Rozdział 13 - "Prawda" cz.I
Bartek znalazł się w swoim domu. Poczuł cudzą dłoń gładzącą go po włosach. Otworzył niepewnie oczy. Zauważył mamę. Siedziała obok z delikatnym uśmiechem na twarzy. Bartek podciągnął się na łokciach i spojrzał zaskoczony.
— Mamo...?
Zabrała rękę.
— Obudziłeś się. — Założyła nogę na nogę. — Chyba ci już lepiej, co?
Bartek usiadł obok niej i wtulił się stęskniony. Wpadł przez moment w niekontrolowany płacz. Dopadło go przeczucie, że zawiódł matkę. Prosiła, by zrezygnował, bo nie zapanuje nad myślami. Miała rację. Pamiętał niewiele sprzed tych paru godzin. Krzątały mu się po głowie słowa Nikodema, ojca, Darii, tego dziwnego głosu, ale tylko urywki. Nie umiał złożyć ich wszystkich w logiczną całość. Nawet przestał próbować.
— Mamo... Przepraszam... — wyjąkał. — Nie chciałem... Ja...
Pogłaskała go po ramieniu.
— Nie tłumacz się, słonko. Nie musisz.
Pocałowała go w czoło.
— Chodź, pokażę ci coś.
Wstała razem z nim i pokazała dłonią w stronę kuchni. Bartek chwycił za jej rękę i ruszył razem z nią. Próbował zrozumieć obecne położenie nawet bardziej niż powód, dla którego matka ciągnęła go do innego pokoju. Nie pamiętał momentu, gdy stracił przytomność. Komu udało się go powstrzymać? Niezależnie, kto tego dokonał, był niezmiernie wdzięczny. Wolał nie myśleć, co mógłby zrobić poza świadomością.
Basia stanęła tuż przed drzwiami. Chwyciła syna za ramiona.
— Kochanie, na pewno ojciec nigdy nie powiedział ci powodu, dla którego cofnęłam się do żółtej magii...
— Bo o nim nie wiedział — wciął się zdziwiony.
Basia uśmiechnęła się smętnie.
— On wie, kochanie. Wie, ale utrzymał to w tajemnicy. Czasami łatwiej coś zataić i powiedzieć, że po prostu się czegoś nie wie. — Wzruszyła ramionami. — Może i miał zamiar ci kiedyś powiedzieć, może nie... Ale lepiej, żebyś wiedział o niektórych rzeczach.
Pozwoliła mu zobaczyć, co działo się w kuchni. Basia pokazywała mu retrospekcję jeszcze z czasów, gdy żyła. Przyszła, gdy Jacek szykował wieczorną kawę. Basia przytuliła go od tyłu i przywitała się krótko. Postanowiła udać, że szukała czegoś w lodówce. Wciąż przygryzała wargi. Wyraźnie cisnęło jej się na usta niedogodne pytanie i czekała na odpowiedni moment, żeby je zadać.
W końcu zebrała się na odwagę.
— Kochanie, możemy pogadać?
Jacek obrócił głowę.
— Coś się stało?
Basia oparła się o blat.
— Myślałam tak nad Bartkiem i no... — Pogładziła się po ramionach. — Zastanawiałam się, czy nie zabrać mu magii...
Bartek otworzył usta ze zdziwienia i rzucił szybkie spojrzenie matce. Nie zareagowała. Wydawała się nie słuchać rozmowy.
Musiała jej wciąż przeszkadzać – wyjaśnił szybko w myślach.
— Czekaj... — Jacek zamarł w bezruchu. — Chyba nie mówisz poważnie.
— Mówię. Długo nad tym myślałam i uznałam, że tak będzie po prostu lepiej dla niego.
— Czemu niby? Wiesz, że zabieranie magii Zaklinaczom jest nielegalne. Jakbyś to ukryła przed Radą? Oj, oj, stało się?
— Jest prawo pozwalające na zabranie magii dzieciom, jeśli jest zgoda obojga rodziców. Musiałabym ci je pokazać, ale jest takie. Możemy spróbować. Może akurat...
— Baśka, nie — odparł dosadnie. — Nie sądzę, żeby to twoje prawo pozwoliło zabrać magię jedynemu synowi Mentora. Poza tym chcesz zabrać mu magię i wychowywać go wśród Zaklinaczy?
— Wiem, jak tobie było ciężko i nie chce, żeby się męczył. Lepiej, żeby ułożył sobie normalne, długie życie.
— Jesteś w Radzie, teoretycznie znasz prawa. Nie sądziłem, że przyszłoby ci coś tak głupiego do głowy.
— Ale posłuchaj...
— Basia, nie zabiorę Bartkowi magii, bo masz taki kaprys! — Zacisnął palce. — Nie, znaczy nie.
Basia stanęła tuż obok Jacka.
— Kochanie... — Objęła Jacka ramieniem. — Chcę dla niego jak najlepiej. Będzie się męczył.
— Przyzwyczai się. Tak jak każdy. Nie wymyślaj, proszę. — Zmarszczył brwi.
— Dobrze wiesz, jak kończy się nasze życie. Naprawdę chcesz, żeby męczył się tak przez całe życie i później i tak skończył na niczym? — Wcisnęła się przed niego. — Magia potępia.
Bartek miał wrażenie, jakby stracił na moment oddech.
— Basiu... — Ujął jej policzki. — Wiem, ale nic z tym nie zrobisz. Wychowamy Bartka tak, jak wychowuje się wszystkich tutaj. Dobrze?
Kiwnęła niechętnie głową.
— Dobrze... — Odwróciła wzrok.
Retrospekcja zniknęła, pozostała tylko pusta kuchnia. Bartek stał oszołomiony nowym odkryciem. Przetarł twarz rękoma. Dopiero odkrył, że popłakał się w pewnym momencie. Zrodziło się mnóstwo pytań i chciałby poznać odpowiedzi na wszystkie natychmiast. Patrzył na matkę z niedowierzaniem. Czy to był ten powód? Poświęciła wszystko byleby...
„Magia potępia". Co potępiała? Skąd tak naprawdę pochodziła? O czym wiedziała Rada, a nie mówiła tego społeczeństwu?
— Mamo... — zaczął nieśmiało, przytulając się do rodzicielki.
Zaczęła gładzić go po włosach, zwijając je w loczki.
— Słonko, chciałam, żebyś szczęśliwie ułożył sobie życie. Powiedziałam sobie, że zrobiłabym wszystko, bylebyś mógł uniknąć tylu nieprzyjemnych sytuacji. — Pociągnęła nosem. — Pamiętam, jak pomyślałam sobie wtedy, że jako wysoko postawiona, gdy na okrągło miałam styczność z tą magią, to nie oszaleję. Było blisko... naprawdę.
— Co chciałaś znaleźć? Jakby... — Westchnął. — Czemu żółta magia?
— Wierzyłam, że istnieje czar, by zabrać ci magię tak, by to wyglądało na wypadek. Znalazłam taki. Ale było za późno... Twój ojciec odkrył mnie, gdy stałam wpatrzona w księgę z uśmiechem i się wystraszył. Cholernie się go bałam... Byłam przekonana, że coś mi zrobi. On prosił, żebym została, że pogadamy, że wszystko się ułoży, ale nie dałam rady go słuchać. Uciekłam. Niemal jak ty...
Odsunęła się, by przyklęknąć przed synem.
— Chciałam cofnąć czas... Żałowałam tak bardzo... — Po policzku ściekła łza. — Widziałam, jak mnie potrzebowałeś, ale nie mogłam zrobić nic więcej, poza siedzeniem przy tobie. Tak samo pomagałam Nikodemowi. Pomyślałam, że to moja szansa, żeby poprawić ci humor. Nie udało się. Głupio mi z tego powodu, bo... też w to poszedłeś...
Bartek przygryzł dolną wargę.
— Mamo, co miałaś na myśli, mówiąc, że magia...
— Potępia? — wcięła się. Poprawiła synowi włosy. — Cóż... O tym wie tylko wąskie grono, bo nikt nie chce siać paniki.
Wzięła głęboki wdech.
— Obie magie pochodzą z piekła. Zaklinacze to takie diabły.
Bartek cofnął się gwałtownie.
— Co... Ale...
Zadrżał.
— Niestety — dopowiedziała Basia. — Wszyscy Zaklinacze, z wyjątkiem tych, którzy zrzekną się magii, idą do piekła. Chyba sam rozumiesz, dlaczego nie mówi się o tym głośno.
Bartek przełknął ślinę. Miał wrażenie, jakby coś utknęło mu w gardle.
— Ponoć też dawno, dawno temu, Zaklinacze mieli ogonki i wszystkie zęby — Zaśmiała się pod nosem. — I byli trochę bardziej owłosieni. To też przez to wygnano ich z wioski ludzi. Ponoć ogonki zniknęły ewolucyjnie, choć niektórzy rodzą się z ogonami. Na przykład Daria.
— Ona ma ogon? — spytał zrezygnowany nawałem nowinek.
— Ma. Dlatego też odsunięto ją od ludzi. Gdyby ktoś przypadkiem odkrył ogonek, to mógłby być niemały problem. — Wzruszyła ramionami i podeszła bliżej Bartka. Dodała: — Wiem, że to może być szok, ale da się do tego przyzwyczaić na dłuższą metę.
Znów przytuliła syna.
— Tylko nikt inny nie może o tym wiedzieć.
Bartek odsapnął. Dalej nie mógł uwierzyć w prawdziwe pochodzenie magii i wiedział, że pociągnie ojca za język. Pragnął poznać świat Zaklinaczy w pełni. Zaciekawił go bardziej niż przedtem. W jednej chwili ucieszył się, że zakończył się okres „wygłupów" z żółtą magią. Czekała na niego poważna rozmowa z Jackiem.
Wyrwał się z uścisku.
— To... kiedy wrócę do przyjaciół?
Uśmiech zniknął z twarzy Basi.
— Ale... Wiesz, że nie żyjesz, prawda?
To pytanie zmiotło Bartka z planszy. Zamrugał kilkukrotnie z niedowierzaniem. Przyjrzał się dokładnie twarzy matki, czy przypadkiem nie żartowała. Wyglądała nadzwyczaj poważnie. Bartek poczuł kolejne łzy ściekające mu po policzkach? Nie żył? Nie dało się go uratować? Doprowadził się do stanu agonalnego? Tyle osób starało się go uratować, a on wciąż traktował to jako atak. Zmarnował jedyną szansę na powrót do normalności?
— Przykro mi, synku... — wyszeptała.
— A-ale...
Załamał mu się głos. Przez moment nie potrafił wydusić z siebie nic więcej poza słabym: „ale". Padł na kolana. Skulił się. Pociągnął się za włosy. Łzy ciekły mu po rzęsach, brwiach, zahaczały o czoło... Z każdą chwilą robiło się ich coraz więcej.
— Nie... nie... To się nie dzieje... Proszę... — Warknął pod nosem z rozpaczy. — Przecież Ola mówiła, że mnie upilnuje, uwielbiała moje towarzystwo, mogłem z nią porozmawiać... Karolka... Wiedziała, jak poprawić wszystkim wokół humor, była pierdolnięta, ale kochana.
Przerwał na moment przez niekontrolowany szloch. Skulił się jeszcze bardziej.
— Ojciec też mnie prosił... Próbował się ze mną pogodzić... Zignorowałem to... Daria była jak druga matka... Przecież ona tam wyje, na pewno. Co jak co... ale ją na pewno to ruszyło... Liren... Mój wilczek...
Puścił na moment włosy.
— A Nikodem? Robiłem to dla niego... Koniec końców jest on, ale nie ma mnie...
Zalała go fala winy. Zaczęło się od niego – wystarczyło tylko nie sięgać po żółtą magię albo odłożyć ją, dopóki miał okazję. A teraz? Zostawił ich wszystkich... Znaczył tak wiele dla każdego z osobna. Mógłby tak przez wieczność wymieniać zalety.
— Przepraszam... — wyjąkał. — Chcę do domu... Chcę ich wytulić... Proszę... Przynajmniej ostatni raz.
Poczuł dłoń Basi gładząca go po plecach.
— Już, już, słonko... — powiedziała spokojnie. — Tylko żartowałam.
Bartek poderwał się do siadu. Rzucił mamie spojrzenie graniczące gdzieś między wściekłością i rozpaczą.
— Mamo! To nie jest zabawne!
Basia zasłoniła usta rozbawiona.
— Mamo! Przestań!
Jak ona może z tego żartować?!
Basia wzięła głęboki wdech.
— Dobrze... Dobrze... — Wytarła rękawem policzek Bartka. — Chciałam ci tylko coś pokazać. Zanim znów postanowisz zniknąć ze świata, przypomnij sobie, jak ważny jesteś dla innych.
Na jej twarz wstąpił lekki uśmiech.
— Myślę, że przyda się wszystkich wytulać, jak już się obudzisz. A to naprawdę niedługo.
Ucałowała go w czoło.
— Bądź grzeczny, synku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro