"Ludzie są"
Znów nie dałam rady, z jego sinej szyi sznura zdjąć.
Zbyt trzęsły się mi dłonie, by jej cięte rany spiąć.
Zabrakło siły w ramionach, żeby ją z zimnej rzeki wyciągnąć.
Zapłakana, nie wiedziałam, jak palec jego ze spustu cofnąć.
Za mało było czasu i rąk do roboty, by im wszystkim kopać groby.
Zeschły nam oczy i łez mamy nie dosyć na kolejne żałoby.
Zauważcie nasz krzyk bezradny, my patrzymy śmierci w oczodoły.
Zmuszeni sami przez się do uśmiechu w bramach pracy, szkoły.
Zbieramy cudze krople krwi, tych co uważali, że za dużo dano im.
Zabawiamy, rozmawiamy by uśmiechnąć mógł się mim.
Złota rola, bez urlopów i gwarancji pełna ludzkiej ignorancji.
Za to pełna wyrzeczeń, arogancji w szczególności determinacji.
Z czasu, w dzień lepszy, uda się ocalić jedną duszę może dwie.
Z tego przyjdzie nam radości, która da siłę i innym zdrowie.
Zbawienia światu nie damy, ale walczymy nawet w chorobie.
Zawsze możesz nas prosić o pomoc, będziemy w ludzi, dobrym słowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro