Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R.8.

ODWIEDZINY W STADZIE MGLISTYCH KŁÓW.

Po całym incydencie w szkole i rozmowie z dyrektorką. Po wszystkich, zajęciach i lunchu. Na  reścię  Alfa jak i jej podopieczni, wrócili do siebie, na swój teren. Kiedy Any, wysiadała już z samochodu Romera, podbiegł do niej, jeden młody mężczyzna.

CZŁONEK STADA
- Alfo! Alfo!

  Any przystaneła i popatrzyła na osobnika płci przeciwnej, z uniesionymi brwiami.

CZŁONEK STADA
- Luna prosiła, bym nie zwłocznie po ciebie przyszedł...

  Dziewczyna popatrzała na zmachanego mężczyznę.

Any
- Cóż, tak pilnego jest iż gnasz na, łep i szyję?

CZŁONEK STADA
- Alfo, wybacz mój stan. Masz gości, moja Pani. Alfa " Szarych Wilków", zaszczycił nas wizytą...

  Tyle wystarczyło, by Any się zdenerwowała. Nigdy nie znosiła, tego przywódcy. Zawsze przestrzegała ojca, iż by nie nawiązywałał z nim sojuszu, bo to...nie zaufana osoba. Skierowała się odrazu, w stronę gabinetu i z rozmachem, otworzyła drzwi. Odrazu, warkneła przeciągle i ze zgrozą, na widok jaki zastała. Popatrzała na twarz, zlęknionej matki która miała ból, strach i łzy w oczach. W myślach przywołała, do siebie Romera. " Beta! Romer w tej chwili do gabinetu. Zabież ze sobą Rie i zajmijcie się Luną".

Any
- Puść w tej chwili, moją Lunę. Już!

  Facet w średnim wieku, nawet nie raczył odwrócić głowy i spojrzeć, na dziewczynę.

Facet
- Wybaccz, ale nie posłucham byle...jakiejś suki...

Romer
-A...- został uciszony, gestem ręki.

  Po słowach mężczyzny, Any nie zastanawiała się długo. Podeszła do mężczyzny i przez otwarte okni, wyżuciła go na zewnątrz, a sama kucneła na parapecie. Wpatrując się na leżącego, przybysza.

Facet
- Przejmę władzę, nad tym stadem. Nie macie Alfy, a sama Luna nie może panować taką watahą.

  Any wtedy, bezszelestnie zeskoczyła z okna, na pierwszym piętrze. Złapała za amulet i jednym, pewnym ruchem zerwała go. Siedzący już mężcyzna, poczuł woń najsilniejszej Alfy, i popatrzał ze zgrozą na dziewczynę, stojącą przed nim. A ton wypowiedzianych, przez nią słów, spowodował że mężczyzna poczuł chłód, który z nikąd jego ogarnął.

Any
- Ta Wataha, to Stado i ten Teren, oraz Obszar...należą Do Mnie. Ta Sfora ma swojego Przywódcę...a za brak, poszanowania mojej Luny...skazuję Ciebie na " Banicję". Ale to nie wszystko...odbędzie się " Sąd Pięciu" od pozostałej czwórki, będzie zależało...czy otrzymasz znamię " splugawienia". Zabrać go!

Facet
- Ty nie możesz...poprzedni Alfa...sojusz.- mówił tak chaotycznie, nieskładnie ale Any. To nic, nie ruszyło.

  Mężczyzna zastraszał, szarpał się, rzucał. Dziewczyna nie wytrzymała, tej maskarady i podeszła do niego. Złapała za szczękę, a jej dotyk, zaczął rozgrzewać się na skórze osobnika. Any uniosła, swoje zamknięte oczy, na wprost oczu mężczyzny, a po tem otwożyła je znienacka, a facet zamarł. Zamarł, spowodu tego co ujrzał, ogień który płoną na zierenicach.

Any
- Dziękuj za moją łaskę, i módl o przychylność innych. Radzę, powściągnąć swoje wilcze zapędy...inaczej, wykonam teraz, osobiście wyrok. Jako Alfa, mam do tego prawo, a o sojuszu z " moim ojcem" możesz zapomnieć. Wraz z jego odejściem, sojusz stracił moc. A ja, nie układam się, z takim jak ty. Zabierzcie go, z moich oczu, i pilnujcie, dopuki nie zbiore " Sądu pięciu".

  Any spowrotem ubrała amulet, od ciotki i wróciła już w normalny sposób do gabinetu. Gdy przywódczyni " Mglistych kłów", zasiadła za swoim biurkiem. Wzięła stary notes ouca, i wyszukała numery, do pozostałych przywódców stad. Którzy twożyli " Sąd pięciu".

Pierwszym z nich był, jej wuj. Który przewodził " Starotypowymi". Nazywał się Leon.

Rozmowa telefoniczna

Leon
- Camelia, czy coś się stało? Długo nie dzwoniłaś. Halo...

Any
- Witaj Leonie, to nie Camelia dzwoni...

Leon
- A, kim ty jesteś?

Any
- To, ja wujku ...Any.

Leon
- Na " Mgliste Kły"...to na prawde ty?!

Any
- Tak, ja. I nie chętnie, to mówię ale...muszę na tychmiast, zwołać " Sąd pięciu". Uwież bez potrzeby, bym tego nie zrobiła.

Leon
- Rozumiem. Będę jeszcze dzisiaj.

Any
- Dziękuję Alfo " Starotypowych".
 
   I sygnał ustał. Teraz Any, wybrała numer do najdalszego i najstarszego przywódcy, najbardziej wiekowej watahy. " Wichrowych wzgórz". Alfa tej watahy, nazywał się Xelon.

Rozmiwa telefoniczna

Xelon
- Halo. Cóż za zaszczyt mnie spotkał, byś do mnie zadzwoniła Camelio?

  " Czy wszyscy, muszą brać mnie za matkę". Zastanawiała się dziewczyna, ale nie mogła pozwolić sobie, na dalsze namyślania. Gdyż nie wypadało jej, nie odpowiedzieć.

Any
- Czcigodny Xelonie. Z tej strony Any, córka Camelii. Alfa " Mglistych kłów", proszę Ciebie o przybycie. Z powodu, zniesławienia i naruszenia cielesne mojej Luny, oraz splugawienia mojej władzy. Jestem zmuszona, do powołania " Sądu pięciu".

Xelon
- Jak najbardziej, moje drogie dziecko. Wyczekuj mojego nadejścia, zaraz po zachodzie słońca, plus godzine po nim.

Any
- Oczywiście, czcigodny Pabie. Dziękuję.

  I tak, jak po przednio, połączenie zostało zakończone. Trzecie połączenie, było dość...nie typowe. Gdyż odebrał syn, władcy który jest przetrzymywany w stadzie Any.

Zenit
- Tak.

Any
- Cześć Zenit. Ja z nietypową sprawą. Jest twój dziadek?

Zebit
- Jest, ale o co chodzi? Ojciec nawywijał...mam rację?

Any
- Masz, a teraz...z łaski swojej, poproś dziadka do telefonu.

Zenit
- Co się stało? Może jestem w stanie pomóc?

Any
- Wątpie. Ale uprzedzę Ciebie...zmuszona jestem zwołać " Sąd Pięciu". Nie mniej mi...

Zenit
- I dobrze...już wołam dziadka. Albo go poinformuję, i przybędę razem z nim.

Any
- Dziękuję.

Zenit
-Proszę bardzo. Służę pomocą.

  I tym razem, sygnał stał się głuchy. Przed Any, był ostatni numer, ale tym razem. Postanowiła stanąć oko w oko z przywódcą owego stada. Poszła do swojej sypialni, ubrała czarną bluzę z kapturem i dresy. Po czym w stroju i adidasach, odpowiednich wybiegła z budynku. W czasie wędrówki, połączyła się telepatycznie ze swoim Betą.

" Romer, pod moją nie obecność zajmij się wszystkim. A na wieczór, proszę poproś kogoś, by przyszykował cztery sypialnie gościnne. Będziemy mieli gości."

Romer
   " Zrozumiałem, moja Alfo. A takie mam pytanie. Jak to jest...że słyszę ciebie tak wyraźnie i dobrze, a nie ma ciebie na terenie posiadłości?"

Any
   " To fakt, teraz zbliżam się do " Strumienia prawdy". A o reszcie, powiem ci jak wrócę".

  Dziewczyna zablokowała połączenie i zbliżyła się, do swoich granic terytorialnych. Po drugiej stronie, zobaczyła tego samego chłopaka, co w szkole. On, na to miast wyczuł jej obecność, i podniósł wzrok na nią.

Naket
- Jak za starych, dobrych czasów, nie prawdaż?

Any
- Nie. Nie prawda, " stare dobre czasy" minęły, i nigdy nie powinny mieć miejsca. To było złe i nie właściwe.

Naket
- Nie właściwe powiadasz? Co do cholery jasnej, było nie właściwe, w przyjaźni dwóch dzieci! No, co to było takiego?

Any
- Nie wiem! I daj już z tym spokój! Nie jestem tu, by roztrząsać, dawne czasy. Przyszłam, bo ty jako Alfa piąty. Jesteś potrzebny, by powołać " Sąd pięciu".

Naket
- I co? Myślisz że, dla byle jakiego występku, bo ktoś ci podpadł. Ja popędze skazać...jakiegoś chłopaczka? Głupia jesteś, jak tak myślisz.

Any
- A ty, jesteś głupim szczylem. Który myśli że z byle powodu...dzwonie po wszystkie Alfy, które wchodzą w skład sądu. Jak pamiętasz, kto do niego należy, powinieneś pojąć, że bez przyczyny się ich nie wzywa. Oczywiście, sama mogłabym, wymieżyć twj szuji sprawiedliwą kare, ale w oczach innych, było by to pogwałcenie, praw skazanych Alf. Nie proszę ciebie..."burku" o pomoc. Tylko oświadczam, że zwołuje " Sąd pięciu", a...jesteśmy Alfami po naszych ojcach, któtrzy byli jego członkami, musimy się wstawić.

Naket
- Naprawde, to takie ważne?

Any
- Wiesz...jak masz ważniejsze sprawy...to obejdziemy się, bez twojego głosu. Ale myślę że...jeżeli by ktoś, znieważył twoją Lune i twoje przywódstwo...ja też...miałabym to gdzieś. Żegnaj Naket, do nie zobaczenia w szkole.

  Any, odwróciła się w stronę skąd przybyła i chciała się oddalić. Gdy wyrwany z zamyślenia chłopak, chciał zrobić krok, w pogoni za dziewczyną. Usłyszał, głośne i pełne nienawieści warknięcie, wilków które wyłoniły się, zza pobliskich drzew.

Any
- Radziłabym zrobić tobie...dwa kroki, w tył...bo jeszcze jeden krok...a sama przegryzę tobie grdykę.

Naket
- To jak...mam być na " sądzie pięciu" Skoro teraz, chcesz mnie zabić.

Any
- Przybądż samochodem, jak cywiliwowany człowiek. Tak, jak inni którzy przybędą, dzisiejszego wieczoru i wszesnej nocy.

Naket
- A wyrok, kiedy chcesz wykonać?

Any
-Jutro pełnia, mój drogi. Wtedy wilki...odczuwają wszystko, dwa razy bardziej.

Naket
- Any...masz swojego mate?

Any
- A, czy moje stado...ma innego Alfę, niż ja?

Naket
-Niieee?

Any
- Więc...odpowiedziałeś pytaniem na swoje pytanie. I nie, drąż tego dalej. Aha, poproś swoją mamę, by dzisiaj wstrzymała się, z przyjazdem na lunch późniejszy. Ponieważ, moja Luna jest roztrz...niedysponowana. Po jutrze, zapraszam ją osobiście. Jak już, wszystkie emocje ochłoną.

Naket
- Rozumiem, dobrze przekaże. Zmieniłaś się...nie widzę już...tej wesołej roześmianej dziewczynki. Teraz widzę...

Any
- Alfo " Mrocznych Wilków", nie obchodzi mnie, twoje i obcych mi stwożeń zdanie, na mój temat. Zdażyło się wiele...i przyszedł czas dorosnąć, uświadomić sobie...że istnienie to nie bajka, i za każde swoje czyny, trzeba płacić...wysoką cenę.

C.D.N...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro