Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R.27.

2/4

MINĘŁO KOLEJNE KILKA DNI.

  Od kilku dni, a prościej to od 3-ech. Any chodziła po całym swoim terenie, spięta i zdenerwowana. ( zapewne zastanawiacie się dlaczego? Hym...zama jestem ciekawa. No ale, poczekajmy chwilę, zaraz wszystko się wyjaśni)
Kiedy tak podążała swoimi ziemiami, zastanawiała się, co tak strasznego się wydarzyło na " Wichrowych wzgórzach". Że Xelon, poprosił o jej pilne przybycie. Jej rozyślenia przerwał, nadbiegający Beta.

Romer
- Alfo...czy możemy, jeszcze o tym porozmawiać? Moim zdaniem, to nie rozsądne...

Any
- Powiedź mi...od ilu lat, jesteś w tej watasze?

Romer
- No, jak to...od ilu? No, wiesz sama...

Any
- Od ilu?!

Romer
- Od urodzenia, ale...

Any
- Jak dobrze, znasz te ziemie i każde zakamarki?

Romer
- Jak własną kieszeń, no ale...

Any
- To teraz, zastanów się Romer...rusz tą swoją mózgownicą...jesteś moim betą, moim zastępcą, prawą ręką...powierzam tobie moich ludzi...naszą rodzine. Bo ufam tobie, że gdy będzie zagrażać im niebezpieczeństwo, wywieziesz ją i ukryjesz w bezpieczne miejsce. Dlatego zostaniesz tu...a ze mną, pojadą Nathaniel i jeszcze kilkoro wojowników rozumiesz? Noemi również zostanie, z dziewczynami...mam nadzieje że zajmie mi to, krótki czas. Uwież mi też się, to nie podoba...nie chcę opuszczać ani na chwilę domu. Ale zawsze, gdy potrzebowaliśmy Alfy Xelona, to pokonywał tą trase...czas się odwdzięczyć. Po za tym, to nasz sojusznik.

Romer
- Rozumiem, tylko uwarzaj na siebie, dobrze? MASZ WRÓCIĆ CAŁA, TO ROZKAZ.

  Any roześmiała się serdecznie i pokiwała głową.

Romer
- Any, a czy...Naket wie, o tym że, wyjeżdzasz?

Any
- A co? Chcesz go powiedomić? Proszę bardzo " kablu".

Romer
- Ej! Nie powiedziałaś mu?

Any
- Nie, i nawet nie próbuj go informować. A, teraz idź do mojego gabinetu. Tam masz listę zadań, które musisz się nauczyć na pamięć i dopilnować gdy mnie nie będzie.

  Kiedy Alfa skączyła, rozmawiać ze swoim Betą. Poszła nad " Strumień prawdy", rozebrała się...nie bacząc czy ktoś ją zobaczy i weszła do wody. Ponurkowała troche, popływała i postanowiła, po półtorej godzinie, wyjść z wody. Gdy podeszła do, sterty swoich ciuchów, by się ubrać. Schyliła się i usłyszała gwizdy z drugiego brzegu.

Naket
- No, no skarbie...takie widoki, mogę oglądać co dziennie!

Any
- Chciałbyś co nie?

Naket
- Poczekaj chwilę, zaraz będę koło ciebie.

  Dziewczyna myśląc że chłopak żartuje, schyla się po tunike i zakładając ją poczuła...jak ktoś objął ją w pasie od tyłu. Na swej szyji poczuła, ciepły oddech a przy uchu usta które zaczeły szeptać.

Naket
- Mówiłem, byś poczekała...a po za tym. Powinienem sprać tobie tyłek. Co, ty sobie wyobrażasz? Jak ty tak możesz, paradować w tak seksownej bieliźnie, i to w biały dzień. Na domiar złego, publicznie! Masz szczęście laleczko, iż twój mate tego nie widzi, bo chyba by było po nas.

Any
- Wątpie. Ten " kundel", nie widzi niczego, po za czubkiemswojego nosa. A po za tym...sam rucha co popadnie.

Naket
- Nie powiedziałbym...ten " kundel", jest chorobliwie zazdrosny, o swoją kobiete. I, pragnie tylko jej...mieć w posiadaniu jej jedwabistą, gładką skóre, soczyste, słodkie usta, poczuć jej zapach...dotykać jej włosów, a jak ją widzi...to na sam widok, nieznośnej, upartej, pięknej i zadziornej dziewczyny. Ma taki ścisk w bokserkach, że nie jest w stanie, nad przyjacielem zapanować.

  Wypowiadając te wszystkie słowa. Naket dodtykał skóry na brzuchu Any. Która czuła dreszcze, po całym swoim ciele. A kiedy, chłopak zaczął składać pocałunki, po jej szyji, bez władnie udostępniła mu większy dostęp. Po chwili, odwróciła się w jego stronę i patrzac głęboko w ciemniejsze tęczówki oczu, założyła swoje ręce na jego szyje.

Naket
- Tak bardzo, mam ochotę cię pocałować.

Any
- To, zrób to. Nie, czekaj do świąt...

Naket
- Ale...- nie zdążył, skączyć swojej wypowiedzi gdy, poczuł na swoich ustach, wargi swojej kobiety.

  Gdy zaczeli pogłębiać swój pocałunek. Any odepchneła się od chłopaka, i spojrzała mu prosto w oczy. Naket gdy spojrzał w głębie jej teczówek, zdziwił się spowodu togo co tam ujrzał. Ból, lęk, zagubienie, smutek i nadzieję oraz coś, czego nie mógł sobie wyjaśnić. Jego wewnętrzne tłumaczenia, przerwał pewny głos jego przeznaczonej.

Any
- Jak wróce, o ile wróce...to dokończymy parowanie, ale teraz...teraz to nie możliwe. Ponieważ nie wiem, czy wróce z tej podróży cała i zdrowa...

Naket
- Z jakiej, cholera podróży!? Gdzie ty sie wybierasz?

Any
- Dostałam naglącą depesze, od Alfy " Wichrowych wzgórz". Prosił o pilny przyjazd do niego, to ponoć jakaś ważna sprawa. Więc jak widzisz...muszę tam jechać.

  Chłopak wpatrywał się, na swoją dziewczynę...w szoku i gniewie. Bardzo jemu nie podobał się ten pomysł, nie podobało mu się to wcale. Miał dziwne przeczucia, że coś się stanie lecz zbagatelizował to uczucie.

Naket
- Więc, niech tak będzie. Jak wrócisz to się sparujemy, ale proszę...uwarzaj na siebie.

Any
- Naket, ja zawsze uwarzam na siebie.

Naket
- A, kiedy wyruszasz?

Any
- Dzisiejszego wieczora. Mam do ciebie prośbę. Mimo iż zostaje na mniejscu Romer, to w razie czego...pomóż mu jako mój Mate. Może proszę ciebie o wiele, ale to dla mnie ważne. Szczególnie chodzi mi, o bezpieczeństwo matki i ciotki.

Naket
- Rozumiem. Dobrze...tylko przed wyjazdem poinformuj Romera iż po waszym terenie, będą chodziły wilki z mojej watahy. Nie chcę nie potrzebnego zamieszania. Ja jeszcze dzisiaj, do patrolu i pilnowania twoich bliskich, wyślę czyerech żołnierzy od siebie.

Any
- Dziękuję Naket...to wiele dla mnie znaczy. Będę mogła, się skupić na czymś innym. A teraz przepraszam, ale na mnie pora, muszę się spakować.

Naket
- A, kto z tobą jedzie? Jeśli mogę wiedzieć?

Any
- Nathaniel i jeszcze kilkoro wojowników.

  Gdy Alfa " Mglistych kłów", chciała już odejść, przywódca " Mrocznych wilków" przyciągnął ją do siebie i pocałował. Lecz ten pocałunek nie był jak inne. Nie był bez uczuciowy i bez pułciowy. Z tego połączenia ust, można bylo wyczytać wszystko, lek, ból, tęsknotę, zmartwienie, pociąg, miłość. Po tym, jak się od siebie odsuneli, spojrzeli w swoje oczy. A, jak wilczyca odchodziła, usłyszała za plecami słowa, po krórych się spieła i poczuła wewnątrz siebie, ogromne ciepło.

Naket
- Kocham cię Any. Od zawsze byłaś, będziesz i jesteś w moim sercu. I, nie przestanę ciebie kochać...wróć do mnie...cała i zdrowa.

Any
- Wróce, bynajmniej postaram się wrócić. I wybacz mi, ale ja...ja jeszcze...jeszcze ciebie nie kocham.

  Po tych słowach, już nie było wilczycy bo zapuściła się biegiem w głębie lasu. Bolało ją serce, po tych wypowiedzianych słowach, bo wiedziała iż...okłamała swojego Alfe. Okłamałs swego mate, odnośnie co do swoich uczuć. Ponieważ kochała go...bardzo go kochała, tak mocno iż czasami, bała się tego uczucia
Tak samo jak, uczucia zazdrości, gdy widziała inne wilczyce w otoczeniu swojego Mate. I mimo iż, udawała twardą i nie wzruszoną, to wewnątrz płonęła ohniem. Nawet nie zorjentowała się, kiedy znalazła się w gabinecie, w domu głównym.

Luna
- Czy to prawda!? Kiedy, chciałaś mi o tym powiedzieć? Wszystko muszę dowiadywać się od bety? Any, mam złe przeczucia, co do tej wyprawy. Nie podoba mi się to.

Any
- Boże Mamo, właśnie dla tego nie mówiłam....Alfa Xelon przyjerzdzał...więc ja, muszę się odwdzięczyć pomocą. Uwież mi, też nie jestem zachwycona tym, iż musze jechać taki kawał drogi. Ale obiecuje iż będziemy na siebie uważać i wrócimy szybko. A teraz wybacz, ale muszę jeszcze porozmawiać z Romerwm.

Luna
- Dob...

  Wypowiedź przerwało wtargnięcie do gabinetu, starszej kobiety i młodej czarownicy.

Irene
- Any, no sory że tak bez pukania, ale bez tego...to cię nigdzie nie puścimy. Wraz z Noemi, zrobiłyśmy tobie amulet kryjący. Jest silniejszy w działaniu, od tamtego więc go nałóż.

Any
- Boże ciociu, dziękuje ..tobie również Noemi. Widzisz mamo, dbają o mnie więc nic się nie będzie działo. A teraz przepraszam moje drogie, ale muszę pogadać z Betą.

Irene
- Już idziemy, chodź Camelio. Noemi wezwij Romera, a my pójdziemy na stołówkę.

Noemi
- Dobrze...alfo, Luno i Pani Irene.

  Po rozmowie trzy damy, opuściły pomieszczenie a Any, szybko zamieniła amulety. Mimo iż, nie zdejmowała tego poprzedniego.

Romer
- Wzywałaś?

Any
- Tak. Usiądź i słuchaj. Rozmawiałam z Naketem, jeszcze dzisiejszej nocy, przyśle swoich strażników...

Romer
- Po, co? Jak zareagował?

Any
- Nie przerywaj paplo...przyśle ich , by mieli na oku Lunę i Irene. Nasi niech, się wszystkim zajmą jak do tej pory, a i nie mów nic mamie i ciotce.

Romer
- Dobrze.

Any
- Mówię poważnie...ani się waż, im mówić. Jak zpytają, po co oni tu są, to powiedź że tylko pomagają w patrolach i tyle.

Romer
- Zgoda. Naszykowana już jesteś?

Any
- Tak. Zaraz wyruszamy.
" Nathanielu, zebrałeś już wszystkich"

Nathaniel
" Tak Alfo. Samochody już czekają, twój bagaż załadowany. Czekamy tylko na ciebie.

Any
  "Już ide".

- No to, już na mnie pora. Pilnuj tu wszystkiego i dbaj o moje włości i ludzi. Postaram się, wrócić jak najszybciej, dam znać.

Romer
- Dobrze.

Po skączonych, wymienionych zdaniach. Przywódczyni wstała, uściskała swojego bete i przyjaciela w jednym. Po czym, skierowała się na zewnątrz gdzie, czekało 6 wozów terenowych.

Romer
- Alfo!

Any
- Tak.

Romer
- Uważaj na siebie.

Any
- Nie. Dam się pokroić.

  Puszczając oczko z nikłym uśmiechem, wsiadła do 4 samochodu. Po odpaleniu silnika, wszystkie samochody ruszyły. W samochodzie Nathaniel, próbował rozładować napietą sytuację. Ale po minie Any, zrozumiał iż to nie będzie łatwe. Zaś wilczyca, przy lekko uchylonej szybkie, wpatrywała sie w dal i...i nasłuchiwała oddalonej jak i przybliżonej ciszy.
  Gdy jechali już, gdzies ponad 7 godzin i pyli w połowie drogi...ten błogi spokój i ciszę, zaguszył wybuch i żałosny krzyk z oddali. Oraz tętent wilczych łap, zbliżających się w stronę, sytojących aut.

Nathaniel
- Ruszaj...co jest? Głuchy jesteś? Gaz do dechy i jedź...to...

  Nie dane było, dokończyć chłopakowi wypowiedzi, gdy samochód w którym siedzieli przewrócił się na bok, a później na dach.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro