Rozdział 1 - "Nic nowego"
Dzwonek budzika wybudził Nikodema jak co ranek. Przeciągnął się niechętnie, omal nie zrzucając pluszowego wilczka na podłogę. Wziął go do rąk, przytulił do siebie. Z jakiegoś powodu ten nieduży miś był dla niego ważny, ale nawet nie pamiętał, od kogo go dostał. Kiedyś spytał, czy nie dała go ciocia, ale kręciła głową, wspominała o matce. Tyle że Weronika nigdy nie kupowała chłopcu pluszaków, bo nie prosił. Poza tym wszystkie wspomnienia z matką miał w pełni wyraźne. Coś tu nie pasowało albo to on doszukiwał się głupot i niejasności. Skoro był dla niego ważny, to chciał, by taki pozostał. Być może kiedyś sobie przypomni.
Nikodem nadal narzekał pod nosem, że ferie minęły, pomimo iż rozpaczał już dwa dni temu, gdy zaspał przyzwyczajony do swobodnego wstawania bez budzika. Tym razem udało mu się wstać o w miarę przyzwoitej porze. Nie zmieniało to faktu, że będzie biegł na autobus, jeśli się choć chwilę dłużej poleni, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że do tego dojdzie, ponieważ Nikodem znów wygodnie ułożył się na posłaniu.
Ciocia zapukała do jego pokoju.
— Śniadanie gotowe, słonko — oznajmiła spokojnie. — Odezwij się, jeśli nie śpisz.
— Nie śpię — rzucił bełkotem. — Zaraz zejdę.
Chłopak wstał w końcu, odkładając misia na łóżko. Spojrzał na świat za oknem. Wszystko było pokryte białym, puszystym śniegiem, a termometr przy oknie wskazywał temperaturę minus osiem stopni Celsjusza. Takiej zimny nie widział już od pewnego czasu. Przyzwyczaił się raczej do marnej pogody – i wcale nie nazywał jej w ten sposób, gdyż panował przeraźliwy chłód. Brakowało mu wtedy śniegu. Za dziecka z radością wybiegał na puch, bawił się, aż niekiedy przemarzał, gdyż śnieg wpadał mu pod ubrania. I...
Oczywiście matka żyła.
O dziwo pogodził się z jej śmiercią. Dalej cholernie jej brakowało, ale nie rozpaczał nocami, mógł już pozbyć się jej z myśli, gdy już się do nich napatoczyła. Zdziwił się, że przyszło mu to z taką łatwością. Wcześniej pojawiała się jedna, głębsza myśl i zalewał się łzami. Nie pamiętał, kiedy tak naprawdę powiedział sobie, że powinien nauczyć się żyć bez matki. To go niepokoiło. To ważna sprawa, więc, teoretycznie, to niemożliwe, by to tak po prostu wyleciało mu z głowy.
Pokręcił głową. Nie ważne. Jeśli się nie zamartwiał, to stawało się to tylko powodem do radości. Dzięki temu pozbierał się psychicznie. Wreszcie zaczął pisać i szło mu to naprawdę dobrze. Owszem, miał świadomość, że pierwsza tworzona przez niego powieść potrzebowała pilnego oka, ale napawał się radością. Nie walczył ze łzami. Stukał w klawisze, myśląc o matce. To dla niej chciał to pokazać, ale wierzył, że ona stała gdzieś obok niego przez cały czas i się przyglądała.
Zszedł na dół, po drodze biorąc Kuro na ręce. Ostatnio nieco się przejadał, przez co tworzyła się z niego chodząca beczułka. Weterynarz zalecił, by ograniczyć dawanie przekąsek, ale Kuro sam się do nich dobierał. Najwyraźniej sierściuchowi marzyło się, by stać się matematyczną figurą idealną. Nikodem zarzucił go na ramię. Przy ostatnim schodku, przywitał się z ciocią. Uśmiechnęła się smętnie w jego kierunku.
— Jak się spało? — spytała zwyczajnie.
— Dobrze.
— Cieszę się. — Odwróciła wzrok. — Zrobiłam ci tosty.
Nikodem nie odpowiedział. Ciocia od kilku miesięcy zachowywała się inaczej. Mniej rozmawiali – ciężko to nawet nazwać rozmową, raczej zamieniali parę słów. Nikodem nie raz pytał, czy Helenie coś doskwierało, ale zawsze odpowiadała w ten sam sposób. Tłumaczyła, że ostatnio bywa nadmiernie przemęczona i nie powinien tego w żaden sposób brać do siebie. Martwił się. Bardzo możliwe, że coś działo się we wnętrzu cioci i nie wiedział, jak temu zaradzić. Niedawno on potrzebował wsparcia, otrzymywał je, a teraz nie potrafił go okazać innej osobie. Czuł się samolubnie. Co musiała o nim myśleć? Że wykorzystał jej rodzinną miłość? Przecież to nieprawda, ale zachowywał się tak, że ta nieprawda stawała się prawdziwa.
Muszę pomyśleć... Pogadam z nią po szkole i nie będzie gadania, że jest przemęczona! – rzucił w myślach z determinacją.
Przysiadł do stołu. Złapał za poranną przekąskę, a przy tym do drugiej ręki wziął telefon. Zobaczył nową wiadomość od Bartka, co wywołało uciechę. Często pisali, w szkole nie kończyły im się tematy rozmów oraz rozumieli się wzajemnie. Traktował go jak najbliższego i najdroższego przyjaciela. Brakowało mu tylko wspomnień. Miał mały zwyczaj, że przeglądał początki konwersacji, by zobaczyć, od czego zaczęła się znajomość. Tylko tutaj... nie było ich. Prawdopodobnie to jakiś błąd aplikacji, bo wszelkie przesłane treści do połowy listopada zniknęły. Ubolewał, ale pogodził się, że technika bywała zawodna.
Jadł spokojnie, kątem oka pilnując, by nie umknęła mu godzina wyjścia. Pocieszało go, że wreszcie spotka się z przyjacielem. Przez ferie nie widział go ani razu, gdyż ten wspomniał o wyjeździe w góry. Pewnie przyniesie ze sobą wiele opowieści, na które nie mógł się doczekać. On sam niewiele robił przez ten czas. Wraz z ciocią pojechał do rodziny na święta, spędził trochę czasu poza domem... i to w sumie tyle. Akurat nie miał ochoty na żadne zimowe obozy. Za rok planował się załapać z Bartkiem, by wraz z nim wyszaleć się przez tygodnie wolnego.
Dojadł szybko, po czym zajął się poranną rutyną. Wskoczył pod prysznic, zmył z siebie brud po poprzednim dniu oraz odetchnął parę razy, zostawiając parę wodną na szybie. Na szybko jeszcze zmoczył włosy, by później ułożyć je tak, jak miał na to ochotę, a nie jak pragnęła przedziwna fizyka kudłów.
Wytarł się, wysuszył włosy i wyszedł pospiesznie z łazienki. W pokoju wybrał pierwsze lepsze ubrania, które wyglądały na pierwszy rzut oka dobrze razem. Wszystko było w kolorze czarnym. Lubił go, po prostu. Nie wskazywał na żadne smutne, zagorzałe myśli ani nic z tych rzeczy. Zwyczajnie upodobał sobie czerń. To jego cecha rozpoznawcza.
Pożegnał się z ciocią, po czym wybiegł z mieszkania. Niby zostało mu dziesięć minut do autobusu, ale już raz zdarzyła się sytuacja, że kierowca przyjechał za wcześnie i nie miał zamiaru czekać do pełnej godziny, tylko odjechał, nie zauważywszy, jak Nikodem biegł pospiesznie na przystanek. Tym razem nie przytrafiło się nic podobnego. Musiał postać chwilę na silnym wietrze, ale ubrał się dostatecznie ciepło, więc nie odczuł chłodnego powiewu aż tak.
Jak zawsze, wsiadł, w środku siedziały dwie osoby, a on zajął jedno z miejsc. Włączył muzykę w słuchawkach, by towarzyszyło mu coś więcej niż warkot silnik. Oparł się o siedzenie i spoglądał za okno. Zauważył lecące w kluczu ptaki, niżej ganiające się po poboczu dzikie psy – walczące też z wiatrem. Uśmiechnął się pod nosem.
Zwrócił uwagę na okoliczny las. Ostatnio ucichło wyzwanie w Internecie, nikt już nie spotykał tajemniczych zjawisk. Nikodem poczuł pustkę. Spoglądał na ten kompleks przeróżnych drzew i miał wrażenie, jakby jakaś część jego umysłu krzyczała, kazała mu przywołać konkretne obrazy ze wspomnień, ale nie był w stanie. Pojawiło się mrowienie koło serca, metaliczny posmak w ustach, drętwienie jednej z rąk. Miał déjà vu. Podświadomość mówiła mu, że już kiedyś spotkał się z podobnymi odczuciami, ale nie potrafił przypomnieć sobie, o co chodziło.
Zignorował to wszystko. Nie chciał, by coś zepsuło mu humor z rana.
Dotarcie do szkoły potrwało jeszcze kilkadziesiąt minut. Po drodze uważał, by nie poślizgnąć się na lodzie. Ostatnio padało, przez co w niemal w każdym zakątku czaiło się lodowisko. Kilkukrotnie już niewiele brakowało, by „wywinął orła" przez nieuwagę, ale, na jego szczęście, za każdym razem udało mu się złapać równowagę i utrzymać na nogach.
Przeszedł przez bramkę. Dostrzegł niedaleko wejścia Bartka – rozpoznał go po niebieskiej kurtce i charakterystycznym plecaku z żółtymi pasami. Akurat uchwycił moment, gdy przyjacielowi omsknęła się noga. W jednej chwili upadł prosto w górkę puchatego śniegu, który rozwiał się na boki. Nikodem prychnął ze śmiechu i jednocześnie ruszył szybciej, by pomóc chłopakowi.
Stanął obok niego, wysunął rękę w geście pomocy. Bartek popatrzył, zaciskając lekko zęby. Wyglądał przez chwilę, jakby się wahał, czy powinien wstać z asystą Nikodema z ryzykiem, że zostanie ponownie wrzucony w zaspę śniegu. Zdecydował w końcu chwycić dłoń przyjaciela. Spoglądali przez moment w ciszy na siebie wzajemnie, po czym oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
— Widzę, że dobrze rozpocząłeś dzień — zaczął Nikodem, ruszając już w stronę drzwi.
— Nienawidzę zimy... — burknął cicho. — Nie dlatego, że jest zimno, ale wszędzie jest ten cholerny lód...
Został objęty ramieniem przyjacielsko przez Nikodema.
— Nie przesadzaj. — Odsunął się. — Myślę, że nie jest aż tak źle.
Przeszedł parę kroków do przodu, ale Bartek od razu za nim nie poszedł. Patrzył przez moment wzrokiem zarzynanego cielaka, po czym otrząsnął się i powolnym ruchem zmusił się do przekroczenia progu drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro