7. Gorączka
Melania lekko uchyliła powieki. Było już jasno, to pewne. Spowrotem się zamknęły.
Jeszcze chwila, zanim ktoś zrobi pobudkę... Idealna chwila, by zatonąć jeszcze bardziej w śpiworze, przed wyprawą. Tak tam ciepło... Oczy znów, tym razem gwałtownie się rozwarły. Właśnie, dlaczego jeszcze nikt jej nie obudził?
Trochę niechętnie, ale podniosła się na śpiworze i spojrzała na legowisko obok.
Puste.
Zamknęła oczy i znów je otworzyła. Aelity nie było. Dalej dostrzegła śpiąca Lilian, Nicholas też był... Ale gdzie reszta? Nie zakładając butów wstała i przeleciała wzrokiem po okolicy. Nigdzie nie dostrzegła rówieśników. Kucnęła przy spaniu koleżanki.
A może po prostu poszli coś sprawdzić? Czegoś poszukać? Na pewno zaraz wrócą, nie ma co panikować...
Dziewczyna nabrała powietrza i powoli je wypuściła.
- Mel...? - usłyszała cichy, niepewny głos blondynki. A właściwie różowowłosej. [tak, dopiero sprawdziłam co mi nie pasowało i Lili miała przecież jasno różowe włosy ehh, uznajmy że od początku, nie tylko w pierwszym rozdziale tak o tym pisałam] Czarnowłosa na nią spojrzała. - Coś się stało? - Musiała zauważyć stres w oczach koleżanki.
- Nie wiem.
Lili usiadła i za chwilę również zobaczyła puste obozowisko. Nawet ogień zdążył już zgasnąć, coś się jedynie lekko żarzyło.
- Może gdzieś poszli? Musimy tylko poczekać - powiedziała bez przekonania.
- Lepiej... Lepiej obudźmy Nicolasa - stwierdziła Mel słabym głosem. Uniosła lekko dłoń patrząc na swój granatowy pierścień z księżycem. Mógłby się w końcu do czegoś przydać! W końcu u krasnoludków ktoś zasugerował, że któryś z pierścieni jest magiczny, więc reszta pewnie też.
Lilian spojrzała wymownie na Melanię. Dziewczyna po chwili zrozumiała, że będzie musiała sama to zrobić, choć również odczuwała przed tym lekkie niechcenie. Coś ją od tego odpychało. Może charakter chłopaka, albo po prostu fakt, że był chłopcem?
- No dobrze, zrobię to sama.
Było dość ciepło, taki wiosenny, sprzyjający dzień. Ziemia była jednak zimna, więc najpierw wróciła się po buty. Później stanęła nad szatynem. Był odwrócony plecami.
- Ej, Nico, wstawaj! Chyba coś się stało. Nie ma reszty.
Chwilę zastanawiała się, czy właściwe będzie trącenie go butem, ale jak wyobraziła sobie go wkurzonego, szybko rozwiała tą myśl.
- Nico? - Usiadła na klęczkach. - Ni-co-las wstawaj! - szturchała go w ramię. Szybko rozpoznała, że nadal śpi, bo jego ciało było jeszcze bezwładne. Usłyszała też płytki oddech. - Lils... Chodź tu proszę.
Przeszła nad chłopakiem i przyjrzała się jego twarzy. Był blady, a na czole dostrzegła kilka kropel potu. Dotknęła instynktownie czoła, szybko zabierając rekę. Spojrzała na stojącą za nim Lilian.
- On jest... chory.
***
W lesie jedynym dźwiękiem towarzyszącym lekkiemu szelestowi koron wysokich drzew, był świergot kolorowych ptaków. Nie były duże, a barwą przypominały kwiaty rosnące w bardziej oświetlonych miejscach, gdzie drzewa pozwalały przedostać się promieniom słońca. Jeden z nich właśnie oddalił się od grupy i zniknął dalej wśród liści. Dla stada było to czymś codziennym. Często się zdarzało, że ich trochę tajemniczy przyjaciel gdzieś znikał. Nikt jednak nigdy go nie wypytywał. Bo skoro sam nie chciał o tym mówić, dlaczego mieliby na niego napierać?
Ów ptaszek, o pięknej żółto-niebieskiej barwie, po zaledwie dwóch minutach zleciał na ziemię. Chwilę skakał po ściółce, gdy dołączyła do niego reszta. Podlecieli na konar, wyrastający przed gwałtownym spadkiem terenu. Za chwilę wszystkie zaczęły ze zdziwieniem kręcić główkami ćwierkając.
Hałas lekko przebudził dziwną postać, która zaczęła się poruszać. Wtedy do wszystkich ptaszków doszedł jęk spowodowany bólem pleców. Stworzenie powoli wstało zrzucając z siebie ziemię oraz kłodę czy "inną gałąź". A był to Chris. Zwykłego wzrostu krągły chłopak o ciemnej skórze i słabej kondycji. Rozmasował plecy, na ile było to możliwe i wstał oglądając się za kolorową widownią z grymasem na twarzy. Postarał się przywołać ostatnie wspomnienia i wywnioskował z nich jedynie, że strzelił klapę. Jedyne co mu teraz zostawało, to wyjść z tego rowu i znaleźć drogę powrotną.
- Pewnie się martwią o powodzenie mojej misji - mruknął do siebie, po czym wstrząsnął nim kaszel. Okropny piach. Miejmy nadzieję, że Aelita wróciła do obozu i niedługo natknie się na resztę. Po wielu próbach wspinaczki stwierdził, że warto się nie poddawać. W końcu udało mu się jakoś wdrapać na górę, nie ucierpiał nawet na tym specjalnie. Najgorszy był ból pleców. Już sobie wyobrażał wielkiego siniaka... Najpierw jednak wypadałoby coś zjeść.
Zetknął w stronę konara, na którym dzielnie trwały kolorowe stworzenia. Wciąż ciekawie mu się przyglądały.
- Dzień dobry ptaszki, dziękuję za tą piękną pobudkę - powiedział z humorem i nawet posilił się na lekki ukłon, za chwilę tego mocno żałując. - Dobre duszyczki, wiecie gdzie rośnie cokolwiek co nadawałoby się do napełnienia mojego brzucha?
Poklepał się w okolicy pępka, jednak zwierzęta wydawały się go nie rozumieć. Nie ruszały się też z miejsca. Zrobił w ich stronę dwa kroki, a one szybko się cofnęły podlatując na gałąź. Siedziały cicho wciąż go obserwując.
- No dobrze...
Porozgladał się w koło i ruszył w najbardziej odsłoniętym kierunku. Wszędzie było po prostu zielono. Gdzieniegdzie dostrzegał fioletowe, czy czerwone liście, nic jednak nie wyglądało na jadalne. Po krótkim marszu, dostrzegł coś świecącego wśród gałęzi. Podszedł ciężko wyplątując z choinki bransoletę z łańcucha. Czy takich nie nosił Sam? Rozejrzał się po drodze. Tędy z pewnością ktoś musiał przechodzić. Postarał się wyznaczyć kierunek z którego mogli przyjść. W końcu wybrał ten, który świadczył o tym, że trochę się cofał. Długo błądził, wszystko wydawało mu się takie same. Z rzadka widział jakieś poruszenie w koronach, jakąś wiewiórka przemknęła mu przez ścieżkę... Ale żadne zwierzę nie chciało z nim rozmawiać.
Robił się coraz bardziej głodny. Spacer go męczył bardziej niż podróż w grupie, zachciało mu się też pić. Nareszcie przeszedł obok kolczastej rośliny. Przyjrzał się uważnie ciemnym owocom... Jeżyny! Uradowany wybrał starannie pierwszą jagodę, największą. W końcu ten nieskończony las okazał mu znikomą życzliwość!
- Nie, nie, nie, nie, nie!!!
Usłyszał za sobą głośny, zdesperowany okrzyk, jakby z góry. A później łamane gałęzie i głośny upadek. W jednej chwili owoc został mu brutalnie wyrwany z dłoni.
- Zgłupiałeś?! - zawołała zdesperowana postać. - Właśnie prawie się otrułeś! Wystarczy, że jeden z was jest chory. Gdyby chociaż był tu Sam, by Cię poratować pierścieniem, ale bez niego nie waż się próbować nieznanych roślin!
Czarnoskóry osłupiały, trochę przerażony, wpatrywał się w zielone, błyszczące oczy.
***
Przecież lider musi ruszyć na pomoc towarzysza, bez względu na swoje bezpieczeństwo... Prawda?
- Ciemno tu.
- Szszszszsz... - uciszył przyjaciela Sam. - Nie wiadomo co się kryje w tym lesie. Musimy znaleźć Chrisa, i co trudniejsze, Aelite. Każdy szmer może obudzić jakiegoś dziwnego stwora.
W głosie chłopaka Varian usłyszał większą ciekawość i zdeterminowanie niż strach.
- Przecież wiem. Po prostu mi się to nie podoba... To niebezpieczne - westchnął.
- Będzie tak, jak się umawialiśmy. W razie niebezpieczeństwa, przynajmniej jeden z nas musi wrócić do obozowiska. Postaraj się stawiać cicho kroki.
Usłyszeli nagły szelest gdzieś po prawej, okrzyk i odgłosy, jakby ktoś zrzucił coś naprawdę ciężkiego. Ciężkiego i niebezpiecznego.
***
Była to dziewczyna. Jeśli nie w jego wieku, to starsza zaledwie rok. Smukła, jak płeć piękna z grupy i trochę od nich wyższa. Ubrana była w dziwny strój, przypominający krojem tamten krasnali, jednak mocno różniącym się materiałem. Na nogach miała mocne buty, przypominające trochę takie z jego świata. Najdłużej jednak przypatrywał się jej twarzy. Jasnej, zmartwionej, ale dojrzałej. Rozpuszczone ciemne włosy jedynie na obwodzie głowy i z paru pasemek, miała uplecione w cienkie warkoczyki.
- Nie potrzebnie się rozdzielaliście... - powiedziała cicho przykładając z westchnieniem dłoń do czoła.
- Przepraszam... - powiedział ze skruchą Christian i na chwilę głód przestał mu doskwierać.
- Teraz najważniejsze, żebyś bezpiecznie wrócił do obozu. Zaprowadzę Cię.
Wypowiedziała to trochę tak, jakby wydawała rozkaz i chłopak już za chwilę przedzierał się za nią między drzewami.
- Jesteś elfem? - zapytał. Był dumny z odkrycia, że leśni mieszkańcy, nie są tacy źli i nawet zaoferowali mu pomoc. Wolał się jednak upewnić i wycofać, gdyby owa postać okazała się podejrzana.
Dziewczyna lekko się zaśmiała i odwróciła do niego rozpromienioną twarz.
- Nie. Gdybym była elfem już dawno dostałbyś ode mnie strzałką i z innymi niosłabym Cię śpiącego do zamku.
Christian pomyślał, że przydałaby mu się drzemka.
- W takim razie jesteś człowiekiem?
Nie usłyszał odpowiedzi. Nie wiedział, czemu dziewczyna nie chciała się tym dzielić. Dostrzegł jednak koniec lasu.
- Powiesz chociaż skąd wiesz o Nicolasie i Samie? Co robiłaś na drzewie? Reszta Cię przysłała?
- Nie. Nie wiedzą o mnie i ty też nie powinieneś. Proszę - powiedziała wychodząc z lasu. - Tam jest reszta. Zaopiekujcie się kolegą i wymyślcie jakiś plan ratunkowy dla reszty. O mnie najlepiej zapomnij i nikomu nie wspominaj.
Jej głos brzmiał naturalnie miło, ale poważnie, jakby sprawa była wielkiej wagi. Uniosła dłoń do czoła murzyna, ale on szybko ją pochwycił.
- O nie! Ty idziesz ze mną! Nie wiem kim jesteś, kto Cię przysłał, ani czemu mi pomogłaś. Wiem tylko, że wiesz dużo i w tym momencie nam się przydasz! - rozkazał, dumny z nagłego przypływu odwagi. - Jestem Ci wdzięczny za ofiarę, ale gotów zaprowadzić siłą!
***
Bezsilność zawsze jest najgorsza. Ten gorąc, ten ucisk, ten zamęt w głowie... Poczucie, że świadomość gdzieś się błąka. Słabość i bezsilność. Nie potrafił nawet myśleć, żeby zrobić cokolwiek. Czuł ogromny ciężar i trud, każdy oddech niby walka o przetrwanie, a jednocześnie modlitwa, by nie było potrzeby kolejnego, bo tak kłuł...
Słyszał głosy, które tylko potęgowało jego cierpienie nieświadomości. Czuł się zupełnie sam, jakby nikogo obok nie było, a później jakby przechodziły tłumy, ale go nie widziały. Nie chciały mu pomóc, wyciągnąć z ogromnego cierpienia...
Nie czuł czasu, wszystko trwało wiecznie. Cały czas, nie miało początku, a koniec jeśli istniał, był bardzo daleko. I choć tak cierpiał, nawet we śnie widząc same koszmary, usłyszał wśród szumu i harmideru myśli, świadomości głos. Znał ten głos. Kiedyś go słyszał.
Coś go próbowało wyciągnąć, ale był za ciężki. Dlatego kawałek po kawałku, na chwilę przynosiło ukojenie. Chłód i orzeźwienie, a każda ta chwila go uspokojała, dopóki wszystko nie wracało spowrotem. Chociaż już nie tak głęboko.
Ten głos go cały czas uspokajał. Ten głos zabrał kolejny koszmar.
- Udało mu się spokojnie zasnąć - usłyszał jeszcze.
______________________________________
Rozdział chyba odrobinę krótszy (1600), no ale jest!
To, że jednej postaci dziś nie wymieniłam, nie oznacza, że wyleciała z książki, nie odpowiedziała na pytanie, albo dostała karę. Po prostu uznałam, że jeśli ten wątek zostanie jeszcze tajemnicą, będzie ciekawiej.
Miejsce na wasze teorie jeśli chcecie, na temat tego co się stało:
(chcę zobaczyć jak odbieracie w sumie to co piszę)
Christian
1. Jakie wrażenie zrobił na Tobie las?
2. Co myślisz o tej dziwnej postaci? Masz pytania, które Cię nurtują?
Lilian i Melania
1. Jak zareagowałaś na to, że Chris wrócił, ale z dziewczyną? Odczucia, myśli
2. 2. Co myślisz o tej dziwnej postaci? Masz pytania, które Cię nurtują?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro