Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

lights

„Kilka tygodni od rozpoczęcia marszu na Czarny Zamek armia króla Stannisa została zaatakowana. Nie byli to Dzicy, których to najbardziej się spodziewano po tej stronie Muru. Stworzenia, które przeprowadziły atak nie należały do świata żywych. Ich ciała były lodowate i blade, ale czarne na stopach i rękach, oczy mieli niebieskie i świecące jak gwiazdy, a z ich martwych gardeł dobiegały zwierzęce piski i krzyki, nieporównywalne do jakiekolwiek innego dźwięku. Umarli okazali się groźnym przeciwnikiem, którego można było pokonać na razie tylko za pomocą ognia.

[...]Był to tylko przedsmak nadchodzącej burzy i ciemności na Siedem Królestw."

- maester Samwell w kontrowersyjnej księdze „Wielka"

- Czy mogę zapytać o coś... bardzo intymnego, pani? - odezwała się Dacey.

Argella spojrzała na nią ostrożnie. Przez głowę przeszła jej masa myśli i w końcu poczuła się zmieszana.

- Śmiało - odparła, ciekawa, czego jej dama chce się dowiedzieć.

Ruda dziewczyna odłożyła książkę na kolana. Fale włosów opadły na jej twarz, gdy pochyliła głowę, jakby w zawstydzeniu.
- Od dłuższego czasu zauważyłam, że nie pojawia się twoja księżycowa krew, pani - oznajmiła. - To chyba... objaw, którym należy się niepokoić.

Księżniczka nawet tego nie zauważyła, ale bardziej od tego zaskoczyła ją uwaga Dacey. Lady Horpe była sumienną, pracowitą i wierną damą, mimo że z początku trzymała ją na dystans i traktowała dość surowo, choć sprawiedliwie. Jednak z czasem twarde serce Argelli zaczęło mięknąć dla tej dziewczyny i czasem myślała o niej jako o swojej przyjaciółce.

Miała mało przyjaciół, a więcej służących. Smocza Skała nie była przyjaznym miejscem na dziecka. Dlatego ojciec zabierał ją do Królewskiej Przystani na wielkie wydarzenia, próbując pokazać jej świat oraz zapoznać z ludźmi. Bez wątpienia szukał jej też męża. Jednak jako dziecko była nieśmiała wobec zupełnie obcych, zwłaszcza tych obleczonych w bogate materiały i przystrojonych w błyszczące kamienie, głośnych, pijanych, rechoczących głośno. Jej najbliższymi przyjaciółmi były dzieci z miasteczka pod Smoczą Górą i córka psiarza z zamku. Kiedy Argella stała się młodą panną, wszystko się zmieniło. Rzadko pojawiała się w wiosce, a dziewczyna z psiarni zniknęła z wyspy po tym, jak przyłapano ją ze służącym Stannisa. Wtedy jej najbliższymi towarzyszkami stały się damy jej matki.

Przynajmniej nie czuję się nieczysta. Septa wmawiała jej, że miesięczna krew to powód do smutku, gdyż nie dało się mężowi dziecka. Ostrzegała ją, że jeśli nie będzie czuć się brudna, powinna odpokutować za ten grzech.

Menstruacja to jedyna krew, która nie rodzi się z przemocy, pomyślała, pamiętając słowa pewnej czerwonej kobiety. A i tak brzydzisz się jej najbardziej, Argello. Powinnaś się cieszyć, że ją masz. My, kobiety, mamy swoje obowiązki, ale nie ma nic gorszego niż rodzenie dziecka. Lepiej nigdy nie zachodź w ciążę, słodka pani.

Twoje słowa spełniły się aż za bardzo, Melony.
- Bez obaw - odparła. - To często mi się zdarza. Mogłam ci powiedzieć.
- Septa mówiła mi, że takie rzeczy należy przedyskutować z maesterem.
- Maester o tym wie, moi rodzice również. Po prostu... już tak mam i będę mieć. - Wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że blizna na podbrzuszu znów ją swędzi - puka do drzwi jej przeszłości. - Kiedyś ci o tym opowiem.

Dacey pokiwała głową z uśmiechem. Jej czerwone usteczka wygięły się jednak w sposób niepewny, jakby nie wiedziała czy uśmiech będzie na miejscu.

Argella usłyszała zgrzyt zbroi i zobaczyła cień wysokiego mężczyzny padający na kotarę zasłaniającą wejście do namiotu.
- Pani, Jego Miłość wzywa cię do siebie - rzekł strażnik.
- Już idę - odrzekła, po czym zwróciła się do swej damy: - Nie musisz mi towarzyszyć, zostań tu.

Rudej dziewczynie nie trzeba było mówić dwa razy.

Ciekawe, czego chce ode mnie ojciec w tak mrocznej godzinie, pomyślała, stawiając na głowie kaptur i wychodząc ze schronienia. Na straży przed namiotem stali ser Harys Cobb i ser Clayton Suggs. Obydwaj podążyli posłusznie za nią. Argella chciała zostawić jednego z nich, by chronił Dacey, ale wiedziała, że się nie zgodzą. Są zaprzysiężeni jej i nie będą narażać swoich głów dla dziewki. Zresztą jej dama będzie bezpieczniejsza w środku namiotu niż jak miałaby błąkać się po obozie.

Spojrzała w górę. Noc była bezchmurna i mroźna. Sierp księżyca unosił się na wschodzie wśród licznych gwiazd. Przez środek nieba przechodził pas światła i fioletowo- granatowego koloru. Na Smoczej Skale ani w jakimkolwiek innym miejscu nocne sklepienie nie wyglądało tak efektownie jak tutaj, na Północy. Lodowaty wiatr musnął ją w odsłoniętą szyję. Powinna była założyć szalik, ale namiot króla postawiono tuż obok niej. Jej uwagę skupiła ciemność, zupełna ciemność, nie licząc pochodni i pojedynczych palenisk. Każdego dnia, z rozkazu jej ojca, żołnierze byli zobowiązani zapalać wielkie ogniska, lecz dzisiejszej nocy tego nie zrobili. Czyżby Melisandre nie przeprowadziła swych obrzędów? - pomyślała ze zmarszczonymi brwiami. Szybko obrzuciła okolicę wzrokiem w poszukiwaniu kapłanki, ale nigdzie jej w pobliżu nie było. Dziwne, rzuciła myślą, zwykle kręci się blisko namiotu ojca.

Wejścia pilnowali dwaj strażnicy marznący na zimnie. Siedzieli przed schronieniem pod małym ogniskiem, na którym grzali sobie wino. Gdy ją zobaczyli, natychmiast poderwali się, by stanąć na baczność. Argella ściągnęła kaptur.
- W porządku, spocznijcie - rzekła. - Ja do ojca.

Jej gwardziści zostali na zewnątrz.

Odsunęła czerwoną kotarę na bok. Ciasny przedsionek, dobrze izolujący resztę przed chłodem, prowadził do środka namiotu, w którym paliło się łącznie tylko pięć świec. Księżniczka ledwo widziała twarz swego ojca. Siedział przy stole z nogami opartymi o stołek. Nie pamiętała, żeby ojciec kiedykolwiek przyjął tak luźną pozycję. Wciąż jednak mogła usłyszeć zgrzytanie jego zębów. Albo już jej się wydawało. Jedzenie na talerzu pozostawił nietknięte. Dokumenty starannie ułożył na boku. Stannis nigdy nie tolerował bałaganu, szczególnie w papierach, które miał przeglądać.
- Wiesz, że twoi strażnicy raczej nie przejmują się twoim bezpieczeństwem? - odezwała się, nim zobaczyła puste miejsce naprzeciw niego i usiadła na twardym, drewnianym krześle. Już dawno zrezygnowali z obitych, mocno zdobionych siedzeń, które byly zbyt ciężkie, by przewozić je w czasie podróży.

Mannis wziął długi łyk ale z kielicha.
- Na Smoczej Skale srogo bym ich zganił - odparł, lecz jego głos wydawał się dziwny. Dlaczego nic tego wieczoru nie ma sensu? - Na Smoczej Skale nikt nie obijał się na warcie. Ale moi ludzie nie są przyzwyczajeni do niewygód Północy i chyba ich rozumiem. - Jego oczy w półmroku wydawały się czarne, chociaż doskonale wiedziała, że są ciemnoniebieskie. Odstawił niezgrabnie kielich. Trunek chlupnął w środku. Argella właśnie zrozumiała, że jej ojciec jest pijany. - A ty? Doświadczyłaś brutalnej natury tego przeklętego miejsca?
- Oprócz tego, że wiecznie marznie mi tyłek i tęsknię za ciepłem, to raczej nie widzę różnicy między Północą a Smoczą Skałą. Oba te miejsca są raczej do siebie podobne. Niegościnne, opuszczone, zapomniane. I zamiast moknąć w deszczu, zostajemy zasypywani śniegiem. - Parsknęła. _ Narzekasz, ojcze? Wymiękasz? Północ powala cię na kolana?
- Jeszcze nie - warknął, po czym zacisnął mocno żuchwę. - Wbrew pozorom, stoję stabilnie na obu zdrowych nogach.
- Gdybyś teraz wstał, raczej by tak nie było.

Stannis zdjął stopy ze stołka i obrócił się na wprost do niej.
- Masz rację.
- Nigdy nie widziałam cię pijanego - stwierdziła, kierując swój wzrok na płomień świecy. - Co to za chwilowa słabość?
- To raczej, co ją spowodowało. - Król podsunął jej drugi kielich. - Ale najpierw napij się ze mną.

Uniosła brwi z zaskoczenia.
- Dziękuję, nie lubię piwa.
- Powiedziałem, że masz pić.

Przełknęła ślinę, po czym z dzbanka nalała sobie trochę ale. Wzięła dwa małe łyki, po każdym krzywiąc się i walcząc z odruchem zwymiotowania.
- Do teraz mnie to prześladuje - rzekł. - A zaraz po tym strach, kiedy powiedziano mi, że Shireen zachorowała na szarą łuszczycę. - Argella otworzyła usta, ale postanowiła milczeć. - Miałaś siedem lat, nie wiem czy pamiętasz jak dokładnie się to zaczęło.
- Była małym dzieckiem.
- Tak. To było tuż po tym jak się urodziła, miała zaledwie trzy miesiące... - Stannis zrobił dłuższą przerwę, jakby słowa utknęły mu w gardle. Księżniczka nie patrzyła na niego. Bała się, że może ujrzeć w jego oczach łzy. A nigdy nie widziała jak płacze. Nie mogła też sobie go wyobrazić w postaci ojca, który tuli swoją małą córeczkę, grucha nad nią i opiekuje się nią troskliwie. Jej ojciec... był za twardy na takie rzeczy. - Była zdrowym niemowlęciem, małym, lecz zdrowym. I wtedy na Smoczej Skale pojawił się ten Dornijczyk na statku, kupiec. Miał same rupiecie, z wyjątkiem jednej drewnianej lalki. Miała uszytą sukienkę w kolorach naszego rodu. Usłyszał o narodzinach Shireen, oczywiście. Wciąż pamiętam jej uśmiech, kiedy włożyłem lalkę do jej kołyski, kiedy przycisnęła ją do swego policzka.

I wtedy uśmiech Argelli zamarł na ustach, zamienił się pył na jej wargach.
- Gdy spaliliśmy lalkę, było już za późno. Powiedzieli mi, że umrze... lub gorzej. Szara łuszczyca postępuje powoli. Byłaby wystarczająco dorosła, by zasmakować świat zanim by jej go odebrano. - Stannis ponownie napił się ale. - Ci głupcy radzili mi, abym wysłał ją do ruin Valyrii, by żyła wśród swoich, zanim choroba rozniesie się przypadkiem po zamku. Twoja matka była zrozpaczona, a ja wściekły. Powiedziałem im wszystkim, żeby się pieprzyli. A potem sprowadziłem maesterów, lekarzy, uzdrowicieli z każdego zakątka świata. I powstrzymali chorobę, uratowali Shireen życie. Wiedziałem, że moja córka nie należy do świata cholernych Kamiennych Ludzi.

Argella ścisnęła palce na materiale sukni, powstrzymując łzy.
- Pamiętam... chyba. Jak wzięłam ją na ręce, a matka na mnie nawrzeszczała, że nie wolno mi się do niej zbliżać.
- Baliśmy się, że ty również zachorujesz. Utrata dwóch córek... to by nas zniszczyło. Selyse i tak była wtedy w rozsypce. I tej samej nocy modliłem się po raz pierwszy od dawna do Siedmiu, żeby nie zabrali mi także ciebie. Mojej pierworodnej.
- Nie bałam się Shireen - wyszeptała.

Na chwilę zapadła między nimi cisza. Wiatr gwizdał na zewnątrz i szarpał materiałem namiotu.
- Drugi raz... - stłumił bęknięcie - modliłem się ponownie do Siedmiu, kiedy zachorowałaś kilka lat później. - Księżniczka mocniej chwyciła ubranie. - Najpierw myśleliśmy, że ktoś cię zgwałcił i zaszłaś w ciążę. Byłaś już wystarczająco dojrzała, by takie nieszczęście cię spotkało. - Miałam dwanaście lat. - Ale maester rozwiał wątpliwości, mimo że nie chcieliśmy ci uwierzyć. Sądziliśmy, że boisz się przyznać i wskazać sprawcy. Ale twój brzuch wciąż rósł, a twoje krwawienia ustały. Wielu lekarzy próbowało cię wyleczyć, ale w końcu trafił się ten chirurg z Volantis. Powiedział, że żadne herbatki, napoje i wywary nie pomogą. Że twoja macica wypełnia się guzem, który może cię zabić. Leczenie, które zaproponował, mogło skazać cię na śmierć, ale on sądził, że umrzesz szybciej, gdy pozostaniemy bezczynni. Twoja matka była temu przeciwna, ale ja za wszelką cenę chciałem ocalić ci życie. Błagała mi u stóp, żebym tego nie robił.

Argella spuściła głowę. Weź się w garść, pomyślała, gdy pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Już nie pamiętała tego cierpienia... To było bardzo dawno temu. Jedyne, co jej z tego zostało, to blizna na podbrzuszu.

I wspomnienia, które zamknęła w najmroczniejszych czeluściach swej pamięci.
- Uśpiliśmy cię makowym mlekiem. Końską dawką. Trochę więcej i już nigdy byś się nie obudziła. Wszystko trwało niecały kwadrans. Było bardzo dużo krwi. Niektórzy myśleli, że się wykrwawiłaś. Chirurg rozpruł ci brzuch, ale twoje łono było już nie do uratowania. Mówił, że macica była całkowicie obrośnięta guzem, a niektóre inne części zostały uszkodzone. Zostawił tyle, ile mógł, zaszył i uratował to, co się dało. Powiedział, że o ile przeżyjesz, nigdy nie urodzisz dzieci, chociaż będziesz mogła spać z mężczyzną.

I oto kim jestem. Jak bardziej bezużyteczna kobieta może być nie posiadając łona do rodzenia spadkobierców? Moja wartość spadła do zera. Gdyby odkryto prawdę, nikt by się ze mną nie ożenił. Ale czy byłoby to takie złe? Część kobiet by jej zazdrościła, część by jej współczuła. Tak czy inaczej, byłaby wolna.

Nie zupełnie rozumiejąc czy to dobre, czy złe, Argella pozwoliła łzom spłynąć na policzki.
- Powinieneś dać mi umrzeć - rzekła twardo, chociaż ledwie mówiła przez gardło, na którym zaciśnieto lodowaty łańcuch. - Cierpiałam i krwawiłam.
- Wiem.
- Krzyczałam w katuszach.
- Wolałem patrzeć na to niż na kamienny grobowiec.
- Więc nie zrobiłeś tego dla mnie, tylko dla siebie. Do zaspokojenia własnego sumienia, do przegniania strachu i żalu o moją śmierć. Byłoby tak samo, jak z Shireen, prawda? Obwiniałbyś się, że pozwoliłeś mi odejść, tak samo, jak dałeś jej tę lalkę. Pożerałoby cię to powoli od środka. Bo kiedy patrzyłbyś na moją siostrę, widziałbyś mnie i nie mógłbyś tego znieść.

Pociągnęła nosem. Rękawem ubrania otarła mokrą twarz.
- Znam każdy szczegół historii, które zostały tu wypowiedziane - powiedziała - po co tak naprawdę mnie tu sprowadziłeś?
- Wczoraj przyjechał jeździec ze Wschodniej Strażnicy. Ser Lambert Whitewater prawie zamęczył konia na śmierć, by nas dogonić. — Stannis wreszcie uniósł wzrok, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. - Twoja matka nie żyje - oświadczył ponurym głosem

Ponownie, wokół było słychać tylko szum wiatru.

Najpierw więcej łez spłynęło po jej już mokrych policzkach, potem z jej ust wyrwał się szloch. Jej gardło było ściśnięte do granic możliwości.
- Kurwa - udało jej się cicho wykrztusić.
- Tydzień po naszym wyjeździe zachorowała. Choroba szybko postąpiła w zapalenie płuc, a kolejny tydzień później już się nie obudziła. Jedna z jej dam znalazła ją rankiem zimną i niebieską.
- A Shireen? Nic jej nie jest?
- Ser Lambert doniósł, że stała się smutniejsza niż zwykle, ale jej zdrowie nie ucierpiało. Dałem mu nowego konia i kazałem mu wracać. Mają wyruszyć po naszych śladach. Jesteśmy już bardzo blisko Czarnego Zamku i wkrótce pokojamy Dzikich.

Argella wstała.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wczoraj? Dlaczego to ukrywałeś?

Stannis spuścił wzrok na nieruszone, wystudzone jedzenie.

A kiedy nie odpowiedział, księżniczka długimi susami wyszła z namiotu. Uderzyło ją zimno nocy.

Na niebie zgromadziły się gęste chmury, a gwiazd i księżyca nie było już widać. Wielkie płatki śniegu opadały obficie, tak ograniczając widoczność, że Argella widziała ledwie na dwa jardy. Gęsta, mleczna mgła unosiła się w powietrzu. Uniosła suknię, by przedrzeć się przez śnieg zalegający na jej drodze. Moja matka nie żyje, pomyślała, powstrzymując dźwięk, który wyszedłby z jej ust, a jej policzki znów zrobiły się mokre. W tej chwili oddałaby wszystko, by zobaczyć ją jeszcze raz. A nawet nie będzie mogła uczestniczyć w jej pogrzebie. Shireen musi czuć się samotna.

Ale ja również jestem.

Nie zwróciła uwagi na krzyk z prawej strony. Szła tępo, pragnąc znaleźć się w łóżku i dopiero tam przemyśleć swój smutek, dopiero tam dopuścić do serca żałobę. Chociaż czuła, że wytrzyma ledwie moment, nim ogarnie ją płacz i histeria.

Dopóki nie usłyszała kolejnego wrzasku.
- Pomocy! - zawołało kilka innych głosów prawie w tym samym momencie.

Odwróciła się w stronę swoich gwardzistów, którzy popatrzyli na siebie z niepokojem. Ser Harys Cobb złapał ją za ramię.
- Księżniczko, nie chcę cię straszyć, ale musimy cię ukryć.

Ser Clayton Suggs wyciągnął miecz i wskazał nim przed siebie.
- Nie podchodź - warknął.

Argella spojrzała na chudą, w postrzępionych szatach postać, która stała nieruchomo. Jeszcze trzy uderzenia serca temu nie było jej tam. Jej twarz była pogrążona w ciemności. Wtedy zrozumiała, że przed nią stoi prawdziwy Dziki.

Wolny Lud rozpoczął swój atak.

Postać ruszyła w ich stronę. Ser Cobb pociągnął ją w swoją stronę i schował za swoimi plecami. Księżniczka wysunęła zza niego głowę, by przyglądać się sytuacji.
- Powiedziałem, żebyś nie podchodził.

Jednak postać wydała z siebie tylko jakiś nienaturalny, zwierzęcy krzyk i zaatakowała.

Miecze zderzyły się ze sobą z piskiem.
- Ogniem! Ogniem! - ryknął jakiś żołnierz w obozie.

Nie wiedziała o co chodzi, dopóki nie zobaczyła w pełni napastnika. I z pewnością nie był to człowiek, nie żywy.

Nie miał oczu. Ich miejsce zajmowały dwie, jasne jak gwiazdy kule. Jego połyskująca, mleczna czaszka była obdarta ze skóry i nie pozostał na niej ani kawałek mięsa, ani ścięgien. Obnażone zęby sprawiały wrażenie, jakby istota warczała jak wilk, który strzygł uszy i odsłaniał wargami kły. Koścista dłoń dzierżyła szczerbaty miecz, którym posługiwała się dość chaotycznie. Niczym prawdziwe zwierzę. Clayton Suggs był przerażony, lecz zachował zimną krew i wdał się w walkę z istotą. Harys Cobb zupełnie nie wiedział co miał zrobić. Również obnażył stal, ale wahał się nad tym czy miał pomóc towarzyszowi, czy wciąż chronić księżniczkę. Kiedy spojrzał na nią zdezorientowanym wzrokiem, jakby miała zadecydować za niego, Argella posłala mu błagalną minę, żeby nie zostawiał jej na pastwę lodowatego pustkowia.
- Uciekajcie - powiedział ser Clayton, wbijając miecz w ciało postaci, lecz ona nie ugięła się pod ciosem, piszcząc na rycerza w nienaturalnej wściekłości. Zdezorientowany, dał się jej powalić, a ser Cobb w końcu ruszył mu na ratunek.
- Uciekaj, księżniczko! - zawołał, krzyżując swój miecz z nieczłowieczym przeciwnikiem. - Uciekaj!

Argelli nie trzeba było mówić trzeci raz.

Nagle ogarnął ją strach i determinacja jednocześnie. Musiała wrócić po ojca, musiała wrócić po Dacey. Musiała zabrać ich troje daleko od...

Gdy biegła przez zaspy śniegu, przypomniały jej się opowieści o Innych i ich niewolniczych upiorach, którzy niegdyś byli ludźmi, ale zostali wskrzeszeni na zabójcze rozkazy. Nie było innego wyjaśnienia na kościotrupa, który chodził, wydawał dźwięki i walczył dalej bez względu na kontuzję. Argella słyszała, że świeże zwłoki mogą zmieniać pozycje członków podczas procesu rozkładu, na skutek kurczących się suchych więzadeł lub pośmiertnych skurczów mięśni, ale... ale to było stanowczo za dużo jak na drobne ruchy ciała. Nie było innego wytłumaczenia jak pozoronie wymarłe postacie z bajek, które opowiadano jej, żeby na czas snu nie wychodziła z łóżka.

W końcu usłyszała więcej dźwięków zamieszania - pisku stali, krzyków, błagań, stuku przewracanych rzeczy, podmuchów ognia. Argella nie oglądała się za siebie. Jej rycerze poradzą sobie bez jej wsparcia. Gdyby tam została, sprawiłaby im tylko więcej kłopotu. Poczuła rozczarowanie, gdy zobaczyła, że strażnicy jej ojca zniknęli.
- Ojcze? - zawołała, wchodząc do namiotu.

Prawie nadziała swe gardło na czubek ostrza. Ostra końcówka Światłonoścy dotykała jej delikatnej skóry szyi. Jeżeli Stannis docisnąłby stal, krew od razu by spłynęła. Argella odruchowo uniosła ręce do góry.
- Byłabym niezłym szaszłykiem - rzekła, gdy król opuścił miecz. - Mało brakowało.
- Co się dzieje? - wybełkotał. - Gdzie są twoi rycerze i kto nas atakuje?

Nim mu odpowiedziała, król minął ją.
- Kazali mi uciekać, wróciłam po ciebie.
- Z kim walczymy? To Dzicy?
- Nie. - Argella złapała ojca za ramię, żeby go zatrzymać. - Nie walczymy z ludźmi.

Na zewnątrz rozległ się wybuch, który na chwilę oświetlił okolicę.
- O czym ty mówisz? - warknął.
- Z całym szacunkiem, ojcze, ale jesteś pijany - rzekła, mając dość jego pytań. - Pozwól, że ja przejmę dowodzenie.

Pociągnęła go za sobą w prawo, by znaleźć konie. I znaleźć Dacey. Nie mogła ruszyć bez niej.

Otarła palcami łzy, które miała na policzkach. Szybko sięgnęła za porzucony miecz w śniegu. Ledwie go zauważyła. To była broń obosieczna, duża, zrobiona dla mężczyzny. W jej kobiecych dłoniach bardzo ciążyła, ale w razie konieczności będzie musiała z niej skorzystać. Dzisiaj nie mogła znaleźć wsparcia w ojcu. Wybrałeś sobie zły moment na topienie smutków, pomyślała ze złością.

Z wichury wyłoniły się dwie postacie. I nie byli to żołnierze ani rycerze króla. Upiory szły powoli. Ich ciała były blade, ale ich kończyny były granatowo-fioletowe. Dwie pary lśniących oczu błyszczały złowrogo w ciemności. Argella rozejrzała się wokół siebie. Nikt nie przychodził im na ratunek. A umarli byli coraz bliżej.
- Nie padną, jeśli przebijesz im serce - rzekła do ojca, który stanął jak wryty, ale gotowy do walki. Nie spodziewała się po nim niczego innego. - Ser Clayton Suggs już próbował.
- Czy przeżył?
- Nie wiem.

Nagle ogarnął ją dziwny chłód.

Jedna z istot naprzeciw niej nie posiadała broni. Księżniczka uniosła z wysiłkiem miecz, a kiedy nim machnęła, udało jej się obciąć upiorowi dwa palce. Członki wylądowały na śniegu, ale wciąż się poruszały, niczym czarne robaki. Argella nie wiedziała co ma robić, więc cięła na oślep, a postać wciąż na nią napierała. Dziewczyna cofała się, za każdym razem tworząc coraz większy dystans między nią a ojcem. Przed chwilą miała go jeszcze na wyciągnięcie ręki. Słabym pchnięciem prawie odrąbała nieumarłemu dłoń, która zawisła mu z nadgarstka, trzymając się na zlodowaciałej tkance. Nawet krew nie wypływała mu z ran.

W swej nieuwadze, została pchnięta na ziemię, a upiór wylądował na niej. Wtedy spanikowała. Szamotała się jak niespokojne zwierzę, jak królik we wnyce, jak łania, której raciczka utknęła w zębach wilka. Nic jej to nie dało. Istota złapała ją mocno za szyję. Jej krzyki bezradności ustały, chociaż nawet nie zdawała sobie sprawy, że z jej gardła dobiegają jakieś dźwięki. Nie mogła dosięgnąć miecza. Zacisnęła więc palce na nadgarstku upiora, na próżno wierząc, że uda jej się uwolnić od śmiertelnego uścisku. Czuła już, że powietrze nie przepływa w zupełności do jej płuc. Zaczęła się dusić.

Nagle nad sobą ujrzała cień, a potem płonący materiał, którym ukryto upiora. Istota wydarła z siebie cienki dźwięk podobny do zwierzęcia wyjącego z bólu. Ogień szybko zajął ciało stworzenia. Argella odepchnęła z siebie trupa, zanim płomienie zajęły jej ubranie. Poznała twarz swego wybawcy.
- Ogień - wymamrotał Gillbert Snow, a jego oczy błyszczały w szaleńczym strachu - ogień ich niszczy.
- Pomóż mojemu ojcu. Chroń go.

Szybko stanęła na nogi i ze spokojnym sumieniem, nie oglądając się za siebie, pobiegła w stronę własnego namiotu. Miała nadzieję, że Dacey nie wychodziła z niego. Kazałam jest zostać w środku. Musi słuchać moich rozkazów.

Prawda?

Modliła się do wszystkich bogów, żeby ponownie na swej drodze nie napotkała na upiora. Jak miała zamiar go zabić? Czy ich w ogóle da się zabić czymś innym jak ogień? Miała nadzieję dowiedzieć się więcej o Innych, kiedy to wszystko się już skończy. O ile wyjdziemy z tego cało. Argella nie zatrzymywała się, przeskakiwała nad śniegiem, ledwo utrzymując równowagę na lodzie. Musiała się spieszyć. Powinna zabrać ze sobą te rude dziewczę. W mroku tej ponurej, krwawej nocy zobaczyła zarys namiotu, który należał do niej.
- Dacey! - wrzasnęła. - Dacey!

Ale w okolicy nikogo nie było.

Zajrzała do wnętrza schronienia. Na stoliku wciąż paliły się trzy świece.
- Dacey - powiedziała - to ja.

Z cienia wyrosła postać, a Argella wystraszyła się, że to kolejny stwór. Jednak w drobnej poświacie odbił się charakterystyczny kolor włosów jej damy. I całe szczęście jej oczy nie połyskiwały na niebiesko.
- Pani?

Bogowie, będę mieć po dzisiejszej nocy koszmary.
- Zaatakowali nas, musimy uciekać.

Kiedy mówiła, oczy damy coraz bardziej rozszerzały się w przerażeniu. Pociągnęła ją mocno za ramię.

Kurwa mać.

Poczuła za sobą podmuch wiatru, usłyszała kilka następujących szybko po sobie grzmotów i bestialski, bardzo wysoki ryk.

Argella nie chciała się odwracać, bojąc się, że widok przysporzy ją o udar. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, a serce zaczęło tak mocno uderzać o klatkę, jakby chciało się wydostać. Z twarzy odpłynęła jej krew, mięśnie ściągnęły się, a ciało całe zadrżało. Otworzyła usta, żeby zassać więcej powietrza. Czuła, że topi się w lodowatej wodzie i nie mogła sobie poradzić ze strachem. Z trudem opanowała pisk przerażenia.

A kiedy odważyła się w końcu zajrzeć przez ramię, zobaczyła wężowaty, biały kształt ziejący bardzo jasnym ogniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro