R.39
Po wczorajszym powrocie, członków oby dwóch srad "Mrocznych wilków" i " Mglistych kłów". Po kolacji i wieczornej rozmowie, Alf z Betami oraz dziwnym odczuciu, iż ktoś ich obserwuje Any, poprosiła Naketa by został u niej. Nie chciała zostawać sama tej nocy. I przeczucie jej nie myliło, po 3 nad ranem dziewczyna, zaczęła kręcić się i spać nie wygodnie. Nawet zaczeła, krzyczeć przez sen,: " TO NIE MOŻLIWE!!!"," WY NIE ŻYJECIE", " NIE NAWIDZĘ CIĘ! Nie nawidzę...
Brutalnie obudzona, przez swego życiowego partnera. Spocona, zalana łzami, zdezorientowana, patrzała oczami pełnymi bólu. Nie chciała jednak, wyjawić przyczyny i potwierdzić że śnił jej się koszmar. A może...to prada? Więc Naket nie nalegał, tylko zaczął proces uspakajania i wyciszania.
O godzinie 9:00 obudziła się już na dobre. Wpatrywała się w sufit postanowiła że zaczerpnie wiedzy u znajomej czarownicy. Wstała z łóżka, zrobiła poranną toalete, ubrała się i pisząc kilka słów na kartce, położyła ją na łóżku.
" Pojechałam coś sprawdzić, nie długo będę, to ważne..."
Po nie spełna 3 godzinach szybkiej jazdy, dojechała do celu. Gdy zaparkowała samochód, wysiadła i zaczęła podchodzić ostrożnie do drzwi frontowych. Bo coś przeczuwała, iż nie jest w pożądku. Gdy podeszła bliżej...zauważyła iż drzwi są otwarte. Popchneła je lekko i modliła się, by nie zaskrzypiały. W momęcie gdy cała, znalazła się we wnątrz niewielkiego domu, usłyszała złowróżenie ton, jakiego używał jakiś Delta.
Delta
- Mów czarownico! Wiesz że za czasów...palili czarownice. Chyba nie chcesz, tak skączyć i by skączyła tak twoja wnusia, starucho!
Kiejrana
- Nie dotykaj mnie, psie!
Eloiza
- Zabieraj te zapchlone łapy...
Starsza czarownica, nie dokończyła wypowiedzi, gdyż po pomieszczeniu rozległ się plask. Delta uderzył w twarz kobiete.
Any nie czekała dłużej, na rozwój sytuacji. Gdy niepostrzeżenie, stanęła u progu drzwi odwróceni mężczyźni, znowu zaczeli sobie na wiele pozwalać. W momęcie gdy ta sama Delta, próbował ponownie uderzyć starszą Panią, usłyszał za plecami...stanowczy, ostrzegawczy warkot Alfy. Raptowniem, zastygł z reką w powietrzu, a oczy zrobiły mu się wielkie jak żarówki. Odwrócił się nie pewnie i zobaczył przed sobą.. Alfę.. W jej oczach płoną ogień, który spowodował że Delta, zaczeła odczuwać brak powietrza. Zaczął się dusić, im bliżej Any podchodziła tym bardziej, facet nie mógł złapać powietrza. Aż w pewnej chwili, padł na kolana podpierając się na rękach, spojrzał ponownie na Alfę i błagał wzrokiem, prosił by przestała.
Any
- Matka, w domu nie nauczyła kultyry?! Zabawiasz się w damskiego boksera, że bijesz kobiety? Brak tobie wychowania staruchu, by podnosić rękę i bić, starsze Panie. Po za tym, nie tak Wilki!...traktują członków rodziny. A tak sie składa, iż te dwie CZAROWNICE to członkowie mojej RODZINY. A za brak szacunku, karą jest śmierć.
Mężczyzna, zrobił jeszcze bardziej przerażoną minę. Odwrócił głowę, do swojego towarzysza i spostrzegł że ten, wycofuje się. Any nie musiała odwracać wzroku, by domyśleć się co planuje drugi wilk.
Any
-Nie radze! W tej chwili siadasz...tu!
Po tonie dziewczyny i słowach, bez mrógnięcia okiem usiadł przed oblicze wilczycy.
Any
- Teraz...poczujecie moje miłosierdzie...
Jeden z wilków odetchnął z ulgą. Kiejrana nie rozumiała postępowania wilczycy. A Eloiza, ze spokojem przytulała wnuczkę i wpatrywała się w sytuację.
Any
- Możecie wybrać, który za tą obrazę...przypłaci życiem...mimo to, drugiego nie ominie...bolesna kara.
Nagle wszyscy zamarli, nawet zdawać by się mogło że...powietrze również.
Any
- Kiejrana, idż z babcią na góre...zabierzcie najpotrzebniejsze rzeczy.
Kiejrana
-Ale...
Any popatrzała na starszą kobietę, ta tylko kiwnęła głową i chwyciła wnuczkę za rękę, ciągnąc w strone schodów.
Kiejrana
-Ale babciu...tak nie...
Eloiza
- Chodż dziecko. Any wie co robi, a za każdy swój uczynek się płaci. Nie istotne czy jedt on dobry i w dobrej intencji, czy podły, nikczemny by wyżądzić krzywde.
Młoda czarownica już nie mówiła nic, tylko poszła potulnie za opiekunką. Na chwilę nastała cisza, ale nie trwało to długo.
Any
- I jak...zastanowiliście się już...
Delta
- On...
Delta2
-On- tu wskazując palcem, pokazali na siebie na wzajem.
Any
- Tak też myślałam...tchórze. Więc wybrałam wcześniej.
I tu w tym momęcie, oczy Any zapaliły się żywym ogniem. Wilczyce zaczął otaczać, płomień...który kierował się w strone, z szokowanych Delt.
Any
- Wracaj ogniu. To by było zbyt proste. I nie pachniało by ładnie.
Więc tak jak poprzednio...Delta zaczął odczuwać brak powietrza. To uczucie nasiliło sie bardziej, wilkołak zaczął panikować. Rozrywać kołnież koszulki, drapał i szarpał tak mocno iż dotarł do tchawicy. I padł obok, zszokowanego towarzysza. Teraz to nie z lękiem, czy obawą spojrzał na Alfe. Teraz to panicznie zaczął się bać...niepozornie wyglądającej dziewczyny.
Any
- No nie stety, ale ty również, zapłacisz...za zniewagę mojej bliskiej.
Dziewczyna podchodząc do przerażonego mężczyzny, wysuneła pazur, a gdy była na przeciwko niego. Zrobiła szybki ruch ręką i wydłubała mu oko. Po czym, z kieszeni wyciągnęła tępy posrebrzany nóż i zrobiła mu, zogromnej wielkości ranę na prawej ręce. Rana ciągneła się...od barku do samego kciuka. Krzyków nie było końca.
Any
- A teraz, dwie sprawy. Powiedz swoim Panom psie, że nadchodzimy i nic, nie stanue nam na drodze by ich zabić, gdy bedzie to konieczne. A druga to ta, byś zabrał go ze sobą. Delta patrzał, przenikliwie na dziewczynę jednym okiem. Mimo iż rany zadane przez Any, strasznie go bolały, nie wydał żadnego dźwięku. W strachu i na znak że rozumie, co dziewczyna powiedziała kiwnął głową.
I mimo iż, ogromny palący ból, czuł w rece. To zabrał swojego, nie żywego towarzysza i dociągnął go do samochodu. Jednak wilk, nie wiedział iż sam doprowadzi wrogów do swoich Panów. Nie wiedział że ma podżucony nadajnik. Any patrzała za odjeżdżającym samochodem, z założonymi na piersiach rękoma oraz podniesioną głową.
Eloiza
- To było konieczne...nie zadręczaj się dziecko...
Any
- Wiem. Każda bitwa czy wojna, musi ponieść ofiary po...oby dwóch stronach. A to, nie była nawet bitwa, tylko zwykłe starcie...
Kiejrana
-Mimo to, i tak dziękujemy...tak właściwie to. Co ciebie sprowadza?
Any
-Miałam pytanie, do twojej babci. Ale teraz...to nawet nie muszę o to pytać. Tylko zastanawia mnie, w jaki sposób...ONI przeżyli.
Ale dowiem się, gdy staniemy twarzą w twarz. A teraz, zabieram was do siebie, tutaj same nie jesteście bezpieczne. I uprzedzam, nie chce słyszec słowa sprzeciwu.
Kiedy ruszyły w drogę, na ziemię WYBRANEJ Alfy. Eloiza wpatrywała się w zadumie przez tylnią szybę, od strony prawej pasażera.
ELOIZA
" Pradawni nie wiem w co gracie, ani jakie są wasze plany. Ale wiem iż mamy po swojej stronie...WALECZNĄ WILCZYCE".
KIEJRANA
" Miejcie w opiece nas wszystkich, a przedewszystkim Any. Bo to Ona, niedługo wybrać będzie musiała. Oby się nie wahała i podjeła słuszną decyzję".
ANY
" Oj, pradawni, pradawni. Teraz ważą się, nie tylko nasze losy, ale również i wasze. Nie ważnę , jaką decyzję podejmę, bądźcie wtedy przy mnie".
W TYM SAMYM CZASIE
Naket
- Gdzie ta...uparta wilczyca się podziała. Przecież On, Oni...mogli ją zaatakować.
" Set! Czy już coś wiadomo, na horyzoncie?"
Set
" Nie Alfo. Alfy Any jeszcze nie widać".
Naket
" Jak będziesz coś wiedział..."
Set
" Alfo! Wyczuwam coś dziwnego. Słyszę nadjeżdżający samochód, ze strony riwiery. A w nim dwie czarownice i..."
Naket
" Any?!"
Set
" Tak. Już wraca, mam zwołać wszystkich?"
Naket
" Możesz. Ale patrolujcie, tamte strony...coś czuję że będziemy mieli gości".
Set
" Ma się rozumieć".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro