Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R.29.

  4/4
We wsząd, chaos zapanował...tylko gwar było słychać i błagania, lecz Alfa dalej stała nie wzruszona, tak jak stała.

Głos
- Przestań! Proszę, przestań...

Any
- Co, mam przestać? Sam zaczołeś, chciałeś skrzywdzić nie winną...ale dość tego, dość mówienia o niewinnych. Ty, nie jesteś niewinny, zawiniłeś...chciałeś ją skrzywdzić.

Głos
- A ty, kim jesteś?

Any
- Jestem tą, którą chciałeś skrzywdzić...jestem tą, na którą zrobiłeś zasadzkę...jestem tą, która czci prawo PRADAWNYCH, i uważa że każde stworzenie, i każda istota, ma bezgraniczne prawo do życia.

W TYM SAMYM CZASIE

Camelia
- Ale jak to, nie wysłałeś depeszy Xelonie? Mam ją nawet, przed sobą i widzę ją...nie od ciebie to od kogo?

  Do drzwi gabinetu, ktoś zapukał a jak Luna, rozpoznała odrazu, kim jest ta osoba, zaprosiła ją do śeodka. I wskazała, miejsce przed sobą.

Camelia
- Dobrze Xelonie...dziękuję...będziemy w kontakcie.

Romer
- Czy, coś się stało Luno?

Camelia
- Dzwoniłam do Xelona, Alfy " Wichrowych wzgórz". Musialam, upewnić się że to On, wysłał tą depesze...

Romer
-I, co...wysłał?

Camelia
- No, właśnie...NIE!!! Najpierw by zadzwonił, a później przysłał by depesze, posłańca i pieczęć rodową...

Romer
- To, kto wysłał tą depesze?!

Camelia
- On sam, nie jest pewny...co do tego. Musimy, wysłać zwiadowców...szczególnie że...Any ma, nowy i silniejszy amulet maskujący...

Romer
- Trudno ją będzie znaleść. Luno, może powiadomić Mate, naszej Alfy...On też powinien wiedzieć że, coś jest nie tak.

Ria
- Przepraszam Luno, ale przyszedł Naket wraz z Panią Anabell i Luną, w jednym.

  Matka Any, popatrzała w tej samej chwili na Romera, co On na nią. W jej oczach, było widać zmieszanie, niepokój i zdziwienie. Ale nie mogła, pozwolić na to by, zgoście proszeni czy nie, czekali przed gabinetem.

Camelia
- Wpuść ich, nie pozwólmy czekać przed gabinetem.

  Po przekroczeniu progu gabinetu. Alfa " Mrocznych wilków", wyczuł w pomieszczeniu jakieś napięcie. Popatrzał na Lunę stada i Betę, po czym poczuł szturchnięcie w ramię. Zerknął przez nie i ujrzał, niezadowoloną minę swojej matki. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, i wzruszył ramionami.

Anabell
- Może byś, się przywitał? Jakieś...dzień dobry by wypadało. W końcu, przyszliśmy tu w gościnę.

Naket
- Żeczywiście. Przepraszam...Dzień dobry Pani, Luno i Ciebie Romerze miło widzieć.

Luna
- Witaj Alfo " Mrocznych wilków". Co ciebie i twoją Lunę sprowadza, w nasze skromne progi?

Naket
- Chciałbym zobaczyć się, z moją Mate, jeszcze przed wyjazdem. Czy jest, taka możliwość...to jej nie wyczułem na terenie watahy.

Camelia
- Musisz mi wybaczyć, ale...Any, nie ma. Wyjechała 6 godzin temu.

Anabell
- Camelio, czy coś się stało?

Romer
- Tak myślimy, szczególnie po tym jak...

Naket
- Że, co!!! Nic nie rozumiem, proszę o szczegóły.

  Matka opowiedziała gościom ze szczegółami, co miało miejsce. Czego dowiedziała się, od Alfy Xelona. Tak jak i ona, tak zarówno jej przyjaciółka martwiła się o dziewczynę. Zas reakcja jej syna, była natychmiastowa. Naket wstał, szarpnął Romera za rmię i wyszli, przes gabinet na korytarz.

Naket
- Masz pół godziny, na zebranie ludzi...jeżeli nie, to ja sam odnajdę Any.

Romer
- Pół godziny starczy, bez obaw.

  Mrok ze wsząt rozpraszał ogień, a między nim stoi Pani, dziewczyna młoda, wilczyca, przywódczyni stada, watahy. Każdy odsuwa się, by języki nie poparzyły go. A ona, stoi po środku, wznosi ręce do nieba i swoje piękne oczęta.

Any
- Za każdą krzywde niewinnych, za łzy wylane po staracie bliskiej osoby. Za nikczemność i nieuczciwość. Za brak szacunku istot żywych i stworzeń...za własnego gatunku...skazuję cię, na życie schańbione, na cierpienie za zadane krzywdy, za każdy zły uczynek... Niech wszystko, co uczyniłeś wróci do ciebie ze zdwojoną siłą. Teraz lodejdź i żyj w świecie ludzi zwykłych.

Głos
- Ale, dlaczego tam?!  Ludzie to...słabe stworzenia, śmiertelne. Szybko można je zranić i zabić. Dlaczego tam?!

Any
- Ponieważ właśnie tam...nauczysz się, jak kruche i delikatne potrafi być cudze życie. Poznasz przeróżne wartości i zaczniesz cenić te wartości...którymi gardzisz i które potępiasz.

GłosII
- A, co z nami?

Any
- Jeżeli tak bardzo, wieżyliście w słowa przywódcy to...dołączycie do niego.

Głosy
- Nie! Nie wszyscy, zgadzaliśmy się z jego motywami. Niektórzy z nas, mieli wątpliwości...niektórzy chcieli się sprzeciwić, a jeszcze inni...odejść. Uważamy że zmiany, są potrzebne by, zatrzymać ten terror, który panuje we wsząd.

Nathaniel
- Jeżeli tak jest, jak mówisz człeku...- tu, podszedł do swojej przywódczyni, by szepnąć jej na ucho kilka słów.

Dziewczyna popatrzała na, swojego przyjaciela i skinęła głową na znak zgody jego słów.

Any
- Jeżeli tak jest, to...niech wystąpią wszyscy ci, którzy z tobą się zgadzają i...stańcie przy ogniu. Wystawcie, prawą dłoń w płomienie, a ten kto kłamie...ten zostanie poparzony. Natomiast kłamcy, dołączycie do niego.

Głos
- Bynajmniej, zachowam swoje moce...

Any
- Ja, tego nie powiedziałam.

Głos
- Ale jak to? Jak ty chcesz...

Nathaniel
- Na mocy, danej jej przez pradawnych...jako wybnana, na Alfę alf ma takie prawo. Po za tym, moja Alfa jest członkiem " Sądu pięciu" poparcie od pozostałej 4 Alfma, więc może bez zwoływania sądu...ukarać każdego, kto jej zdaniem jezt winny. A ty, sam sobie ukręciłeś bata.

Any
- Więc jak, zgadzacie się stanąć nad ogniem?

Głosy
- Tak!!!

  Każdy podchodził nad ogień, wystawiał dłoń nad płomień. Ponad połowa zebranych osób, mówiła prawde. Nikt się nie spażył, zaś ci...których płomienie poparzyły, chłodzili swoje poparzenia w wodzie.

  Naket z Romerem i ludźmi, ruszyli jakieś 4 godziny temu. Zbliżali się w miejsce zasadzki, zatrzymali się i przyglądali samochodą. Gdy nagle z oddali, jeden z członków stada, na horyzoncie zauważył łunę światła.

Samuel
- Alfo, tam w oddali coś się dzieje.

  Chłopak wskazał to moejsce, i bez zastanowienia ruszyli w tamtą strone. Po dotarciu na miejsce, staneli ukryci między drzewami i każdy, stał ni to w szoku, ni to sparaliżowany. Widok mimo iż piękny, to jednak mrożący krew w żyłach, a było to w chwili gdy...

C.D.N.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro