IV
rebirth
„Smok narodził się ostatniego mięsiąca roku dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć.
Jego istnienie było utrzymywane w ścisłej tajemnicy, chociaż nikt nie mógł powstrzymać wylęgnięcia się plotek różnie opowiadających historię, która zdażyła się tego dnia. Wszystkie schodzą się to tego, że lady Argella sama, w burzę, opuściła zamek i zbiegła do Smoczego Miasteczka z niewyjaśnionych przyczyn. Strażnicy wyciągnęli ją z lodowatej wody, do której wpadła i już wtedy obejmowała dziwne, bezbożne zawiniątko.
Niektórzy twierdzili, że zrobiła to w akcie buntu, gdy ojciec wskazał jej mężczyznę, którego miała poślubić. To była najbardziej prawdopodobne, racjonalne wyjaśnienie dla młodej damy, która nie chciała wyjść za kogoś, kogo nie darzyła uczuciem. Inni mówili, że uciekła z zamku i urodziła w wodzie dziecko, bękarta, a nadomiar tego miało być ono zdeformowane i nieludzkie. Było niewielu, którzy popierali tę teorię. Jeszcze mniejsza część ludzi spekulowała, że w niewytłumaczalnych okolicznościach sprowadziła na wyspę potwora, który miał zwiastować okropieństwa nadchodzącej przyszłości.
Prawda była zgoła inna, lecz król nalegał, żeby wiedzę o obecności żywego smoka posiadało wąska grupa osób. Jednak smok rósł, wolny, niezamknięty w łańcuchy, a rósł bardzo szybko i pochłaniał duże ilości mięsa. Saelys, bo tak nazwała księżniczka Argella bestię, znał już cały zamek, a potem cała wyspa i wkrótce miało też znać całe Siedem Królestw, że nie tylko Daenerys Targaryen sprowadziła na świat smoki.”
— maester Samwell w kontrowersyjnej księdze „Wielka”
Włożyła na dłonie dwie pary grubych rękawic. Z trudem zaciągnęła je na palce, bo były trochę za małe. Zrobiła trochę hałasu, gdy wyciągała je z samego dołu kufra. Wyrzuciła na posadzkę wszystkie ubrania, które się w nim znajdowały. Służka będzie miała co sprzątać jutrzejszego dnia.
Podeszła do jaja grzejącego się w koszu. Na białej skorupce widniało pojedyncze pęknięcie. Argella najpierw pomyślała, żeby je zbić, ale obawiała się ataku bestii - o ile jeszcze żyła. Potem wpadła na pomysł, żeby cisnąć je w przepaść, ale jakoś nie miała serca tego zrobić. Nie wiedziała też, czym się kierowała, gdy postanowiła wykraść się z zamku i wrzucić je do wody. Drugi pomysł był lepszy, ale w tej chwili nie kierowała się zdrowym rozsądkiem. Popatrzyła na jajo. W rzeczywistości stworzenie nie było niczemu winne. Cały ten występek należał do Melisandre, która manipulowała jej matką i ojcem. Ser Davos miał słuszność, próbując zabić kapłankę. Dacey miała słuszność, czując niepokój wobec tej kobiety. Argella miała słuszność, nie ufając kapłance i będąc wobec niej ostrożną.
Czas z tym skończyć.
Bez dalszego zawahania wzięła jajo i włożyła je do torby. Jego ciepło wypaliło ślad w skórze rękawiczek. Naciągnęła na głowę kaptur, a mokry materiał przykleił się do jej twarzy. Ponownie prześliznęła się obok śpiącego strażnika, ale tym razem nie dbała o to, czy ktoś ją usłyszy. Nikt nie mógł jej powstrzymać.
Spięła ciało, gdy przeszła blisko obok strażników. Chociaż było słychać tylko jej kroki oraz szelest ubrania, zwróciła na siebie uwagę. Przyspieszyła od razu kroku.
— Hej! Kto tam? — zawołał gwardzista.
Miała nadzieję, że jeśli zniknie za rogiem, wartownicy odpuszczą pościg za nią. Myliła się. Teraz biegła. Poruszenie na korytarzu zainteresowało innych strażników. Jeden z nich próbował odciąć jej drogę ucieczki, ale nie udało mu się to. Niewiele brakowało, by chwycił ją za płaszcz. Usłyszała, jak mężczyźni krzyczeli, by zagrodzić jej wyjście na dziedziniec, bo już chyba wiedzieli, że tam zmierza.
Któremuś wartownikowi udało mu się ją złapać. Szarpała się z nim ile sił. Nie mogła pozwolić, by przeszkodził jej w realizacji szalonego planu. Nagle kaptur opadł z jej głowy, w mężczyzna wytrzeszczył oczy.
— Księżniczko?
To była doskonała okazja, żeby mu się wyrwać. Odepchnęła mocno zszokowanego strażnika i biegła dalej. Usłyszała, jak podąża za nią, krzycząc do wszystkich innych, że córka króla próbuje uciec. Teraz Argella nie miała już nic do stracenia. Ojciec i matka na pewno się o tym dowiedzą. Pewnie już któryś z nich biegł prosto do komnat Stannisa z zamiarem powiadomienia go o jej wybryku. Na myśl o tym, co usłyszała z jego pokoju, zapragnęła zwymiotować.
Wbiegła na dziedziniec pierwsza. Wskoczyła na pierwszego lepszego konia, nawet nie osiodłanego. Ale księżniczka potrafiła jeździć na oklep. Złapała się grzywy wierzchowca i uderzyła go mocno w zad. Zwierzę ruszyło do przodu. Klacz stratowała jakiegoś mężczyznę, który próbował ich powstrzymać. Argella przekroczyła bramę zamku, zanim zdążono ją opuścić. Skierowała konia na piaszczystą ścieżkę, prowadzącą prosto na plażę i do miasteczka.
Podłoże było mokre i śliskie, a w wgłębieniach utworzyły się kałuże. Wierzchowiec poruszał się wolniej niż chciała tego Argella. Ale gdyby tylko przyspieszył, pewnie pośliznąłby się i upadł, a cały jej plan wzięliby diabli. Przy stromej części drogi klacz już całkwoicie zwolniła. Księżniczka obróciła głowę, by zobaczyć, czy ktoś ją śledzi. W oddali widziała zbliżające się w jej stronę pochodnie. Jednak wartownicy pewnie nie dogonią jej szybko, chyba że zaczęliby toczyć się z górki. Ich konie nie mogły pojechać szybciej. Dziewczyna widząc swoją przewagę odległości, pozwoliła koniu iść, jak chciał. On wiedział lepiej, w jaki sposób poruszać się po takim gruncie. Pewnie też widział zdecydowanie więcej niż ona. Deszcz i ciemność ograniczały jej pole widzenia, dopóki piorun nie rozświetlał nieba.
Ubranie Argelli było całkowicie przemoczone. Mokre włosy przykleiły jej się do policzków. Gwałtowny błysk przeszył świat, a chwilę później grzmot nim wstrząsnął. Nagle na dole dojrzała czerwono-pomarańczowe światło. Piorun musiał pewnie uderzyć w jakiś obiekt i wywołać pożar. Dobrze. Im większe zamieszanie, tym księżniczka będzie miała większe szanse zniknąć w zgiełku. Jeszcze raz obejrzała się za siebie. Pochodnie wciąż byłt daleko, ale ona chciała mieć już to za sobą. Nie mogła jeszcze pospieszyć konia, gdyż wciąż jechali po stromej ścieżce. Jednakże usłyszała już szum wzburzonym fal. To oznaczało, że lada chwila droga zrobi się prosta.
Zawsze lubiła sztormy i burze. Może dlatego, że miała to we krwi. Lecz było coś uspokajajacego w głębokim dudnieniu grzmotu, jasnej błyskawicy i gwałtownego deszczu uderzającego o kamień w jej samotni. W dzień była jeszcze w stanie zobaczyć niespokojną toń wody, uderzającą o skały wyspy. Następnego dnia, gdy pogoda już się polepszyła, mogła zbierać na plaży bursztyny i niezwykłe muszelki, wyrzucone na brzeg przez wściekłe odmęty Zatoki.
Wcisnęła pięty w boki klaczy, pospieszając ją niecierpliwie. Jej kopyta uderzały mocno o ziemię, rozpryskując błoto i wodę. Światło z miasteczka rozjaśniało okolicę. Satysfakcja Argelli nie trwała długo. Poczuła pod sobą, jak noga zwierzęcia wygina się, a jego ciało pochyla się w bok. Koń zwalił się na ziemię i zabrał ze sobą także dziewczynę. Tylko dzięki mocnemu ściskowi grzywy klaczy, nie wyleciała w powietrze. Z jej gardła wyrwał się krzyk. Poczuła, jak na jej lewą nogę spada ogromny ciężar ciała wierzchowca, który rżał w przerażeniu i bólu. Księżniczka przełożyła prawą kończynę i podsunęła ją pod grzbiet konia. Z całej swojej siły uniosła ją, by podważyć prawie bezwładne ciało i odzyskać swoją nogę. Wbiła palce w podmokły grunt, żeby od razu odsunąć się od klaczy.
Odetchnęła z ulgą, gdy sprawdziła, że jest cała i zdrowa. Położyła głowę na ziemii. Włosy i ubranie pewnie będzie mieć ubłocone, ale ulewa i tak zmyje z niej część brudu. Wymacała torbę, którą przewiesiła sobie uprzednio przez ramię. Była pusta. Z niepokojem rozejrzała się po okolicy. Błysk pioruna wskazał jej miejsce, na które spadło jajo. Nie zastanawiawszy się w ogóle, wzięła je do rąk, jakby było najcenniejszym skarbem na znanym świecie. Pisnęła z bólu, gdy ciepło skorupy poparzyło jej dłonie. Jajo zsunęło się na jej przedramiona ukryte pod warstwą materiału. Pomimo ostrego pieczenia, musiała je zabrać ze sobą.
Doczołgała się do miasteczka. Ludzie byli zajęci gaszeniem ognia, który objął łódki, pomosty i domy. Spojrzała za siebie. Żołnierze jej ojca byli o wiele bliżej niż wcześniej. Kichnęła, gdy do jej nozdrzy dostał się dym, szczypiący również mocno w oczy. Podeszła bliżej plaży. Wartownicy zajechali już do miasteczka. Widziała dwa proporce z herbem króla Stannisa, teraz jednak były całkowicie czarne w ciemności. Argella klęknęła i pozwoliła, by fala obmyła ją do pasa. Zanurzyła dłoń, żeby ulżyć sobie zimnem, ale zamiast tego gwałtownie ją cofnęła. Słona woda podrażniła bąble na jej dłoni. Wbrew cierpieniu musiała iść dalej, upewnić się, że nikt więcej nie znajdzie już tego jaja.
Podniosła się i poszła dalej. Pilnowała, by pod stopami wciąż czuć piaskowy grunt. Nigdy nie czuła się pewnie w wodzie, chociaż potrafiła pływać. Nagle piasek osunął się pod jej nogami, a ona zanurzyła się w wodzie po czubek wody. Ogarnięta paniką zaczęła się szamotać. Nie zdążyła wziąć wdechu, więc od razu poczuła potrzebę wynurzenia się. Prąd jednak poniósł ją w stronę płomieni, mimo że próbowała z nim walczyć. Starała się odzyskać kontrolę nad swoim położeniem, ale nie mogła pokonać siły wody. Jeszcze raz została wepchnięta pod powierznię i tym razem także nie nabrała wystarczająco powietrza. Udało jej się wynurzyć głowę i gwałtownie wziąć wdech. Oparzenia na dłoniach mocno piekły, lecz musiała chwycić się jednej z dryfujących, nienaruszonych ogniem desek. Przeniosła na nią ciężar ciała, co już dało jej szansę, że nie zostanie jeszcze raz wciągnęta pod wodę. Udało jej się oprzeć stopą o podłoże i powoli się na nim poruszać. Dzięki temu była bliżej brzegu.
Przepełznęła na czworakach, by dotrzeć na suchy ląd. Wbiła palce w wilgotny piasek, jakby bała się, że fala znów ją zabierze. Woda skapywała ciurkiem z jej brody i włosów. Ulewa nie ustąpiła. Zadrżała na potężny grzmot, który zabrzmiał nad Smoczą Skałą. Czyjeś ręce pomogły jej usiąść. Rozpoznała delikatne dłonie Dacey. Spojrzała w górę i ujrzała szeroko otwarte oczy damy skryte pod burzą rudych włosów. Inna osoba okryła ją płaszczem, jeszcze nie przesiąkniętym deszczem. Księżniczka zadrżała z zimna. Ktoś objął ją ramieniem, a ona półprzytomnym wzrokiem popatrzyła w bok. Zobaczyła twarz Stannisa, na którą wkradła się nić zaniepokojenia.
— Nic ci nie jest? — usłyszała, że pyta jej ojciec. Dopiero teraz zauważyła, że wciąż przyciska do siebie jajo, a właściwie jego zawartość.
Z przerażeniem spostrzegła błyszczące, fioletowe ślepia wpatrujące się w nią z zaciekawieniem. Białe łuski pokrywały ciało małej bestii. Pisklę było nie większe od kota. Pokrywała go lepka, czerwonawa maź - zapewne pozostałość po wnętrzu jaja. W pierwszej chwili miała ochotę wyrzucić je z rąk, ale opanowała swój strach. Pomimo obaw, smok nie rzucił się na nią z krwiożerczymi zamiarami. Uczepił się jej rąk i obserwował ją.
Smok. Trzymała w dłoniach pieprzonego smoka i nie wydała z siebie ani dźwięku.
Pierwszy od wielu długich lat na świecie wykluł się smok. Ludzie parający się magią mówili, że po śmierci ostatniej skrzydlatej bestii, cała energia znacznie się osłabiła. Czy to przypadek, że przepowiednia, o której mówiła wciąż Melisandre, spełniła się właśnie teraz? Czy to tylko zwykły zbieg okoliczności? Oczywiście, że tak. Przecież każdy inny mógł wykluć smoka, zwłaszcza w lodowatej wodzie, a nie w gorącym koszu.
Widziała błyski pioruna i światło płomieni. Słyszała głośnie grzmoty burzy oraz odgłos końskich kopyt. Do zamku dotarła na koniu, ale tym razem zwierzę prowadził wartownik. Ledwo trzymała się w siodle. Była zmęczona i wyziębiona, a przede wszystkim zdezorientowana obrotem losu. Chciała pozbyć się smoka, a nie pomóc mu się wydostać z jaja.
Służka rozpaliła w komnacie tak duży ogień, że w pomieszczeniach było duszno i gorąco. Dacey pomogła jej zdjąć przemoczone ubrania, w także umyć się w ciepłej, pachnącej wodzie. Najpierw jednak zamknęła smoka w swojej sypialni, żeby nie niezapokoić przybocznej. Po kąpieli była znurzona i śpiąca, więc od razu położyła sję do łóżka. Przez uchylone lekko drzwi usłyszała cichą rozmowę, lecz nie miała sił wytężyć słuchu. Stworzonko usadowiło się tuż przy niej. Biło od niego przyjemne ciepło.
— Saelys — szepnęła Argella, nim poddała się zmęczeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro