Rozdział 8 Schronienie
Zostałam obudzona przez Briana szturchnięciem w bok. Obruciłam głowę w jego stronę.
- Koniec spania. Zdaje się, że lekcje się już skończyły.
- Już się przemieniam i jedziemy.
Tak jak wcześniej powiedziałam, przemieniłam się i wsiadłam na Bell. Skierowałam ją w stronę wejścia do szkoły. Tam stali wszyscy moi przyjaciele.
- Uprzedzę was i powiem, że pytania dopiero po przyjściu do domu Mari.
- Uh. Ale to tak daleeeeko. Nie dam rady. - Powiedział Garry.
- Nie przesadzaj. To tylko jakieś 1,5 km stąd. A jeśli chcesz pytać wcześniej to zważ na to, że ja i Brian mamy miecze, a on jest najlepszym szermierzem na świecie.
- Czekałem już 3 miesiące to poczekam jeszcze te kilkanaście minut.
- ŻE CO!?!?!? NIE BYŁO MNIE AŻ 3 MIESIĄCE!?!?!? - wybuchnęłam.
Wszyscy poza Brianem cofneli się o 2 kroki. Pewnie dlatego, że rzadko krzyczałam.
- Nooo tak. Aż 3 miesiące.
- Tak wyjdzie. Od chwili, gdy Cię znalazłem. 2 tygodnie podróż, a potem 2,5 miesiąca u Malcolma. - odparł Brian.
- Aż tak długo wysłuchiwałam lekcji mojej mamy? Masakra.
- Dobra koniec tematu. Reszta u Mari. W sumie ciekawe co się dzieje u moich rodziców i Malcolma. - Powiedziałam.
Ruszyliśmy powoli chodnikiem kontynuując rozmowę. Ja i Brian jako jedyni jechaliśmy konno.
- Na pewno nic im nie jest. Malcolm wyśmienicie walczy, a twoi rodzice sprawiają wrażenie takich co też co nie co wiedzą o walce. - Powiedział chłopak.
- I tak ty walczysz najlepiej na całym świecie. Mój ty dowódco. - Wymyśliłam mu jakieś zdrobnienie.
- Jak ja jestem twoim dowódcą, to Ty będziesz moją wojowniczką. - Brian podłapał temat zdrobnień.
- Mi to pasuje. A tak w ogóle to co u was się działo przez te 3 miesiące? I całe wakacje?
- Nic ciekawego. W szkole tylko parę ucieczek za teren, na wakacje w domu cały czas. - powiedział Will.
- Na obozie było smutno bez ciebie. Nie miałam z kim pływać kajakiem. - rzekła Mari.
- Spływ pontonowy połączony z paintballem był wyśmienity! Szkoda, że Ciebie nie było. - powiedział Garry.
- Spadłam z konia w zeszłym tygodniu. Na szczęście nic mi nie jest. - odparła Klaudia.
- Widziałem to. Było komicznie. - rzekł Artur.
- A ja nadrobiłam w końcu McGyvera. Serio te wybuchy były niesamowite. - na koniec odezwała się Miriam.
- A nie mówiłam? Uwielbiam ten serial. - odpowiedziałam.
Kontynułowaliśmy rozmowę na różne błahe tematy. W pewnym momencie przed nami pojawił się portal, z którego wybiegli kolejno moja mama, mój tata i Malcolm. Zaraz za nimi wyłonili się wojownicy zła. Było ich około tuzina uzbrojonych po zęby. Brian cały czas miał przy sobie miecz, a ja na sobie strój żywiołów, przy którym miałam całą potrzebną mi broń. I co z tego jak nie umiałam używać miecza, a celność miałam bardzo złą. Ale wtedy nie miałam takich myśli. Dokładnie nic nie myślałam. Instynktownie do jednej ręki chwyciłam łuk, do drugiej strzałę z kołczana i napięłam cięciwę. Wymierzyłam w cel ,jakim było udo jednego z napastników i strzeliłam. Nie patrzyłam już w jego stronę. Obrałam nowy cel. Było to ramię drugiego sługi zła. O trafności poprzedniego strzału przekonał mnie krzyk nieprzyjaciela. Drugi strzał również okazał się celny, tak samo jak trzeci, wymierzony w łydkę. Więcej nie zdążyłam pokonać, bo już leżeli ranni na ziemi. Całość nie potrwała dłużej niż dwie minuty. Po chwili rzuciłam się w ramiona moich rodziców. Nie obchodziło mnie to, że są cali we krwi. Liczyło się tylko to, że żyją.
- Hej! Mamo, tato, nie wiedziałam, że umiecie tak świetnie walczyć.
- Dziękujemy za słowa uznania. Ty też wyśmienita byłaś z tym łukiem. - Powiedział tata - Masz talent.
- Dzięki.
- A ja to co? Duch?
- Dla nich tak.
- No tak w sumie to nawet się nie rozgrzałem. Żaden z nich nie potrafił sparować żadnego mojego ciosu.
- Ty to całkiem inna liga. nie liczysz się w tej konkurencji.
- A to niby dlaczego?
- Może dlatego, że ćwiczysz od piątego roku życia? - Powiedziałam - W dodatku znasz ich system treningowy. Tyle wystarczy?
- Niech Ci będzie. - Odparł chłopak niechętnie. - Nie chce mi się kłócić.
- To co. Idziemy? Nie możemy być na widoku zbyt długo.
Szóstka moich przyjaciół, którzy do tej pory stali jak słupy soli, widząc ten spektakl i słysząc wymianę zdań, otworzyli tylko usta i pokiwali głowami. Ruszyliśmy w ciszy przed siebie, by po dwudziestu minutach być przed drzwiami domu Mari. Konie wypuściliśmy na ogródek z tyłu domu przylegający do lasu. Przyjaciele do tego czasu zdążyli przetrawić trochę wcześniejszą sytuację. Artur otworzył drzwi od domu i my wszyscy rozsiedliśmy się na kanapach w dużym pokoju.
- Na pewno macie do nas wiele pytań...
- Nawet nie wiesz jak wiele. - przerwał mi Will.
- ... ale musicie z nimi poczekać do końca historii - westchnęłam.
- Istnieje świat o nazwie Happylad - zaczęła mama - zamieszkują go istoty nadprzyrodzone stojące po stronie dobra. Nazywa się je od nazw zwierząt lub, gdy są z natury dobre, używa się nazw z legend.
- Istnieje też świat zła zwany Badland. - kontynuował Brian - Wobec nich zawsze używa się nazw z legend. Złe stworzenia mają zawsze czarne oczy. Ale są osoby, które się tam urodziły i nie są złe. Na przykład ja. - Chłopak posmutniał w efekcie czego Malcolm położył mu dłoń na ramieniu i lekko je ścisnął. - Teraz złe istoty zaatakowały Happyland, w którym byliśmy.
- Chcieli dopaść Sarę, ale im się to nie udało. - Medyk przejął pałeczkę - Udało nam się uciec, ale dalej nas ścigają.
- Już w chwili, gdy Sara się urodziła wiedzieliśmy, że będzie kimś wielkim. Kimś, z kim trzeba się liczyć. Ale żeby od razu władczynią czterech żywiołów!? - Odezwał się tata - Jestem taki dumny ze swojej córeczki.
- Tato! Nie zawstydzaj mnie przy przyjaciołach! - Powiedziałam czerwieniąc się - Ale zmieniając temat
to teraz co się działo ze mną przez te trzy miesiące. Więc tak. Jechaliśmy razem przez las i nagle zauważyłam czarnego wilka z czarnymi oczami.
- Nagle czarny wilk wybiegł mi przed maskę i skręciłem wpadając do rowu. Drugi był na dachu - powiedział tata - Ja i Aneta nie mogliśmy się ruszyć przez zacięte pasy, więc krzyknąłem do Sary, żeby biegła, uciekała.
- Ja za to szedłem leśną drogą wraz z końmi, gdy nagle usłyszałem hałas. Od razu ruszyłem w tamtą stronę, a jak poczułem krew, to pobiegłem bez wahania. Dotarłem w ostatniej chwili. Pokonałem napastników i wysłałem rodziców Sary do Malcolma. To zaklęcie zużyło mi wiele z pokładów energii. Wsiadłem na Croopera i ruszyłem za śladami Sary. Zobaczyłem jak kolejny ze sług zła stoi nad ciałem nieprzytomnej dziewczyny. Zsiadłem z kasztana i zabiłem drania zanim jej coś zrobił.
Potem jej pomogłem.
- Brian zaprowadził mnie do Malcolma, który mnie pomógł, bo miałam złamaną rękę, a potem po przemianie łapę. Rodzice uczyli mnie nowych, potrzebnych mi rzeczy przez 2,5 miesiąca. Niedługo potem musieliśmy uciekać. Teraz jesteśmy w tym momencie.
- Dzięki za wyjaśnienia. - powiedziały bliźniaki.
- Teraz musimy to wszystko... - odrzekł Will
- ...przemyśleć. - skończyła Miriam.
- Rozumiem. powiedziałam - Jednak to dużo informacji. W dodatku dziwnych informacji. A teraz wasza kolej na opowieści. Co przez ten czas porabialiście?
- Nic szczególnego. - odparł Artur - Spotykaliśmy się dosyć często w kawiarni i zastanawialiśmy się co się z tobą działo. Martwiliśmy się o ciebie.
- I czy może jakiś przystojniak nie wpadł ci w oko. - powiedziały chórem dziewczyny - Tak bardzo się cieszymy!
- Wy zawsze tylko o jednym myślicie. - pokręciłam głową z rezygnacją - Ale jak widać znalazłam. - przytuliłam się do Briana - Nareszcie. Bardzo się z tego cieszę. Tym bardziej, że połączyło nas przeznaczenie.
- Już dawno temu zostaliśmy sobie przepowiedziani. - odrzekł Brian - Jeszcze zanim się urodziliśmy.
- Jestem głodna. Jest coś do jedzenia? - zapytał Malcolm, za co dostał łokieć pod żebra od mojej mamy - Ała! Za co to!
- Oczywiście. Mamy pełną lodówkę jedzenia. Zaraz coś zrobię dla wszystkich. - powiedziała Mari, po czym poszła do kuchni - Na co macie ochotę?
- Co zrobisz będzie dobrze.
- Wydaje mi się, że było powiedziane o tym, że Brian trenuje od piątego roku życia? - krzyknęła Mari nie przerywając przygotowywania posiłku - Niesamowite!
- Nie niesamowite tylko okrutne. - odparł chłopak - To wszystko przez ojca. To on mi kazał. Inaczej czekałby mnie marny los. Prawdopodobnie byłaby to śmierć.
- Współczuję. - powiedział Will - Szkoda, że nie miałeś dzieciństwa.
- Każdy ma dzieciństwo. - posmutniał Brian - Jeden takie, drugi inne, ale każdy przechodzi przez ten okres w życiu.
- Jak ty to przeżyłeś? - spytała dotąd milcząca Klaudia - Przecież to niemalże wyrok śmierci!
- Wyrokiem śmierci byłoby dla mnie jakby ojciec się dowiedział o moich zdolnościach władania nad powietrzem. - rzekł znowu chłopak - Na szczęście nie nastąpiło to przed wojną. Teraz zapowiada się kolejna porcja bijatyki i pól pełnych krwi niewinnych istot.
-Niestety taki jest obraz wojny. - doda Malcolm - Nasz wróg jest silny, ale my też jesteśmy silni. Mamy po naszej stronie cały świat dobra.
- Trzeba jak najszybciej powiadomić jak najwięcej królestw o zbliżającej się wojnie.
- A właśnie! - krzyknęłam - Mamo, tato! Nie powiedziałam wam jeszcze, ale pojawiły mi się wzory na łapach! Chcecie zobaczyć?
- No oczywiście, że tak! - odkrzyknęli chórem - Jak byśmy śmieli nie spojrzeć na nie.
Wyskoczyłam w górę z nóg, a wylądowałam już na łapach zmieniając się w locie. Wskoczyłam na stół pośrodku pokoju i wyprostowałam się dumnie.
- Jakie piękne. - niemal rozpłakała się mama - A jakie wyraźne, oznaczające wielką potęgę.
- Po prostu cudowne. - zgodził się z mamą tata - Jesteśmy dumni z tak uzdolnionej córci.
W tym momencie Mari przyniosła spagetti , więc zeszłam ze stołu i przemieniłam się z powrotem w ludzką formę. Artur i ja pomogliśmy nakryć do stołu, a podczas pałaszowana posiłku nikt się nie odezwał ani słowem. Potem wszyscy pomogli sprzątnąć ze stołu i do późnego wieczora graliśmy w różne gry i rozmawialiśmy o błachych sprawach.
________________________________________________________________________________
Przepraszam, że tak długo mnie nie było i nie dodawałam rozdziałów. Postaram się poprawić i dodawać rozdziały częściej. Niestety jestem w 2 klasie technikum i mam dużo nauki, chociaż ci co mnie już trochę znają wiedzą, że i tak się nie uczę, a nie mam zbyt wiele złych ocen ( jakby nie patrzeć dla mnie zła ocena to 3 ). Mam po prostu prawie cały dzień zajęty i nie mam ani czasu, ani chęci na przepisywanie książki. To ja się żegnam i do następnego rozdziału lub komentarza. Pa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro