Rozdział 5 - "Niespodziewane spotkanie"
Bartek cały czas bacznie obserwował poczynania Darii. Był pod wrażeniem, jak spokojnie weszła do obcej watahy; oraz jak okoliczne wilki szybko ją polubiły. W trakcie oglądania wszelkich zabaw na moment zaczął zazdrościć Darii, że miała przez chwilę niesamowitą, nietuzinkową rozrywkę.
Lena tymczasem obejrzała dokładnie inne miejsca, by upewnić się, że w innych miejscach nie leżały ranne wilki. Przez ten czas Bartek poczuł się przy niej swobodnie. Dowiedział się, że Lena nienawidziła sprzątania, nie należała do żadnej grupy, a także większość życia spędzała w lesie. Mimo to wyglądała całkiem dobrze. Odwiedzali ją znajomi, którzy pomagali przy pilnowaniu porządku wśród wilków.
W pewnej chwili nawet Lena poruszyła drażliwy temat.
— Mówiłeś coś, że jesteś przyszłym Mentorem.
Jednakże Bartek postanowił być miły.
— Może nie z własnych chęci, ale jednak — odparł obojętnie.
— Zdradzić ci coś o twoim ojcu? — Oparła się o krzesło. — Tylko ani słowa dalej. Miałam być grzeczna.
— Ale po co? — spytał, unosząc brew.
— Bo kiedyś jak przyjechał z Darią i zaczął pieprzyć, jak zależy mu, żebyś poszedł w jego ślady, to miałam ochotę wyjąć kapcie i mu przypierdzielić w jego zakuty łeb...
Bartek prychnął pod nosem.
— To śmiało.
Lena założyła nogę na nogę.
— Byłeś bardzo młody i akurat Daria straciła Puniego. Jacek wyznał, że bardzo się boi, że nie zechcesz tej posady tak, jak on jej nie chciał. Nie chciał toczyć z tobą walki.
— I tak to robi.
Lena uśmiechnęła się lekko.
— Nie pocieszę cię, że możesz się bronić, ile chcesz, ale spójrz na to od tej strony. — Spojrzała życzliwie. — Twój ojciec dla świętego spokoju powiedział swojemu ojcu, że zdecydował się na Mentora. Gdy zobaczył, jak jego ojciec popłakał się ze szczęścia, że w końcu syn dorósł, to jakoś mu ulżyło.
— Sugerujesz, żebym skłamał? — zapytał zdziwiony. Wcześniej nie przeszło mu to przez myśl.
— Nie uważasz, że tak będzie lepiej? — Ułożyła ręce za głową. — Później taki bunt tylko zrobi problemy z Radą. Koniec końców i tak się od tego nie wymigasz. Pozwól ojcu odpocząć.
Bartek przygryzł wargi.
— Może i bym nie miał takiego problemu, gdybym wiedział, że się do tego nie nadaję.
Lena spojrzała "spod byka".
— Za mało w siebie wierzysz. Kiedy ja zostawałam Uzdrowicielką, to też wszystko wydawało się trudne, pogmatwane, tymczasem starczyło podbudować pewność siebie. Może to brzmi trochę głupio, ale to pomaga.
Lena usiadła obok Bartka.
— Wiem, że moje zdanie nie musi być dla ciebie ważne, bo poznałeś mnie dosłownie dziś, ale Mentorstwo to szansa rozwoju. Dasz radę. Wierzę, że ci się uda.
Lena pogłaskała go po plecach. Bartek tylko się uśmiechnął jeszcze raz. Ciekawiłaby go reakcja ojca, gdyby nagle uznał, że wszystko przemyślał i przestanie toczyć bezsensowną wojnę. Tyle osób próbowało go przekonać, że faktycznie dla świętego spokoju skłamać i przetrwać przygotowania.
— Może i masz trochę racji — przyznał, zakładając ręce.
— Tylko to zostaje między nami.
— Dobrze.
— Na mały paluszek?
Wykonali symboliczny gest ze śmiechem.
Nie czekali długo na Darię, gdy zebrała się z nowym pupilem. Weszła do chatki z czekoladowym wilkiem. Zwierzak od razu przywitał się z Leną i Bartkiem. Najpierw ich obwąchał. Szczególnie zaczął biegać wokół Bartka. Wariował jak poparzony. Wyraźnie polubił chłopaka. Prosił o coraz więcej porcji głaskania.
Daria zaczęła otrzepywać włosy z piachu.
— Jak wrócimy do domu, to pieprzę wszystko i nie wychodzę z łazienki — oznajmiła, związując kucyk. — Pewnie mam jeszcze tyle kleszczy, że nie wyciągnę ich nigdy.
— Przynajmniej dobrze się bawiłaś — odparł ze śmiechem Bartek.
Daria wywróciła oczami. Spojrzała na Lenę.
— Chcesz pomóc mi zdjąć wszystko, co siedzi na plecach? — spytała, unosząc koszulkę.
Lena gwizdnęła tylko.
— Kochana, pozwól, że pomogę sobie magią, bo ręcznie szlag mnie trafi.
— A czy ja mówiłam, żebyś ręcznie to zdejmowała?
Lena zajęła się plecami Darii. Tymczasem Bartek starał się nie spoglądać, bo widok takiej ilości pasożytów nie napawał go od żadnej strony ciekawością. Zamiast tego wziął telefon. Był pod wrażeniem, że jeszcze nie zgubił zasięgu. Pisał wcześniej z Nikodemem trochę, ale chłopak bardziej skupiał się na filmach, więc dał mu spokój. Teraz dostrzegł kolejną wiadomość.
Ciotka ma już dziś dość
Także jestem do twojej dyspozycji
To brzmi trochę jakbyś
Chciał mi dać jakąś robotę xD
Nie wiem co ze sobą robić
Nudzi mi się
Robisz coś ciekawego?
Nie
Siedzę i czekam aż znajoma zbierze
Kleszcze z pleców Darii
Jezu
Co
Dobrze się czujecie?
Nie
Ale będziesz mógł poznać nowego
wilka Darii
Reksia
Nie no świetne imię
Dobrze że nie Puszek
Przekażę
A ty wymyśl imię dla swojego wilka
Tylko jakieś normalne
Terminator xD
Powiedziałem
Normalne
Pomyślę
Nie chce mi się teraz
Rozległ się dzwonek telefonu Darii.
— Zobaczysz? Pewnie to Jacek się dobija.
Bartek schował swoją komórkę. Sprawdził. Faktycznie dzwonił jego ojciec. Postanowił odebrać.
— Cześć, tato — powiedział obojętnie, opierając się o ścianę.
— Dasz mi Darię?
Przywitanie na medal...
— Ma masaż pleców — wyjaśnił, uśmiechając się głupio. — Jeśli to coś ważnego, to pewnie zadzwoni potem.
— Powiedz jej tylko, żeby przyjechała do naszego lasu. Mamy Twórcę na naszych terenach.
Bartka zamurowało przez chwilę.
— To ktoś z naszych?
Daria spojrzała zaniepokojona.
— Nie wiem. Chyba nie. Dla Konrada śmierdzi to Czwórką, więc nie sądzę, że ktoś z naszych. Niemniej. Pospieszcie się.
Rozłączył się bez pożegnania. Bartek odłożył telefon.
— Czego chciał? — zapytała od razu Daria.
— Robota czeka.
Zrozumiała. Kazała Lenie przyspieszyć trochę ruchy. Ostatnio było bardzo mało Twórców na ich terenach. Głównie jeździli pomagać innym grupom, gdy o to prosiły. Zapewne Jacek teraz też nie chciał działać sam. Wykorzysta dług wdzięczności. Dzięki temu uporają się z Twórcą, jeśli ten nie okaże się specjalnie trudny do pokonania.
Wysłał kolejną wiadomość Nikodemowi.
Chętnie bym zajął ci czas
Kochanie moje
Ale
Robota czeka
Mhm
Znów będziesz gdzieś jechał
Na dwa dni co najmniej?
Nie
Tym razem u mnie
Także trzymaj się z daleka
Od wszelkich ludzi
którzy przypominają zaklinaczy
Chyba że go zatrzymamy
No jasne
Zepsułeś mi plany
Bo bardzo tęsknię za byciem wybranym
Faza niezapomniana
Bartek wziął tylko głęboki wdech i uśmiechnął się głupio.
Oj przykro mi
Już się nie doczekasz
A tak poważnie
Uważaj na siebie
Nie rób nic głupiego
Nie martw się
Nic mi nie będzie
Mam nadzieję
Schował telefon, gdy Daria oznajmiła, że pora wyruszać.
~ ~ ~
Na miejscu czekały w sumie trzy grupy, z czego jedna wyruszyła na pierwszy patrol. Bartek i Daria byli ostatni. Zauważyli Jacka rozmawiającego z innym Mentorem. Najwidoczniej nie zwrócił na nich uwagi. W międzyczasie Bartek podszedł do Oli szykującej się do wyjścia razem z Egzekutorami.
— Miło cię znów widzieć — powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu.
— Boli mnie, że tak głośno chodzisz... — skomentowała, śmiejąc się pod nosem. — Wybacz. Mam lekką traumę po niektórych treningach.
— Nawet nie będę pytał. — Oparł się o drzewo. — Że takich fajnych rzeczy nie było na szkoleniu na Zwiadowcę.
— Nic w tym nie ma fajnego, wierz mi. — Przeładowała broń. — Swoją drogą, kiedy zaczynasz szkolenie na Mentora?
Zacisnął zęby. Szybko się rozluźnił. Jeśli miał kłamać, to musiał wszystkim zamydlić oczy.
— Gdy była babka od Rady, powiedziała, że pod koniec maja lub na początku czerwca — odpowiedział spokojnie, uśmiechając się delikatnie.
Ola rzuciła mu nieufne spojrzenie.
— I nie chcesz się na mnie rzucić, że zapytałam? — Uniosła brew. — To do ciebie niepodobne.
Bartek wzruszył ramionami.
— Po prostu pogodziłem się z Mentorstwem.
Boże, jak to brzmi.
Ola aż odłożyła broń i przyjrzała się dokładnie Bartkowi.
— Powiedz to jeszcze raz, ale patrz mi w oczy.
Bartek westchnął. Skupił wzrok na błękitnych tęczówkach Oli. Przełknął cicho ślinę.
— Zwyczajnie przekonałem się do Mentorstwa. — Podszedł krok bliżej. — Nie, nikt mnie nie podmienił.
Ola założyła ręce.
— Albo bardzo dobrze kłamiesz, albo ktoś cię podmienił — stwierdziła jednoznacznie. — W innym przypadku nie uwierzę, że w końcu chcesz być Mentorem.
Bartek zaśmiał się pod nosem.
— Nikt nie powiedział, że chcę. Skoro muszę, to muszę.
— Ola! — krzyknął ktoś z grupy. — Kończ pogawędki i idziemy.
Ola posłusznie kiwnęła głową. Zabrała swój ekwipunek i bez słowa odeszła od Bartka. Chłopak uśmiechnął się triumfalnie. Może Ola nie uwierzyła teraz, ale wprowadził ją w swego rodzaju zakłopotanie. To pierwszy krok do pięknego, dużego kłamstwa Bartek miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Grupa Jacka miała jako ostatnia ruszyć na patrol dalszych części terenów. Bartek zdążył podekscytować się całą wyprawą. Dawno nie siedział i nie ostrzył tak dokładnie noża. Przy tym nikt mu nie przeszkadzał. Każdy zajął się sobą. Bartek widział czasem, jak ojciec przybierał się, by do niego podejść. Coś go powstrzymywało.
Jednakże wreszcie się odważył.
Usiadł obok syna.
— Mam wrażenie, że mnie unikasz — zaczął Jacek, spoglądając na Bartka.
— Jesteś bardzo spostrzegawczy — burknął, sprawdzając nóż na przypadkowej gałęzi. Posłał ojcu krótkie spojrzenie. — Potrzebowałem chwili, żeby wszystko przemyśleć samemu, a nie słuchać wciąż twojej powtarzającej się gadaniny.
— Bartek... — warknął cicho.
— Nie, tato. — Odrzucił kawałek drzewa. — Przyznaj, że po prostu nie umiesz tego naprawić i nie wiesz, jak ze mną rozmawiać o czym innym. Uwziąłeś się na tego pieprzonego Mentora i niemal każdą rozmowę sprowadzałeś do nauczania mnie. Dbałeś tylko o prawo i dopiero gdy moje życie było zagrożone, to umiałeś je złamać. Raz. Tato, wiem, że jestem przyszłym Mentorem i mój rozwój magiczny jest naprawdę ważny, ale chcę, żebyś zrozumiał, że mam swoje życie.
Przerwał na moment, żeby złapać wdech.
— Dziwisz się, że jestem na ciebie wściekły? — Zacisnął zęby. — Robiłeś wszystko, żebym jak najmniej trzymał się ludzkiego świata.
— Broniłem cię...
— Niby jak mnie, kurwa, broniłeś? — przerwał, tracąc powoli cierpliwość.
Jacek zacisnął wargi. Bartek zauważył, jak Daria spoglądała zaniepokojona. Pokręcił głową, chcąc jej niewerbalnie przekazać, żeby nie podchodziła.
Bartek spodziewał się, że Jacek zacznie kłótnię, która nie doprowadzi ich do niczego dobrego. Jedynie spowoduje kolejny kwas między nimi. Bartek wolał tylko uniknąć, więc wstał z zamiarem odejścia. Jacek jednak złapał go za nadgarstek, żeby został.
— Masz rację, zwyczajnie wszystko spieprzyłem — przyznał cicho. — Nigdy nie byłem gotowy na ojcostwo, a gdy zabrakło Basi, sam nie wiedziałem, co robić. Dlatego poprosiłem Darię, żeby się tobą zajęła. Dopiero później za tobą zatęskniłem. Zrozumiałem swój błąd, ale nie umiałem tego pozbierać. Zachowywałem się dokładnie tak jak mój ojciec.
Bartek opuścił głowę. Jacek wstał.
— Czyli poszedłeś na łatwiznę? — spytał Bartek, patrząc kątem oka na ojca. — A potem, zamiast najpierw zbudować relację...
Nie dokończył, bo nie chciał mówić czegoś, czego potem będzie gorzko żałował.
Jacek objął go ramieniem.
— Jesteś prawie dorosły, a mi zostało bardzo mało życia, ale... chciałem cię w końcu przeprosić. Przestanę aż tak naciskać i...
Bartek poczuł, że to idealny moment.
— Nie będziesz musiał już naciskać — oznajmił. Uśmiechnął się szeroko, spoglądając na ojca. — Zdecydowałem się.
Jacek przez moment patrzył z niedowierzaniem. Wyglądał, jakby się zaciął i nie miał pojęcia, co odrzec. Kompletnie się tego nie spodziewał. Szukał słów. Nie zdążył, gdyż przyszedł komunikat.
— Pora na nas.
Szybko się rozdzielili. Bartek pobiegł w stronę starego obozowiska. To najspokojniejsze miejsce. Teoretycznie. Z racji że Bartek nie miał wilka, to nie mógł rzucać się na głęboką wodę. Tutaj najprościej się obronić.
Bartek usiadł na prowizorycznej ławeczce – pierwszej lepszej kłodzie z boku. Pamiętał, jak swego czasu uwielbiał przychodzić tu ze znajomymi i spędzać godziny na wygłupach. Wszystko wydawało się prostsze. On sprawiał wrażenie szczęśliwszego.
A teraz nadszedł okres, gdy okłamywał własnego ojca.
Nagle poczuł się z tym perfidnie.
Jednak było już za późno. Przecież nie odkręci nagle słów. Sprawiłby tym gorszy ból.
Odetchnął. Przypomniał sobie, dlaczego to zrobił. Może też dzięki temu w końcu pojedna się z ojcem. Choć nie rozumiał, dlaczego Jacek zwyczajnie zrzucił wychowanie na Darię, to cieszył się, że potrafił przeprosić.
Jednak nie zmieniało to faktu, że knuł coś za jego plecami. Co jeśli to miało związek z tą rozmową? Nie chciał doszukiwać się od razu drugiego dna, ale coś mu nie pasowało.
Rozległ się ryk zwierzęcia.
Bartek podskoczył jak poparzony i chwycił za nóż. Spojrzał na sprawcę. Kruczoczarna puma z żółtymi oczami. Z jej pyska ściekała mazista, czarna ciecz. Zrobiła krok w stronę chłopaka, ukazując łapę niemal pozbawioną skóry i mięśni. Wystawały zakrwawione kości. Puma wyszczerzyła kły zabrudzone żółtymi plamami.
Bartek wystawił rękę z bronią przed siebie. Odkąd wiedział, że magia pochodziła z piekła, to zawsze chciała zrobić coś bardzo głupiego i sprawdzić, czy zadziała. Toteż nie mógł się powstrzymać. Z pełną powagą rzekł:
— W imieniu Lucyfera, Gwiazdy Zarannej, rozkazuję ci odejść do swojego pana.
Puma tylko ryknęła głośniej i zaczęła żwawiej iść w stronę chłopaka.
— A pieprzyć to!
Kopnął stary śmietnik. Trafił prosto w pysk pumy. Bartek zaczął biec w przeciwną stronę. Puma ruszyła. Chłopak nie chciał walczyć z nią na otwartej przestrzeni. Przy zwinnych zwierzętach czuł się pewniej w gęsto zalesionych miejscach. Jednakże puma nie pozwoliła na zbyt długi bieg. Rzuciła się na niego. Powaliła na twarz. Zamachnął się. Zrzucił pumę z pleców. Wstał. Oddychał ciężko. Odnalazł nóż i szybko przyjął pozycję. Nie miał wyjścia. Choć teren niezbyt mu się podobał, to nie chciał drugi raz ryzykować.
Puma skoczyła. Wyminął. Nie zdołał skierować ostrza na ciało. Puma także pilnowała, żeby nie narazić się na atak. Gdzieś musiała posiadać słaby punkt. Barkowi niewątpliwie przydałby się wilk. Liren doskonale wiedziałby, gdzie zaatakować.
Znów za nim zatęsknił.
Rozkojarzył się. Puma ponownie go powaliła. Tylko tym razem trzymała go silniej. Nóż spadł na bok i Bartek nie był w stanie do niego dosięgnąć. Próbował się ruszyć, lecz zwierzę wcisnęło ostre pazury prosto w udo. Wrzasnął z bólu. Zdążył tylko zasłonić twarz ręką i to tam puma zatopiła zębiska. Krew ściekała po przedramieniu prosto na jego twarz. Nie szarpał się. Wolał nie naruszać bardziej rany. Myślał, jak wydostać się z fatalnej sytuacji.
Przyszła mu na myśl żółta magia. Do dziś pamiętał parę zaklęć i jedno z nich mogłoby go właśnie uratować.
Nie.
Obiecał, że nigdy więcej się do niej nie cofnie.
Wziął głęboki wdech.
— Pomocy! — krzyknął na całe gardło. Wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z pumą.
Chłopak powtórzył tak jeszcze kilka razy, dopóki zwierzę nie zaczęło napierać jeszcze mocniej. Bartek poczuł łzy. Miał nadzieję, że ktokolwiek go usłyszał, choć tracił ją powoli, gdyż słabł. Oddychało mu się znacznie ciężej. Miał ochotę puścić rękę i dać się zabić, bo uciekały z niego wszelkie siły.
Wtedy coś odepchnęło pumę. Bartek w pierwszej chwili był w szoku. Uniósł się ledwie. Zamarł. Dostrzegł Lirena wgryzającego się przeklętemu zwierzęciu w kark. Po chwili został tylko proch i rozpływająca się żółta magia. Natomiast Liren stał i spoglądał w dal. Odwrócił się do Bartka. Nic się nie zmienił. Wyglądał jak zdrowy, jeśli pominąć fioletowe oczy.
— Liren...?
Wilk położył uszy. Cofnął się niepewnie. Odbiegł w pośpiechu, znikając za krzakami. Bartek poderwał się na równe nogi, lecz upadł przez ranę na udzie. Oparł się łokciem o ziemię.
— Liren... Wróć... — Położył czoło na ziemi.
Wtedy stracił przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro