Rozdział 13 Powrót
Od wyjazdu Sary i Briana minęły prawie 2 miesiące. Lato zbliżało się ku końcowi, wskazywało na to wszystko dookoła. Ptaki zbierały się w stada, dnie robiły się coraz krótsze, a noce zimniejsze. Marry właśnie patrolowała teren dookoła miasta, było jeszcze jasno. Przez cały ten czas żołnierze z Badlandu nie dawali jej wytchnienia, codziennie napotykała się na jakąś grupę. Nikt nie był świadomy, że spokój w okolicy jest zasługą tej dziewczyny. Heban zastrzygł uszami w reakcji na niesłyszalny dla ucha jeźdźca dźwięk, ale sam żadnego nie wydał. W końcu tak był uczony. Marry wyjęła jedną strzałę z kołczanu i nałożyła na cięciwę nie napinając jej. Łuk oparła o przedni łęk, tak, żeby był jak najmniej widoczny, ale w razie potrzeby możliwy do szybkiego użycia. Na szczęście okazało się to niepotrzebne. W jej obozowisku, do którego zmierzała, zobaczyła najpierw dwa znane jej wierzchowce - Bell i Croopera - a potem dosiadających ich Briana i Sarę. Pośpiesznie schowała spowrotem strzałę do kołczana, a łuk zawiesiła na ramieniu.
- Witaj bracie, Saro - przywitała się z uśmiechem wojowniczka, opierając przedramiona na przednim łęku - Jak minęła podróż?
- Wiele się nauczyłam, bardziej usamodzielniłam - odpowiedziała poważnie wilczyca - i wiele się dowiedziałam.
- Przesłuchaliśmy paru ludzi wroga i znamy część ich planów. - odezwał się chłopak - Szukają smoków, żeby nawiązać z nimi współpracę.
- Myślałam, że smoki to tylko legendy - wtrąciła Marry.
- Wygląda na to, że legendy faktycznie mają ziarno prawdy - rzekła Sara - Jednak nawet jeśli to tylko malutkie ziarenko, to i tak musimy ich powstrzymać.
- Na szczęście jeszcze nie wiedzą gdzie dokładnie mają ich szukać - dopowiedział Brian - dzięki temu mamy jeszcze trochę czasu.
- Który z każdą chwilą ucieka - odparowała Marry - Więc co wy tu robicie? Powinniście szukać informacji jak znaleźć smoki przed naszym ojcem.
- To akurat moja wina - powiedziała lekko zmieszana wilczyca - Nie wiem jak się moje życie potoczy po ratowaniu świata, więc wolę skończyć przynajmniej gimnazjum. Został mi ostatni rok, więc wróciliśmy.
- Może zsiądziemy? - zaproponowała wojowniczka - Będzie wygodniej rozmawiać i konie odpoczną.
Po tej propozycji wszyscy zsiedli z końskich grzbietów, Marry rozsiodłała Hebana i wszyscy usiedli przy jeszcze tlących się węgielkach ogniska. Rozmowa toczyła się dalej. Nikt już więcej nie poruszał poprzedniego tematu, nie było takiej potrzeby. Same spojrzenia mówiły, że nic nie zdoła zmienić jej decyzji. Rozmowy trwały do późnego wieczora, a gdy nikt już nie miał siły na dalsze opowiadania, wartę zostawili koniom, a sami legli na posłaniach. Ciepło ogniska otuliło zmęczonych wprawiając w głęboki sen.
Następnego ranka Sara obudziła się o świcie, kiedy wszyscy jeszcze spali. Wzięła swój miecz, który zyskała w trakcie podróży od jednego z pokonanych wrogów i wsiadła na Bell. Od początku wyprawy jeździli na oklep z przytroczonymi jedynie niezbyt dużymi sakwami. Sakwy tym razem zostały w obozowisku. Dziewczyna wjechała w gęstwinę lasu udając się na szybki zwiad. Kiedy wróciła, po godzinie, czekało na nią już śniadanie i gorąca kawa. Rozmowę zaczęła Marry.
- Jaki jest plan na dzisiaj?
- Zamierzam za niedługo jechać do domu i przygotować się do rozpoczęcia roku. - odpowiedziała Sara - Czasu nie mam zbyt wiele. Podejrzewam, że apel zacznie się o 9.00 jak co roku, a ja muszę się jeszcze ogarnąć.
- A potem?
- A potem spędzę trochę czasu z przyjaciółmi. Jak chcesz, też możesz do nas dołączyć.
- Chyba podziękuję. Nie czuję się dobrze w większym towarzystwie.
- Może kiedyś się jeszcze przekonasz. Dobra, na mnie już pora. Brian, jedziesz, ze mną czy zostajesz?
- Zostanę jeszcze trochę. Spotkamy się przed twoją szkołą po zakończeniu rozpoczęcia.
Wojowniczka wsiadła na klacz i ruszyła lekkim galopem, mówiąc na odchodne krótkie "Do zobaczenia". W ciągu kilkunastu minut była na podwórku domu państwa Garrow. Weszła przez otwarte drzwi na tarasie. Spojrzała na zegar w kuchni, była 6.30. Sara udała się na piętro do pokoju rodzeństwa, wiedziała, że oboje powinni już wstać. Otworzyła drzwi i stanęła, żeby uniknąć zderzenia ze swoją przyjaciółką. Mari, ze zdziwieniem zatrzymała się kilka centymetrów przed twarzą Sary.
- Sara!? Co ty tu do diabła robisz?
- Jeśli się nie mylę to dzisiaj rozpoczęcie roku szkolnego. Przydałoby się przynajmniej skończyć gimnazjum, co nie?
- Jesteś pewna? Ścigają Cię, inne rasy potrzebują ratunku.
- Tak, jestem pewna. W takim razie mam nadzieję, że mogę się przygotować u was w domu?
- Jasne! Masz w co się przebrać?
- Nie mam nic białego niestety, więc jeśli mogłabym pożyczyć jakąś bluzkę?
- No pewnie, bierz śmiało.
- I jakiś ręcznik by się przydał.
- Wiesz przecież gdzie są.
- To lecę pod prysznic.
O 8.00 wszyscy gotowi wyszliśmy z domu. Na miejsce dotarliśmy tuż przed samym rozpoczęciem. Uroczystość oraz spotkanie z wychowawcami poszło dość sprawnie. Już zaraz po 10.30 całą ekipą wracaliśmy do domu. Po drodze poszliśmy jeszcze do kawiarni na kawałek ciasta. I tak właśnie zaczął się kolejny rok szkolny. Jak się miało okazać jeszcze bardziej niezwykły niż poprzedni, nieważne, że nie na widoku, tylko skrycie, w cieniu. Jednak dalej bardziej niezwykły z niespodzianką czyhającą na każdym kroku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam, z powodu nieustającego braku weny oraz czasu jestem zmuszona zawiesić książkę. Może kiedyś jeszcze wrócę do pisania. Bye
ps. @KyotoNakahara udało się, będą 2 piętra
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro