Rozdział 19 - "Uwolnienie" cz.II
Bartek i Nikodem zdecydowali, że nie wrócą do szkoły. Rozmawiali niewiele. Złapali transport do domu Nikodema. Nie mieli pomysłu, co innego mogliby zrobić. Jedynie Bartek napisał do Darii, żeby ta nie odbierała go ze szkoły. Pytała, co się wydarzyło, a Bartek się zaciął na moment. Akurat Nikodem podejrzał.
— Daria wie — wytłumaczył, przekraczając próg domu.
Bartek się skrzywił.
— Niby skąd?
— Domyśliła się. Dlatego nie chciała niczego robić z moją raną, żeby nie pogorszyć sytuacji.
— Świetnie. Wszyscy wiedzą tylko nie ja. Wspaniała ochrona. — Minął Nikodema. — Medal chcecie?
— Już się tak nie pień...
— Bo na pewno zrobiliście dobrze. Jasne było dalej nic nie mówić, w końcu coś by ci się stało, tamta zdzira znalazłaby wymówkę. Wtedy dopiero bym zrobił raban. — Usiadł na fotelu. — Szkoda tylko, że przez cały czas byłem okłamywany przez ukochaną osobę.
Nikodem poczuł nieprzyjemne kłucie w piersi. Odwrócił wzrok. Przeszedł szybkim krokiem w stronę kuchni. Zaczął szukać jakiejkolwiek przekąski we wszystkich szafkach oraz w lodówce, jednakże świeciło pustkami. Ciotka pewnie po pracy wybierze się na zakupy.
Haru wszedł do pomieszczenia i spojrzał smutnymi oczami na Nikodema. Otarł się o nogę chłopaka. Cicho zaskomlał. Nikodem przykucnął, żeby przytulić pupila. Ponownie dopadło go zmęczenie. Schodził stres i przypominał sobie o wszystkich nieprzespanych nocach. Miał do spełnienia ważne zadanie, więc lepiej, żeby odpoczął przez ten czas. Jakoś wytłumaczy ciotce, dlaczego wyszedł wcześniej. Zwykła wymówka w postaci gorszego samopoczucia powinna starczyć.
Nikodem wstał, żeby podać wilkowi przekąskę. Nie pamiętał, gdzie Helena ją postawiła, dlatego przeszukał wszelkie dostępne miejsca. Nie zwrócił uwagi, kiedy Bartek wszedł do kuchni. Zorientował się, dopiero gdy poczuł, jak został objęty w talii. Na moment wstrzymał oddech. Mimowolnie przyległ do chłopaka, jakby chcąc, by się nie odsuwał. Oparł głowę na jego ramieniu. Choć Bartek był wyraźnie zły, to nie okazywał tego przy zbliżeniu.
— Jesteś w stanie mi obiecać, że mnie nie okłamiesz? — spytał cicho Bartek. — Zrozumiem wszystko. Cokolwiek by to nie było. Tylko mnie nie okłamuj w takich sprawach.
— Jasne. — Odwrócił się przodem, żeby móc się przytulić mocniej.
Bartek pogłaskał Nikodema po włosach. Zwrócił uwagę, jak chłopak przymykał oczy ze zmęczenia.
— Chcesz się położyć?
Nikodem lekko kiwnął głową.
— To chodź do swojego pokoju — zaproponował.
— Będziesz wracał do siebie? — spytał Nikodem, unosząc nieco wzrok.
— Nie. Zostanę z tobą. — Ucałował go w czoło. — Zrobię za twoją przytulankę.
— Kochany jesteś...
Bartek zaśmiał się pod nosem. Odsunął się, złapał Nikodema za rękę i pociągnął w stronę schodów. Przypilnował, żeby chłopak wszedł bezpiecznie. Zgarnął przypadkowo rzucone ubrania z łóżka, dając miejsce do spania. Znalazł koc kłębiący się w rogu pokoju. Dopiero wtedy ułożył się obok Nikodema, który najwyraźniej był na tyle zmęczony, że usnął niemal natychmiast. Bartek nakrył ich kocem, po czym przytulił chłopaka.
— Śpij dobrze — wyszeptał.
~ ~ ~
Nikodem zachował swoją rutynę, by nie wzbudzać podejrzeń. Dominik miał zająć się Bartkiem. Do Rady przyjechał spóźniony, a w tym czasie przywiózł chłopaka i zostawił go w pobliżu, kryjąc wcześniej jego aurę tak, by nikt nie zorientował się, że intruz wkroczył na zabezpieczone magią tereny. Nikodem i Dominik wiedzieli, że to kwestia czasu, aż rozwścieczony, zdziczały pies wampir wzniesie chaos. Rada widziała, że coś się działo, bo Roksana nie znalazła konkretnego zajęcia Nikodemowi. Kazała mu czekać.
— Wszystko na razie idzie zgodnie z planem — stwierdził Nikodem. Rozsiadł się na zewnątrz w pobliżu Dominika.
— Coś się spieprzy — powiedział sceptycznie Dominik.
— Nie kracz.
— Zawsze tak jest. Nastaw się na najgorsze. Pozwól, że ci przypomnę, jak wiele zależy od naszego farta. Akurat mam wyjątkowo pechowy dzień. Zbiłem ulubioną szklankę.
— Będzie dobrze.
— Jestem realistą. Coś się spieprzy.
Nikodem nie kontynuował rozmowy, gdyż podły humor Dominika go dobijał. Spoglądał na zamieszanie i z nudów zaczął odliczać w myślach. Przez to czas płynął jakoś wolniej. Lada chwila. Po plecach Nikodema przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Wziął kilka głębokich wdechów. Powtarzał sobie, że podoła, że pesymizm Dominika – lub, jak to on wolał, realizm – będzie predykcją dalszego wieczoru.
Nikodem nie musiał zbyt długo czekać. Gdy tylko w myślach wymówił liczbę: "trzydzieści", ze strzeżonego obiektu wybiegł pies wampir. Nikodem zamarł, zobaczywszy go po raz pierwszy. Zwierzę zmieniło się przez czas spędzony pod okiem Rady. Zyskał cechę, która prędzej czy później pojawiała się u każdego pupila Twórcy. Żebro przebijające się przez skórę oraz ze ściekającą, żółtą, żrącą cieczą. Pies wychudł, sierść zmatowiała, a z oczu ściekała ropna wydzielina.
Nikodem był gotów do biegu, jednak Dominik go zatrzymał.
— Jest wyczulony na ruch — wytłumaczył, ściskając mocniej ramię chłopaka. — Zajmę się nim, zaczekaj chwilę.
Dominik puścił Nikodema, po czym ruszył w stronę swoich współpracowników. Pies pobiegł w jego kierunku. Był zadziwiająco szybki. Nikodem wzdrygnął się. Pies skoczył. Dominik zwinnym ruchem przywołał pasmo żółci. Stanął przed wrogiem. Rękę trzymał wyciągniętą. Nikodem uchylił szerzej powieki. Wampir trzymał się krok od Dominika. Powarkiwał, rył łapami w ziemię, ale trwał w tym samym miejscu. Nikodem uznał to za znak oraz potraktował jako podpowiedź.
Nikodem skierował się w stronę Lirena. Szykował się na szybkie i niebezpieczne uwalnianie wilka z łańcuchów. Nie potrafił określić, ile pozostało mu czasu. Nikt nie zwrócił większej uwagi. Jednocześnie nie spodziewał się, co ujrzy po zbliżeniu się do celu. Nie musiał się martwić o czas stracony na wypuszczenie Lirena z więzów.
Zwierzę wyraźnie poradziło sobie samo.
Liren musiał od początku szukać sposobu na ucieczkę.
A Nikodem przekonał się o tym dopiero teraz.
Liren stał z poranionymi łapami i fragmentem łańcucha zwisającego z szyi przy swoim pokoju. Patrzył wygłodniałym wzrokiem na Nikodema. Wyszczerzył część poczerniałych zębisk. Nikodem zwrócił uwagę na pozostałe, zmienione aspekty wyglądu wilka, ale nie skupiał się na nich. Dopadł go wyjątkowo silny strach. Zapomniał, co i jak miał zrobić. Jedynie utrzymywał kontakt wzrokowy z Lirenem. Bał się poruszyć. Bał się, że upadnie. Bał się, że wtedy wilk rozpocznie niepohamowany atak.
Złapał spokojny wdech. Dominik tłumaczył, jak podejść, żeby Liren podążył za nim bez chęci mordu. Wystarczyło, by się skupił i rozgonił strach. Sukces był tak blisko. Musiał tylko po niego sięgnąć.
Nikodem postawił krok do przodu. Liren postawił uszy i warknął. Pokazywał, by chłopak się nie zbliżał.
Nikodem przygotował się do użycia żółtej magii. Dotychczas były to krótkie epizody, gdy Dominik uczył chłopaka przydatnych, dosyć bezpiecznych zaklęć. Teraz potraktował to poważnie i aż klął się na siebie, że wcześniej uważał, że nigdy mu się nie przyda.
Postawił kolejny krok.
Liren głośniej warknął.
Nikodem przywołał mały, złocisty kosmyk magii. Ekspresja Lirena uległa gwałtownej zmianie. Położył uszy i spojrzał zaintrygowany.
Może nawet zlękniony.
— Chodź tu — szepnął Nikodem, zachęcając Lirena gestem.
Liren początkowo wyraźnie się opierał, ale finalnie ruszył spokojnym krokiem. Gdy znalazł się na oko półtora metra od Nikodema, chłopak wystawił rękę.
— Trzymaj dystans.
Wilk się zatrzymał. Ręka Nikodema mrowiła od magii i chciał ją cofnąć, ale to mogłoby skutkować niechybną śmiercią. Cofnął się. Liren szedł równym tempem. Według planu. Na ten moment Nikodem pilnował, by nie stanąć do Lirena tyłem. Zniknęłaby bariera chroniąca przed agresją wilka. Celem była granica Rady. Musiał tak rozdysponować własnym pokładem sił, żeby mieć jeszcze na tyle magii, żeby rozkazać Lirenowi odejść.
Oczywiście, zakładając, że się posłucha.
Jedynie raz na pewien czas Nikodem spoglądał kątem oka, czy aby na pewno trafi w drzwi czy też kierował się o dobrą stronę. Zostało mu stosunkowo niewiele do przejścia, ale już czuł, że coraz ciężej trzymało mu się rękę.
Nikodem zacisnął zęby. Robiło mu się słabo i powoli tracił czucie w nogach. Stał z trudem. Nie umknęło to uwadze Lirena. Wilk widocznie czekał na dogodny moment do ataku. Znów wyszczerzył zębiska. Chyba wiedział, że Nikodemowi zostało niewiele sił. Chłopak starał się, jak tylko mógł. Był o krok od ostatniego ruchu ręką, choć obawiał się, że zawiedzie przy próbie, upadnie i skończy pod łapami Lirena.
Nikodem został odepchnięty.
Chłopak uniósł szybko wzrok, żeby sprawdzić, co się wydarzyło. Jak się domyślił, to Bartek go odciągnął. Już chciał zbesztać go, ale ten zdążył pokazać, dlaczego się wtrącił. Nikodemowi stanęło serce na krótką chwilę. Okazało się, że Liren nie pokazywał agresji na Nikodemie. Nieopodal stał pies wampir. Akurat wpatrywał się na Nikodema i Bartka, którzy poruszyli się całkiem niedawno. Warknął w ich stronę, jednak nie zdążył pomyśleć o naskoku. Liren wkroczył do akcji. Wilk wydawał się wiedzieć, gdzie się wgryźć. Żółta ciecz trysnęła z rany. Pociekła wzdłuż szyi. Pies machnął łapą. Nie zdołał odepchnąć Lirena. Piszczał. Zęby wilka szarpały skazę. Widocznie wampir tracił siły, gdyż coraz rzadziej próbował się bronić. W międzyczasie Nikodem i Bartek skorzystali z okazji, odbiegli dalej, żeby zniwelować ryzyko zdemaskowania Bartka.
Gdy tylko chłopcy wskoczyli w krzaki, pies wampir padł na ziemię. Jego szyja była w tragicznym stanie i aż cud, że wytrzymał tyle czasu przy marnych próbach ocalenia życia. Liren stanął przy nim. Poderwał łeb do góry i głośno zawył. Bartek zwrócił uwagę, że to nie brzmiało zbyt naturalnie. Przebijał się przez nie ryk przypominający tygrysi.
Liren odbiegł w przeciwnym kierunku, pozostawiając martwego psa. Dało się słyszeć strzały, jednakże ani Nikodem, ani Bartek nie mogli powiedzieć, czy któryś z nich był celny. Woleli się nie wychylać.
— Udało się? — wyszeptał Bartek.
— Chyba... — odparł Nikodem z przebłyskiem radości. — Liren jest wolny.
— I przy okazji zrobiłeś niezły raban.
Nikodem cicho parsknął śmiechem. Spojrzał z wdzięcznością na chłopaka.
— Dzięki — powiedział, uśmiechając się lekko.
— Za?
— Za ocalenie tyłka. W życiu nie zobaczyłbym za sobą tego psa.
— A, drobiazg. — Rzucił Nikodemowi stanowcze spojrzenie. — Masz zakaz używania jakiejkolwiek żółtej magii.
Nikodem podrapał się z tyłu głowy. Zapomniał, że Bartek musiał oglądać wszystko, żeby w razie czego mu pomóc.
Nie kontynuowali rozmowy, gdyż zaczęły się nawołania za Nikodemem. Przytulił szybko Bartka, po czym wyszedł z krzaków. Odszedł na bezpieczną odległość. Pierwszy podbiegł do niego Dominik, żeby zobaczyć, czy chłopakowi nie stało się nic poważnego.
— Wszystko w porządku? — spytał dla pewności.
— Powiedzmy. Jak zejdzie ze mnie adrenalina, to pewnie spędzę resztę życia pochylony nad kiblem...
— Grunt, że żyjesz.
Dominik ucichł, gdy zbliżyła się Roksana z wyraźnym zdenerwowaniem wymalowanym na całej twarzy. Wskazała na Nikodema palcem.
— To twoja sprawka — oznajmiła pewnie.
Nikodem się skrzywił.
— Słucham?! — wyskoczył, odchodząc od Dominika.
— Tylko ty mógłbyś wpaść na tak durny pomysł.
— Tak? Równie jak wy srałem w gacie i się schowałem, żeby nic mnie w międzyczasie nie zabiło i śmiesz mówić, że miałem z tym coś wspólnego?!
Dominik otworzył szerzej oczy.
Wychodzi na to, że nikt nie zauważył Bartka – pomyślał Nikodem z ulgą,
— Jasne. — Pokręciła głową. — Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek stąd chciał wywołać taką masakrę. Spójrz, co zrobiłeś. — Wskazała na martwego psa wampira. — Właśnie straciliśmy jedno z lepszych stworzeń. I w imię czego?!
— Dosyć! — wtrącił się nagle Jacek. Stanął przed Nikodemem. — Możesz sobie mówić o nim, co chcesz, ale nie próbuj zwalić swoich błędów na niego.
— Moich błędów? — Zaśmiała się ironicznie. — Nie było żadnych problemów z tymi zwierzakami, dopóki nie on się nie pojawił.
— Czy ty siebie słyszysz? Uważasz, że tak po prostu wymyśliłby sobie, żeby wyciągać stąd Lirena, wiedząc, że ktoś nie wyjdzie z tego żywy?
— Wiem, że Dominik uczył go żółtej magii, więc tak, byłby do tego zdolny.
— Znajdź na to dowód.
Zanim Roksana zdążyła cokolwiek powiedzieć, nadszedł inny Zaklinacz z fragmentem łańcucha.
— Zero śladów magii. Liren sam się uwolnił — zawiadomił przybysz.
Roksana poczerwieniała ze złości.
— O, proszę — powiedział z dumą Jacek. — I tyle z twoich oskarżeń.
Kobieta odwróciła się na pięcie.
— Skoro nie ma tu już Lirena, to teraz waszym zasranym obowiązkiem jest go znaleźć i zróbcie z nim, co tylko zechcecie.
Odeszła pospiesznym krokiem. Nikodem odetchnął z ulgą. Jacek spojrzał na niego przez ramię i posłał mu delikatny uśmiech. Zaproponował, żeby odwieźć go do domu, bo na chwilę obecną i tak nie powinien przebywać na terenie Rady w związku z ucieczką Lirena. Chłopak się zgodził, wcześniej prosząc, żeby poczekał na niego w samochodzie.
Kiedy Jacek odszedł na bezpieczną odległość, Nikodem zwrócił się do Dominika.
— A co z Bartkiem?
— Nie martw się, coś wymyślę.
— Jasne... — Nikodem spojrzał w dal. — Myślisz, że dokąd pobiegł?
— Ciężko powiedzieć, ale...
Przerwał niespodziewanie i pobladł. Nikodem się zmartwił.
— Coś nie tak?
— Zdałem sobie sprawę, że chyba właśnie bardzo zjebaliśmy... — przyznał cicho.
— Co? Dlaczego?
— O ile mnie pamięć nie myli... — Zacisnął zęby. — To Liren biegnie właśnie w stronę najbliższego terenu treningowego Egzekutorów. Dziś mieli się tam zebrać.
Nikodem otworzył szerzej oczy.
— O Boże... — wyjęczał. — Ola...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro