Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 ponowne spotkanie

Tak minął nam tydzień. Śniadanie, podróż, obiad, podróż, kolacja, odpoczynek i od nowa. Ja z każdym dniem czułam się lepiej. Po przejściu kilku kilometrów nie kręciło mi się w głowie i nie miałam mroczków przed oczami i potrafiłam przebiec kilometr wolnym tempem. Jednak takie odległość, jakie przemierzaliśmy pomiędzy posiłkami były jeszcze za duże, to podróżowałam dalej w noszach. Dzisiaj powiedziałam:

-Mogę poćwiczyć jazdę na oklep na najbliższym przystanku? Proszę. Bardzo cię proszę.

-Dobra. Wiem, że nie dasz mi spokoju jak się nie zgodzę, a poza tym to ułatwi nam podróż. Będzie szybsza.

-Ale nie licz na wiele. Ja nie umiem galopować na oklep. Maksymalnie kłus i to niezbyt szybki.

-Poćwiczymy i będziesz nawet galopować. Tylko nie możesz się bać. Jak będzie trzeba uciekać to jedziesz szybkim galopem nawet na oklep. Najwyżej zrobisz półsiad.

-No dobra. Nauczę się galopować, a nawet skakać. To się bardzo przyda. Tylko potrzebuję czasu żeby się przełamać.

-Dobrze. Mamy trochę czasu. Będziemy od dziś się o godzinę wcześniej zatrzymywać i będziemy trenować. Na początku spokojnie, a potem coraz ciężej. Jak dotrzemy na miejsce to czeka cię niespodzianka. Na razie powiem tyle, że jest dobra.

Po trzech godzinach zatrzymaliśmy się na trening potem na kolację i na noc. Najgorzej było wsiąść. Potem było dobrze. A trening minął tak:

-Połóż się na plecach i sięgnij do ogona. Dobrze, teraz sięgnij do jej uszu. Ok. Znowu do ogona. Dobra. I do uszu. Ok. Usiądź bokiem. Dobra, teraz tyłem do kierunku jazdy. Super! Teraz znowu bokiem po drugiej stronie końskiego tułowia. Ok. A teraz przodem do kierunku jazdy. Super!

-Mogłeś powiedzieć żebym zrobiła cztery strony świata.

-Sorki. Nie sądziłem, że to umiesz. Dobra. Złap się grzywy i ruszamy kłusem. Dobra. Puść się grzywy i prawa ręka do ogona. I do uszu. Dobra. Do ogona i znowu do uszu. Połóż się do tyłu. Dobrze. Tylko spokojnie. Trochę przyspieszymy.

Czułam jak kroki klaczy wybijają szybszy rytm. Trzymałam się dobrze to nie panikowałam. Fajnie się tak leżało, aż nagle poczułam rytm galopu. Odziwo nie miotałam się jak worek ziemniaków. Zapomniałam wspomnieć, że Brian nie miał lonży i Bell nie miała na sobie ani ogłowia, ani nawet kantaru, więc i tak nie miał do czego przypiąć. Usiadłam łapiąc się grzywy, a my galopujemy drogą oddalając się od walczącego chłopaka z bestią, która mnie goniła.

-Bell! Gdzie ty biegniesz?! Stój!

-Zakazałem jej. Dla twojego bezpieczeństwa. Musimy się ukryć.

Powiedział przyjeżdżając na Crooperze.

-Musimy tam dotrzeć jeszcze dzisiaj. Zatrzymamy się za 3 km i wtedy stworzę portal.

-Portal?! Czyli magia istnieje?!

-Tak portal i tak, magia istnieje. A my się kierujemy do magicznej polany.

Reszta drogi minęła w ciszy nie licząc stukotu kopyt w rytmie galopu. Dotarliśmy do małej polanki w lesie. Zsiedliśmy z koni i Brian stworzył portal. Razem z końmi przez niego przeszliśmy. Pojawiło się jasne światło i tylko to było widać. Poczułam tylko jak kręci mi się w głowie i upadłam. Potem nie mogłam stanąć pionowo. Światło zniknęło, a ja dopiero po chwili zauważyłam, że mam łapy zamiast rąk. Jak lewą przednią łapą dotknęłam ziemi to mnie zabolała. Nie stając na niej podeszłam chwiejnie do kałuży i zobaczyłam, że jestem wilkiem. Po czym upadłam na ziemię. Minutę później podbiegł Brian, ale w normalnej postaci i powiedział:

-Trzeba ci zabandarzować tą łapę i nie to nie ta niespodzianka. Też jestem zdziwiony czemu jesteś wilkiem.

-A skąd weźmiesz bandaże co? Ja mówię?! Czy ja mówię?!

-Tak, ty mówisz. Nie wiem jak, ale mówisz. I jakbyś nie zauważyła jesteś biała. Czyli jesteś magicznym stworzeniem umiejącym zmieniać się w białego wilka. Może to ten z przepowiedni.

-Jakiej przepowiedni? Auuu!!!

Zrywając się zapomniałam o łapie.

-Jak strasznie to boli! Weź coś zrób!

-Zaniosę cię do medyka. On na pewno coś pomoże. Tylko proszę nie wyj już. Uszy od tego bolą. Wziął mnie na ręce uważając na łapę i położył w poprzek grzbietu Bell mówiąc:

-Dobra Bell. Teraz się nie przeraź. To dalej Sara tylko w innej postaci. Idziemy do najlepszego medyka w pobliżu czyli do Malcolma. On na pewno pomoże.

To mówiąc wsiadł na Croopera i ruszyliśmy stępa. Kołysanie sprawiło, że stałam się śpiąca i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziła mnie pewna zmiana w rytmie. Spojrzałam na jadącego obok Briana, którego koń się zatrzymał tak jak mój.

-Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko trzeba cię jakoś zsadzić. Coś się na pewno wymyśli. Może ja na razie nie zsiadając z Croopera wezmę ciebie najpierw pod przednie łapy potem pod brzuch drugą ręką i zsiądę tyłem. Co ty na to?

-A co ty na to żeby Bell się położyła, ty zsiądziesz z Croopera i mnie weźmiesz tak jak mówiłeś, i zaniesiesz do tej chaty? 

-To o wiele lepszy pomysł. Dzięki Sara. Wcielmy ten plan w życie.

Tak jak zaproponowałam, zostało zrobione. Malcolm okazał się być mężczyzną ok. 50 z brodą i wesołymi, niebieskimi oczyma. Na jego twarzy zawsze gościł uśmiech.

- Hej Brian stary druchu. Dawno się nie widzieliśmy. To już będzie z rok jak nie dłużej. Co cię do mnie sprowadza? Bo nie sądzę, że tylko pogaduchy.

- I jak zwykle masz rację. Przyniosłem ci nowego pacjenta. Wilk ze złamaną łapą.

Dopiero teraz mnie zauważył i zaczął dokładnie oglądać.

- Niezwykły okaz. Silny, biały i z pewnością niezwykły wilk. Jak masz na imię malutki co?

- Jestem dziewczyną! JASNE?!?!?!

Jakbym mogła to bym tu i teraz się na niego rzuciła. Pomylić MNIE z CHŁOPAKIEM?! To jest już powyżej mojej granicy tolerancji.

- Dziwne, że się jeszcze nie rzuciłaś na niego. Dziwne, że chociaż nie próbowałaś się wyrwać.

- Po pierwsze to mnie trzymasz, więc i tak nie dałabym rady, a po drugie nie chciałam bardziej uszkodzić łapy i narazić się na ogromny ból.

- Dobra. Do rzeczy. Słuchaj Malcolm. Ta oto biała dama ma złamaną łapę i potrzebuje pomocy eksperta. Tak się składa, że ty jesteś największym specjalistą na całym świecie.

- Dobra. Zobaczmy. Tylko spokojnie. Może trochę zaboleć. Która to łapa? Brian. Połóż ją na stole.

- Lewą przednia. Tylko jakby co nie ręczę za siebie. I nie nazywaj mnie piękna, księżniczka czy jakoś tak tylko po prostu Sara.

-Dobrze Saro. Tylko się nie wierć.
Brian. Jakby co to ją unieruchom.
Stanowczo, ale również delikatnie.

- Dobra, ale myślisz, że to na prawdę konieczne?

Malcolm poszedł po coś do innego pokoju. Wrócił z bandażami i strzykawką z jakimś płynem w środku. Podszedł najpierw bez niczego i ledwie dotknął mojej łapy, a ja już poczułam ból. Zaskomlałam cicho, ale i tak on to usłyszał i poszedł po strzykawkę. Chwilę po tym jak mi wstrzyknął jej zawartość zrobiłam się senna.Ostatnie co widziałam przed zaśnięciem to Malcolm idący do stolika kawałek dalej. Gdy się obudziłam to zauważyłam, że obok siedzą moi rodzice. Cali i zdrowi. Mimo że nie miałam zbyt wiele siły to wstałam chwiejnie tym razem uważając na łapę i skoczyłam na nich. Dziwnie się wybiłam toteż dziwnie leciałam i dziwnie na nich wpadłam. Krzesła, na których siedzieli, przewróciły się z głośnym hukiem. Byłam szczęśliwa, że ich widzę. Wtedy do pokoju wparowali Malcolm i Brian.

- Co tu się dzieje?! Co to za hałas?! - Krzyknął Brian.

- To tylko nasza wilczyca się obudziła i zobaczyła rodziców. Nie mówiłem, że tak będzie? - Powiedział Malcolm.

- Przepraszam, że przerywam, ale jak wy byście myśleli, że wasi rodzice zginęli i ich zobaczyli, to co byście zrobili? - Powiedziałam cały czas wtulając się w moich rodziców, a oni przytulali się do mnie.

- Tak się o ciebie martwiliśmy. Nie wiedzieliśmy co się z tobą dzieje.

- Mam na teraz szybkie pytanko. Jak to się stało, że jestem wilkiem?    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro