Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - "Samotność"

Bartek słyszał tylko grzmoty. Zakres widzenia miał wyjątkowo słaby. Lało jak z cebra. Wszystkie drzewa, liście były tak wilgotne, że samo ich dotknięcie równało się z przemoknięciem do suchej nitki. Na nieszczęście chłopaka w okolicy rosło wiele mchu, który pochłaniał pewną część wody. Nie mógłby opisać, ile jej miał w butach.

Był tylko przekonany, że nie wyschną nawet do lipca.

Wuff! Wuff!

Rozległo się z oddali. Zaraz po nim nastąpiło groźne warczenie. Kilkukrotnie. Za każdym razem było coraz bliżej. Bartek zrozumiał, że coś skradało się tuż za nim. Odwrócił się gwałtownie. Zauważył Lirena szczerzącego wściekle zęby w jego kierunku. Zamarł. Zwierzak nie przypominał już dawnego wilka. Stanowił raczej mieszankę, żywą anomalię niżeli uroczego pupila uwielbiającego bawić się ukochaną piłeczką. Bartek cofnął się o krok zszokowany. Przełknął ślinę.

— Liren... To ja...

Liren zawarczał głośniej. Przypominało to tym razem coś na wzór zniekształconego ryku. Zrobił krok w przód. Potem następny i następny. Bartek spojrzał za siebie. Tuż za nim znajdował się niewielki wąwóz, pełen ciernistych roślin. Jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w lesie. Zazwyczaj unikał go jak ognia, ale tym razem musiał zabłądzić na tyle, że trafił akurat tu w beznadziejnej sytuacji.

Stanął na krawędzi. Zaryzykował spojrzeniem w tył. Jeden ruch i skończyłby jako naturalny szaszłyk.

Cholera...

Sprawdził powoli, czy nie miał czegokolwiek, czym mógłby się obronić. Nic. Musiał przypadkiem zgubić w czasie błądzenia po lesie. Na jego niekorzyść.

Liren podszedł jeszcze bliżej.

I tak nic więcej nie zrobię... – pomyślał smętnie.

Przykucnął lekko i wysunął rękę do pupila.

— Liren... — powiedział cicho. — Proszę... Wiem, że gdzieś tam jesteś...

Zwierzak przechylił głowę na bok. Usiadł. Wciąż przyglądał się uważnie Bartkowi.

— Nie mogę cię stracić... — Zacisnął zęby. — Za bardzo cię kocham, maluchu...

Liren ułożył się. Zaskomlał cicho. Bartek zaryzykował, pogłaskał go po pysku. Był szorstki w dotyku, ale zignorował to. Zdał sobie sprawę, jak wiele czasu minęło, odkąd pupil odszedł. Zapomniał, jakie to uczucie, gdy zwierzak ufał, leżał tuż obok człowieka.

— Kochany idiota. — Uśmiechnął się delikatnie. — Naprawdę chciałbym, żebyś wrócił do domu...

Ale byłoby zbyt pięknie...

— Hej! Kundel! — Rozległo się tuż obok.

Bartek obrócił się gwałtownie. Jacek wyskoczył z racą i pomachał nią kilkukrotnie, by zwrócić uwagę Lirena. Wilk skoczył w jego kierunku. Bartek nie wydusił ani jednego słowa. Patrzył tylko, jak Aki próbuje powstrzymać Lirena. Zawodzi. A jeden ruch starczył, żeby Jacek stracił równowagę...

Wtedy Bartek przypomniał sobie, że śnił.

Ten sam koszmar od trzech miesięcy.

Przez który lądował na podłodze z płaczem.

Tym razem nie było inaczej. Huknął porządnie o podłogę, przypadkiem zruszając śpiącego Nikodema. Upadł twarzą do posadzki. Stęknął cicho. Z góry usłyszał:

— Żyjesz?

Bartek mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi.

— O, żyjesz. — Nikodem zaśmiał się pod nosem.

Pomógł chłopakowi się podnieść. Przy okazji sprawdził, czy przypadkiem nic sobie nie zrobił przy upadku.

— To samo co zwykle? — spytał troskliwie?

— Ta... — Potarł czoło ręką. — Nic się nie zmieniło.

— Ale nadal kompletnie nic się nie różni?

Pokręcił głową.

— Pewnie za bardzo przejmuję się Lirenem. — Westchnął. — Minęło już na tyle czasu, że raczej powinienem myśleć, jak zerwać więź i... zwyczajnie o nim zapomnieć. — Schował twarz w dłoniach. — Tylko że nie potrafię.

Nikodem pogładził go po plecach.

— Wróci.

— Zawsze tak mówisz — skitował smętnie.

— A co mam ci powiedzieć? — Prychnął cicho. — „No, stary, lekka kraksa, chodź się najeść"?

Bartek nie powtrzymał uśmiechu.

— Kusząca propozycja. — Zabrał ręce i spojrzał na przyjaciela. — Zgłodniałem.

— Czemu mnie to nie dziwi? — Wywrócił oczami. — Wyrobiłeś sobie magią nieskończony żołądek i możesz żreć, aż zapasów w lodówce zabraknie.

Nikodem wstał. Ruszył w stronę drzwi. Bartek podążył za nim, rzucając w międzyczasie:

— Przejrzałeś mnie.

Starali się nie narobić przypadkiem hałasu. Byli niemal pewni, że Jacek spał na kanapie i nie chcieli, żeby się obudził. Nie zastali go tam. Chłopcy spojrzeli na siebie zdziwieni. Wcześniej sprawdzali godzinę, wybijała druga w nocy. Nawet jeśli Jacek postanowił przełamać się, położyć się w dawnym pokoju Basi, to musiałby się liczyć z Darią, która okropnie wierciła się przez sen. Biedny Mentor wylądowałby na podłodze.

Stąd pytanie: Co Jacek robiłby o tej porze poza domem? Nie wspominał o ważnych obowiązkach. Nikomu. Co on znów wymyślił?

Bartek przygryzł dolną wargę. Gwizdnął cicho w nadziei, że zawoła Akiego. Zero reakcji. Powtórzył to parę razy. Dalej nic.

— Akiego też nie ma... — podsumował Bartek w oczywisty i prosty sposób. — Po co mu wilk?

— Żeby nie zgubił się w lesie, wiesz? — Założył ręce. Szedł dalej do kuchni. — Po co Zaklinaczowi wilk? To tak jakbyś spytał, po co facetowi kutas...

— Sam nie wiem... Gdyby wyszedł tylko się odlać na łonie natury, chyba nie brałby wilka, żeby patrzył i oznaczał razem z nim teren...

— A skąd wiesz? A jak wyskoczy nagle jeleń? — Obrócił głowę, żeby spojrzeć na Bartka. — Zrobi takie: BAM! I co wtedy? Nie zdąży spodni zapiąć.

— Ta rozmowa idzie w złą stronę...

Najpewniej trwałaby dłużej, gdyby Nikodem omal nie potknął się o śpiącą na podłodze Karolinę. Zapomniał o niej. Odkąd uratowała Bartkowi życie, Daria musiała nieustannie się nią zajmować. Głównie przez fakt, że Konrad nie miał czasu, a Ola pracowała jako młoda Egzekutorka w związku ze zdanymi marcowymi egzaminami. Ponieważ Karolina miała od dzieciństwa problemy z naturalnymi instynktami, to się pogłębiły. Co jakiś czas Daria nocowała u Jacka, gdyż, z jakiegoś powodu, w jego domu była znacznie spokojniejsza.

Oczywiście zdarzało się, że Karolina robiła przypadkowe przemeblowanie w salonie.

Nikodem odsunął się powoli od śpiącej dziewczyny w nadziei, że nie obudził jej przypadkiem. Mogłoby to pociągnąć za sobą katastrofalne skutki. Odetchnął z ulgą. Wkroczył do kuchni wraz z powstrzymującym się od śmiechu Bartkiem. Nie zapalali światła. Bartkowi wystarczyła magia i odrobina chęci. Wyjął dwie paczuszki ulubionej przekąski.

Wrócili porównywalnym tempem. Po drodze zdążyli wspólnie zjeść. Opakowania zostawili na biurku. Położyli się znów razem. Bartek objął Nikodema w pasie i uznał, że to wystarczająco wygodna pozycja do leżenia.

— Chcesz dobre wieści, tak przy okazji? — zaczął po chwili Bartek. — Miałem ci powiedzieć rano, bo usnąłeś, ale skoro i tak nie śpię...

— Hmm? — mruknął Nikodem.

— Niedługo masz mieć magię.

— Naprawdę?! — Wyrwał się z uścisku. Spojrzał zadowolony na Bartka. — Jezu, w końcu!

Bartek uśmiechnął się szerzej. Z jednej strony cieszył się szczęściem Nikodema, ale odkąd znał prawdę o magii, to miał wrażenie, jakby sprowadzał najdroższego przyjaciela na złą ścieżkę.

— Myślałem, że się nie doczekam — dodał po chwili Nikodem.

— Wiesz, wciąż były jakieś problemy przez Lirena i nie tylko, więc musieli to trochę przełożyć. — Oparł ręce za głową. — To wiąże się z pewną tradycją, której nikt nie łamie. Każda „mieszana krew" przez to przechodzi.

— W sensie? — Uniósł brew, nie rozumiejąc.

— Nie będę psuł ci niespodzianki.

Bartek wyciągnął jedną dłoń przed siebie. Przywołał trochę magii, po czym zwinnymi ruchami palców zaczął tworzyć kształty. Raz był to wyjący wilk, później przypadkowy jeleń machający porożami, a następnie kot wskakujący na niewidzialną podporę. Nikodem spoglądał zdumiony.

— Lubisz się popisywać — stwierdził po chwili Nikodem. Machnął ręką i małe przedstawienie Bartka zniknęło.

— Wcale nie.

— Wcale tak.

— Nie zaczynajmy tego znowu... — Bartek pokręcił głową. — To wcale do niczego dobrego nas nie poprowadzi.

Nikodem parsknął śmiechem. Ułożył się wygodnie obok Bartka, po czym się wtulił. Bartek zaczął bawić się włosami chłopaka. Nikodemowi to nie przeszkadzało. Jedynie zamknął oczy i odetchnął spokojnie. Bartek wciąż nie wierzył, że siedzieli razem. Co jakiś czas dawali sobie krótkie pocałunki i znów kładli się, byleby pobyć wspólnie. Nie potrzebowali wiele, o czym przekonali się po tygodniu związku.

Mimo to Liren wciąż krążył po myślach Bartka. Nie potrafił się pogodzić, że przez żółtą magię stracił ukochanego pupila. Owszem, odzyskał Nikodema, ale jakim kosztem?

Bartek zauważył, jak Nikodem lekko uchylił powieki. Spoglądał wnikliwie na chłopaka.

— Smutny jesteś — zauważył, otwierając szerzej oczy.

— Wydaje ci się — zapewnił Bartek, posyłając kolejny uśmiech.

— Za długo cię znam. — Podciągnął się wyżej. — Nie myśl o nim.

Bartek zacisnął wargi.

— To nie takie proste, mówiłem ci już. Wieź...

— Tak, wiem, ale... — Nikodem westchnął. — Im więcej o nim myślisz, tym gorzej się czujesz. Naprawdę nie dasz rady zignorować tej więzi?

— Jeśli to zrobię, Liren to poczuje. — Łzy zebrały się w kącikach oczu chłopaka. — Może i mu odbiło, ale tam gdzieś wciąż jest mój kochany idiota... Jeśli go zignoruje, to może mu się zrobić przykro.

Dłoń Nikodema powędrowała na plecy Bartka. Pogładził go lekko. Nie wytrzymał. Zakrył szybko twarz i pozwolił kilku słonym kroplom, żeby ściekły po policzkach. Nikodem tylko przysunął się bliżej. Pozwolił, żeby przyjaciel wyładował emocje. Wyraźnie tego potrzebował.

— Chcę, żeby wrócił... — wydukał między przerwami. — Naprawdę za nim tęsknię... — Wziął głęboki wdech. — Nikt nie ciąga mi już butów, nie zrzuca na podłogę, nie wyskakuje znikąd, byleby tylko się pobawić... Kurwa, kocham tego zwierzaka i teraz męczy się gdzieś tam z mojej winy...

Bartek ścisnął siebie za włosy.

— Chcę, żeby wrócił... — powtórzył, jednakże tym razem ciszej i wyraźniej. — Ale boję się, że nie wróci taki sam. — Odsłonił twarz. Spojrzał z zapłakanymi policzkami na Nikodema. — Liren jest tak wyjątkowym wilkiem, że poczułbym najmniejszą różnicę. Jeszcze gdyby jakieś jego małe cząstki się zmieniły, to bym to przeżył... Ale boję się, że wróci zupełnie inny.

Bartek westchnął.

— Nie wiem, co bym wolał. Pewnie wyłbym jak małe dziecko, gdyby nagle zdechł. Moja więź od razu by to wyczuła...

Bartek opuścił głowę. Nie cierpiał wspominać o Lirenie. Wystarczyło, że śnił mu się każdej nocy i nie dawał spokoju.

Chłopak przeczesał włosy palcami. Znów spojrzał na Nikodema. Ten przygryzał usta od środka. Najwyraźniej nie wiedział, co odpowiedzieć w tej sytuacji. Bartek nie raz już płakał przez Lirena, ale dopiero teraz odważył się wyznać, czego tak naprawdę się bał. Na dobrą sprawę sam zrozumiał to całkiem niedawno. Tylko wypowiedzenie tego na głos, szczególnie przy ojcu mogłoby sprawić, że Liren stałby się celem polowań. Tego nie chciał. Nigdy.

Nikodem wypuścił powietrze.

— Pokaż mi jeszcze coś z magii — zasugerował. — Przynajmniej zajmiesz się czymś innym, a pewnie nie zamierzasz już spać.

— Co byś chciał zobaczyć?

— Pamiętasz, jak na samym początku... Wiesz, gdy jeszcze byłem tym całym Wybranym, to bawiłeś się magią.

Bartek spojrzał zaintrygowany.

— Aż tak ci się to spodobało? — spytał z zadziornym uśmiechem.

— Teraz będziemy się chyba czuć mniej niezręcznie, nie sądzisz?

Bartek ukląkł przed Nikodemem.

— Jeśli tego sobie życzysz, to chyba grzech odmówić.

Założył na jego ustach krótki pocałunek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro