Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 Samotność

Po usłyszeniu pozostałych przepowiedni i skróconej historii Briana, czułam się trochę zagubiona. Chciałam to wszystko na spokojnie przemyśleć. Sama.

- Muszę chwilę pobyć sama. Proszę. Nie idźcie za mną.

Poszłam po Bell i wsiadłam na nią. Nie miałam już siły się przemienić i znowu biec. Pojechałam w głąb lasu. Znalazłam tam suchy kąt pod korzeniami drzewa dookoła obrośnięty gęstymi krzewami. Podciągnęłam kolana do brody i zaczęłam rozmyślać nad moim dotychczasowym życiem. Szkoła, kilkoro przyjaciół, trochę więcej kolegów i koleżanek, wiele zainteresowań, harcerstwo oraz wiele innych rzeczy. To wszystko tak nagle zostawiłam za sobą. Całe moje znane życie. A teraz mam uratować świat, którego, jak się okazuje, jestem częścią. Do mojego serca wdarły się smutek i tęsknota. Chciałam wrócić chociażby po to, aby się pożegnać z przyjaciółmi i kolegami, wrogom kąśliwie dogryźdź ostatni raz. Bo już, nawet jeśli wrócę, nigdy nie będę taka sama. W tej chwili moja dusza śpiewała tylko jedną, pasująca do tego piosenkę (media).

1. Chyba dobrze wiesz już jaką z dróg popłyniesz kiedy serce rośnie Ci nadzieją, że jeszcze są schowane gdzieś nieznane lądy, które szczęście twe odmienią.
Chyba dobrze wiesz już jaką z dróg wśród fal i białej piany statek twój popłynie. A jeśli tak, spotkamy się na jakiejś łajbie, która życie twe odkryje.

ref.: Morza i oceany grzmią. W pieśni pożegnalny ton. Jeszcze nie raz zobaczymy się, a teraz czas stawić żagle i z portu wyruszyć nam w rejs.

2. W kolorowych światłach keja lśni i główki portu sennie mruczą ,, do widzenia ", a jutro, gdy nastanie świt w rejs wyruszymy, by odkrywać swe marzenia.
Nim ostatni akord wybrzmi, już na pustej scenie nieme staną mikrofony. Ostatni raz śpiewamy dziś na pożegnanie wszystkim morzem urzeczonym.

ref.: Morza i oceany...

Postanowiłam poprosić Briana o to, by mi towarzyszył przy pożegnaniu z przyjaciółmi na Ziemi. Z Mari, Willem, Klaudią, Garrym, Miriam i Arturem. Dopiec tym, którzy mi dokuczali w przeszłości. Wtedy uciekałam. Muszę się zmienić. Stać się silna psychicznie i fizycznie, wytrzymała, mieć stalowe nerwy i siłę woli. Będę miała gdzieś opinie innych mające na celu zrujnowanie mojej samooceny.

- Muszę pogadać z Brianem i rodzicami na temat powrotu na Ziemię. Namówię Briana, aby poszedł tam ze mną. Zacznę już razem z nim trenować władanie bronią białą.

Wsiadłam na Bell i pognałam do domu Malcolma. Gdy tam dotarłam zastałam istne piekło. Chata się dopalała, a na jej szczątkach leżały ciała całe w świeżej krwi. Po krótkiej chwili dostrzegłam moich rodziców, Briana i Malcolma, którzy walczyli z przeciwnikami. Brian jak tylko mnie zobaczył, przywołał Croopera i przyjechał po mnie. Byłam zszokowana tym widokiem.

- Przenosimy się na Ziemię. Już! Tu przestałaś być bezpieczna. - Powiedział to tworząc portal.

- Właśnie o tym chciałam z wami pogadać. - odpowiedziałam lakoniczne.

- Nie gadaj tylko popędź Bell i do portalu!

Posłusznie wykonałam polecenie chłopaka. Oboje wskoczyliśmy do świetlistego kręgu przed nami. Znaleźliśmy się w ciemnym zaułku w moim mieście. Wypadliśmy z portalu w cwale. W chwili gdy tylko ostatnie pasmo ogona Bell przedostało się przez krąg światła, on zniknął. Przecwałowaliśmy całą drogę do mojej szkoły. To było pierwsze miejsce jakie mi przyszło do głowy. Chłopak jechał zaraz za mną. Bramka była wyjątkowo otwarta. Wpadliśmy na dziedziniec przed szkołą, gdzie część osób miała w-f. Momentalnie gra się zatrzymała. Wśród tłumu zauważyłam dwie dziewczyny i chłopaka. Jedna z nich to czarnowłosa dziewczyna jej gęste loki sięgały pasa. Miała zielone oczy i 1,7 m wzrostu. Nosiła zawsze ciemne rzeczy. Jej strój sportowy składał się z czarnych, sportowych spodenek i bordowej bluzki z krótkim rękawem. Te rzeczy wyraźnie odróżniały się od jej skóry. Druga to blondynka o brązowych oczach i piegach na nosie i policzkach. Jej 1,65 i lekko opalona skóra była widoczna na tle innych. Miała na sobie szare, dresowe spodenki, i ciemnofioletową, techniczną bluzkę. To Mari i Klaudia. Chłopak miał na imię Will, oliwkową skórę, brązowe włosy, zielone oczy i 1,76 m wzrostu. Wszyscy byli moimi przyjaciółmi i jeżdżą konno. Will to chłopak Mari. Wszyscy jak na zawołanie podbiegli do mnie. W oknach sal z widokiem na dziedziniec stały tłumy ludzi. Moi przyjaciele niemal zrzucili mnie z grzbietu Bell.
Przekrzykiwali się jeden przez drugiego.

- Hej Sara! Gdzieś ty była!? Co to za konie!? Kto to jest!? Jak ty wyglądzasz!? Co ty masz na sobie!? Martwiliśmy się!!!  Jak ty się tu znalazłaś!? Co się z tobą działo!? Opowiesz nam o tym!? CZY NIC CI NIE JEST!?!?!?

- Spokojnie. Nie wszyscy na raz. Po kolei.

- Ale masz nam odpowiedzieć na wszystkie pytania.

- Ale nie przerywajcie. To jest Brian, a to są jego konie: Bell, na której siedzę i Crooper. Żyję tylko dzięki nim. Miałam wypadek z rodzicami. On mnie znalazł, gdy wpadłam na drzewo podczas ucieczki przed złymi ludźmi przez las. Złamałam wtedy rękę i on się mną zajął. Zawiózł mnie do medyka. A tak w ogóle to jak się nazywają te światy?

- Ten dobry to happyland. Nie mam pojęcia skąd się tam wzięła armia mojego ojca. Przecież osoby z Badlandu nie mogą wejść do Happylandu.

W tym czasie kiedy on mówił, ja zsiadłam z Bell. Odeszła kawałek dalej poskubać nikłą ilość trawy.

- Przepraszam. Myślałem, że tam będziemy bezpieczni.

- Nic się przecież nie stało. Nikt się tego nie spodziewał i nie mógł przewidzieć takiego obrotu spraw. Tak więc wracając do historii, wychodzi na to, że mam uratować Happyland przed złym lordem, który atakuje tamten świat. To tak w skrócie.

- A pełna historia?

- To później. Przy wszystkich.

Nagle zadzwonił dzwonek na przerwę.

- Zaraz się wszyscy tu zbiegną. I będę największą sensacją w całej szkole.

W tym momencie poczułam przeszywający ból w całym ciele. Był tak nagły, że z mojego gardła wydarł się krzyk. Nie zdołałam ustać na nogach, więc upadłam na kolana i dłonie. Zaczęło mi być ciężej oddychać, kręciło mi się w głowie, zaczęły się pojawiać mroczki przed oczami. Ból był obezwładniający. Zacisnęłam powieki i zęby, żeby nie krzyczeć. Jak przez mgłę docierały do mnie słowa i dotyk Briana.

- Sara! Co się dzieje!? Nie odpływaj!

- Wszystko...mnie...boli. -wysapałam.

- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Już wiem co się dzieje. To naturalne. Zaraz będzie lepiej.

Przeszyła mnie kolejna fala bólu. Nie zdołałam powstrzymać krzyku. Cała drżałam. Oddychałam coraz ciężej. Nadeszła kolejna fala bólu. Przestałam czuć dotyk chłopaka na plecach. Zamiast tego silny wiatr poderwał mnie z ziemi. Nie miałam siły się temu oprzeć. Po krótkiej chwili pod dłońmi poczułam dotyk trawy. Ledwie słyszałam krzyki ludzi. Najgłośniejszy z nich to był głos Briana.

- Dzwońcie po karetkę!

- NIE!!! Dajcie ogień i wodę!

- Kto ma zapalniczkę albo zapałki!?

- Co się dzieje?

- PRZYNIEŚCIE WODY!!!

- Mam ogień!

- DAJ GO TU!!!

- SARA!!! TRZYMAJ SIĘ!!!

- Kto to tam jest?

- Mam wodę!

- DAJ JĄ TU!!!

- Po co to?

- Bez tego się nie przemieni, a musi się przemienić, bo inaczej umrze.

- ŻE CO!?!?!?

- To co słyszałeś!

- Ale jak możesz jej to przekazać, gdy nie możesz podejść bliżej niż dwa metry!?

- Wiatrem.

Poczółam obok siebie podmuch powietrza. Rozchodzące się wewnątrz mnie ciepło, oznaczające przemianę, na ułamek sekundy lekko zmniejszyło cały czas odczuwany ból, który teraz z całego ciała przeniósł się na łapy. Nie miałam sił stać. Najpierw ugięły się pode mną tylne łapy, a zaraz po nich przednie. Otworzyłam oczy. Każda łapa świeciła innym kolorem. Uniosłam pysk do góry i zobaczyłam jak czerwony, niebieski, biały i zielony promień spiralą, razem wznoszą się pod sklepienie niemal niewidocznej kopuły. Tam łączą się w srebrno-złotą kulę, która opada wolno w moją stronę. Kiedy znalazłam się w jej środku, cały ból zniknął. Uniosłam się ponad trawę. Nagle dolne części łap zaczęły mnie palić żywym ogniem. Tym razem nie dało się znieść tego bólu  Jakby ktoś rozgrzanym do czerwoności, metalowym prętem wypalał jakieś wzory. Potem pochłonęła mnie ciemność.
************************************
Po obudzeniu się, pierwsze co poczułam, to głaszcząca mnie ręka. Było mi tak przyjemnie, potem doszłedł do głosu lekki pulsujący ból od połowy łap do samego ich dołu, a na koniec głos. Tak znajomy i miły dla ucha. Otworzyłam oczy. Moja głowa spoczywała na kolanach Briana, który mnie po niej głaskał. Byłam potwornie zmęczona. Mimo to chciałam wiedzieć co się ze mną działo. Zapytałam się więc go cicho.

- Brian, co się ze mną działo?

- Twoja moc Cię zaakceptowała. Tak się dzieje u każdego stworzenia władającego magią. Ja też kiedyś musiałem to przejść. U wilków jest to bardziej bolesne niż u innych stworzeń.

- A czemu teraz dopiero ta moc mnie zaakceptowała? W tym świecie?

- Prześpij się. Później ci wszystko wyjaśnię. Mari zaproponowała, żebyśmy do niej poszli, gdy skończy lekcje. Tam wszyscy się spotkamy. Nie wiem kim są ci ,,wszyscy", ale i tak się zgodziłem. Nie możemy wrócić do twojego mieszkania, bo tam na pewno Cię znajdą.

- Ci ,,wszyscy" to moi przyjaciele. I bardzo się cieszę, że ich spotkam.

Podczas układania się do zaśnięcia, niechcący spojrzałam na moje łapy. Zdziwiłam się je widząc. Na prawej przedniej łapie symbol ognia - wspinające się ku górze płomienie, na lewej przedniej symbol ziemi - zielone, cieńkie łodyżki pnące się wzwyż, na prawej tylnej symbol powietrza - ledwie widoczne, jasnoniebieskie podmuchy wiatru, a na lewej tylnej symbol wody - niebieska kropla wody wypukłym końcem skierowana do dołu.

- A czemu mam kolorowe łapy?

- To też wyjaśnię później. Dobranoc.

Po mniej niż minucie, już słodko spałam, z głową opartą na kolanach chłopaka.
_______________________________________

Mój rekord. Równo 1500 słów. A tak w ogóle to witam was w kolejnym rozdziale. Jeśli ktoś to czyta, proszę, napiszcie komentarz. Wiem, że nie wstawiałam rozdziałów ani regularnie, ani często, ale, jak widać, już się poprawiłam. Rozdziały są częściej i mam nadzieję, że lepiej napisane. Do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro