Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 - "Liren"

Jacek ponownie przyjechał około północy. Nie był zbyt chętny do rozmów i droga minęła w niemal zupełnej ciszy. W tym czasie Nikodem przejrzał chyba każdy skrawek telefonu. Kilka razy próbował zacząć rozmowę, ale z marnymi skutkami. Jacek traktował go jak powietrze.

Nikodem znał sposób, żeby rozwiązać Jackowi język. Wcześniejsze odkrycie. Problem w tym, że wolał poczekać, aż będzie mógł użyć tego jako dobrej karty przetargowej w dyskusjach. Inaczej poruszenie tematu nie miało większego sensu. Może i nie rozumiał wszystkiego, ale większości się domyślał.

Dopiero po wyjściu z auta, Jacek odetchnął i oznajmił:

— Dziś będziesz blisko Lirena.

Jacek schował kluczyki do kieszeni. Obaj zaczęli iść.

— Wiem — odparł Nikodem. — Dominik mnie uprzedził. — Minął Jacka. — W przeciwieństwie do was, to jemu zależy, żebym tu nie zszedł.

— Nie porównuj mnie do Roksany. Wiesz, że ja akurat zwracam na to uwagę.

— Tak? — Prychnął chłopak. — Bo coś mi się wydaje, że gdyby ci kazała, to byś traktował mnie inaczej.

Jacek zatrzymał się niespodziewanie, a Nikodem spojrzał przed ramię z wrednym uśmiechem.

— Masz na myśli? — dopytał Jacek, utrzymując zdziwienie na twarzy.

— Myślę, że dobrze wiesz, co mam na myśli — powiedział z aroganckim tonem. — Swoje zdążyłem podsłuchać. Zresztą, to też widać.

Jacek przygryzł usta od środka.

— Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? — spytał, nieco unosząc głos.

— Skoro i tak tu jestem, to muszę sobie jakoś zagospodarować czas.

Nikodem ruszył dalej. Jacek dogonił go i kroczył obok. Nastała niezręczna cisza. Nikodem czuł lekką dumę, jakby przed chwilą zagonił Jacka w kozi róg. Gdyby tylko poznał jeszcze więcej sekretów, lepiej zrozumiał, jak funkcjonowała część Rady, to mógłby zrobić porządne zamieszanie. Wystarczyło tylko pozostać w oczach innych niewinnym chłopcem, który został wplątany w niewłaściwe towarzystwo. A to nie było wcale takie trudne. Grunt, żeby Roksana nie domyśliła się niczego.

Nikodem, rozglądając się po innych, myślał, jak zmienił się jego pogląd. Wejście w szeregi Rady miało początkowo oznaczać tylko i wyłącznie sprawy związane z Lirenem. Nie sądził, że dojdzie coś więcej. Pomyśleć, że starczył powrót ojca, prawda związana z zatajeniem śmierci matki i parę godzin wśród granic ściśle strzeżonego lasu, żeby dołożył dodatkowych zadań. Nie wiedział jeszcze, jaki obrać cel, więc zdecydował, że najpierw zbierze wystarczająco dużo informacji, które wykorzysta, gdy poczuje odpowiednią chwilę.

Roksana czekała niedaleko wejścia. Całkiem niedaleko czaił się Dominik, który uśmiechnął się, zobaczywszy Nikodema. Chłopak powitał ich skinieniem głowy.

— Macie parę minut spóźnienia — powiedziała od razu Roksana, spoglądając z nieprzyjemnym grymasem na Jacka.

— Tak wyszło.

Kobieta wywróciła oczami.

— Nikodem, chodź już — rzuciła, chcąc już iść w określonym kierunku.

— Moment — zaprotestował Dominik. — Jestem z nim umówiony, więc mam pierwszeństwo.

Roksana zmarszczyła brwi.

— Od kiedy to ty ustalasz, co i kiedy masz robić? — spytała groźnym, niskim tonem, jednakże Dominik nie wydawał się przejęty.

— Odkąd kazałaś mi się nim zająć — odparł spokojnie. — Przecież ci tak zależało, żeby przeżył. — Posłał chytry uśmieszek. — Jeśli mówię, że chcę go przejrzeć, to w takim wypadku masz niewiele do powiedzenia. Możesz poczekać kilka minut dłużej. Korona ci z głowy nie spadnie.

Widocznie Roksanie cisnęła się na ustach nieprzyjemna uwaga, ale się powstrzymała. Machnęła ręką.

— Tylko się pospiesz. Następnym razem mnie uprzedź.

— Zastanowię się.

Dominik zachęcił Nikodema gestem, żeby ruszył za nim. Chłopak minął Roksanę, niemalże czując, jak biła od niej złość. Uzdrowiciel zaprowadził go do pokoju, w którym wcześniej się wybudził. Zamknął za sobą drzwi i wskazał Nikodemowi miejsce do siedzenia.

— Nie sądzisz, że właśnie przekichałeś sobie u tej nadętej baby? — spytał Nikodem, gdyż interesowało go, co Dominik powie na temat swojego podejścia.

— Do niej czasem nie można inaczej. — Zaśmiał się cicho. — Nie można jej dać sobie za bardzo wejść na głowę i wiedzieć, kiedy się zamknąć. Kwestia przyzwyczajenia.

Dominik stanął przed Nikodemem.

— Zresztą, twoje zdrowie jest ważniejsze od jej kaprysów. — Założył ręce. — Dla jasności. Sam z siebie nic nie robiłeś z żółtą magią, prawda?

— Oczywiście, że nie. Myślisz, że czemu uważałeś, że mi się przewidziało?

Dominik zaczął przyglądać się dokładnie Nikodemowi z pomocą błękitnych oczu. Mamrotał coś pod nosem, czasem wzdychał. Po chwili wypuścił gwałtownie powietrze.

— Nic. — Wzruszył ramionami. — Czyli to był chwilowy przejaw, który później niebieska magia rozłożyła...

Dominik przygryzł dolną wargę. Wyciągnął rękę. Niespodziewanie między palcami przepłynęło żółte pasmo. Nikodem wzdrygnął się z wyraźnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Spojrzał z szeroko otwartymi oczami i nie mógł wydusić żadnego słowa.

— Nie bój się... — wyszeptał Dominik. Uśmiechnął się lekko. — Naprawdę musisz się dowiedzieć więcej na temat magii.

— Ale...

— Pewnie ci mówiono, że każdy najmniejszy akt żółtej magii to od razu zdrada? — Puścił kolejne żółte pasmo. — Pozwól, że wyprowadzę cię z tego błędu. Tak było dawno temu. Nikt nie rozumiał, jak ona działa, dopóki Rada nie postanowiła pobawić się i przetestować drobnych zmian na Zaklinaczach. Do teraz powstają projekty, gdzie młodych, takich jak ty, z mieszanej krwi od razu przyzwyczaja się do żółtej magii. Ja akurat do takich nie należę.

— Nie rozumiem — wydukał drżącym głosem. — Jak to niby działa? Przecież to doprowadza tylu do szaleństwa. Jest na to jakaś regułka czy jak?

— Dopóki źródło Zaklinacza pozostanie niebieskie, to jest bezpieczny — wyjaśnił, kucając przed Nikodemem. — Gdy źródło wypełni się żółtą magią, to wtedy zaczyna się ścieżka Twórcy. To jest podstawowy błąd wszystkich, którzy zaczynają się bez wiedzy bawić żółtą magią. Dokładnie ten sam błąd popełnił, chociażby, Bartek.

— Posrane...

— Musisz się nauczyć rozróżniać zdradę od zwykłego, rozważnego korzystania z żółtej magii. Sam używam jej tylko, gdy jest to niezbędne. W ten sposób nie czuję żadnych negatywnych skutków. — Wziął trzęsącą się dłoń Nikodema i spojrzał mu w oczy. — Zaufaj mi. Chcę tylko coś sprawdzić.

Nikodem przełknął zestresowany ślinę. Wziął parę uspokajających wdechów, po czym nieco niepewnie kiwnął głową. Nie potrafił powiedzieć, co skłoniło go do zaufania Dominikowi. Najpewniej postawa. Nie znał go długo, ale zdążył wyrobić o nim dość pozytywne zdanie. Na dodatek przywykł, że Twórcy kryli się ze zdolnościami.

Choć, jeśli wierząc Dominikowi, to wcale nie był Twórcą.

Co jeszcze mnie zaskoczy?

Nikodem pozwolił Dominikowi, żeby niewielkie, złociste pasmo przeszło wzdłuż ręki i zniknęło, wniknąwszy w skórę. Ku zdziwieniu nic nie poczuł.

— Spróbuj teraz pobawić się w ten sam sposób magią.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie. Spoglądał, jak niebieskie ślady pojawiały się i rozpływały w powietrzu. Zaledwie kilka chwil później żółć dała o sobie znać. Nikodem wzdrygnął się i natychmiast przestał używać magii. Dominik pogładził się po żuchwie.

— Czyli jednak... — Wstał powoli. — Czy to wyglądało dokładnie w ten sam sposób?

Nikodem kiwnął głową.

— Ktoś musiał ci dać na moment takie małe pasmo. Pewnie Demon się ciebie uczepił.

— Chyba nawet wiem który... — powiedział nieśmiało Nikodem. — Pewnie znasz Barbarę.

— Kto by jej nie znał?

— To nie pierwszy raz, kiedy stara się coś pokazać... Przypomniałem sobie sen i cóż... Po prostu mi zdradziła coś ważnego. Nie zdziwiłbym się, gdyby to była wciąż ona, tak szczerze.

— Grunt, że ci nie robi większej krzywdy. Nie masz żółtej magii w ciele. Jesteś czysty. — Westchnął. — Ale, jak ci pisałem, mów o takich rzeczach od razu. Teraz głównie będę i tak zajmować się tobą, więc będę mieć masę czasu. Nie zdziw się też, jak zostaniesz dziś dłużej.

Nikodem kiwnął głową. Wyszedł razem z Dominikiem, który od razu oznajmił, że chłopakowi na razie nic nie groziło. Roksana poprowadziła go do innej sekcji. Było cicho, dopóki nie przekroczyli progu drzwi. Wtedy Nikodem zdał sobie sprawę, że nałożono tam zaklęcie wyciszające. W środku roiło się od hałasów, pisków, warczeń, skomleń, szczekania i wielu innych odgłosów, których nie sposób wymówić. Chłopaka oblał zimny pot. Trzymał się blisko Dominika. Starał się nie rozglądać dookoła, żeby nie zobaczyć przypadkiem czegoś, czego nie wymaże z pamięci przez długi czas.

Roksana zatrzymała się przed jednym z pokoi oznaczonych numerem trzysta dwadzieścia osiem. Nikodem zadygotał zębami, kiedy po uchyleniu drzwi, rozległo się głośne szczekanie. Kobieta uśmiechnęła się wrednie, zobaczywszy reakcję chłopaka.

Weszli do środka. Liren był na pierwszy rzut oka szczelnie uwięziony przez łańcuchy odchodzące od podłogi. Miał zablokowane nogi. Przy każdym ruchu metalowy sznur na szyi zaciskał się lekko, co znacznie ograniczało wilka. A przynajmniej to, co powoli tylko zaczynało go przypominać. W lepszym oświetleniu Nikodem zwrócił uwagę na matową, miejscami wilgotną sierść zwierzęcia, którego błękitne oczy poszarzały, utraciły błękitny blask. Miejscami był pobrudzony błotem. Jedna z łap wyglądała na znacznie chudszą od innych, a z pojedynczej rany nie wypływała krew a żółta ciecz.

Liren przyjrzał się dokładniej Nikodemowi. Wyszczerzył zęby w jego stronę, ukazując, jak kilka z nich wyraźnie się zaostrzyło, a przy tym na szkliwie osadził się czarny osad.

— I jak wrażenia? — spytała nagle Roksana. — To już chyba nie ten sam wielki i wspaniały Liren, którego Bartek tak kochał.

Nikodem zmarszczył brwi.

— Po prostu powiedz mi, co mam zrobić — burknął chłopak, nie odrywając wzroku od Lirena.

I najlepiej zamknij jadaczkę...

— Ponieważ swego czasu dużo czasu spędzałeś z tym wilkiem, to może cię kojarzyć. Chcę zobaczyć, jak bardzo się zatracił. — Roksana wskazała na linię na podłodze narysowaną białą kredą. — Do tej linii będziesz bezpieczny. Po jej przekroczeniu magia wydzielana przez Lirena może zacząć ci przeszkadzać.

— Czyli jeśli poczujesz się gorzej — wtrącił Dominik — to się cofnij za nią i poczekaj.

Nikodem wziął głęboki wdech. Podszedł do bezpiecznej granicy. Liren wciąż nie odrywał od niego wzroku. Śledził każdy najmniejszy krok. Nikodem zbliżył się do wilka. Faktycznie zaczął odczuwać postępujące drętwienie rąk. Zignorował je, bo wiedział doskonale, że to tylko złudzenie, które mogło w łatwy sposób go zestresować. Jednocześnie robiło mu się niedobrze. Miał nadzieję, że nie zwróci zaraz kolacji, a jeśli już, to że trafi na buty Roksany.

Nikodem postawił kolejny krok.

— Trzymaj dystans — zwrócił uwagę Dominik. — Nie wiesz, jak zareaguje Liren.

Chłopak kiwnął głową ze zrozumieniem. Kucnął kawałek przed zwierzęciem, upewniając się, że nie mogło go dosięgnąć. Uśmiechnął się lekko. Przyglądał się dokładnie czarnym plamom na zębach. Wyciągnął niepewnie dłoń w stronę wilka. W razie czego był gotowy zabrać ją gwałtownie. Jednakże Liren tylko przypatrywał się ręce, nie reagując w żaden raptowny sposób. Przysunął nawet bliżej pysk – a przynajmniej na tyle, ile pozwalały łańcuchy. Nikodem pogłaskał delikatnie suchą sierść blisko nosa. Liren schował zęby.

— Dobry psiak... — wyszeptał, wyciągając dłoń dalej, żeby podrapać wilka za uchem.

Nikodem poczuł lekkie pieczenie na wewnętrznej stronie ręki. Gdy spojrzał z pomocą niebieskich oczu, dostrzegł, jak żółć zaczynała przelatywać mu między palcami. Usłyszał za sobą donośne:

— Uważaj!

Nikodem jednak nie zdążył zabrać ręki. Liren gwałtownie wgryzł mu się w przedramię i odsunął się szybko. Chłopak cofnął się. Złapał się za zranione miejsce. Ciepła krew spływała po skórze. Łzy pociekły mu po policzkach i zaciskał usta, żeby nie wydać z siebie żadnego jęku z bólu. Przytrzymał rękę, mając nadzieję, że nieco zatamuje krwotok. Zrobiło mu się słabo i wycofał się poza bezpieczną granicę.

Rozległ się cichy śmiech Roksany.

— Boże, kocham za to świeżaków — rzuciła z rozbawieniem. — Zerowe umiejętności i ciekawe doznania.

Nikodem wyraźnie zmarszczył brwi i spojrzał z nienawiścią.

— No co? — spytała z wrednym uśmiechem, dostrzegłszy wyraz twarzy Nikodema. — Sam się o to prosiłeś.

Dominik podszedł, żeby sprawdzić ranę chłopaka. Po drodze wziął bandaż z okolicznej apteczki.

— Poszarpane i wyraźnie masz to coś z jego zębów — powiedział, nawiązując przedramię chłopaka. Przyjrzał się dokładnie. — I magia ci się zaczyna tam gromadzić. — Odwrócił wzrok na Roksanę. — Lepiej, żeby już się nie zbliżał.

— W takim tempie to w życiu nic nie odkryjemy — wycedziła. — Nic mu nie będzie.

— Powiedziałem ci już coś wcześniej. Mamy czas. Pozwól mu się przyzwyczaić. — Objął Nikodema, przyciągając bliżej. Zaznaczył wyraźnie: — Koniec na dziś.

Już Roksana miała po raz kolejny zaprotestować, ale Dominik zdążył dodać:

— Chyba że chcesz szukać kogoś nowego.

Kobieta machnęła gwałtownie ręką i pozwoliła Dominikowi wyjść razem z Nikodemem. Szybkim krokiem wrócili do domostwa. Nikodem spoglądał na przesiąknięty bandaż i czuł, jak zaczynało kręcić mu się w głowie. Dominik poradził, żeby chłopak się położył. Zajął się raną. Przy tym Nikodem wciąż musiał zaciskać oczy i zęby z bólu. Nie pomagał żaden sposób znieczulenia. Krew pobrudziła całe ubrania oraz wszelki materiał w okolicy.

Nikodemowi powieki zaczęły się samoistnie przymykać. Choć Dominik starał się utrzymywać chłopaka przytomnego, to nie zorientował się nawet, kiedy odleciał przez osłabienie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro