Rozdział 3 - "Propozycja"
Nikodem nie mógł rano wyciągnąć Bartka z łóżka. Uparł się. Dosłownie żadna siła nie była w stanie zmusić go do wstania. Powiedział, że śniadanie zje później, gdy ojciec wybierze się na spacer z Akim, a trzymanie potrzeby opanował do perfekcji i wcale nie musiał tak często wychodzić do toalety.
Nikodem jednoznacznie stwierdził, że przyjacielowi odbijało. Coraz bardziej przerażał go stan, w jakim Bartek się znalazł. Na początku wydawało się, że jakoś się trzymał, ale pękł i przestał chować prawdziwe emocje. Unikał wszelkiego kontaktu z Darią, Karoliną czy nawet własnym ojcem. Ciągle chodziło mu po głowie, że mieli mu po cichu za złe przez wcześniejszy wybryk z żółtą magią. Ubolewał nad Regnet, zdziczeniem Karoliny, a do Jacka wciąż o to samo. Mało tego wszelkie osoby z Rady, które przychodziły, by sprawdzić jego zachowanie, zawsze poruszały ten sam temat. Mentor.
Coś musi z tym być, skoro trują mu tym tyłek – pomyślał Nikodem raz.
Nikodem zszedł po schodach. Przeciągnął się leniwie. Przeszedł swobodnie do kuchni. Czuł się niemal jak u siebie, co absolutnie nie przeszkadzało nikomu w domu. Spotkał Darię szykującą śniadanie. Obróciła się, usłyszawszy, jak wchodził.
— Widzę, że wstałeś. — Uśmiechnęła się szeroko. — Bartek zejdzie, czy nie ma ochoty?
— Zgadnij...
Daria pokręciła głową.
— Nie wierzę, że można się tak rozleniwić... — Westchnęła. — Co u niego?
— To, co zawsze. — Nikodem zajął miejsce przy stole. — Ten sam sen, przeżywanie więzi... Kompletnie nic się nie zmieniło.
— Nic się nie zmienia w tym śnie?
Nikodem wzruszył ramionami.
— Twierdzi, że nie.
Daria przerzuciła jajecznicę na talerz. Zaproponowała trochę Nikodemowi, ale odmówił grzecznie. Zrobił sobie szybko prostą kanapkę. W międzyczasie przyszła Karolina.
— Daria! Podłoga jest za twarda! — Założyła obrażona ręce.
— Zawsze jest twarda — odpowiedziała spokojnie, biorąc kolejny kęs.
— Ale dziś jest wyjątkowo!
Daria westchnęła. Machnęła parę razy ręką, wzniecając niebieski dym, mówiąc dostojnie:
— Czary, mary, podłogo bądź miękka. — Spojrzała wymownie na Karolinę. — Idź, teraz sprawdź.
Karolina pobiegł czym prędzej. Po chwili rozległ się wrzask:
— To działa!
Daria parsknęła pod nosem. Założyła nogę na nogę. Tymczasem Nikodem dosiadł się do stołu.
— Długo jeszcze taka będzie? — spytał zaciekawiony.
— Patrząc na to, jakie robi postępy... Widziałam, że jej źródło magii powoli wraca do normy. Stawiam, że za pół miesiąca będzie w miarę taka, jak była. Chyba że się znów cofnie.
Oparła się łokciami o blat.
— Bartek przekazywał ci dobre wieści? — zmieniła temat.
Nikodem kiwnął głową z szerokim uśmiechem.
— Doczekasz się w końcu. — Odrzuciła włosy. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Widziałam, jak na to czekałeś. Ale, sam rozumiesz...
— Tak, tak. Nie jestem pępkiem świata. Po prostu myślałem, że się nie doczekam.
— A widzisz. Wystarczy być cierpliwym i naprawdę w coś wierzyć.
Dokończyła posiłek.
— Zawozisz dziś mnie do domu? — dopytał Nikodem.
— Nie. — Usłyszał głos Jacka. — Dziś wyręczę Darię.
Nikodem odwrócił się skonfundowany. To coś nowego. Do tej pory tylko Daria spełniała rolę osobistego szofera. Jacka spotykał rzadko. Zazwyczaj wychodził wcześnie, wracał późno, później ponownie znikał. Na dobrą sprawę nikt nie wiedział, czym tak naprawdę się zajmował. Jeszcze wcześniej, tuż po ucieczce Lirena, mógł mieć nawał obowiązków, których Nikodem nawet nie próbował poznać. Ale teraz? To się nie kleiło. Dookoła szykowało się coś większego.
Jacek oparł się o framugę.
— Dojedz szybko i zaraz jedziemy — powiedział, posyłając Nikodemowi dość nieprzyjemne spojrzenie. — Będę przy samochodzie.
Wyszedł. Gdy tylko rozległo się zamykanie drzwi, Nikodem skierował wzrok na Darię.
— Wkurzyłem go czymś?
Daria tylko przygryzła wargi.
— Cholera go wie. Ostatnio patrzył się krzywo na toster, bo wyrzucił mu grzanki pół sekundy później niż zwykle. — Wywróciła oczami, łapiąc za szklankę wody. — Myślę, że nie musisz się martwić. Raczej chodzi o Bartka.
Nikodem westchnął.
— Może mnie nie porwie...
Daria prychnęła śmiechem i niewiele brakowało, żeby wypluła wodę. Zdążyła zakryć usta. Szybko przełknęła.
— Przepraszam, ale wyobraziłam to sobie. — Odetchnęła z rozbawieniem. — Nie chcesz wiedzieć, co powstało w mojej głowie.
Nikodem zakrył twarz. Już wcześniej przekonał się, że wyobraźnia Darii nie miała granic. Wolał dla własnego komfortu psychicznego nie pytać. Pożegnał się, dojadając w biegu ostatnie kęsy. Jacek faktycznie stał oparty o czarny samochód. Inny niż Darii, to na pewno. Nikodem podszedł niepewnie. Jacek tylko spojrzał kątem oka.
Wsiedli. Jacek poprawił jeszcze włosy, gdyż wrednie opadały mu na czoło. Tymczasem Nikodem wciąż siedział spięty. Złożył ściśle nogi. Chciał, żeby podróż zakończyła się szybciej niż zwykle.
— Pojedziemy bardziej okrężną drogą, bo chciałbym z tobą porozmawiać.
I co mi psujesz plany...
Jacek odpalił silnik.
— O czym? — spytał Nikodem, zakładając nerwowo ręce.
Mężczyzna zacisnął wargi.
— O czymś, co zapewne ci się bardzo nie spodoba.
Zajebisty początek.
Jacek wyjechał na zwykłą drogę. Oparł się swobodniej.
— Mam nadzieję, że Bartek mówił ci, że Rada wydała oficjalnie, że dostaniesz magię — zaczął, spoglądając na Nikodema.
— Tak.
— Normalnie zajęłoby to dłużej, ale... — Zastukał palcami o kierownicę. — Rada wpadła na dość durny, ale całkiem ciekawy pomysł.
Nikodem tylko lekko obrócił głowę.
— Mam się bać?
— Owszem. — Zacisnął zęby. — Rada chce cię wciągnąć w pewien program, który funkcjonuje od paru ładnych lat.
— Mnie? — Zmarszczył brwi. — Dlaczego?
— Za parę dni będziesz młodym Zaklinaczem. Rada zdążyła dowieść, że wilki, które stają się ofiarami żółtej magii, bardzo chętnie biorą się za takich. Rada chciałaby cię wykorzystać, żeby zwabić Lirena i, być może, poznać więcej sekretów, które skrywa magia.
Nikodema zmurowało. Na moment zapomniał o oddychaniu. Zatrzęsły się mu ręce.
— Chyba pogięło — warknął, machając nerwowo palcami.
— Nikodem, potraktuj to poważnie.
— Znajdźcie sobie innego. Nie mam zamiaru jeszcze bardziej męczyć tego zwierzaka.
Jacek wywrócił oczami.
— Lirena nie da się uratować, masz tego świadomość? — spytał wprost. — Nic z tym nie zrobisz. On i tak będzie się męczył. Sprawdzając jego zachowania, możemy nauczyć się nieco więcej. Istnieje szansa, że ktoś w końcu znajdzie sposób, żeby ratować wilki przed żółtą magią. Nawet więcej. Chronić przed nią. Jednak nie da się tego zrobić, nie mając do dyspozycji żywego materiału.
Nikodem poczuł, jak dygotały mu zęby. Kusiło. Chciałby pomóc, żeby przyczynić się do społeczeństwa, ale wiedział, że wykończyłyby go wyrzuty sumienia. Dziwnie tak wykorzystywać Lirena.
— Oczywiście — kontynuował Jacek — nikt nie będzie mógł o tym wiedzieć. Wtajemniczeni będą tylko Rada i ja. To dość... To niezbyt legalne i gdyby poszło to wyżej, to mógłbym za to słono zapłacić. A bardziej Bartek. Mi życia zostało niewiele, więc wszelka odpowiedzialność za watahę spadałaby od razu na niego.
— A to nie tak, że musi najpierw zgodzić się, żeby był Mentorem? — spytał wrednie Nikodem.
Jacek rzucił chłopakowi wymowne spojrzenie.
— Zdradzę ci coś. — Uśmiechnął się głupio. — Wiesz, dlaczego tak bardzo nie daję Bartkowi z tym spokoju? Bo nie ma wyjścia. Mentorzy mają nierozerwalną więź krwi. Na dodatek Mentor watahy może panować nad wszystkimi pupilami. Masz może pomysł czemu?
— Co to? — Skrzywił się zniesmaczony. — Zabawa w kalambury?
— Nie. — Jacek parsknął śmiechem. — Mentorzy mają dwa źródła magiczne. Nikt poza nimi się taki nie rodzi. Drugie źródło tkwi nieaktywne i wzbudza się w nagłej sytuacji. Gdy ono się obudzi, od tamtej pory Zaklinacz jest Mentorem. Czy tego chce, czy nie. — Zmienił bieg przed zakrętem. — Wilki poczułyby, gdyby nowy Mentor wciąż wypierał się stanowiska. Momentalnie przestałyby się go słuchać. W najlepszym przypadku by go wygnały. Reszty przypadków sam się domyśl.
Nikodem wyobraził sobie nieprzyjemną sytuację opisaną przez Jacka. Tylko z udziałem Bartka. Przełknął ślinę. Teraz to nabrało większego sensu. Domyślał się, że to właśnie przez to Jacek był przykładem idealnego barana, któremu kazano pracować za karę. Nie chciałby, żeby coś podobnego spotkało przyjaciela. Jednakże wizja jego śmierci... Nie. Przydałoby się jakoś przekonać Bartka. Mógłby nauczyć się czerpania przyjemności nawet z najmniejszych detali związanych z Mentorami.
— Jak widzisz — Jacek przerwał krótką ciszę — po prostu dbam o syna.
— To może powiedzieć mu, jak to działa? — zasugerował ironicznie Nikodem. — Gwarantuję, że zmieni zdanie.
— Teoretycznie mógłbym, ale wolałbym, żeby przekonał się do Mentora normalnie. — Przetarł twarz. — Może i nie zostało mi zbyt wiele czasu, ale... cóż. Jak nie uda się po dobroci, to na łożu śmierci mu to powiem. Albo zostawię gdzieś kartkę. Nigdy nie wiadomo.
Jacek odchrząknął.
— Wracając. — Poprawił usadzenie w fotelu. — Rada cię nie zmusza. Masz czas do dnia przyjęcia magii. Jakieś trzy, może cztery, dni. Tylko musisz mieć świadomość, że nikt ci nie będzie ufał. Prawdę o magii przekazuje się zazwyczaj tylko osobom, które są wyżej ustawione. Są po prostu rzeczy, których lepiej nie mówić na forum. Poznasz masę Egzekutorów, zostaniesz wprowadzony w sekrety, nie raz zaryzykujesz życiem. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego tak wąskie grono może o tym wiedzieć.
— Bo chcecie wwalić świeżaka prosto w ocean gówna?
— Coś w tym stylu. Lepiej bym tego nie ujął.
— Świetnie... Proszę mi powiedzieć, czy dobrze rozumiem. Rada chce mnie wykorzystać, bo dopiero co przyjmę magię i będę jak czerwona płachta na byka zwanego Lirenem. Mam pomagać w czymś, co rozwali całe moje postrzeganie magii i pewnie przez to odechce mi się jej używać. Na dodatek nie będę mógł się wyżalić nikomu. Z wyjątkiem kota.
— Słuchanie ze zrozumieniem zaliczone na sześć.
— Jestem niemal pewny, że odpowiedź brzmi: „nie".
— Powiedziałem. Przemyśl to. — Jacek zacisnął dłoń na kierownicy. — Wiem, że lubisz Lirena. Ja też. Ale czasu nie cofniesz. Każdy robi głupoty. Czasem trzeba na nich korzystać. Liren jest idealną do tego okazją. Dopiero co żre go ta magia. Gdzieś się tuła blisko, bo więź z Bartkiem nie pozwala na pewno odejść mu dalej.
Ucichł. Resztę drogi spędzili w niezręcznej ciszy. Nikodemowi nie mieściło się w głowie, że Jacek wyszedł z aż tak pokręconą propozycją. Miał mętlik. Dostał czas, żeby wszystko przemyśleć, ale... To wydawało się bardziej skomplikowane. Chciałby zwyczajnie odmówić i się nie przejmować. Jednakże tkwiło w nim przeczucie, że mógłby zdziałać wyjątkowo dużo.
Nie czułby się dobrze, oszukując Bartka. Budził się w nim niepokój na myśl, że nie zdoła utrzymać języka za zębami. Nie umiał wyobrazić sobie, jaka odpowiedzialność spadałby na przyjaciela.
Auto się zatrzymało.
— Masz na spokojnie czas, żeby usiąść i to przemyśleć — powiedział Jacek. Założył ręce. — Kto wie? Może jest cień szansy dla Lirena?
Nikodem odwrócił wzrok. Odpiął szybko pas.
— Dziękuję za podwózkę — odparł, łapiąc za klamkę.
— Drobiazg.
Jeszcze jedna rzecz zatrzymała Nikodema.
— Co, jeśli bym się zdecydował? Po prostu podejść i rzucić, że...
— Jak mówiłem, masz czas do dnia przyjęcia magii. Później jakoś odciągnę cię na bok lub sam poszukasz mnie i Roksany. Jeśli się nie zdecydujesz, to masz zapomnieć o całej sytuacji. Jasne?
— Jasne...
— Miłego dnia.
Nikodem wyszedł z samochodu. Jacek odjechał po chwili. Zawrócił prawdopodobnie, żeby wybrać się z powrotem w stronę domu. Lub gdziekolwiek indziej. Po rozmowie z nim Nikodem przestał postrzegać go jako zapracowanego Mentora. Nie bez powodu spędzał większość czasu poza domem. Najwyraźniej wciąż kręcił się przy Radzie.
Ten to dopiero ma popieprzone życie...
Nikodem wrócił do domu. Miał specjalnie dorobione klucze. Helena przywykła, że bardzo często nocował u Bartka lub siedział tam do późna, dlatego też dała mu większą swobodę. Przynajmniej nie musiała pilnować siostrzeńca do przesady. I tak dostawała wiadomości na telefon. Nie zamartwiała się na zapas. Nikodem widział, że mu ufała, że nie robił nic głupiego.
Tylko gdybym się zgodził... To już bym robił coś głupiego za jej plecami – uświadomił sobie nagle Nikodem.
— Jestem! — krzyknął w drzwiach.
Helena wyszła do niego z pokoju. Trzymała Kuro na rękach.
— Działo się coś ciekawego? — spytała zainteresowana.
A, no wiesz, ciociu, pół nocy nie spałem, bo Bartek nie dał rady. Spędziłem z nim dłuższy czas na wspólnym... zbliżeniu. Później Jacek stwierdził, że chciałby zrobić ze mnie przynętę i żebym wspólnie znęcał się nad ukochanym pupilem Bartka w imię nauki.
— Nic — odparł bez skruchy.
— Poważnie? — Zaśmiała się pod nosem. — Że ci się tam nie nudzi.
— Czasem z Bartkiem starczy mi po prostu leżenie i wspólne oglądanie filmów.
— Wiem, wiem. — Podała Nikodemowi kota. — Byłam w sklepie po jakieś przekąski. Wybrałam połowę filmów Marvela, których jeszcze nie obejrzałam. Robimy maraton?
Nikodem uśmiechnął się szeroko. Znał raczej całe uniwersum, ale uwielbiał oglądać kilkukrotnie ulubione filmy.
— Bardzo chętnie.
Przy okazji pomyślę nad tym pieprzeniem Jacka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro