Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

swordmans

„Na długi czas przed wojną, w czasach pokoju pod rządami Roberta Baratheona, lady Argella stale gromadziła motyle, które zamykała w drewnianych ramkach i wieszała na ścianach swej komnaty. Były to zwierzęta typowe dla regionu Westeros, ale też te rzadkie i egzotyczne. Niektóre sprowadzała zza Wąskiego Morza lub całych Siedmiu Królestw. Motyle nie tylko zdobiły jej komnaty, ale też jej suknie, na których szwaczkom zlecała szycie misternych wzorów z tymi małymi stworzonkami.”

— maester Samwell w kontrowersyjnej księdze
„Wielka

Naga, jak w dzień samych narodzin, stała pośrodku białej nicości. Wokół niej krążyły motyle, tysiące barwnych motyli, większych lub mniejszych. Ich trzepoczące skrzydełka muskały ją po gołej, mlecznej skórze. Czuła na sobie ich drobne spojrzenia. Widok tak różnorodny i kolorowy był piękniejszy od najbardziej zabierającego dech w piersi zachodu słońca.

Aby iść na zachód, musisz iść na wschód.

Obróciła się, lecz była tylko ona i motyle.

Aby dotrzeć na północ, musisz iść na południe.

Aby zdobyć koronę, musisz ją stracić.

Śpiew ustał, a Argella otworzyła oczy.

Dacey krzątała się po namiocie, szykując ubrania i strawę. Księżniczka poczuła zapach podgrzanych warzyw i mięsa oraz wina. Każdy posiłek każdego dnia był ciepły. Nikt nie chciał jeść zimnej owsianki lub samego chleba z dżemem. Najprzyjemniejszym uczuciem z samego mroźnego ranka było wypełnienie brzucha gorącym śniadaniem, świeżo wyjętym znad ognia.

Wytarła kąciki oczu z śpiochów i resztki snu. Poczuła wilgoć na nosie, a gdy dotknęła czoła, zrozumiała , że cała się spociła. Schowała zmarznięte dłonie pod ciepłą pierzynę, której Dacey jeszcze z niej nie ściągnęła. Wkrótce będzie musiała wyjść spod kocy, przebrać się z wełnianego giezła i grubych pończoch. Za pół godziny, jak zwykle, będzie czekał na nią ser Justin Massey. A dzisiaj, jeszcze ten bękart Gillbert. Argella zaklnęła pod nosem, przykuwając uwagę dwórki.
— Dzień dobry, pani — zaćwierkała. Okaże się, czy jest dobry, pomyślała, wywracając wzrokiem. — Śniadanie gotowe.

Usiadła ciężko i od razu otuliła się kocami. Nie miała ochoty wychodzić z łóżka.
— Powiedz ser Justinowi, że nie przyjdę dzisiaj na trening — rzekła. — Źle się czuję i dostałam miesięcznego krwawienia.
— Pani… — Dacey przygryzła wargę. — Mówiłaś tak trzy dni temu.

Westchnęła.
— Racja. Ubierz mnie.

Utwardzana skóra uratowała ją przed niewygodą, stalową zbroją. Była lżejsza, znacznie lepiej dopasowywała się do jej ciała i nie uwierała. Pod spód zakładała przyszywanicę i ciężką kolczugę - wciąż niedobraną do jej ciała, ale obiecano jej, że znajdą coś dla niej innego w Czarnym Zamku.

Żołnierze składali namioty i powoli szykowali konie do podróży. Na wozy ładowano wszystko, co było możliwe do pociągnięcia przez wierzchowce w zaspach śniegu. W nocy zaczęła się śnieżna wichura, Argella słyszała gwizdanie i szum wiatru szarpiącego materiały namiotów, mężczyzn próbujących uchronić konie przed mrozem oraz rozpalających ogniska. Była zbyt zmęczona, by wstać i zobaczyć, co się dzieje. Kiedy otworzyła oczy, widziała Dacey stojącą przy wyjściu ze świecą, ale nie miała siły odezwać się do niej. Zignorowała zamieszanie, po czym zamknęła oczy i szybko ponownie wpadła w sen.

Mroźny wiatr uderzył ją w twarz.
— Może powinnaś założyć płaszcz, księżniczko? — spytała jej dama.
— Będzie mi tylko przeszkadzać.

Śnieg skrzypiał pod jej stopami. Mężczyźni nie zdążyli się uwinąć z odśnieżeniem drogi. Nadal padało intensywnie. Argella spojrzała w górę, na szaro-białe niebo pokryte warstwą chmur nie pozwalających dostać się światłu słońca na ziemię. Na Północy w taką pogodę dzień trwał zaledwie sześć godzin, potem robiło się już ciemno. Nocami słyszało się porywy wiatru i leciutki szum sypiącego śniegu, czasem było też wycie. Dacey uważała, że to wielkie wilkory. Księżniczka sądziła, że to wataha zwykłych wilków, głodnych i wystraszonych światłem z ognisk. Argella nigdy nie widziała wilka, na Smoczej Skale ich nie było. Z ponurej wyspy wyściubiła nos tylko kilkanaścir razy, odbywając podróż do Królewskiej Przystani na turniej lub wielkie polowanie, kiedy ścigano wielkiego krwiożerczego niedźwiedzia w Królewskim Lesie. Jego głowa zawisła na ścianie Komnaty Polowań, a futro zdobiło kominek w komnatach zmarłego króla Roberta Baratheona.

Dacey odgarnęła jej włosy ze skroni do tyłu, żeby jej nie przeszkadzały. Wciąż jednak krótkie pasemka, które ucięła w grzywkę z nudów, uderzały ją w twarz przy podmuchach wiatru. Przedzierała się powoli przez zaspy, gdyż jej nogi wpadały głęboko w śnieg. Nigdy nie widziała go tak dużo. Gdyby nosiła pantofelki, już dawno by je zgubiła. Lady Horpe musiała zmienić delikatne buciki na wysokie, grube oficerki.

Pociągnęła nosem, przyglądając się zbierającym się gapiom. Przedstawienie czas zacząć, pomyślała. Argella spojrzała chwilowo na blizny po wewnętrznej stronie jej dłoni. Łuski parzącego jaja, które chwyciła w noc swej beznadziejnej ucieczki pozostawiły dokładny ślad na jej skórze. Gojenie ran i pęcherzy było szybkie, ale bolało tak bardzo, że na noc piła mleko makowe. Ubrała skórzane rękawice i naciągnęła je na rękaw. Ktoś podał jej hełm. Jemu również się przypatrzyła. W metalu były wgniecenia i zadrapania. Nie mogla już zliczyć, ile razy dostała w głowę mieczem jak w dzwon, bo nie potrafiła cały czas utrzymywać tarczy w górze. Mam słabie ramiona, uświadomiła sobie po raz kolejnym z gorzkim uczuciem wściekłości. Nie chcę znowu przez to przechodzić.

Jej włosy zmoczył śnieg. Włożyła hełm na głowę. Ser Justin Massey wręczył jej miecz ten sam, którego używała zawsze. Znała już jego ciężkość, potrafiła znaleźć jego równowagę i czasem udawało jej się unieść go i zadać nim mocny cios. Czasem. Większość treningu polegała na jej obronie. Nie potrafiła wysoko unieść oręża, a kiedy jej się go udawało, uderzenie nim było słabe. Jej ramiona zbyt szybko się męczyły. Jej miękkie dłonie i małe palce zostały ukształtowane do szycia i grania, do trzymania delikatnie ręki partnera podczas tańca.
— Powinnaś nosić broń u biodra cały czas, księżniczko — zasugerował ser Justin. To rozbiło jej myśli i popatrzyła na niego z lekkim strachem, po czym zdała sobie z tego sprawę.
— Nie byłoby z niej pożytku — odparła. — Jakiś nieuzbrojony dzikus mógłby mi ją łatwo wyrwać i zabić. — Ale są o wiele gorsze rzeczy niż śmierć, pomyślała, przypominając sobie, kiedy pierwszy raz zauważyła pożądliwe spojrzenia mężczyzn skierowanych w jej stronę. Właśnie wtedy skończyło się moje dzieciństwo, kiedy ludzie zobaczyli we mne dziurę do wyruchania.

Nienawidziła tego.

Zaczęło się, gdy miała dwanaście lat i jej ciało zaczęło przybierać okrąglejszych kształtów. Z chudego i prostego jak patyk dzieciaka wyrosła na równie chudą damę o odpowiednio małych piersiach, ze zgrabnym wcięciem w talii oraz ładnej, kobiecej twarzyczce. Ludzie powiadali, że nie wiedzieli po kim odziedziczyła taką urodę, bo na pewno ni po ojcu, ni matce. Zaczęto zwracać na nią uwagę, której większość dziewcząt w jej wieku chciała uświadczyć, ale Argelli ani trochę się to nie podobało. Złościła się, że nie przystało jej już bawić się na Smoczej Skale jak za dawnych czasów. Pani matka stanowczo zabroniła przebywać samej w towarzystwie rybaków, których znała od małego i chłopców stajennych, z którymi ganiała się po pastwiskach. Właściwie, zabroniono jej przebywać samotnie z jakimkolwiek mężczyzną, z wyjątkiem jej własnego ojca. Przez długi czas jeszcze nie rozumiała dlaczego.

Dopóki nie zrozumiała, że dziwne skakanie psa na sukę lub ogiera na klacz jest kopulacją i właśnie z tego powodu Selyse odwracała wzrok od tego widoku z obrzydzeniem. Pojęła wtedy też niezrozumiałe dla niej słowa i niepokojące jęki kobiet oraz mężczyzn, które sporadycznie dawało się usłyszeć w zamku. Powoli zaczęli jej się podobać chłopcy i zdała sobie sprawę, że wcale nie są oni tacy głupi i wieśniaccy. Pamiętała, że jeżeli ktoś mówił o wypadzie do „Perełki”, to miał na myśli jeden z burdeli, póki jej ojciec w końcu ich wszystkich nie zamknął. Matka i septa porozmawiały z nią o tematach dotyczących pożycia małżeńskiego. Żyjąca jeszcze wtedy Helene, służąca Siódemce, zagroziła, że jeśli Argella kiedykolwiek dotknie swej cnoty, wkrótce spotka ją okrutna kara od bogów. Jednak służka Melissa  upierała się, że sprawianie sobie przyjemności nie jest żadnym grzechem i jak dotąd nic złego jej się nie przytrafio. Pozostawała przy tym, że wilgoć sącząca się z kobiecości nie jest zwiastunem przestępstwa, a wynikiem przyjemności. Mówiła, że dzięki temu mężczyźnie łatwiej jest wtedy wejść do środka. Argella postanowiła sama to sprawdzić i obiecała sobie, że po odczuciu jakiejkolwiek przyjemności natychmiast zaprzestanie, by nie obrazić bogów. Ale kiedy faktycznie znalazła tę rozkosz, nie mogła przestać, a za każdym razem czuła się mniej winna temu uczynkowi. I nigdy nie dosięgła ją rzekoma boska sprawiedliwość.

Seks nie był grzechem, ani nieprzyjemnością, którą kobiety powinny znosić z dumą. Była tego świadoma. Lecz wciąż, obleśne wyrazy twarzy mężczyzn tak starszych, że nie powinni zwracać uwagi na takie młode kobiety jak ona, wywoływały w niej złość i trwogę. Sama myśl, sam przebłysk wyobrażenia sobie ich tłustych dłoni ściskających jej delikatne ciało, smród ciężkiego wina z ich oddechów… Argella poczuła dreszcz zimna na plecach. Nie chciała tak skończyć.

Słyszała kiedyś, ale nie aż tak dawno temu, historie kobiet, którym los nie poszczęścił i musiały znosić brutalne napaści mężczyzn. To była rzecz, której bała się najbardziej, która pojawiała się w jej najgorszych koszmarach i której nie życzyłaby najgorszemu wrogowi. Przed tym matka mnie ostrzegała, przed tym próbował obronić mnie mój ojciec. By nie łazić samej po wzgórzach Smoczej Skały, by nawet nie plątać się po ciemniejszych częściach zamku bez towarzyszącej osoby, by z ogrodów i stajni wracać prosto do komnat. By nie zwracać uwagi mężczyzn. By ubierać się przyzwoicie i chować włosy pod chustą.

Dlaczego to ja muszę się pilnować?

Księżniczka zadała pierwszy cios.

Ser Justin łatwo się obronił. Wymienili między sobą uderzenia. Argella wiedziała w jaki sposób wykonać pchnięcia mieczem, kiedy i jak zasłaniać się tarczą, wciąż uczyła się odpowiednio stawiać kroki z równowagą na zgiętych kolanach i z lekko pochyloną sylwetką. Wiedziała, że musi uważnie śledzić ruchy przeciwnika. Jednak ona… po prostu nie potrafiła. Źle przewidywała, gdzie ostrze uderzy i źle odparowywała cios. Wciaż się wywalała na śniegu i lodzie, a miecz cały czas wylatywał z jej rąk. To był dzisiaj czwarty raz, kiedy upadła na tyłek.
— Jeszcze raz, księżniczko — rzekł Massey ze znużeniem.

Widać, że on też nie chce tu być, pomyślała.

Podniosła się na nogi. Stanęła w pozycji przygotowawczej. Przypomniała sobie o tej cholernej tarczy, więc podniosła ją wyżej.
— Przestańcie, natychmiast — usłyszała. Król Stannis wyłonił się z tłumu ludzi, który ją otaczał. Wszyscy nagle ugięli się w pół. Argella wbiła miecz w śnieg. — Nie macie nic do roboty? — rzekł do mężczyzn. — Rozejść się, teraz, zanim znajdę wam zajęcie, dzięki któremu nie będziecie się nudzić. — Żołnierze z pomrukiem zaczęli odchodzić, by zająć się własnymi sprawami.
— Wasza Miłość… — zaczął Massey, gdy zdejmował hełm.
— Co robisz, ser Justinie? — spytał król.

Rycerz otworzył usta jak ryba pragnąca zaczerpnąć wody, by oddychać.
— Uczę księżniczkę, jak Wasza Miłość mi rozkazał — odparł jąkliwie.
— Moja córka co chwilę obija sobie szlachetne pośladki i nazywasz to nauką? — Argella powstrzymała parsknięcie. — Traktujesz ją jak chłopców w jej wieku, ale osiemnastoletnich młodych mężczyzn pasuje się już na rycerzy. Księżniczka ćwiczy od miesięcy pod twoim okiem, ser, lecz… — wtedy ojciec zmierzył ją wzrokiem, jej chude, pozbawione mięśni ramiona, małe dłonie, kobiecą postawę i lepiej zbudowane nogi oraz biodra od konnej jazdy — …ledwie potrafi się obronić.
— Wybacz, panie, jeżeli nie spełniłem twoich oczekiwań — odparł. — Jednakże księżniczka Argella nie powinna brać lekcji szermierki. Kobiety nie są stworzone do posługiwania się mieczem. Nalegam, aby…
— Księżniczka będzie kontynuować swoją naukę, bo takie jest moje życzenie. Nie ma znaczenia, że jest dziewczyną.
— Wasza Miłość, ojcze — odezwała się — ser Justin ma rację. Po co ciągnąć tę farsę? Najlepiej będzie przydzielić mi dobrych gwardzistów, którzy będą mnie strzegli.
— Nie. Żołnierze będą cię chronić, ale kto ochroni cię przed nimi? Łatwo ich przekupić. Może przyjść taka chwila, że będziesz musiała liczyć tylko na siebie i na własny miecz. Nie zamierzam uczynić z ciebie wielkiego wojownika, lecz musisz umieć się obronić.

Argella przewróciła oczami, kiedy jej ojciec już na nią nie patrzył.
— Ser Justin nie będzie już uczył księżniczki — kontynuował. — Ser Richardzie — zwrócił się do mężczyzny, szczupłego, którego twarz pokrywały stare blizny i te po ospie. Na jego opończy wyszyto herb rodu Horpe'ów. — Tobie przypadnie ten zaszczyt.

Spojrzała na swego nowego nauczyciela.
— Kurwa — wymamrotała, lecz nikt tego nie usłyszał. Było tak blisko, żeby skończyć z tym głupim przedstawieniem…

Justin Massey odszedł. Pewnie się cieszy. Ja bym się cieszyła.

Ser Richard Horpe w przeciwieństwie do ser Justina „Uśmiechnętego” rzadko się uśmiechał. Wyglądał na udręczonego, wiecznie skwaszonego, bardziej od soku z grejpfruta, który raz na jakiś czas podawali na Smoczej Skale. Mrużył oczy, marszczył brwi niezalżnie dokąd i na co spojrzał. Na jego wydatnej brodzie rosła nieregularnie krótka broda, a na głowie krótkie siwiejące włosy. Przez krzywy nos ciągnęła mu się w poziome głęboka blizna. Skóra na jego policzkach była zniekształcona po przebytej ospie. Argella nie lubiła go. Był jednym z tych mężczyzn, z którymi kobiety szlachetnie urodzone nie rozmawiały. Mężczyźni tacy jak oni woleli tanie dziwki i gorzkie ale. Księżniczka wolała ser Justina, promiennego, blondwłosego, żartującego i uśmiechącego się. Czasami jedynie co pamiętała z jego twarzy to biel jego zębów.

Spojrzała w ciemne oczy ser Horpe'a. Ogarnął ją strach, a może obrzydzenie, a może zwyczajnie gniew. W żadnym razie rycerz nie zasługiwał na te emocje. Nigdy tak naprawdę z nim nie rozmawiała, nie licząc kurtuazyjnego przywitania się. Nigdy nie miała powotu, żeby z nim porozmawiać. Nie sądziła, że teraz również się to zmieni.
— Ale dzisiaj księżniczka idzie ze mną — orzekł Stannis, a Argella chciała całować go z wdzięczności po dłoniach. — Są sprawy, o których w końcu powinnaś usłyszeć.

Z radością porzuciła tarczę i miecz. 

Księżniczka rozejrzała się, gdy odkładała hełm na stojak. Brakowało jej tu kogoś. Przypomniała sobie o młodym koniuszym, którego imienia nawet nie pamiętała. Nie zjawił się, jak widać było lub spłoszył go zimny gniew jej ojca.

No cóż, jego strata, pomyślała, naciagając na głowę kaptur płaszcza, którego w końcu założyła na ramiona i podążyła za swym królem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro