Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R.1 i 2.

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

Nigdy nie pomyślała, że będzie musiała tutaj wrócić ale...musiała. To był i jest jej obowiązek, by zająć się watahą po ojcu. Przecież jest Alfą i pierworodną ojca. Nie miała wyboru żadnego.

Dwa miesiące temu, zadzwoniła do niej matka. Zrozpaczona, pusta, rozdarta ze środka. Zadzwoniła by przekazać jej, wieści o tragedii...o śmierci Alfy i jego braku, pozostawionej watahy. Prosiła, błagała by czym prędzej wracała. Ponieważ musi objąć stanowisko ojca. Czyli zostać...Alfą i Luną dla watahy "Mglistych kłów". Po telefonie, odrazu przekazała cioci wiadomości od jej siostry. Krewna obiecała jej pomoc w jak najszybszym, załatwieniu spraw, dotyczących szkoły i transportu powrotnego.

POWRÓT DO DOMU

No i, właśnie teraz siedzi w samolocie, w drodze powrotnej do swego dawnego domu, do swojej watahy. Ale czy do dawnej siebie? To się okaże.
Bo mimo iż, cztery to liczba nie dłuża, ale liczona w latach, to ogromna ilość i strata.
Dni i nocy straconych, rozmów nie odbytych. Tak właśnie w czasie lotu myślała. I co, jej ta przyjaźń z tym chłopcem dała? Skoro nawet, ona nie przetrwała. Any myśląc o tym, co straciła a, co zystała. O tym, kim była a kim się stała, od środka aż wżała. Mówiąc zła, zdenerwowana to wówczas, było niedopowiedzenie, Ona była wściekła. A gdy po lądowabiu, matkę zobaczyła, i to w jakim stanie kobieta była, to tak jakby, nieznana moc, siła jej żyły, skórę od środka rozrywała i paliła.

Niegdyś Camelia piękna i silna kobieta, dumna i potęrzna Luna...teraz wrak człowieka. Włosy kiedyś długie, grube, czarne, lśniące teraz krótkie, żadkie wypłowiałe. Oczy brązowe niczym czekolana, świecące szczęściem i beztroską, teraz smutne, bez wyrazu, uczuć. Cera niegdyś zaróżowiona, brzoskwiniowa obecnie blada i zimna. To było na zewnątrz, bo w środku w większości to pustka, po stracie swojego partnera, swego mate. Tak kączyły osoby ze sobą na stałe powiązane.
Any gdy zobaczyła matkę, aż oczy jej się zaszkliły. Kobieta stała w tym samym miejscu i wpatrywała się w ludzi, którzy wychodzili bramką tą samą, co jej córka. Lecz dojrzeć jej, nigdzie nie mogła. Dopiero kiedy, jej jedyna córka, przed nią staneła. Wpatrywała się w nią, niczym w ducha, zjawe, osobę obcą, istote nie znaną.

Any
- Matko.

Camelia
- Any...to na prawde ty? Córko...

Any
- Tak matko, to ja. Naprawde, wiem...

Matka z niedowierzaniem, wpatrywała się w córkę, w jej zmianę wyglądu. Nie mogła uwierzyć, że to tylko cztery lata, a może i aż...pomyślała.

Camelia
- Chodź. Pomogę tobie z bagażem. Na parkingu, czeka Romer w samochodzie.

Any
- To wszystko, co mam ze sobą. Więc poradzę sobie, matko. Dziękuję za pomoc. A, jak ty się czujesz? Jak sobie radzisz, ze stra...Przepraszam. Porozmawiamy w domu.

Camelia
- Dobrze. A, zapisałaś się do szkoły u nas, czy gdzieś po za granicami?

Any
- Do " wilczej" u nas. Niestety, ale w normalnej mnie nie przyjeli. Coś tam, miejsc nie było. Lepiej już chodźmy, jest jeszcze wiele spraw do załatwienia. Nie ma co zwlekać.

  Kiedy dziewczyna i jej rodzicielka, dotarły do miejsca na, parkingu strzeżonym. W oczy wpadł jej, widok uroczy. Przy aucie w objęciach,  stał jej przyjaciel z jakąś dziewczyną.  Nawet Any, nie dziwiła się, iż jej prawdziwy i jedyny przyjaciel znalazł swoją mate na stałe.  Wiele razy i do godzin wieczornych, ze sobą rozmawiali. Dlatego Any wiedziała, po krótce co się dzieje w stadzie. Kto z kim i kiedy. Gdy podeszły bliżej wozu, starsza kobieta odchrząkneła. Wtedy oboje młodych ludzi, odsuneła się od siebie jak poparzona.

Romer
-My...ja...przepraszamy. Lun...- chciał utytuować starszą kobiete, dawnym należytym jej mianem. Ale nie dane było, mu dokończyć, gdyż został uciszony, ruchem ręki.

Camelia
- Stop! Nie, musicie przepraszać, ani nie powinieneś, mianować mnie Luną. Bo nią...już nie jestem.

   Chłopak jak i dziewczyna, poczuli się nie na miejscu. Wiedzieli, co przeżywa ich dawna matka. Ale, czy na pewno?

  Po krętpującej ciszy i staniu w miejscu. Any, nie wytrzymała dłużej. Podeszła do auta i otworzyła bagażnik, po czym włożyła swój bagaż i wróciła do pojazdu, by zasiąść na miejscu kierowcy.

Any
- Wsiadajcie, bo nie mam całego dnia. By kwilić, na lotniskowym parkingu. Pogadamy na miejscu, a teraz wsiadajcie i zapnijcie pasy.

Romer
-Any? Boże! Nawet, ciebie nie poznałem. Chodź tu do mnie. Zrobimy przytulasa, jak dawniej.

Any
- Przyjacielu, już nie jesteśmy dziećmi. A, takie obściskiwanie się, może nie być przychylnie postrzegane przez twoją mate. Więc, wsiadaj już i jedźmy.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro