Rozdział 8. Niebezpieczny atak.
(Perspektywa Leonarda)
Minęły 4 lata od kąt nie widziałem rodziny oraz od kąt zostałem przywódcą Klanu Stop. Lisa urodziła nam śliczną córeczkę. Nadaliśmy jej imię Lea. Pod czas gdy wychodzę z dwoma sługami na patrol to reszta zajmuje się nad moją ukochaną i córką. Oczywiście spędzam czas z żoną i córką. Wychodzimy na spacery tylko we trójkę. Albo bawię się z córką. Nie powiedziałem Lei o moich braciach, siostrze i ojcu. Gdybym o nich jej powiedział pewnie by chciała ich poznać. Poza tym nie miałbym odwagi by spojrzeć na rodzinę po tym wszystkim. Obecnie siedzę w sali tronowej. Lea rysowała koło mojego tronu. Nagle do pomieszczenia wszedł Pazur z jednym z członków Purpurowych Smoków. Wstałem z tronu, a Lea stanęła obok mnie.
-Znowu ty? Coś omawialiśmy ostatnio.- Powiedziałem do tego idioty. Wie, że nie wolno mi się sprzeciwiać.
-J-Ja bardzo przepraszam.- Powiedział wystraszony. Podszedłem do niego. Facet się wystraszył.
-Eh... Daje ci ostatnią. Ale to ostatnią szanse. Jeszcze raz moi ludzie znajdą was w moich magazynach, a po was.- Powiedziałem na co ten facet wystraszył się. Spojrzałem na Pazura. Wtedy mój sługa wziął tego patałacha i wyszedł. Wróciłem do tronu. Lea usiadła na moje kolana. No i wtedy ziewnęła.- No dobra myszko. Idziemy w łóżeczka.- Powiedziałem wstając z tronu.
-Nie chce.- Powiedziała Lea ziewając w między czasie. Poszedłem do jej pokoju i położyłem ją do łóżka. Spała spokojnie. Wróciłem do sali tronowej.
(Perspektywa Raphaela)
Już 4 lata Leo nie wraca do domu. Uznaliśmy, że nie żyje. Ja i Mona się pobraliśmy. Nawet mamy córeczkę Amy. Zastąpiłem Leo w jego obowiązkach. Na początku było trudno ale po czasie było lepiej. Pokój Leo jest do dziś nienaruszony. Często tam wchodzę i siadam na jego łóżko. Czasem nawet zasypiał tam. Na biurku Leo jest jego zdjęcie, katany i bandana. Czasem zapalam z resztą tam świece. Siedziałem w pokoju z planem siedziby nowego przywódcy Klanu Stopy. Miałem dwa pomysły. Albo z nim pogadać, albo go zniszczyć. Z zamyśleń usłyszałem pukanie do drzwi.
-Proszę.- Powiedziałem nadal myśląc nad tym co zrobić. Zauważyłem jak do pomieszczenia weszła moja córeczka. Wziąłem córeczkę i posadziłem ją na swoje kolana. Patrzyłem nadal na plan. W pewnej chwili coś wpadło mi do głowy.- Amy idź do mamy.- Powiedziałem na co moja córeczka zeszła z moich kolan i wyszła. Wziąłem plan i poszedłem do laboratorium Donniego. Byli tam moi bracia, Iris, April i Casey. Wszyscy spojrzeli na mnie. Położyłem plan na biurko. Wszyscy poza Moną, Karai, Amy i moim ojcem podeszli do mnie.- Mam genialny ale szalony pomysł jak możemy zniszczyć Klan Stopy.- Powiedziałem biorąc kilka śrubek.
-Więc tak. Donnie zrobi 14 bomb własnej roboty.- Moi bliscy byli w szoku kiedy to powiedziałem.- Tak wiem zwariowałem. Zrobimy tak. Casey, Iris i Mikey. Ustawicie 7 ładunków przy wszystkich wejściach do do siedziby Klanu Stopy. Ja, Karai i April ustawimy pozostałe ładunki w środku. Donnie będzie czekał na nas na dachu. Kiedy będziemy już wszyscy razem wysadzimy budynek.- Powiedziałem wywołując jeszcze większy szok u nich. Wtedy najwyższy z moich braci zaczął przeszukiwać jakieś pudła.
-Hmm... Mam tylko 12 bomb.- Odparł Donnie.
-To będzie jeszcze większe bum. Może polejemy drzwi benzyną.- Powiedział z miną psychopaty Casey.
(Perspektywa Leonarda)
Siedziałem w sali tronowej i czytałem książkę. W pewnej chwili do pomieszczenia weszła moja żona z Bradfordem i Pazurem. Lisa usiadła na moich kolanach i zaczęła się tulić.
-Jak było na spacerze?- Spytałem na co ona się uśmiechnęła.
-Wspaniale.- Powiedziała na co oboje wstaliśmy. Nagle coś wybuchło przez co poczułem lekkie trzęsienie ziemi i zrobiło mi się trochę gorąco.- Ale gorąco wam też.- Powiedziała Lisa kiedy zauważyłem na jej czole pot. Coś wydawało mi się nie tak. Nagle do pomieszczenia wbiegli Xever.
-Mistrzu budynek się pali!- Krzyknął Xever.
-Bradford zabierz stąd Lisę i resztę.- Powiedziałem i wybiegłem z pomieszczenia. Zacząłem biec kaszląc. Szukałem cały czas córki. Rozwaliłem drzwi od jej pokoju. Byłem przerażony kiedy zauważyłem córkę na ziemi. Wziąłem ją na ręce i wybiegłem z budynku. Kiedy dobiegłem do żony i reszty na dach położyłem córkę na ziemie.
-Lea!- Krzyknęła przerażona Lisa. Podbiegła do mnie i córki. Sprawdziła czy oddycha i zaczęła płakać. Domyśliłem się, że nie oddycha. Zdjąłem Kabuto i zacząłem ją reanimować.
-Córeczko... Plis... Lea oddychaj!- Krzyknąłem przerażony nie przerywając resuscytacji. Po chwili zmieniłem się z Pazurem.
-Leo?- Usłyszałem głos Iris. Odwróciłem się w stronę odgłosu.- M-My...- Nie dokończyła bo usłyszałem kaszel córki. Podbiegłem do niej.
-Lea. Już dobrze. Boli cię coś?- Spytałem się zmartwiony stanem córeczki.
-Trochę głowa tatusiu.- Powiedziała Lea. Nie dziwiłem się w końcu miała ranę na głowie. Zauważyłem jak Iris do nas podchodzi.
-Nie zbliżaj się do mojej córki!- Wrzasnąłem i wziąłem córeczkę na ręce i zacząłem iść ze sługami i żoną.
(Perspektywa Iris)
To on. To Leo. Nie mogłam uwierzyć. On jednak żyje i... I jest przywódcą Klanu Stopy. Strasznie się zmienił. Nie ma oka. Ma dziecko i prawdopodobnie żonę. Ciągle myślałam o nim gdy wracałam do kryjówki. Było mi źle, że omal przez plan Rapha nie przyczyniliśmy się do prawdziwej śmierci Leo jak i jego rodziny.
-A tobie co? Ducha zobaczyłaś?- Zażartował Jones jednak mi nie było do śmiechu.
-Tak... Tak właściwie widziałam Leo.- Na moje słowa Casey wybuchł śmiechem.- Mówię serio. Omal nie zabiliśmy go i jego rodziny.- Powiedziałam na co reszta spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-Jak to widziałaś Leonarda? Przecież on nie żyje.- Powiedział mistrz Splinter. Powiedziałam o tym co widziałam i co powiedział, a raczej wykrzyczał do mnie.
-Nie wiesz gdzie zamieszkają teraz?- Spytał Mikey. Pokręciłam głową na nie. Po czasie poszliśmy wszyscy spać. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Przez to co zrobiłam z resztą. Lecz po czasie zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro