R.29.
4/4
We wsząd, chaos zapanował...tylko gwar było słychać i błagania, lecz Alfa dalej stała nie wzruszona, tak jak stała.
Głos
- Przestań! Proszę, przestań...
Any
- Co, mam przestać? Sam zaczołeś, chciałeś skrzywdzić nie winną...ale dość tego, dość mówienia o niewinnych. Ty, nie jesteś niewinny, zawiniłeś...chciałeś ją skrzywdzić.
Głos
- A ty, kim jesteś?
Any
- Jestem tą, którą chciałeś skrzywdzić...jestem tą, na którą zrobiłeś zasadzkę...jestem tą, która czci prawo PRADAWNYCH, i uważa że każde stworzenie, i każda istota, ma bezgraniczne prawo do życia.
W TYM SAMYM CZASIE
Camelia
- Ale jak to, nie wysłałeś depeszy Xelonie? Mam ją nawet, przed sobą i widzę ją...nie od ciebie to od kogo?
Do drzwi gabinetu, ktoś zapukał a jak Luna, rozpoznała odrazu, kim jest ta osoba, zaprosiła ją do śeodka. I wskazała, miejsce przed sobą.
Camelia
- Dobrze Xelonie...dziękuję...będziemy w kontakcie.
Romer
- Czy, coś się stało Luno?
Camelia
- Dzwoniłam do Xelona, Alfy " Wichrowych wzgórz". Musialam, upewnić się że to On, wysłał tą depesze...
Romer
-I, co...wysłał?
Camelia
- No, właśnie...NIE!!! Najpierw by zadzwonił, a później przysłał by depesze, posłańca i pieczęć rodową...
Romer
- To, kto wysłał tą depesze?!
Camelia
- On sam, nie jest pewny...co do tego. Musimy, wysłać zwiadowców...szczególnie że...Any ma, nowy i silniejszy amulet maskujący...
Romer
- Trudno ją będzie znaleść. Luno, może powiadomić Mate, naszej Alfy...On też powinien wiedzieć że, coś jest nie tak.
Ria
- Przepraszam Luno, ale przyszedł Naket wraz z Panią Anabell i Luną, w jednym.
Matka Any, popatrzała w tej samej chwili na Romera, co On na nią. W jej oczach, było widać zmieszanie, niepokój i zdziwienie. Ale nie mogła, pozwolić na to by, zgoście proszeni czy nie, czekali przed gabinetem.
Camelia
- Wpuść ich, nie pozwólmy czekać przed gabinetem.
Po przekroczeniu progu gabinetu. Alfa " Mrocznych wilków", wyczuł w pomieszczeniu jakieś napięcie. Popatrzał na Lunę stada i Betę, po czym poczuł szturchnięcie w ramię. Zerknął przez nie i ujrzał, niezadowoloną minę swojej matki. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, i wzruszył ramionami.
Anabell
- Może byś, się przywitał? Jakieś...dzień dobry by wypadało. W końcu, przyszliśmy tu w gościnę.
Naket
- Żeczywiście. Przepraszam...Dzień dobry Pani, Luno i Ciebie Romerze miło widzieć.
Luna
- Witaj Alfo " Mrocznych wilków". Co ciebie i twoją Lunę sprowadza, w nasze skromne progi?
Naket
- Chciałbym zobaczyć się, z moją Mate, jeszcze przed wyjazdem. Czy jest, taka możliwość...to jej nie wyczułem na terenie watahy.
Camelia
- Musisz mi wybaczyć, ale...Any, nie ma. Wyjechała 6 godzin temu.
Anabell
- Camelio, czy coś się stało?
Romer
- Tak myślimy, szczególnie po tym jak...
Naket
- Że, co!!! Nic nie rozumiem, proszę o szczegóły.
Matka opowiedziała gościom ze szczegółami, co miało miejsce. Czego dowiedziała się, od Alfy Xelona. Tak jak i ona, tak zarówno jej przyjaciółka martwiła się o dziewczynę. Zas reakcja jej syna, była natychmiastowa. Naket wstał, szarpnął Romera za rmię i wyszli, przes gabinet na korytarz.
Naket
- Masz pół godziny, na zebranie ludzi...jeżeli nie, to ja sam odnajdę Any.
Romer
- Pół godziny starczy, bez obaw.
Mrok ze wsząt rozpraszał ogień, a między nim stoi Pani, dziewczyna młoda, wilczyca, przywódczyni stada, watahy. Każdy odsuwa się, by języki nie poparzyły go. A ona, stoi po środku, wznosi ręce do nieba i swoje piękne oczęta.
Any
- Za każdą krzywde niewinnych, za łzy wylane po staracie bliskiej osoby. Za nikczemność i nieuczciwość. Za brak szacunku istot żywych i stworzeń...za własnego gatunku...skazuję cię, na życie schańbione, na cierpienie za zadane krzywdy, za każdy zły uczynek... Niech wszystko, co uczyniłeś wróci do ciebie ze zdwojoną siłą. Teraz lodejdź i żyj w świecie ludzi zwykłych.
Głos
- Ale, dlaczego tam?! Ludzie to...słabe stworzenia, śmiertelne. Szybko można je zranić i zabić. Dlaczego tam?!
Any
- Ponieważ właśnie tam...nauczysz się, jak kruche i delikatne potrafi być cudze życie. Poznasz przeróżne wartości i zaczniesz cenić te wartości...którymi gardzisz i które potępiasz.
GłosII
- A, co z nami?
Any
- Jeżeli tak bardzo, wieżyliście w słowa przywódcy to...dołączycie do niego.
Głosy
- Nie! Nie wszyscy, zgadzaliśmy się z jego motywami. Niektórzy z nas, mieli wątpliwości...niektórzy chcieli się sprzeciwić, a jeszcze inni...odejść. Uważamy że zmiany, są potrzebne by, zatrzymać ten terror, który panuje we wsząd.
Nathaniel
- Jeżeli tak jest, jak mówisz człeku...- tu, podszedł do swojej przywódczyni, by szepnąć jej na ucho kilka słów.
Dziewczyna popatrzała na, swojego przyjaciela i skinęła głową na znak zgody jego słów.
Any
- Jeżeli tak jest, to...niech wystąpią wszyscy ci, którzy z tobą się zgadzają i...stańcie przy ogniu. Wystawcie, prawą dłoń w płomienie, a ten kto kłamie...ten zostanie poparzony. Natomiast kłamcy, dołączycie do niego.
Głos
- Bynajmniej, zachowam swoje moce...
Any
- Ja, tego nie powiedziałam.
Głos
- Ale jak to? Jak ty chcesz...
Nathaniel
- Na mocy, danej jej przez pradawnych...jako wybnana, na Alfę alf ma takie prawo. Po za tym, moja Alfa jest członkiem " Sądu pięciu" poparcie od pozostałej 4 Alfma, więc może bez zwoływania sądu...ukarać każdego, kto jej zdaniem jezt winny. A ty, sam sobie ukręciłeś bata.
Any
- Więc jak, zgadzacie się stanąć nad ogniem?
Głosy
- Tak!!!
Każdy podchodził nad ogień, wystawiał dłoń nad płomień. Ponad połowa zebranych osób, mówiła prawde. Nikt się nie spażył, zaś ci...których płomienie poparzyły, chłodzili swoje poparzenia w wodzie.
Naket z Romerem i ludźmi, ruszyli jakieś 4 godziny temu. Zbliżali się w miejsce zasadzki, zatrzymali się i przyglądali samochodą. Gdy nagle z oddali, jeden z członków stada, na horyzoncie zauważył łunę światła.
Samuel
- Alfo, tam w oddali coś się dzieje.
Chłopak wskazał to moejsce, i bez zastanowienia ruszyli w tamtą strone. Po dotarciu na miejsce, staneli ukryci między drzewami i każdy, stał ni to w szoku, ni to sparaliżowany. Widok mimo iż piękny, to jednak mrożący krew w żyłach, a było to w chwili gdy...
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro