Rozdział 20 - "Wolność"
Zapach prowadził go w dziwne miejsce. Przez zamieszanie spowodowane przez Nikodema nie zwrócił uwagi, dokąd biegł. Potem zwiodła słodka woń. Jak czekolada, którą zdarzało mu się ukraść Bartkowi sprzed nosa.
W końcu mógł biec, a nie wojował całymi dniami z łańcuchami. Jego prosty, wilczy umysł wymyślił, że wystarczyło wysilić się, zerwać uwiąz, a następnie uciec, zagryzając każdego, kto stanie mu na drodze. Nie obchodziło go, jak wielu ludzi zabije. Dotychczas to oni krzywdzili jego, więc zasługiwał na odwet.
Jednak nie sądził, że pierwszego spotka Nikodema.
Choć bardzo się starał, nie był w stanie opanować Demona. Faktycznie Nikodema uratowała żółta magia. Dopiero potem Liren skupił się na psie i całą złość przelał na niego. Musiał przyznać, że trochę go poniosło, tylko nie rozumiał, skąd pojawiło się małe uczucie przywiązania. Dotarło do niego, że to też niegdyś był wilk. Piękny i radosny zwierzak, którego dopadła żółta magia z głupoty właściciela. Nie zdziwiłby się, gdyby podobne emocje ujawniły się przy reszcie więzionych przez Radę stworzeniach.
Choć nie.
Nie zaskoczyłoby go to.
Przypomniał sobie podobną sytuację. Szlachetny jeleń, który poniósł za sobą wiele ofiar. Walczył z nim, a raczej pomagał Bartkowi. Wtedy nie pojmował, co oznaczało dziwne mrowienie w okolicy serca. Teraz miał ochotę się wycofać, żeby wypuścić resztę zwierząt, ale domyślał się, jak fatalne przyniosłoby to skutki. Nie mógł im pomóc. Żadne z nich raczej nie pokusiłoby się, by pomóc swoim pobratymcom.
Nikt nie pomógł jemu.
Więc jeśli inne chciałyby poczuć smak wolności, musiałyby samotnie poradzić sobie z reżimem Rady.
Liren zatrzymał się nieopodal. Pojedyncze krople wody kapiące z liści spadły mu na sierść. Mozolnym ruchem spłynęły po zabrudzonej powierzchni. Wilk uniósł łeb. Zaczęło padać. Zapach czekolady rozpłynął się i Liren nie umiał określić dokładnie, w którą stronę powinien iść.
W ciągu kilku minut widoczność zmalała, ale Liren nie miał podobnego wrażenia. Wciąż widział zadziwiająco dobrze. Spojrzał na zwisający łańcuch. Dopiero zorientował się, że wygląd sierści uległ zmianie. Nie tylko przez utratę połysku. Kolor również. Nerwowo spojrzał na łapy. Pazury wydawały się inne. Ostrzejsze.
Cokolwiek się z nim działo, nie wróżyło wygraną nad żółtą magią w ciele.
— Stamtąd dochodził dźwięk! — Rozległo się z boku jakby przez mgłę.
Liren obrócił się w stronę głosu. Wyjątkowo dobrze słyszał, kto wypowiedział dane słowa.
— Karolka, wróć tu.
I ten zapach czekolady...
— Coś tam jest.
Liren wyszczerzył kły.
— Czy ja mówię po chińsku?! Do mnie, ale już!
Przygotował się do skoku.
— Wróć tu, do kurwy nędzy!
Rozległ się szelest.
Liren się przyczaił.
Zza liści wyłoniła się dziewczęca sylwetka. Zobaczywszy wilka, cofnęła się o krok.
Liren skoczył, choć trzymał każdy mięsień, by tego nie zrobić.
Zdążył kątem oka dostrzec, jak ktoś biegł w stronę dziewczynki.
Potem je zamknął.
Nie chciał wiedzieć, kogo finalnie zaatakował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro