Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

Przed Wami pierwszy rozdział mojej najnowszej publikacji!

Żeby Wilcze ślady dobrze się dla Was zaczęły, proponuję na początek mały maraton. Jutro o północy dostaniecie drugi rozdział, a o północy z niedzieli na poniedziałek trzeci. Co Wy na to? ;)

Indżojcie, mam nadzieję, że z takimi klimatami u mnie też się polubicie! <3

________________________________________

Jest niemalże druga w nocy, kiedy coś dziwnego wybudza mnie ze snu.

Z krzykiem siadam na łóżku, chwytając się za klatkę piersiową. Serce wali mi jak szalone, ale przynajmniej w ogóle bije, bo jestem przekonana, że uderzenie, które poczułam, miało na celu je zatrzymać.

Szarpię za włącznik lampki nocnej i mrużę oczy, gdy sypialnię zalewa blade światło. Rozglądam się dookoła pospiesznie, drżące dłonie ustawiając w podstawowy sigil obronny, wygląda jednak na to, że jestem w pomieszczeniu sama. Żadnych czających się po kątach cieni. Żadnych umykających oknami asasynów. Żadnego znaku, by ktoś jeszcze chwilę temu tu był.

Wyskakuję z łóżka i podchodzę do okna. Wychodzi na śmietnik na tyłach klubu nocnego, z którego neony codziennie świecą tak mocno, że musiałam zainstalować w oknach grube rolety. Podnoszę teraz jedną z nich i rzucam okiem na zaułek w dole. Cicho i pusto. Przesuwam palcem po parapecie, sprawdzając zaklęcia ochronne. Cicha odpowiedź rezonuje we mnie czysto niczym struna poruszona przez uważnego muzyka; wszystko gra. Nic nie zostało naruszone. Jestem bezpieczna.

Więc dlaczego czuję się tak, jakbym wcale nie była?

Po turecku siadam z powrotem na materacu i próbuję się wyciszyć, ale to na nic. Nigdy nie byłam dobra w medytacji i nigdy nie radziłam sobie z szalejącą we mnie burzą uczuć. Nie to co Faye.

Jeden z powodów, dla których matka zawsze patrzyła na mnie z odrazą.

Faye. Kiedy jej imię raz pojawia się w mojej głowie, całe moje ciało sztywnieje z niepokoju. Tak, jestem bezpieczna. Ale czy ona jest?

Latami słyszałam te bzdury powtarzane o bliźniaczkach. O połączeniu dusz, umysłów czy innych głupot. Chociaż zawsze byłyśmy blisko z moją siostrą, nic z tego nie było prawdą, nawet biorąc pod uwagę nasze magiczne pochodzenie. Wydaje mi się, że matka zawsze była z tego powodu nieco rozczarowana.

Z pewnością jednak nie zdziwiona. Jestem pewna, chociaż nigdy nie usłyszałam tego od niej wprost, że obwiniała o to właśnie mnie.

Dopadam do telefonu i znajduję w nim numer siostry, waham się jednak, zanim go wybiorę. Ostatnio rozmawiałam z Faye jakiś miesiąc temu i to nie była przyjemna rozmowa. Siostra chciała mnie namówić, żebym chociaż na chwilę wróciła do domu, a ja stanowczo się temu sprzeciwiłam. Poprosiłam, żeby to ona mnie odwiedziła, ale Faye w przeciwieństwie do mnie nie ma takiej swobody ruchów. Wszystko dlatego, że urodziła się dwadzieścia cztery minuty przede mną.

No i jeszcze dlatego, że w przeciwieństwie do mnie z niej matka zawsze była zadowolona.

To jednak, co teraz czuję, jest ważniejsze niż jakaś głupia sprzeczka. Właśnie dlatego w końcu wybieram jej numer i czekam na połączenie.

Nikt nie odbiera. W sumie to nic dziwnego: jest środek nocy, Faye może spać i mieć wyłączony dźwięk w telefonie. To głupie. Nigdy wcześniej nie miałam podobnych przeczuć, nie czułam, że dzieje się coś złego. W dzieciństwie Faye złamała rękę, a kiedy była nastolatką, miała poważny wypadek samochodowy. Żadnej z tych rzeczy nigdy nie odczułam, nie miałam najmniejszego podejrzenia, że coś jest nie tak. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?

Nic nie poradzę na moje głupie przeczucie. Wiem, że coś się stało, a skoro mnie nic nie grozi, to musi komuś innemu. Właśnie dlatego wystukuję szybko wiadomość do siostry.

Zadzwoń do mnie, kiedy to odczytasz, dobrze? Chcę tylko wiedzieć, czy wszystko w porządku. N.

Potem z westchnieniem kładę się z powrotem do łóżka, ale wiem, że już nie zasnę.

Nie ma mowy.

***

Rano Faye nadal nie odbiera telefonu.

Wiem to, bo dzwonię do niej od razu, kiedy tylko uznaję, że jest już wystarczająco późno, by to zrobić. Moja siostra zawsze była rannym ptaszkiem – nienawidziłam jej za to, że potrafiła być na nogach od szóstej, siódmej rano i wyglądać kwitnąco. Ja zazwyczaj wyglądałam wtedy, jakby kot mnie przeżuł i wypluł, chociaż przecież jesteśmy bliźniaczkami i zasadniczo wyglądamy tak samo.

Mam jednak robotę do wykonania, a na dziewiątą umówione spotkanie z klientką, więc nie mogę zbyt długo przejmować się milczeniem mojej siostry. Dochodzę w końcu do wniosku, że być może ona po prostu nie chce ze mną rozmawiać, po czym szykuję się do wyjścia.

Z klientką spotykam się w jednej z kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Ponieważ jestem jedynym detektywem w mieście, który nie ma nic przeciwko pracy z nieludźmi – w końcu sama jestem jednym z nich – to głównie oni stanowią moją klientelę. Agnes to wróżka o niewielkiej mocy – wyczułam to od razu, kiedy tylko pierwszy raz weszła do mojego biura. Jej sprawa jest jedną z tych łatwych: chce odejść od męża brutala, więc potrzebowała dowodów na to, że mężczyzna ją zdradza. Dobrze, że on jest człowiekiem, a nie na przykład wilkołakiem.

Wtedy dopiero miałaby przerąbane.

– Ratujesz mi życie, Neve. – Na widok koperty przesuniętej w jej kierunku Agnes uśmiecha się z ulgą. Nie wygląda dobrze: ma podkrążone oczy i jest blada, a na jednym z jej policzków widzę ślad siniaka. – Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

– Taka moja praca. – Macham lekceważąco ręką. – Wyprowadziłaś się? Może chciałabyś też, żebym rzuciła zaklęcia ochronne na mieszkanie?

– Nie trzeba, już to załatwiłam – zapewnia, po czym chwyta kopertę. – Jakaś cienka. Nie ma tam zdjęć?

– Mamy dwudziesty pierwszy wiek. – Mrugam do niej. – Fakt, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie oznacza, że nie możemy korzystać ze zdobyczy techniki. W kopercie jest pendrive ze wszystkimi sześćdziesięcioma pięcioma zdjęciami. To spokojnie wystarczy, żeby sąd uwierzył, że rozpad małżeństwa nastąpił z winy twojego męża.

W przypadku nieludzi takie argumenty są jeszcze bardziej istotne. Wystarczy trafić na sędziego, który nie będzie lubił istot pokroju Agnes, i sprawa może stać się dużo trudniejsza.

Nieludzie wyszli z ukrycia dopiero kilkanaście lat temu i chociaż zdążyliśmy już wypracować porozumienie między wszystkimi rasami, nadal jest bardzo chwiejne. Nieludzie stali się nową grupą społeczną chętnie znieważaną i represjonowaną przez niektórych.

To kolejny powód, dla którego ludzie w związkach takich jak ten Agnes czują się czasami nieco zbyt pewnie. W końcu kto stanie po stronie słabej wróżki bez rodziny, której nienawidzi większa część społeczeństwa?

– Jesteś wspaniała. – Jasnozielone oczy Agnes lśnią podziwem, kiedy wróżka sięga przez stolik, by chwycić moje ręce. – Cieszę się, że zwróciłam się właśnie do ciebie. Ktoś mi poradził, że chętnie pomagasz kobietom, i to był strzał w dziesiątkę.

– Nie pomagam wam, tylko dla was pracuję. – Staram się przybrać lekki ton, choć te słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą. Wiem, że to głupie, ale dorastając w domu, w którym mnie nie tolerowano, nauczyłam się wszędzie szukać akceptacji. Chociaż z tym walczę, do tej pory do końca mi to nie przeszło. – Robię to za pieniądze. Nie udawaj, że jestem jakimś Robin Hoodem w spódnicy.

Agnes śmieje się w sposób, który zwraca na nią uwagę innych klientów w kawiarni. Wróżki zazwyczaj są urocze, a ta szczególnie. Nawet ubiera się w pastele, co kontrastuje z moim stylem. Po przodkach ze strony matki odziedziczyłam wprawdzie blond włosy tak jasne, że wydają się niemalże białe – matka mówi na to platynowy blond – mam też jasną karnację skóry i bladoniebieskie oczy, ale to wszystko. Mój ulubiony kolor to czarny i ubieram się praktycznie wyłącznie w takie ubrania. Włosy też bym pewnie farbowała na ciemniejsze, gdyby chciało mi się poświęcić temu choćby dwie sekundy.

– Ale to ty wybierasz klientów, dla których pracujesz – protestuje. – Wiem, że robisz to celowo.

Przez chwilę jeszcze się przekomarzamy, ale w końcu Agnes musi uciekać do pracy, a ja postanawiam wrócić do domu. Muszę przejrzeć maila i social media, żeby przekonać się, czy nie skontaktowali się żadni nowi potencjalni klienci, bo chwilowo jestem bez pracy.

Nie przejmuję się tym. Kiedy zaczynałam w tej branży trzy lata temu, tuż po przyjeździe do Mobile, rzeczywiście było ciężko. Nieprzyzwyczajona do życia na własny rachunek, z trudem wiązałam koniec z końcem i chociaż Faye kilkukrotnie prosiła, żebym zwróciła się do matki o pomoc, moja duma mi na to nie pozwoliła, nawet wtedy, gdy zostałam bez dachu nad głową. W ciągu tych trzech lat wyrobiłam sobie jednak odpowiednią renomę i teraz nie muszę się już martwić o brak zleceń. Zarabiam całkiem nieźle i radzę sobie, zwłaszcza jak na kogoś, kto dopiero w wieku dwudziestu trzech lat zaczął w pełni samodzielne życie.

Wolę to od zamknięcia w pałacu matki, której się wydaje, że nadal jest na Starym Kontynencie i należy do jakiejś pieprzonej arystokracji. Ona najchętniej wciąż używałaby tytułu szlacheckiego, na litość boską!

W drodze powrotnej do mojego mieszkania próbuję znowu dzwonić do Faye, ale połączenie zostaje od razu przekierowane na pocztę głosową. Zaczynam się poważnie niepokoić, niewystarczająco jednak, żebym spróbowała skontaktować się z kimś innym. Do kogo miałabym zadzwonić? Do mojej matki? Wolne żarty. Do narzeczonego Faye? Nie mam nawet pojęcia, kto nim jest, wiem jedynie tyle, że jest zaręczona od roku. Do kogoś z pałacu?

Właściwie to całkiem niezły pomysł. Znajduję w kontaktach numer do Almy, gospodyni w domu matki, która praktycznie nas wychowała, i nawiązuję połączenie.

Ponownie nikt nie odbiera.

Jestem już naprawdę wściekła, kiedy wracam do mojego mieszkania. Zaczynam sprawdzać wiadomości na skrzynce, równocześnie zastanawiając się, z kim jeszcze mogłabym się skontaktować. Zostaje Paul, nasz instruktor z lat nastoletnich, ale chociaż zawsze stał po mojej stronie, od dawna nie miałam z nim kontaktu. Matka chyba podejrzewała, że pomógł mi oszukiwać na teście, albo przynajmniej uznała, że nie wyszkolił mnie wystarczająco dobrze, i odsunęła go.

Kolejny powód, by jej nienawidzić. W czasach, gdy byłam nastolatką, miałam wrażenie, że ona próbowała pozbawić mnie każdego potencjalnego sojusznika. Jakby miała nadzieję, że bez pomocy schowam się gdzieś w kącie jej przepastnego pałacu i tam po cichutku sobie umrę, nie robiąc z tego afery.

Przez sekundę zastanawiam się nad próbą skontaktowania się z Nowym Orleanem przy użyciu magii... ale ta myśl natychmiast wietrzeje mi z głowy. Używam magii tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę, a przy okazji wtedy, kiedy moja matka nie jest tego świadkiem. Gdyby to zobaczyła...

Nie.

Ma o mnie wystarczająco złe zdanie.

Mój telefon dzwoni późnym popołudniem, gdy mam już wysprzątane mieszkanie i jestem po bardzo wyczerpującym treningu siłowym. Właśnie nalewam sobie lampkę wina i odpalam mój system stereo, gdy słyszę ten znajomy dzwonek. Zamieram na moment.

Wagner. Cwał Walkirii. Tylko jedna osoba ma przypisany do siebie ten dzwonek i wyłącznie dlatego, że strasznie ją to wkurzało.

W innych okolicznościach pewnie wahałabym się, czy odebrać, ale nie teraz, kiedy tak bardzo nie wiem, co się dzieje w Nowym Orleanie. Właśnie dlatego nie zwlekam ani sekundy.

– Halo?

– Dzień dobry, Genevieve. – Tylko moja matka wita się ze mną w ten formalny sposób. Nie rozmawiałam z nią od trzech lat, a mimo to ten głos jest tak znajomy i tak samo jak wtedy powoduje, że ciarki przebiegają mi po plecach. – Jesteś potrzebna w domu.

Jesteś potrzebna w domu. Tylko tyle i ona sądzi, że przybiegnę na pierwsze jej skinienie.

– Co z Faye? – pytam nerwowo.

Przez chwilę w słuchawce panuje cisza. W końcu matka pyta sztywno:

– Skąd wiesz, że chodzi o Faye?

– Po prostu... wiem. – Nie wspominam, że dzwoniłam do niej od ostatniej nocy i ani razu nie odebrała. – Co z nią?

Matka znowu przez chwilę milczy, a mnie robi się niedobrze. Nie chcę usłyszeć najgorszego. Nie mogę. Faye ma dopiero dwadzieścia sześć lat, podobnie jak ja. Ma jeszcze całe życie przed sobą. Nie mogłaby...

– Twoja siostra została zaatakowana wczoraj w nocy – wyjaśnia w końcu niechętnie matka. – Żyje, ale jest w ciężkim stanie. Musisz przyjechać. Potrzebujemy twojej pomocy, Genevieve.

Skoro moja matka mówi, że potrzebuje mojej pomocy, sprawa musi być naprawdę poważna. Inaczej w życiu by tego nie przyznała.

Właśnie dlatego nie waham się ani sekundy. Muszę jechać do Nowego Orleanu.

Och, jak ja nienawidzę tego miasta.

***

Następnego dnia rano parkuję swojego SUV-a pod domem mojej matki.

Trasa z Mobile do Nowego Orleanu zajmuje raptem trochę ponad dwie godziny, ale musiałam zamknąć kilka spraw, zanim udało mi się wyjechać z miasta. Ruszyłam w trasę praktycznie w nocy, żeby uniknąć korków, i o siódmej rano znalazłam się na miejscu. W mieście, którego nie znoszę.

Nowy Orlean nie był pierwszym wyborem mojej rodziny, kiedy wylądowaliśmy w Stanach dobre sto lat temu. Dopiero matka przeprowadziła się tu wraz ze swoim sabatem – jest w tym miejscu coś, co przyciąga nieludzi takich jak my. Zapewne to dlatego po wyjściu z cienia, gdy państwo zaczęło urządzać enklawy, Nowy Orlean był pierwszym miastem, które zostało wzięte pod uwagę.

To nie oznacza, że nieludzie nie mogą mieszkać w innych miastach, bo jasne, że mogą. W enklawach mają jednak preferencyjne warunki, jeśli chodzi o zakładanie biznesów czy płacenie podatków – a wszystko to pod płaszczykiem troski o nas tak naprawdę oznacza dokładniejszą kontrolę. Władze jeszcze nie do końca wiedzą, co z nami zrobić, i wciąż boją się, że któregoś dnia nam odwali i postanowimy wybić połowę społeczeństwa stanowiącą zwykłych ludzi. Czy coś takiego.

Również z tego powodu Nowy Orlean stał się teraz polem do walki między nieludźmi a zwykłymi obywatelami. Cudowne miejsce do życia, naprawdę.

– Genevieve! – Kiedy tylko parkuję na podjeździe, z domu wybiega Alma. Już z daleka krzyczy do mnie i uśmiecha się jak szalona. – Nareszcie jesteś!

Wyskakuję z samochodu i z niechęcią rozglądam się dookoła. To miejsce nic się nie zmieniło od czasu, gdy opuściłam je trzy lata temu.

Matka i Faye mieszkają w ogromnym domu za miastem, który nazywają pałacem. Tak naprawdę jest to nowy twór, ale udający angielskie zabytki z czasów elżbietańskich. Okazały dwuskrzydłowy pałac z mnóstwem okien wystrzeliwuje w górę na kilka pięter, a o ogrody dookoła niego dba aż czterech ogrodników. Jak zawsze kręcę z niedowierzaniem głową na tę przesadę. Spędziłam w tym domu dwadzieścia trzy lata, a mimo to nigdy nie wydawał mi się niczym więcej jak dekoracją i pokazem siły.

Alma, jedna z niewielu prawdziwych osób w tym szaleństwie, zbiega po schodach przy głównym wejściu, by mnie powitać. Jest jeszcze bardziej okrągła, niż zapamiętałam, a jej włosy nieco bardziej siwe, ale poza tym niewiele się zmieniła. Nadal ma zaraźliwy uśmiech i mnóstwo wigoru, z którym ściska mnie mocno, aż tracę dech w piersiach.

– Kiedy pani Cavendish powiedziała, że przyjeżdżasz, nie mogłam w to uwierzyć! – krzyczy mi do ucha. – Jestem taka szczęśliwa!

Ja mniej, ale wywołuję na twarz możliwie beztroski uśmiech, gdy w końcu się od niej odsuwam. Wydaje mi się dziwne, że Alma w ogóle nie wydaje się zaniepokojona; po głosie matki wydawało mi się, że dzieje się coś poważnego. Nic z tego nie rozumiem.

– Gdzie jest Faye? – pytam więc.

Alma wzrusza ramionami.

– Rano wyjechała gdzieś z panią Cavendish – odpowiada. – Pewnie wróci później.

– A moja matka?

– Jest u siebie, wróciła do domu sama – wyjaśnia. – Zaprowadzę cię.

Jakbym tego potrzebowała.

Rozumiem jednak, że teraz jestem już wyłącznie gościem w tym domu, więc natychmiast się zgadzam. Jedno staje się dla mnie jasne – cokolwiek stało się Faye, inni domownicy o tym nie wiedzą. A na pewno nie wie o tym Alma, skoro utrzymuje, że moja siostra po prostu gdzieś wyjechała.

Pani Cavendish to oczywiście moja matka. Tak, nazywam się Genevieve Cavendish i chyba nie istnieje bardziej pretensjonalne oraz żałosne imię i nazwisko. To właśnie dlatego przedstawiam się zawsze jako „Neve". Klienci z Mobile chyba by mnie wyśmiali, gdybym podała im moje pełne personalia.

Ruszamy z Almą przez kolejne pomieszczenia, które wypełniłyby się echem stukotu szpilek gospodyni, gdyby nie fakt, że ona nie przestaje mówić. Wypytuje mnie o moje życie w Mobile, koniecznie chce wiedzieć, czy wracam do nich na stałe, a także co zrobiłam ze swoją garderobą. Pyta, czy kogoś mam – oczywiście – i dopiero gdy wchodzimy na piętro, udaje mi się coś wtrącić poza odpowiadaniem na jej pytania.

– A Faye? Nadal jest zaręczona z tym człowiekiem?

– Och, tak – zapewnia Alma, ale widzę, jak jej entuzjazm maleje. – Nawet ustalili niedawno datę ślubu. Ale to przecież nawet nie jest człowiek.

Marszczę brwi. Faye nigdy nie chciała mówić o swoim narzeczonym, zrozumiałam z jej skąpych wypowiedzi jedynie tyle, że nie pochodzi z rodu czarownic jak my. Ale to niezadowolenie Almy...

Zanim zdążę jednak zadać kolejne pytanie, docieramy do gabinetu matki. Alma puka do drzwi, po czym przepuszcza mnie przodem. Posyła mi ostatni pokrzepiający uśmiech i odchodzi, a ja zostaję sam na sam z moją matką, która właśnie podnosi się z fotela za biurkiem.

Wygląda jak zwykle olśniewająco – z okularami w złotych oprawkach na jej prostym nosie, z platynowymi włosami spiętymi w staranny kok na czubku głowy, ubrana w nieskazitelny biały kostium od Chanel, który idealnie podkreśla krzywizny jej szczupłego ciała. W szpilkach na wysokim obcasie matka jest ode mnie nieco wyższa, żadna z nas jednak nigdy nie osiągnęła imponującego wzrostu – tylko ona zdaje się z tym walczyć, wybierając odpowiednie obuwie. Ja mam to gdzieś i chodzę w czarnych traperach.

– Genevieve, nareszcie. – Matka podchodzi bliżej, pokazując mi, żebym zamknęła drzwi. Wykrzywia usta w geście dezaprobaty. – Mówiłam, że zrobię dla ciebie tunel. Byłabyś na miejscu w ciągu kilku minut.

Nie znoszę podróżowania za pomocą magii. Nigdy tego nie opanowałam i nie do końca ufam innym, którzy twierdzą, że się na tym znają. Ja sama za często tworzyłam portale do jakichś dziwnych miejsc nie z tego świata, próbując przenieść się na drugi koniec ogrodu.

Z wieloma zaklęciami tak mam. Jakby moje moce lepiej ode mnie wiedziały, co powinnam robić.

Matka nie czeka na odpowiedź, tylko podchodzi bliżej i całuje miejsce wokół moich policzków. Nie poruszam się w ciągu tych zabiegów, uznając, że lepiej jak najszybciej mieć to za sobą i przejść do konkretów.

– Co z Faye? – powtarzam swoje pytanie.

Matka kiwa na mnie głową, po czym odwraca się do biblioteczki na jednej ze ścian. Na jakiś jej ledwie widoczny ruch jeden z regałów odsuwa się, ukazując tajne przejście. Nawet nie jestem tym zdziwiona – choć to konkretne widzę po raz pierwszy, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w domu jest ich pełno. Mój ojciec miał takie hobby.

Jedna z niewielu rzeczy, które o nim wiem.

Przechodzimy na drugą stronę, a ja nawet nie mrugnę okiem na widok ogromnego salonu połączonego z sypialnią. W centralnym miejscu na podwyższeniu stoi ogromne łóżko z baldachimem, wokół którego krząta się Paul. Wow. To naprawdę dzień powrotów ludzi, którzy kiedyś wypadli z łask Elizabeth Cavendish.

Paul to wysoki, postawny mężczyzna koło pięćdziesiątki, którego zawsze traktowałam jak dobrego wujka. Na mój widok uśmiecha się jowialnie, nie robi jednak żadnego ruchu w moją stronę. Dopiero po chwili zauważam dlaczego.

W łóżku, w śnieżnobiałej pościeli, leży Faye.

Jest jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a pod jej oczami wykwitły okropne sińce. Leży bez ruchu, ale widzę, że oddycha – ta świadomość sprawia, że panika nieco poluzowuje chwyt na mojej klatce piersiowej. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się coś wydukać.

– Co... jak to się stało? Co jej jest?!

– Ubiegłej nocy twoja siostra została napadnięta – informuje mnie beznamiętnie matka. – Nie wiemy, kto jej to zrobił ani co dokładnie się stało, znaleźliśmy ją w takim stanie. Żyje, ale...

– ...zapadła w śpiączkę – dodaje Paul, kiedy głos matki zamiera. – Nie możemy jej wybudzić i nie wiemy dlaczego.

O cholera.

To chyba, kurwa, jakiś żart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro