Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI

dragon

„Kiedy armia Stannisa dotarła w okolice Czarnego Zamku, zastała obóz Dzikich. Był słabo obstawiony i strzeżony, dlatego atak był nagły. W towarzystwie jęku rogu, ciężko uzbrojeni jeźdźcy niosący królewskie sztandary podeszli wroga od czterech stron. Towarzyszyło im kilku braci z Nocnej Straży, którzy ich poprowadzili. Wojsko Mance'a było nieprzygotowane. Brakło im cennej dyscypliny i umiejętności słuchania swych dowódców, z kolei którzy nie podążali za rozkazami Króla Dzikich. A tymbardziej, nie potrafili rodzielić ludzi na każdą z atakowanych stron. Ludzie Stannisa łatwo złamali ich szyki bojowe.

Ludzie króla spodziewali się zwycięstwa, pomimo przewagi przeciwnika. Bracia z Nocnej Straży, którzy bronili twierdzy, mogli na chwilę odetchnąć od walk. Wojsko Króla zabiło większość mężczyzn, zostawiając tylko niedobitków, starców, matki i dzieci. Z wielkiej armii Mance'a Ryder'a pozostał tylko popiół. Tego samego dnia Króla Za Murem wzięto w więzienne kajdany i zaprowadzono do Czarnego Zamku za koniem króla.”

— maester Samwell w kontrowersyjnej księdze „Wielka”

Argella miała przeczucie, że to już widziała. Że już kiedyś znajdowała się w tym miejscu. Odpływała w spokoju, coraz bardziej pogrążając się w narastającym komforcie swego umysłu. W tak dziwny, podobny stan mogła doprowadzić się jedynie zamykając się na świat w swej bańce rozmyślań, oczywiście kiedy tylko mogła. I chociaż uwielbiała to uczucie, to była po nim bardzo roztargniona i apatyczna.

Irreath. Obróciła się, lecz nie znalazła źródła dźwięku.

Chmara barwnych motyli, większych i mniejszych, trzepotała harmonijnie skrzydełkami.
Niektóre z nich obsiadły jej ciało, jakby chciały ukryć jej nagość. Usłyszała znów głos, ale nie wiedziała, o czym mówi.

I wszystko znikło, gdy tylko zrozumiała słowa i pojęła, że ten sen już się potwórzył. Kilkukrotnie.

Księżniczka otworzyła oczy. Trącająca ją dłoń należała do lady Dacey. Powolne stąpanie Księżnej po śniegu kołysało ją usypiająco w siodle. Argella nie mogła się oprzeć opadającym powiekom, bo marsz był tak nudny, że nie pozostało jej nic innego jak go po prostu przespać.
— Wolałabym, żebyś nie spała na koniu, pani — rzekła. — Możesz spaść.
— Nie zaszkodzi mi krótka drzemka.
— Może na noc powinnaś wypijać więcej makowego mleka.

Pokręciła słabo głową.

Chociaż bardzo tego pragnęła, bo wolno gojąca się dłoń bardzo ją bolała, a ona przez to nie mogła zasypiać. Kręciła się z boku na bok, zmuszając się do trzymania zamkniętych oczu. Musiała też uważać na ugryzione ramię, wobec tego nie mogła leżeć w ulubionej pozycji. Jednak makowe sny, po których nie mogła płynnie się skoncentrować, były bardzo męczące.

Przetarła oczy urękawiczoną dłonią. Argella chciała już jej coś odpowiedzieć...
— Nasi dowódcy dali sygnał, Wasza Miłość — rzekł ser Corliss Penny, który podkłusował koniem. — Jesteśmy gotowi do ataku.

Na znak króla zatrzymali wierzchowce. Stannis popatrzył na las w oddali, w którym ukrywali się Dzicy. Na głowę założył koronę z różowego złota, której czubki ukształtowano w wijące się płomienie. Włożył szarą zbroję płytową inkrustowaną płonącym sercem - symbolem R'hllora. Tuż za nim znajdowali się dwa rycerze i jego dwaj giermkowie. Jednak po jego lewej stronie znajdowała się Melisandre, której czerwone usta były lekko wygięte w uśmiechu. Była pewna zwycięstwa. Księżniczka sceptycznie podchodziła do jej entuzjazmu.

Jej ojciec odwrócił głowę w jej stronę. Argella uniosła podbródek wciągając głęboki wdech mroźnego powietrza. Potaknęła mu.
— Przekaż im, żeby zaczęli atak.

Wkrótce jej uszom dobiegł jęk rogu.

Wojsko otoczyło Dzikich z każdej strony, jadąc wzdłuż strumieni i ścieżek wydeptanych przez dzikie zwierzęta. Wśród ludu Północy zobaczyła popłoch. I wtedy Melisandre zaczęła swoje głośne modły, a do niej dołączyło kilka innych głosów.

Kątem oka ku górze, po wschodniej stronie, ujrzała płonącą kulę. Przez jedno uderzenie serca świeciła jasno niż gwiazda, otoczona łuną czerwieni, złota i oranżu. Płomieniom towarzyszył przeraźliwy, pełen bólu wrzask. Argella zmrużyła oczy. Kula zbliżała się w ich stronę i jednocześnie spadała. Wkrótce mogła zobaczyć, że istotę trawi ogień. Ptak, być może orzeł, tłukł skrzydłami na ślepo, próbując wznieść się w przestworza, ale w końcu przestał. I runał na ziemię. Dopiero wtedy kapłanka zaprzestała się modlić. Słychać było tylko szczęk stali, bitewne okrzyki i rżenie koni.

Argella nie wierzyła w to, że Melisandre swoimi czarodziejskimi mocami popaliła ptaka. Raczej odpowiadała za to płonąca strzała dobrego łucznika, na którą nikt w tym zamieszaniu nie zwrócił uwagi. Kapłanka chciała wykorzystać to, jako przedstawienie swojej ognistej magii, by zebrać choć trochę więcej wyznawców. Być może nawet zaimponować równie sceptycznemu królowi.

Żółte sztandary powiewały na wietrze. Nad jeźdźcami łopotały królewskie chorągwie, wielkie jak prześcieradła. Widziała też herby Velaryonów, Florentów, Caronów, Masseyów i wiele, wiele innych rodów, które podążyły za Stannisem.

Bitwa dobiegała końca. Posłaniec powiedział, że Dzicy są liczni, ale nieprzygotowani, niezdyscyplinowani i nieuzbrojeni. Ich żołnierze przecinali ich formacje jak nóż masło. Teraz obóz ludu Północy płonął. Wielu poległo. Ich krew barwiła śnieg na biało. Król od razu rozkazał spalić ciała.

To była najszybsza bitwa, którą widziałam i o której słyszałam, pomyślała Argella.

Niebo przeszył grzmot i nieludzki wrzask. Księżniczka spojrzała w górę. Dostrzegła ogromną, białą masę lecącą prosto nad nimi. Wszyscy wznieśli swój wzrok w górę, by zobaczyć szybującego smoka.
— Pewnie przyciągnęły go odgłosy bitwy — rzekł ser Davos.

Czyli nie była daleko.

Saelys nie wydawała się większa niż widziała ją ostatnio. Po raz pierwszy zobaczyła ją w całą okazałą w dziennym świetle. Bestia okrążyła kilkukrotnie las, aż w końcu wylądowała na jego skraju. Żołnierze na jej widok natomiast pierzchli. Przegoniła ich pojedynczym rykiem, po czym zabrała się za zwłoki poległych. Buchnęła ogniem na ciała i połknęła je w kilka sekund, nim zmieniły się całkowicie w popiół.
— Musiała być głodna — powiedziała do Dacey.

Nie wiem, czy to dobrze, że posmakowało jej ludzkie mięsno. Ludzie z reguły nie lubią zwierząt-ludojadów.
— Księżniczka powinna spróbować zająć się smokiem — powiedziała niespodziewanie Melisandre do króla.
— Dlaczego mam narażać córkę na łaskę tej besti? — spytał Stannis kpiącym tonem, po czym zazgrzytał zębami.
— Bo to w jej ramionach ta bestia się narodziła. Pierwsze co zobaczyła, to właśnie ją. Saelys nic jej nie zrobi.

Jej ojciec spojrzał na Argellę. Była przerażona. Znieruchomiała w siodle, gapiąc się na pożerającego ciała smoka. Dłoń naprawdę ją bolała.
— Obyś miała rację — rzekł wściekle, niezadowolny z tego pomysłu. Wiedział jednak, że to koniecznie, jeśli chciał ją poskromić. Księżniczka również znała swoją powinność, jednak ona ją przerażała. — Bo jeśli nie, spłoniesz i ty. — Stannis popatrzył na nią ciemnoniebieskimi oczami, które również odziedziczyła. — Chyba wiesz, co masz robić, Argello.

Dacey uścisnęła jej ramię w geście pocieszenia.
— Ser Justinie, będziesz towarzyszył księżniczce. Potrzymasz jej konia.

Mężczyzna Masseyów zgodził się jękliwie. Uśmiech zszedł mu z twarzy. Nawet on się bał.
— Jedźcie, zanim odleci i już nigdy jej nie zobaczymy.

Argella ścisnęła boki Księżnej piętami, a klacz ruszyła szybkim stępem. Rycerz podążył za nią niechętnie.

Śnieg zgrzytał pod kopytami jej konia. Obróciła się w stronę świty jej ojca, od której z każdym uderzeniem serca się oddalała. Jedną sprawną dłonią wodzami skierowała wierzchowca w stronę smoczycy. Nie zauważyła zmierzających w jej stronę jeźdźców. Ci, którzy przeżyli bitwę, głównie dzieci, kobiety i starcy, patrzyli z zaciekawieniem i trwogą. Zapewne nigdy nie widzieli takiej istoty od stuleci. Wychylali głowy z namiotów i zza drzew. Być może byli bardziej wystraszeni od niej.

Gdy znalazła się kilkadziesiąt stóp od bestii, ona wydała z siebie wysoki dźwięk. Uniosła pysk, przerywając żer. Argella uznała, że należy zsiąść z konia, żeby smoczyca nie uznała go za kolejny posiłek. Ser Justin Massey przejął od niej wodze. Chwiejnie wylądowała na ziemi po zeskoczeniu z grzbietu Księżnej, bo balansowała tylko na jednej ręce. Drugą miała grubo zawiniętą w bandaż, nasmarowaną cuchnącą mazią od maestera.

Obleciał ją dreszcz strachu. Podmuch mroźnego wiatru owiał jej gołą szyję. Poprawiła futro na swoich ramionach. Wymacała sztylet zawieszony przy pasie. Zda się na niewiele, prawda? Ale poczuła się trochę bezpieczniej.
— Nie musisz, księżniczko — rzekł towarzyszący jej rycerz. W jego głosie usłyszała troskę i obawę. Ser Justin zazwyczaj chodził uśmiechnięty i za każdym razem znajdował dla swojej miny inny powód. Teraz nie było mu jednak do śmiechu. Czuła z tego powodu satysfakcję. Wciąż pamiętała, jak brutalnie okładał ją mieczem, próbując zmusić ją do niemożliwego. — Jego Miłość w żadnym razie cię nie ukarze, jeśli odmówisz.

Spojrzała na niego. W tym świetle był nawet przystojny.
— Zapewniam cię, ser, że boję się mniej od ciebie.

Jej duma nie pozwoliłaby okazać przy nim strachu. Być może była damą, dziewczyną wychowywaną na żonę i kurę domową. Ale była z krwi i kości Baratheonem, a jej dewizą była Nasza Jest Furia. I jak każdy Baratheon, była dumna, arogancka i nieustraszona. Żaden rycerzyk nie będzie tego podważał. Argelli cisnęły się słowa na usta, lecz ugryzła się w język i pomaszerowała w stronę smoka.

Saelys już na nią czekała. Z jej gardła dochodziły różne dźwięki - powarkiwanie, klekotanie i mruczenie. Machała ogonem w tę i nazad, niczym biczem. Argella w dziennym świetle mogła się jej przyjrzeć lepiej. Jej białe łuski lekko opalizywały pod wpływem słonecznych promieni. Miała długie, muskularne skórzaste skrzydła, dobrze przyczepione do tułowia. Jej ciało było atletyczne, najszersze w klatce piersiowej, pokrytej grubszą warstwą dorodnych łusek. Opierała się na krótkich tylnych kończynach zakończonych, największymi jakie księżniczka widziała, szponami. Miała krótką mocną szyję i smukły, delikatny, szlachetnie wyrzeźbiony pysk. Na głowie ciążyły jej rogi, końcami zagięte nieco w dół. Smoczyca obdarzyła ją fioletowym spojrzeniem.

Argella widząc, jak bestia na nią patrzy, zrozumiała, z jaką inteligencją się spotkała. Łypnęcie jej okiem było przepełnione pewnego rodzaju świadomością i mądrością. Znała spojrzenia różnych zwierząt, a nawet tak sprytna małpa nie wykazywała się tą cechą. A więc to prawda, co jest napisane w księgach. Smoki są naprawdę inteligentne.

Kroczyła powoli, chociaż próbowała zachować pewność siebie, która z każdym uderzeniem serca ulatywała. Saelys była ogromna. Mogłaby ją połknąć jednym dziabnięciem. Albo spalić, a ból byłby niewyobrażalny. Czuła smród spopielonych ciał. Część z nich leżała jeszcze, nietknięta przez smoka. Księżniczka bała spojrzeć się w tamtą stronę.

Bestia wydała z siebie kolejny wysoki dźwięk. Argella pomyślała o tym, w jaki sposób jej klacz, Księżna, wita się z nią każdego ranka przed marszem. Słyszała już jej radosne rżenie wiele razy. Mogła przysiądz, że ten ryk mógł przypominać powitalny odgłos jej wierzchowca. Dziewczyna zatrzymała się na chwilę. Smoczyca również znieruchomiała w miejscu, jakby czekała na dalszy ruch księżniczki.
— Saelys — powiedziała, a odpowiedział jej pomruk.

Potem postawiła kolejny krok, a potem kolejny i jeszcze następny, aż była tak blisko, że czuła na sobie jej wydech. Uniosła powoli rękę i dotknęła palcami czubka jej pyska. Po tym jak położyła całą dłoń na smoku, on zniżył głowę i zamknął oczy, jak byłaby to pieszczota. Argella nie wiedziała, co ma robić dalej. Niepokój znów ją opanował. Czego życzyłby sobie jej ojciec? Czego pragnie Melisandre?

Nagle bestia odsunęła się  i gwałtownie zaryczała. Argella przez moment zobaczyła tlące się ognisko w jej gardle. Za sobą usłyszała pełne przerażenia rżenie koni. Saelys potrzepała głową niczym pies. Coś musiało jej się nie spodobać. Smoczyca dała jej jeszcze jedno spojrzenie, zanim uniosła się, wycofała i machnęła skrzydłami, żeby wznieść się w górę. Nagły podmuch sprawił, że księżniczka straciła równowagę i upadła na pośladki. Skórzaste skrzydła uderzające w powietrze wydawały ogłuszający grzmot. Argella przy upadku niefrotunnie oparła się o zranioną dłoń, co wywołało u niej falę ostrego bólu. I nim on minął, smoczyca dawno odleciała.

Zacisnęła oczy, nie mogąc sobie pozwolić, żeby poleciała z nich chociażby jedna łza.
— Księżniczko, nic ci nie jest? — spytał ser Justin, lekko zaniepokojony.
— Wszystko w porządku — wykrztusiła, dysząc wściekle przy próbie opanowaniu bólu.

Wreszcie wstała i podreptała do Księżnej. Wcześniej mogła oprzeć zranioną dłoń o siodło, by dać sobie odrobinę wsparcia. Teraz jednak nie mogła tego zrobić. Chwyciła się sprawną ręką i po dwóch próbach wskoczenia na grzbiet konia, wreszcie to zrobiła. Minę miała nietęgą.

Kiedy dołączyła do świty ojca, zobaczyła, że Stannis nie był zadowolony.
— Nie jesteś jeszcze gotowa, księżniczko — rzekła ponuro Melisandre. — Smok wyczuł twoją niepewność i się zraził. Nie lubią niezdecydowanych ludzi.
— Co ty w ogóle wiesz o smokach? — wytknęła jej wściekła Argella, zmęczona i rozczarowana porażką. Kapłanka widząc jej gniew, zamilkła, tym razem widząc złą perspektywę dyskusji. — To bez sensu — tym razem skierowała swoje słowa do ojca. — Ruszajmy już. Dacey, poślij po maestera z makowym mlekiem.

Lady Horpe skinęła głową.

Księżniczka szturchnęła piętami Księżną i skierowała ją w stronę obozu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro