Epilog
Bartek myślał, że ceremonia mianowania na Mentora będzie bardziej huczna. Choć w jego przypadku inni Zaklinacze zapamiętają ją na długo. Gdy Bartek szedł wśród tłumu, potknął się o dywan i omal nie zarył głową w podłogę. Przy przysiędze złapała go czkawka, a później "Liren" wbiegał przypadkowym osobom nogi.
Po wszystkim doszli do wniosku, że przynajmniej się nie nudzili.
Świeżo po oficjalnym uzyskaniu tytułu Mentora Bartkowi przysługiwały dwa dni wolne, by w spokoju przygotował się do pełnienia funkcji. Już pierwszego postanowił zaprosić Nikodema. Ostatnio przez treningi nie mieli dla siebie czasu. Obaj się mijali, jedynie pisali całymi dniami. Bartkowi cholernie brakowało jego obecności, szczególnie gdy zorientował się, że nie pasowało mu coś przy wilku. Kusiło go, by wspomnieć o wszystkim Nikodemowi, ale bał się, że zostanie uznany za wariata.
Jednakże im dłużej Bartek przyglądał się zachowaniu "Lirena", tym więcej zauważał nietypowych zachowań. Dotarło do niego, że cokolwiek wróciło do domu, nie było Lirenem. Udawał przy innych, że to jego "duży idiota", ale w samotności unikał pupila. Zdecydował, że to najlepsza opcja. Wszyscy zdążyli się wystarczająco nacieszyć cudem. Nie chciał tego psuć.
Nikodemowi udało się znaleźć czas. Rozsadzało go nieopisane szczęście, gdy w końcu mógł spędzić miłe chwile wraz z chłopakiem. Daria specjalnie wybrała się do przyjaciółki, by zostawić parkę samą.
Nie robili niczego specjalnego. Przesiedzieli i przegadali wiele spraw, opowiedzieli ciekawe historie z treningów.
— Jestem pod wrażeniem, że Rada się nie czepiała o te wpadki wczorajsze — rzucił prześmiewczo Nikodem.
— Chciałbym. Oczywiście, że się czepiała, ale oni się wszystkiego czepiają, więc niezbyt się tym przejąłem. Im wcześniej się przyzwyczaję, tym lepiej — stwierdził, wywracając oczami.
Nikodem zauważył, że Bartkowi nagle spadł nastrój.
— Wszystko w porządku? — spytał zaniepokojony.
Bartek spojrzał na Nikodema.
— Wiesz, myślałem o tym zaklęciu, które ciążyło na moim ojcu. Co prawda Daria powiedziała, że tylko rodzina może je nałożyć, ale... — Przygryzł dolną wargę. — Gdy już oficjalnie będziemy rodziną, to Rada może ciebie zmusić, żebyś je rzucił.
— Wiesz, że w życiu bym ci tego nie zrobił. — Nikodem pogładził chłopaka po plecach. — Naprawdę. Mogliby mnie dniami i nocami torturować, ale nie zrobię ci tego.
Bartek się podejrzenie uśmiechnął. Nikodemowi zajęło jeszcze chwilę, by zrozumieć główną myśl, która chciał przekazać chłopak.
— Czekaj... Czy ty mi się właśnie oświadczyłeś?
— Może?
Nikodem wypuścił powietrze.
— Jestem nieletni.
— Będziesz żył maksymalnie pięćdziesiąt lat. Na nic nie jest za wcześnie. — Posłał wredny uśmiech. — Chyba że nie chcesz, nie mam nic do tego.
Nikodem złożył w odpowiedzi krótki pocałunek. Bartek nie potrzebował niczego więcej.
— Myślę, że to jest oczywiste — odpowiedział Nikodem, odsunąwszy się od Bartka.
— Aż zrobię licznik, kiedy Rada się do ciebie uśmiechnie, żeby uprzykrzyć mi życie — dodał głupio Bartek.
— Oni i tak już mają do mnie problem. Dominik informuje mnie na bieżąco. Taki plus posiadania tam znajomości.
— Coś czuję, że to będą wspaniałe lata ciągłego ciągania się z Radą.
— Przynajmniej nie będziemy się nudzić. — Nikodem puścił "oczko". Przysunął się bliżej chłopaka. — W razie gdyby coś się stało, to i tak potem spotkamy się razem w Piekle.
— Brzmi to wyjątkowo pocieszająco. — Bartek podrzucił brwi. — Ale najpierw rozpętamy tutaj Piekło, żeby Roksana nas popamiętała na wieki.
THE END
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro