciałam się cofnąć ale za sobą miałam jezioro. Zero szans.

- Przemień się albo będę musiał cię zabić- warknął ostrzegawczo.

- Nie mogę- powtórzyłam. Instynkt mówił mi żebym ruszyła do walki. Nie mogłam tego zrobić. Musiałam uciekać. Gdzieś niedaleko rozległo się wycie dzięki czemu samiec stracił czujność. Rzuciłam się do ucieczki. Pewnie w pobliżu była reszta stada. Utwierdził mnie w tym zapach innych samców. Gonili mnie.

Przyspieszyłam ale wciąż byli tuż za mną. Po kilku kilometrach usłyszałam hałas przejeżdżających samochodów. W pobliżu znajdowała się droga. Zatrzymałam się żeby złapać oddech i znaleść inną drogę ucieczki ale było za późno. Niczym duchy zza drzew wyłoniły się nowe wilki ale i tym razem nie było z nimi alfy. Nikt ich nie kontrolował, a wiadomo, że samotna samica stanowi łakomy kąsek dla każdego samca.

- Prosze, prosze... obca, samotna samica w Redmond- usłyszałam wypowiedź brązowego samca. Towarzyszył jej chichot reszty.

- Nawet o tym nie myśl Max. Trzeba ją zaprowadzić do Grady'ego- warknął szary wilk. Chyba był o wiele starszy od reszty.

- Daj spokój Banner. Możemy się troszkę zabawić- syknął tamten. Czułam się jak jakiś towar na straganie. Kupić czy nie? Użyć czy wyrzucić?

- Tylko spróbujcie- warknełam starając się brzmieć stanowczo i wrogo. Oczy sześciu wilków zwróciły się na mnie z zainteresowaniem.

- A więc jednak mówisz. Kim jesteś?- spytał "siwy".

- Jestem Sara- moje imię brzmiało tak obco, że aż się wzdrygnełam.

- Skąd jesteś Saro?

- To nie wasza sprawa! Nie miałam zamiaru zakłócić waszego spokoju. Jestem tu tylko na kilka godzin- powiedziałam ani na chwilę nie spuszczając wzroku z szarego samca. Wydawał się być rozsądny więc chyba uniknę walki.

- No cóż Saro... być może jesteś tu tylko przez chwilę ale musisz pójść z nami. Mogę ci obiecać, że jeśli będziesz się zachowywać przyzwoicie nic złego ci się nie stanie- zapewnił. Spojrzałam na resztę wilków. Ewidentnie mieli ochotę na coś innego ale jednocześnie skineli głowami. Nawet jeśli bym się nie zgodziła i tak by mnie zawlekli. Nie miałam wyboru. Poszłam za szarym wilkiem otoczona napalonymi samcami. Gdy ujrzałam ludzki dom na obrzeżach lasu zamarłam w bezruchu. Nie mogłam znaleść się wśród ludzi. Szary samiec odwrócił się i spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

- Nie musisz się bać. To nasz dom. Nic ci nie grozi- zapewnił. Powoli, z wahaniem ruszyłam do przodu. Dom z zewnątrz był zupełnie zwyczajny ale gdy zaprowadzili mnie do piwnicy ujrzałam cztery pomieszczenia z kratami niczym cele więzienne. Oczywiście znalazłam się w jednej z nich. Na szczęście nikt mnie nie pilnował. Próbowałam wyważyć drzwi ale kraty zrobiono z jakiejś silnej stali. Musiałam cierpliwie czekać na bieg wydarzeń.

Minęły trzy godziny gdy wreszcie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłam głowę wciąż leżąc w kącie i ujrzałam przyglądającego się mi mężczyznę. Wreszcie spotkałam alfę. Był wysoki, cholernie dobrze zbudowany i przystojny. Nawet bez zapachu wiedziałabym, że to on tu rządzi. Siła i władza emanowała z niego niczym para.

- Nie musisz się bać- powiedział. Głos miał spokojny choć władczy. Położyłam głowę na betonowej podłodze i uważnie go obserwowałam. Był niebezpieczny. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę nieuwagi.

- Jesteś w stanie się przemienić?- spytał. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.

- Nie. Już tak dawno tego nie robiłam...- odezwałam się cicho w jego głowie.

- Nie szkodzi. Jeśli się zgodzisz... mógłbym ci pomóc w przemianie. Tak czy inaczej żeby stąd wyjść musisz się przemienić. Na górze jest o wiele przyjemniej.

- Na czym miało by to polegać?- zapytałam.

- Wstrzyknąłbym ci lek, który spowodowałby początek przemiany...

- Myślisz, że jestem głupia? Nie dam się zabić. Nie po to uciekłam- warknełam podnosząc się zwinnie.- Wypuść mnie! Lepiej dla was jeśli zniknę.

- Kim jesteś?- spytał.

- A kim ty jesteś żeby żądać odpowiedzi?!

- Tym od, którego zależy twoje życie. Możesz tu tkwić albo dać sobie pomóc- powiedział po czym wyszedł. Zostałam sama. Do tego głód dawał o sobie znać. Opadłam na podłogę przy kratach i skupiłam się na tym by zasnąć. Po chwili powieki stały się ciężkie aż w końcu opadły.

Obudził mnie lekki ból w plecach. Zerwałam się na nogi i spojrzałam prosto w oczy alfy. Za nim stał starszy człowiek ze strzykawką. Była do połowy wypełniona przezroczystym płynem.

- Co mi dałeś?!- warknełam rzucając się na kraty. Kilka centymetrów dalej i sięgnęłabym łapami jego brzucha.

- Spokojnie. To lek, o którym już słyszałaś. Nic ci nie grozi- powiedział mężczyzna stojący za alfą. To był ten szary samiec. Łatwo było go rozpoznać po siwej czuprynie ale to jego oczy najbardziej przykuwały uwagę. Był w nich jakiś spokój, który udzielał się innym w jego towarzystwie.

Coś dziwnego  zaczęło się ze mną dziać. Mięśnie zaczęły się kurczyć. Warknełam z bólu.

- Przemiana się zaczęła-usłyszałam alfę. Jego głos był został stłumiony przez narastający szum w moich uszach.

- Myślisz, że nie jest już zbyt zdziczała żeby się przemienić?-kolejne głosy.

- Miejmy nadzieję, że nie. Przygotuj łóżko i coś do jedzenia.
Starszy samiec zniknął mi z oczu.

- Rozluźnij się- usłyszałam głos w swojej głowie. Łatwo mu było mówić. Czułam się jakby ktoś próbował rozerwać mnie na strzępy. Opadłam na podłogę czując, że jej chłód przechodzi na moją skórę. Zrobiło mi się zimno. Jak przez mgłę słyszałam dźwięk otwieranych krat i czyjeś słowa. Po chwili mocne ramiona uniosły mnie w górę i okryły czymś miękkim.

- Już po wszystkim- szepnął alfa. Zostałam ułożona na łóżku i szczelnie okryta puchową kołdrą. Nie wiem co się działo. Nagle pojawiła się samica. Była pierwszą kobietą jaką ujrzałam.  Wyglądała jakby ledwo trzymała się na nogach, a mimo to wydała mi się niezwyle silna.

- Nazywam się Kimy. Pomogę ci się umyć i ubrać- powiedziała. I tak też zrobiła. Jak małe dziecko umyła mnie i ubrała w koszulę nocną. Gdy już z powrotem znalazłam się w łóżku podała mi tace z jedzeniem.

- Nie wiedziałam co lubisz więc przyniosłam naleśniki, tosty, kakao i owoce. Jest też gorąca herbata.

Chciałam jej podziękować ale nie mogłam wykrztusić słowa. Zbyt dawno nie mówiłam normalnie.

- Wrócę później. Teraz odpocznij.

Gdy zostałam sama od razu wzięłam do ust kęs tosta. W pierwszej chwili mi nie smakował bo przyzwyczaiłam się do mięsa ale po łuku ziołowej herbaty zaczęłam się niemal rozkoszować tak pysznym posiłkiem. Głód został zaspokojony więc mogłam zaspokoić również zmęczenie. Łóżko było tak wygodne, że po raz pierwszy od dawna nie miałam problemu z zaśnięciem.

Obudziłam się przerażona nieznajomym otoczeniem. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam biegać jak szalona po pokoju. Byłam człowiekiem. Znów byłam Sarą Wilder. Trudno mi było zachować równowagę. Potknełam się i strąciłam lustro. Upadłam na kolana i przejrzałam się w jego skrawku. W tym samym momencie do pokoju wpadła samica... Kimy.

- Święta panienko! Nic ci nie jest?- zawołała. Była na tyle głośno, że pojawił się także alfa. Zerwałam się z podłogi i z odłamkiem lustra cofnęłam się aż do ściany.

- Kimy idź po ubranie dla Sary- kazał alfa. Samica potulnie wyszła.

Alfa spojrzał na mnie spokojnie. Rzuciłam odłamek i osunęłam się po ścianie.

- Co... ja tu... robię?- wykrztusiłam.

- Jesteś bezpieczna. Jak dawno nie przechodziłaś przemiany?

- Nie wiem. Ja... niemal już zapomniałam jak to jest być człowiekiem. Nie chciałam zbić lustra- to była forma moich podziękowań i przeprosin.

- Nic się nie stało. Nie przyszło mi do głowy, że możesz być zdezorientowana po przebudzeniu.

- Skąd znasz moje imię?

- Od Bannera. To ten, który wstrzyknął ci lek. Kimy jest jego partnerką. Ja jestem Grady.

Nic nie odpowiedziałam. Ciszę przerwał dopiero powrót Kimy.

- Te ubrania powinny być dobre- wręczyła mi komplet odzieży i wskazała łazienkę. Nie byłam pewna czy dam radę się ubrać po ponad roku bycia wilkiem. Zajęło mi to dłużej niż przypuszczałam ale gdy wyszłam Grady wciąż stał przy łóżku. Na łóżku stała taca z jedzeniem, a Kimy już nie było.

- Co zamierzasz?- spytałam bez obijania w bawełnę. Muszę wiedzieć na czym stoję.

- Na razie jesteś pod moją opieką. Nikt ze stada nie tknie cię poza Kimy, która będzie służyć ci pomocą. Możesz swobodnie poruszać się po domu i wokół niego. Okolica jest dobrze strzeżona więc jest bezpiecznie.

To było dla mnie ostrzeżenie żebym nie próbowała ucieczki.

- W dzień większość jest w lesie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować zawołaj Kimy, Bannera lub mnie- dodał. Wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć ale zamiast tego wyszedł.

Minęły trzy dni zanim po raz pierwszy zdecydowałam się opuścić pokój. Już w korytarzu wpadłam na młodego wilka.

- Witaj śliczna. Pamiętasz mnie?

To był ten dupek przez, którego znalazłam się w niewoli.

- Jestem Jay. Umiesz mówić?

Nie zamierzałam z nim rozmawiać. Miałam ochotę rozszarpać mu tętnicę.

- No cóż... nie musimy od razu się zaprzyjaźniać- wypalił i poszedł w swoją stronę. Wróciłam do pokoju i siedziałam w nim do następnego dnia. Rano gdy byłam pewna, że większość wilków wyszła wymknełam się na parter, do salonu. Na kanapie siedział młody samiec. Oglądał mecz... chyba futbolu. Nie był na tyle silny by być zagrożeniem więc śmiało podeszłam bliżej.

- Część. Ty jesteś Sara, tak?- zapytał. Głos miał przyjazny.

- Tak, a ty to kto?

- Louis. Lubisz futbol?

- Nie wiem. Dawno nie oglądałam- usiadłam na fotelu najbardziej oddalonym od chłopaka.

- Rozumiem czemu jesteś taka ostrożna. Sama w domu pełnym wilków... Mnie nie musisz się bać. Jestem najmłodszy w stadzie. Można mi prawie tyle samo co tobie. Czasem Grady pozwala mi iść na patrol z resztą.

- Cóż... miło, że ktoś mnie rozumie.

- Słyszałem, że miałaś problemy z przemianą- podjął temat tak swobodnie, że sama się zrelaksowałam.

- Tak. Przez ponad rok byłam wilkiem.

- Jakie to było uczucie?

- Okropne. Prawie tak bolesne jak pierwsza przemiana. A jak dawno ty przeszedłeś swoją pierwszą?

- Rok temu. Miałem 16 lat. Byłem wtedy na imprezie u kumpla. Grady mnie znalazł i pomógł mi. Wtedy zostałem w stadzie.

- Ja miałam swoją w wieku 17 lat. Był ze mną ojciec- na samo wspomnienie rodziny przeszedł mnie dreszcz.

- Gdzie to było?- zainteresował się. Może powinnam mu nie mówić ale poczułam do niego szczerą sympatię.

- Daleko stąd, na północy. Pamiętam, że okropnie się bałam Mimo, że wiedziałam czego się spodziewać ból był niewiarygodny.

- Jesteś wilczycą z północy- stwierdził z uśmiechem na ustach.

- Można tak powiedzieć.

Zapanowała dłuższa chwila milczenia.

- Dlaczego Grady mi pomógł?- spytałam. To pytanie dręczyło mnie po nocach.

- Nie wiem. Tutaj mają mnie za dzieciaka. Nic mi nie mówią.

- Serio? W takim razie zdradzę ci pewien sekret- pochyliłam się bliżej niego- Nie jestem zwyczajnym wilkiem. I musiałam uciec żeby żyć po swojemu- powiedziałam.

- Co to znaczy?

- Wszystko i nic za razem- szepnełam. Nie mogłam mu wiecej powiedzieć. I tak mi już ulżyło.

- Może kiedyś mi to wyjaśnisz?- spytał.

- Może- potaknełam i wróciłam do pokoju.

Wieczorem Kimy zaprosiła mnie na kolację. Robiła to codziennie ale nie chciałam widzieć się z resztą stada. Tym razem jednak przyjęłam ofertę z ochotą.

Jadalnia była dość spora zważywszy na ilość członków sfory. Byłam trochę nieufna więc Kimy dopilnowała bym zajęła miejsce między nią, a Louisem. Oczywiście wszyscy patrzyli na mnie jak na eksponat muzealny.

- Jak długo byłaś wilkiem?- zapytała mnie blond włosa kobieta. Była mniej więcej tego samego wzrostu i wieku co ja. Chyba miała na imię Mia.

- Ponad rok. Nie wiem dokładnie.

Na mniej osobiste pytania mogłam odpowiedzieć.

- Jak ci się udało przeżyć bez stada?- spytał Jay. Błysnął garniturem białych zębów. Jakoś go nie lubiłam.

- Widać dałam radę- mruknełam dając mu do zrozumienia, że nie odpowiem na jego pytanie.

- Czy kiedykolwiek żyłaś w stadzie?- zapytała Mia.

- Tak. Mój ojciec był alfą- uśmiechnęłam się do niej życzyliwie. Chyba zaczęłam im ufać. Widać było, że mają mnóstwo pytań ale zadawali tylko te mniej wścibskie.

- Co cię sprowadza do Redmond?- zapytał Banner.

- Nic ważnego. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Wiem, że kilka dni temu byłam w Forks albo w Seattle. Nie jestem pewna.

- Szłaś w jakieś konkretne miejsce?

- Nie. Po prostu szłam przed siebie. Nie mam tu nikogo bliskiego. Cała moja rodzina...- urwałam. Bo co miałam powiedzieć? Że zostałam wygnana za sprzeciwienie się woli alfy?

- Starczy tego przesłuchania- przerwał Grady. Mierzył mnie uważnym spojrzeniem. Przez chwilę wpatrywałam się w jego brązowe tęczówki. Patrzył na mnie w taki sposób jakby wiedział kim jestem. I prawdopodobnie tak było.

Nie zdziwiło mnie więc gdy kazał mi przyjść do biblioteki gdzieś w głębi domu.

- Domyślam się że chcesz porozmawiać- powiedziałam wchodząc do środka. Grady stał z założonymi rękoma, opierał się o blat biurka. W ciemności panującej w pomieszczeniu wyglądał jeszcze groźniej niż przedtem.

- Ostatnio dość sporo czytam. Mamy tu książki o różnych historiach związanych z naszą rasą. Znalazłem ciekawą książkę z historią sfory północy...

- Więc już wiesz...- szepneła odwracając się plecami do niego. Było mi łatwiej gdy nie musiałam patrzeć mu w oczy.

- Kim jesteś?- spytał.

- Nazywam się Sara Wilder i jestem córką alfy stada północy.

- Myślałem, że wilki północy wymarły.

- Nasze stado było ostatnie. Ponad rok temu mój ojciec zmarł i jego miejsce zajął mój brat. Kiff był zaślepiony nienawiścią do ojca i do mnie. Jak pewnie słyszałeś wilki z błękitną krwią mają dodatkowe zdolności- odetchnełam głośno- Ojciec znalazł Kiffa gdy ten przechodził pierwszą przemianę i przyjął go jako swego syna. Kiff nigdy nie mógł pogodzić się z brakiem zdolności takich jak miała reszta. Gdy został alfą kazał zabić każdego wilka niższego pochodzenia. Zginęło wiele sfor.

- Dlaczego nikt go nie powstrzymał?

- Bali się go albo po prostu nie chcieli- odwróciłam się twarzą do niego- Byłam w szeregach jego ochrony. Pewnego dnia gdy Kiff był sam próbowałam go zabić- wyznałam. Czułam ulgę, że w końcu komuś powiedziałam.

- I zostałaś wygnana- dokończył.

- Na początku Kiff miał zamiar darować mi ten uczynek. Wzamian miałam zostać jego partnerką. Nie łączyły nas więzi krwi więc nikt nie mógł mu tego zabronić. Musiałam uciekać. Od tamtej pory wciąż uciekam. Dlatego nie mogę tu długo zostać. Wiem, że Kiff mnie szuka. Kilka razy trafiłam na trop członków stada.

Grady ruszył w moją stronę ale zatrzymał się gdy zrobiłam krok w tył.

- Jak długo zamierzasz uciekać?

- Nie mam wyboru. Kiff zabije każdego kto stanie mu na drodze.

- Być może i ma wokół siebie stado super wilków ale sam nie ma szans. Wystarczy, że zginie i będzie po problemie.

- To nie takie proste. Nikt się do niego nie zbliży. Muszę stąd zniknąć.

- Nie możesz- warknął lekko. I wtedy to zobaczyłam. Oczy Grady'iego płonęły żądzą. Pragnął mnie. Czułam jego podniecenie. Instynktownie zrobiłam krok w tył.

- Grady...- szepnełam ostrzegawczo. Zabrzmiało to raczej jak skowyt niż warkot. Grady zrobił krok w moją stronę. Wiedziałam, że jeśli do czegoś dojdzie nie zdołam teg.wo powstrzymać. Wilki miały duże potrzeby seksualne.

- Nie możesz odejść!- warknął. Nie był już sobą. Pożądanie wzięło górę nad rozumem.

- Muszę- jęknełam. Grady był tuż przede mną. Moje ciało rwało się do niego mimo iż starałam się zachować trzeźwy umysł. Zanim się zorientowałam jego silne ramiona przyciągnęły mnie do jego silnego ciała. Przywarliśmy do siebie w gorącym pocałunku.

- Muszę być w tobie- warknął.

- Tak- jęknełam mu w usta rozrywając jego koszulkę. Grady zrobił to samo z moją garderobą i rzucił mnie na kanapę. To co się stało potem nie mogłam nazwać kochaniem się. Byliśmy tak złaknieni swoich ciał, że jedynym prawidłowym określeniem był ostry seks. Grady kilka razy wgryzł się w moje ciało i musiałam się bardzo pilnować żeby nie połączyć się z nim na zawsze. Pobudziliśmy swoje instynkty do życia i nie mogliśmy już się powstrzymać.

- Jesteś moja- warknął gdy po raz kolejny brał mnie w posiadanie.

- Nie!- nadzwyczajną siłą zrzuciłam go z siebie. Nie byłam jego własnością. Grady spojrzał na mnie zdenerwowany tym co się stało. Musiałam wyjść żeby znów go nie pragnąć. Nie mogłam pozwolić sobie na takie komplikacje.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj!- warknełam i wybiegłam.

Przez całą noc myślałam o tym co się stało. Nie mogłam zostać w tym mieście i w tym stadzie. Wymknełam się z pokoju. Drzwi i okna były szczelnie zamknięte.

- Wybierasz się gdzieś?- na dźwięk głosu Louisa aż podskoczyłam. Musiałam być zbyt rozkojarzona skoro go nie wyczułam.

- Ja... Nie mogę tu zostać- nie było sensu kłamać.

- Ale dlaczego? Wszyscy dobrze cię traktują. Grady powiedział, że chce zrobić z ciebie swoją partnerkę...

- To nie on tu decyduje. Muszę iść. Pomóż mi!

- Nie mogę. Grady by mnie zabił.

- Więc po prostu udaj, że mnie nie widziałeś- poprosiłam. Louis niechętnie przytaknął. Ruszyłam w głąb korytarza. Powoli trafiłam nadzieję. W każdej chwili ktoś mógł mnie złapać.

- Sara- szepnął Louis- Chodź ze mną.

Może nie powinnam ale poszłam za nim. Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Okna były otwarte.

- Dzięki. Jesteś prawdziwym przyjacielem- przełożyłam nogi i zgrabnie zeskoczyłam na trawę. Pomachałam Louisowi i zniknęłam w mroku.

Przemiana w wilka była nie lada wyzwaniem. Udało mi się za trzecim razem. Być może nie będę umiała zmienić się z powrotem. Tym będę się martwić później. Na razie musiałam przekroczyć granicę terytorium sfory Grady'iego.

Biegłam najszybciej jak mogłam. Czułam każdy mięsień mojego ciała. Tak wspaniale było być wśród drzew, wdychać znane zapachy. Przystanęłam zęby złapać oddech.

- Myślałem, że masz większą wytrzymałość- z krzaków wyłonił się Jay. Znowu on.

- Zdziwiona? Śledziłem cię. Grady będzie mi wdzięczny gdy cię mu przyprowadzę!- warknął.

- Nigdzie z tobą nie idę!- warknełam ukazując kły. Miałam go już dość.

- Więc będę cię musiał zabić- warknął robiąc krok w jej stronie. Stało się to czego się spodziewałam. Gorąco rozlało się po moim ciele. Było przyjemne ale jego rolą było niesienie śmierci. Ogień otoczył mnie w bezpiecznym płaszczu. Widziałam w oczachJay'a szok, a potem strach.

- Odejdź! Nie chcę ci zrobić krzywdy- warknełam czując, że tracę nad sobą kontrolę. Jay nie zastanawiał się długo. Zniknął mi z oczu natychmiast. Ciepło powoli opuściło moje ciało. Paliło mnie pragnienie. Potrzebowałam wody. Za każdym razem gdy żywioł dawał o sobie znać czułam się jakbym umierała z pragnienia. To były skutki uboczne zdolności władania ogniem. Wiedziałam, że wciąż płonę. Byłam żywym ogniem, który łatwo rzucał się w oczy. Tak dawno tego nie robiłam, że tylko woda mogła mi pomóc z tego wyjść. Wykorzystując resztki energii zaczęłam iść za tropem wody.

Grady

Kolejny raz walnąłem z pięści w ścianę. Nie było jej. Uciekła.

- W domu jej nie ma- poinformowała mnie Mia.

- Trzeba ją znaleść- warknąłem.

Banner spojrzał na mnie tym swoim pytającym wzrokiem.

- Może to i lepiej, że jej nie ma. Nie była jedną z nas.- powiedział.

Być może miał rację. Była wilczycą błękitnej krwii. Ale była moja! Będzie moją partnerką.

- Nie będę się powtarzał!- warknąłem. Wybiegłem z domu już jako wilk. Złapałem trop i nie czekając na resztę pobiegłem szukać Sary. Czułem, że coś się dzieje jeszcze zanim ją zauważyłem. Gdy byłem już pewien, że jest blisko niemal wpadłem na Jay'a.

- Co jest?- warknąłem.

- Ona... to jest potwór- krzyknął i pobiegł dalej. Rzuciłem się tropem mojej samicy. Moja. To słowo rozbrzmiewało w mojej głowie. Mogłem ją uczynić moją partnerką ale mnie powstrzymała. Następnym razem nie będę miał oporów.

Jej zapach był coraz silniejszy. Zamierzała do jeziora.

Po cichu żeby jej nie wystraszyć zakradłem się za krzaki. I wtedy ją zobaczyłem. Była... pokryta ogniem. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Sara płonęła prawdziwym ogniem. O dziwo jej nie parzył. Zachowywała się jakby był częścią jej. Była... piękna. Wbiegła do wody i ogień zgasł. Wyszła na brzeg jeziora już jako człowiek. Moja Sara. Nie zwracając uwagi na nagość przemianiłem się i pobiegłem do niej.

- Sara!- wziąłem ją w ramiona i ułożyłem na swoich kolanach. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Jej skóra była gorąca, a oczy wciąż płonęły.

- Więc to są te twoje dodatkowe zdolności- upewniłem się. Sara uśmiechnęła się lekko.

- Muszę odpocząć. To bardzo męczące- powiedziała słabym głosem.

- Zabiorę cię do domu- powiedziałem powoli wstając. Nie przeszkadzał mi fakt, że oboje byliśmy nadzy. Przynajmniej do momentu gdy nie pojawił się Max, Jay i Banner. Cała trójka przybrała ludzką postać.

- Co się stało?- pytali. Jay już im pewnie opowiedział co widział choć nie wyglądali na przekonanych.

- Przygotujcie łóżko i coś do jedzenia- kazałem. Po chwili pojawiła się Mia z ubraniami dla mnie i kocem, którym przykryłem Sarę. Przez te kilka kilometrów Sara milczała walcząc ze snem.

- Za chwilę będziemy w domu- szepnąłem cakując ją w czoło.

- Nie- zaprotestowała słabo- Muszę odejść- usiłowała się wyrwać ale ze mną nie miała szans.

- Nigdzie nie idziesz. Zaopiekuję się tobą. Nikt cię nie skrzywdzi- zapewniłem.

W domu położyłem ją do łóżka i kazałem wszystkim wyjść. Była moja.

- Co robisz?!- zdenerwowała się gdy zacząłem się rozbierać. Naprawdę myślała, że chcę się z nią kochać gdy ledwo może mówić.

- Zamierzam dopilnować żebyś odpoczeła- wsunąłem się pod kołdrę i przyciągnąłem ją do siebie. Sara westchneła głośno. Było jej tak przyjemnie.

- Jesteś pewna, że nie masz gorączki?- zmartwiłem się.

- Nie. Po prostu dawno tego nie robiłam. Już dobrze. Muszę tylko odpocząć- wtuliła się we mnie. Czułem rosnące podniecenie. Moja erekcja niebezpiecznie rosła.

- A potem odejdę- mrukneła. Akurat bo jej pozwolę.

Sara

Jest mi ciepło o przyjemnie. Otworzyłam oczy i napotkałam ciemne spojrzenie pełne porządania.

- Odpoczełaś?- spytał Grady pochylając się nade mną.

- Mhmm.

- Jesteś głodna?

- Mhmm- przyciągnęłam się z uśmiechem- Myślę, że mogę sobie pozwolić na małe śniadanie zanim odejdę.

Poczułam jak Grady cały się spina.

- Nigdzie nie pójdziesz- warknął otaczając mnie ramionami.

- Grady... nie mogę zostać. Nie jestem jedną z was. Widziałeś jaka jestem naprawdę. Mogę przez przypadek zrobić komuś krzywdę.

- Jesteś piękna- pogładził mnie po twarzy czule- Jesteś moja!

- Nie jestem twoją partnerką- zauważyłam.

- Jeszcze nie skarbie. Dziś wieczorem.

- Grady...- uciszył moje protesty gorącym pocałunkiem.

- Pragniesz mnie tak mocno jak ja ciebie. Po co więc to utrudniać.

- Nie musisz od razu wiązać się ze mną na stałe- powiedziałam słabym głosem. Jego twarda erekcja wbijała mi się w brzuch.

- Ale chcę. Muszę mieć pewność, że żaden Kiff cię nie tknie.

- Kiff się tym nie przejmie. Zabije wszystkich na których mi zależy. Muszę odejść.

- Mam rozumieć, że ci na mnie zależy- droczył się. Jak on mógł z tego żartować.

- Grady mówię poważnie. Nie mogę być twoją partnerką. Nie znamy się.

- Owszem znamy. Poznaliśmy się kilka dni temu. Wiem o tobie wszystko czego potrzebuje.

- Uważasz, że porządanie wystarczy?!

- Po połączeniu nie będzie to tylko porządanie. Z resztą ty już jesteś moja. Wiedziałem to gdy cię zobaczyłem w piwnicy.

- To brzmi jak bajka- roześmiałam się. Ledwo go znałam, nie miałam zaufania do wszystkich z jego sfory ale po nocy spędzonej z nim byliśmy w jakiś sposób połączeni. Razłąka z nim byłaby dla mnie koszmarem.

- Nie mamy nic do stracenia. Zostań ze mną. Bądź moja- zachęcał uwodzicielsko. W tej chwili nikt by mu się nie oparł, a już z pewnością nie samica, którą od tak dawna dręczyły złe wspomnienia i głód, który tylko on mógł zaspokoić.

- Nie Grady. To ty bądź mój.

- Co tylko zechcesz moja ognista wilczyco- mruknął skubiąc moja wargę. Napięcie seksualne rosło z minuty na minutę. Postanowiłam ugasić ten żar zanim resztę dnia spędzilibyśmy w łóżku. Wiedziałam, że nigdy nie będziemy partnerami.

- Powinniśmy zejść na śniadanie. Przy okazji chyba muszę wyjaśnić paru osobom o moich wyjątkowych zdolnościach.

Widziałam, że Grady miał inne plany ale ustąpił.

Jakoś nie zdziwiły mnie ciekawskie spojrzenia przy śniadaniu. Tylko Jay unikał mojego wzroku. Pewnie już nigdy nie przyjdzie mu do głowy zaatakować mnie. Grady oficjalnie ogłosił kim dla niego jestem więc przyszedł czas żeby wyjaśnić parę spraw.

- Chciałam wam co nieco opowiedzieć o sobie- zaczęłam. Wszyscy z uwagą zwrócili się w moją stronę.

- Pochodzę z północnego stada wilków błękitnej krwii. Mój ojciec był potomkiem pierwszego osobnika naszej rasy.

Całe towarzystwo zamarło.

- Pochodzisz z królewskiego rodu?- upewnił się Banner.

- Tak jakby. Płynie we mnie błękitna krew dlatego mam pewne zdolności.

- Jakie?- zawołał Louis. Reszta spiorunowała go wzrokiem za przerywanie.

- Wilki z mojej rodziny wladali żywiołami. Ja panuję nad ogniem- powiedziałam to spokojnie żeby nie podsycać atmosfery reszty. I tak czułam ich podniecenie.

- Jay mówił, że paliłaś się jak pochodnia- stwierdził Max.

- Na chwilę straciłam nad sobą panowanie. Dawno nie korzystałam z moich zdolności i nie miałam też do czynienia z tyloma wilkami.

- Jakie zdolności mają inni członkowie twojej rodziny?- spytał Max.

- Ojciec władał wiatrem, mama była wilczycą z nieszlacheckiej rodziny. Mój brat również. Ojciec przygarnął go i uznał za prawidłowego następce.

- Bolało cię gdy się paliłaś?- spytał Louis. On był najbardziej zafascynowany tym wszystkim.

- Nie. Ogień i ja... stanowimy jedność. Mogę równeż sprawić, że ciebie również nie poparzy.

Po co ja to mówiłam?!

- Pokażesz?!- niemal zerwał się ze stołu i podbiegł do mnie. Spojrzałam na Grady'ego. W jego oczach wyczytałam przyzwolenie.

- Dawno tego nie robiłam- uprzedziłam. "Młody" wzruszył tylko ramionami. Chyba chciał udowodnić, że nie jest już dzieckiem. Wstałam od stołu i złapałam Louisa za rękę.Moja dłoń pokryła się ogniem. Musiałam uważać żeby nie sięgnął ubrania bo spłonęłoby od razu.

- Nie bój się- uspokoiłam go i całą resztę, która wstrzymała oddech. Tylko Grady patrzył na mnie jak na gwiazdkowy prezent.

- Jakie to uczucie?- spytałam gdy dłoń Louisa najpierw lekko musnął płomień, a potem pokrył całą.

- Czuję przyjemne mrowienie. Nie parzy tylko lekko szczypie- relacjonował patrząc na dłoń z zachwytem. Ogień zgasł ku rozczarowaniu Louisa.

- Mógłbym palić się cały?- spytał.

- Musiałbyś być nagi- parsknełam.

- Niesamowite! Uważaliśmy, że jesteś zupełnie bezbronna, a tymczasem możesz nas wszystkich pokonać z łatwością- zawołał Banner. Chyba był tym tak samo zachwycony co Louis. A przecież powinien się bać. Byłam chodzącą bombą zegarową nad, którą nikt nie mógł zapanować.

- Dość tego przesłuchania!- warknął Grady. Zachowywał się nader opiekuńczo wobec mnie. Wszyscy zamilkli pozwalając mi dokończyć posiłek.

Przez cały dzień byłam zdenerwowana. Grady był zmobilizowany żeby złączyć nas na wieczność, a ja nie mogłam do tego dopuścić. O ucieczce nie było mowy więc unikałam go aż do wieczora gdy przyszedł do mojego pokoju.

- Grady...- nie miałam pojęcia jak dać mu do zrozumienia, że to nie jest rozsądne.

- Wiesz, że oboje tego chcemy- mruknął zbliżając się do mnie. Zerwałam się z łóżka i podeszłam do okna. Zapach lasu działał uspokająco.

- Nie mogę być twoją partnerką- zaczęłam. W głowie szukałam argumentów. Grady mógł z łatwością postawić na swoim. Był silniejszy, a ja nie chciałam zrobić mu krzywdy.

- Nie chcę nią być- dodałam.

- Nie kłam. Widzę jak reaguje na mnie twoje ciało. Chcesz mnie tak samo jak ja ciebie- jego język już błądził po moim karku doprowadzając mnie do białej gorączki.

- W mojej rodzinie od pokoleń wilki łączyły się na wieczność tylko z odpowiednimi samcami. Takimi, którzy byli tej samej krwi- powiedziałam. Ta zasada już dawno przestała obowiązywać ponieważ ja i mój ojciec byliśmy ostatnimi przodkmi pierwotnych wilków. Na szczęście Grady tego nie wiedział. Gdy zamarł i odsunął się o krok wiedziałam już, że wygrałam.

- Tym samym nie chcesz być moją partnerką bo nie płynie we mnie błękitna krew- powiedział to tak chłodno, że serce mi pękało. Mogłam się już nie martwić, że pozwoli mi odejść gdy pojawi się zagrożenie.

- Nie wolno mi sprzeciwić się tradycją, prawu i mojej woli- tłumaczyłam.

- Chyba sama nie wierzysz w to co mówisz- syknął trzaskając drzwiami. Zachował się po części jak szczeniak ale mogłam go zrozumieć. Byłam pewna, że mu przejdzie. Myliłam się.

Rano Grady chodził jak chmura gradowa. Przy śniadaniu prawie się nie odzywał i nawet na mnie nie spojrzał. Na obiedzie się nie pojawił więc poszłam z nim porozmawiać. Znalazłam go za domem. Stał wpatrzony w las.

- Uwielbiam patrzeć jak drzewa kołyszą się na wietrze. Jakby tańczyły do rytmu- szepnełam. Grady nawet na mnie nie spojrzał.

- Wiem, że cię uraziłam i za to cię przepraszam ale musisz mnie zrozumieć. Jeśli nie chcesz mnie więcej widzieć, rozumiem...

- Jesteś częścią stada. Uznaliśmy cię za jedną z nas. Możesz się swobodnie poruszać po naszych terenach ale masz trzymać się stada. Jeżeli twój brat się tu zjawi nie ważne dla niego będzie czy jesteś z nami czy nie. Im więcej nas stanie przeciwko niemu tym lepiej.

- Nie chcę żeby komuś z was stała się krzywda przeze mnie. To moja sprawa...

- Jak już powiedziałem jesteś częścią stada- mruknął.- Louis i Mia idą w teren. Byłbym spokojniejszy gdybyś poszła z nimi.

A więc miałam swoje obowiązki. Stałam się niańką Louisa.

- Jasne. Skoro właśnie tego chcesz- burknełam. Zanim dotarłam do domu usłyszałam, że coś mówi pod nosem. Oczywiście to czego chciał Grady nie miało nic wspólnego z opieką nad Louisem.

Grady

Czułem rosnącą we mnie złość. Odrzuciła mnie! Nie wiem co mnie bardziej bolało: smak odrzucenia czy zraniona duma. Sara była moja. Wiedziała, że tak jest. Chciała odejść, uciec bo w głębi duszy wiedziała, że w końcu do mnie przyjdzie. Na samą myśl, że odeszłaby i związała się z tym Kiffem, który z resztą nie był jej bratem i mógł uczynić ją swoją partnerką, krew mnie zalewała. Nikt nie mógł dotknąć jej gładkiej skóry, nikt nie mógł całować jej malinowych warg. Nikomu nie wolno było patrzeć na nią w ten sposób co jemu i żaden inny samiec nie weźmie jej tak jak on. Chyba, że po jego śmierci. Gdy wróci zrobi wszystko by ją przekonać.

Minęły godziny, a po Mii, Louisie i Sarze nie było ani śladu. Nawoływania do ich powrotu nic nie dały. Już miałem wysłać Jaya i Maxa w teren gdy zobaczyłem moją wilczycę. Jej kasztanowa sierść była splamiona krwią, a ona sama szła z dużym wysilkiem. Bez wahania podbiegłem żeby jej pomóc. Ostatkiem sił Sara przybrała ludzką postać. Wziąłem ją na ręce bez żadnych pytań. Martwiłem się o Mię i "młodego" ale chęć pomocy mojej samicy była ważniejsza.

- Mia... oni... Kiff- wyszeptała i zemdlała. Złość i strach rozlał się po moim ciele. Wysłałem Bannera, Maxa i Jaya żeby znaleźli Mię i Louisa ale wrócili z niczym.

- Jakby się rozpłyneli- mruknąłem sam do siebie.

Sara obudziła się późnym wieczorem. Natychmiast wspomnienia powróciły. Zerwała się z łóżka i natychmiast opadła na materac sparaliżowana bólem po zadanej ranie przez Kiffa.

- Nie ruszaj się- kazałem władczym głosem. Wszedłem do pokoju ze szklanką wody, którą przyjęła z wdzięcznością.

- Musimy odzyskać Mię i Louisa. Kiff i stado ich uwięzili. Muszę tam wracać!

- Nigdzie nie pójdziesz. Jesteś ranna, a ja jestem za nich odpowiedzialny.

- To moja wina. Jeśli tam nie wrócę i nie zostanę jego partnerką oni zginą- krzyknęła wstając ociężale.Była taka naiwna. Kiff pewnie by ją zabił po tym jak oddałby ją każdemu samcowi w stadzie.

- Gdzie jest jego stado?- spytałem. Miałem zamiar iść tam sam. Raczej nie wyszedłbym z tego cało ale mało mnie to obchodziło.

- Nie wiem. Kiff kazał mi przyjść do starej fabryki za miastem. Jeśli tam nie pójdę wszyscy zginiecie. Znasz mnie na tyle żeby wiedzieć, że postawię na swoim. Pozwolisz żebym poszła tam sama?

- Nie ma mowy!- warknął.

- Więc przynajmniej obiecaj, że dasz mi szansę na rozmowę z Kiffem. Mogę go przekonać żeby dał wam spokój.

Wiedziałem co miała na myśli. Chciała mu się oddać.

- Niech będzie. Dam ci pięć minut- obiecałem. Najpierw jednak musiałem się upewnić, że nikt mi jej nie odbierze.

Sara

Tak łatwa kapitulacja Grady'iego była podejrzana. Zwykle był bardziej uparty. Od początku coś mi nie pasowało. Gdy nagle się zatrzymał i przemienił zrobiłam to samo mimo rosnącego niepokoju.

- Co się stało?- spytałam gdy stanął jakiś metr ode mnie. Byliśmy zupełnie nadzy ale nie zwracałam na to uwagi. Skupiłam wzrok na ciemnych oczach Grady'iego. Już wiedziałam co zamierza. Zdążyłam się zaledwie odwrócić gdy powalił mnie na brzuch. Całe szczęście, że upadłam na liście.

- Cholera, Grady to nie czas na to! Oni mogą zabić Mię i Louisa- warknełam walcząc z nim.

- Muszę się upewnić, że nikt mi cię nie zabierze. Jesteś moja- jego głos był dziki, przepełniony porządaniem. Nie był już sobą. Był złaknioną bestią nie do zatrzymania.

Ułożył się na mnie w wygodnej pozycji. Mój opór nic nie dał. Z łatwością złapał moje nadgarstki i przygwoździł do ziemi.

- Grady przestań- był to pisk pełen błagania. W odpowiedzi Grady jednym mocnym pchnięciem wbił się we mnie niemal do końca. Nie czekał aż złapię oddech po tak gwałtownym ataku. Brał to co chciał i nie mogłam go powstrzymać. Co gorsza tak naprawdę nie chciałam. Grady poruszał się szybko, gwałtownie i z jawną dominacją. Mogłam tylko odczuwać narastającą przyjemność. Grady brał mnie ostro, nieubłagalnie. Pierwszy orgazm spadł na mnie tak gwałtownie, że aż krzyknęłam w ekstazie. Tymczasem Grady nie przerywał pchnięć jednocześnie wbijając zęby w mój bark. Czułam więź łączącą nas na wieczność, która pogłębiała się z każdym ruchem jego bioder. Przez kolejne dwa orgazmy jego zęby tkwiły w moim ciele powodując lekki ból. Jestem pewna, że moje jęki mogło usłyszeć całe miasto. Gdy upewnił się, że dostał to czego chciał wykonał jeszcze kilka pchnięć i zastygł w bezruchu. Czułam się dziwnie wypełniona jego duszą. Jakby złączył się ze mną w jedną całość.

- Moja- sapnął wysuwając się ze mnie. Złożył pocałunek na moich plecach i opadł obok mnie. Gdy przestałam dygotać z przyjemności podniosłam się i z całej siły jaką miałam walnełam go w twarz. Przez chwilę Grady był tak zszokowany, że leżał jakby otępiały.

- Możesz mnie bić za to albo iść ze mną do fabryki. Jesteś moja Saro. Nikt mi cię nie zabierze.

- Jesteś chory Grady. Ryzykujesz życie dwójki swojej rodziny dla kogoś takiego jak ja- warknełam przybierając postać wilka.

- Mów co chcesz. Kiff nie zabije nikogo z moich bliskich- zapewnił. Byłam pewna, że zrobi wszystko żeby to zapewnić. Był jakiś dziwny. Pełen energii.

Grady został w pobliżu podczas gdy ja poszłam do starego magazynu. Niemal natychmiast otoczyły mnie wilki. Patrzyły na mnie z jawną wrogością, a przecież kiedyś byliśmy przyjaciółmi, rodziną.

- Zaczynałem sądzić, że uciekniesz jak to masz w zwyczaju- powiedział Kiff.

- Przyszłam tak jak chciałeś. Uwolnij Mię i Louisa!- warknełam.

- Spokojnie. Muszę mieć pewność, że dotrzymasz umowy.

Tylko nie to. Chciał uczynić ze mnie swoją partnerkę.

- Najpierw ich uwolnij. Przecież wiesz, że nie zdołam uciec- nalegałam. Kiff wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Po jego minie wiedziałam, że go przekonałam. Był bardzo naiwny.

Po chwili Mia i Louis bezpiecznie się oddalili. Kiff zrobił pierwszy krok w moją stronę i zamarł. Jego pysk wykrzywił grymas wściekłości, a lśniąca biała sierść nastroszyła się.

- Sprzedałaś się innemu ty suko- warknął. Wilki wokół szykowały się do ataku. Czekały tylko na przyzwolenie. Gdy byłam już pewna, że zginę nagle rozszedł się ostrzegawczy warkot i Grady znalazł ś tuż przede mną. Był imponujący. Wcześniej nie zauważyłam jaki był potężny. Żaden z obecnych nie mógł się z nim równać. Osłonił mnie ukazując kły, z których ciekła ślina. Grady był bestią jeszcze dzikszą niż gdy mnie brał kwadrans temu. Jego postawa mówiła, że nie zawaha się zabić.

- Więc ty jesteś jej partnerem- stwierdził kpiąco Kiff. Jego pewność siebie trochę osłabła. Nie cofnął się tylko dlatego, że wokół było jego stado, które było lekko rozkojarzone.

- Powiedz... jakie to uczucie gdy się ją bierze jak swoją własność mając świadomość, że odejdzie do innego?- prowokował Kiff. Na jego miejscu bym milczała. Jego stado powoli trafiło zapał do walki. Grady warknął i bez wahania rzucił się na Kiffa. Reszta wilków ruszyła pomóc alfie. Musiałam ich powstrzymać. Skupiłam całą swoją energię i natychmiast pokryłam się ogniem. Wilki zatrzymały się gwałtownie jakby już zapomnieli kim jestem.

- Odejdźcie to nic wam się nie stanie. Znacie mnie i wiecie co potrafię- warknełam. Kilka z nich zaczęło się wahać. Wiedziałam, że rozważają propozycję.

Tymczasem gdzieś za mną Grady rzucił bezwładne ciało Kiffa o ścianę i zaczął rozszarpywać jego mięśnie.

- Jaką mamy pewność, że będziemy mogli odejść?- spytał jeden z najstarszych wilków. Już nawet nie pamiętałam jego imienia.

- Zgodnie z prawem jestem córką prawidłowego alfy i mogę zwrócić wam wolność. Już nie mmusicie słuchać Kiffa. Sami o sobie decydujcie. Wybierzcie nowego alfę i odejdźcie zanim mój...- jak mam określić Grady'iego- partner wróci i nie zdołam go powstrzymać.

- A więc niech tak będzie. Bardzo żałujemy wszystkich krzywd jakie cię spotkały. Bardzo szanowaliśmy twego ojca- zapewnił z żalem ten sam samiec.

- Dziękuję i nie mam żalu.

Stado wycofało się do lasu. Oby znaleźli się daleko gdy Grady zorientuje się co się stało. Jak na zawołanie poczułam jego obecność tuż za sobą. Wycofałam całą energię i ogień zniknął. Grady stał znacznie nade mną górując z zabójczą postawą.

- Już po wszystkim mój partnerze. Oni odeszli- przesłałam mu wiadomość i polizałam jego zakrwawiony pysk. Z lekkim obrzydzeniem ale też miłością do Grady'iego zlizałam krew Kiffa z całego jego ciała. Przez cały ten czas Grady cicho mruczał bardziej jak kot niż wilk. Dotarło do mnie, że już po wszystkim. Grady należał do mnie, a ja do niego na zawsze.

- Moja- warknął.

- Twoja- potwierdziłam trącając go pyskiem.- Wracajmy do domu

Prolog

Ułożyłam się wygodnie w trawie czekając na mojego partnera. Ogromny czarny wilk stanął tuż nade mną. Pochylając się Grady przybrał człowieczą postać. Był zupełnie nagi, niezwykle umięśniony, niebezpieczny i męski.

- Myślałaś, że mi umkniesz?- wymruczał torując sobie drogę między moje uda.

- A jakże bym śmiała- parsknełam szyderczo obejmując jego szyję w zapraszającym geście. To był mój mężczyzna, mój wilk. Należeliśmy do siebie na zawsze. Nic nie mogło nas rozdzielić. Wiedziałam, że pójdę za nim choćby na koniec świata, a on zawsze mnie obroni. Każdemu życzyłabym takiego partnera.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: