Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

legacy

„Po śmierci Roberta Baratheona rozpętała się Wojna Pięciu Królów. Joffrey Baratheon był bękartem Cersei Lannister, chociaż do tego momentu jego prawości urodzenia jeszcze nie kwestionowano. W odpowiedzi Stannis obwołał się królem, prawowicie według sukcesji. Natomiast Renly uważał, że jego starszy brat nie ma dobrych cech władcy i również włożył koronę na głowę. Za jego śladem podążył Wysogród i Krainy Burzy. Czwartym władcą był Robb Stark, który zbuntował Północ i wzniósł całe jej sztandary po wiadomości, że jego ojciec Ned Stark został niesłusznie pojamany i stracony, a jego siostry uwięzione w Królewskiej Przystani. Żelazne Wyspy również znalazły pretekst, żeby przeciwstawić się wszystkim innym krainom, chcąc ponownie odzyskać niezależność i niepodległość.

I wszyscy monarchowie, ci prawowici i fałszywi, ruszyli do bitew, zostawiając swoje żony, matki, córki i siostry”

— maester Samwell w kontrowersyjnej księdze „Wielka”

— R’hllorze, przybądź do nas w naszej ciemności — wołała Melisandre, okrążając już trzeci raz płonących bogów i wypowiadając modlitwę po powszechnemu. — Panie Światła, ofiarujemy ci fałszywych bogów, tych siedmiu, którzy są jednym. Twym wrogiem. Przyjmij ich i oświeć nas swym blaskiem, albowiem noc jest ciemna i p
ełna strachów.

Pod zamkowymi bramami zgromadziły się setki ludzi, chcących obejrzeć palenie Siedmiu. Smród był paskudny. Nawet żołnierzom trudno było opanować niepokój na widok podobnego af
rontu wobec bogów, których większość z nich czciła przez całe życie.

Wszyscy stanęli w płomieniach: Dziewica i Matka, Wojownik i Kowal, Starucha o oczach z pereł i Ojciec z pozłacaną brodą, a nawet Nieznajomy, któremu nadano kształt raczej zwierzęcy niż ludzki. Stare, wysuszone drewno, pokryte niezliczonymi warstwami farby i werniksu, płonęło z gwałtowną jasnością. Chłodne powietrze wypełnił migotliwy żar. Kamienne chimery i smoki na murach zamku wydawały się zamazane.

Selyse powtórzyła gorliwie słowa kapłanki, a Stannis jeszcze mocniej zacisnął szczękę. Policzki porastała mu krótko przycięta, czarno-granatowa broda. Ubrał się szykowniej niż miał to w zwyczaju, jakby wybierał się do septu.

Maester Cressen nie dopuściłby do tego. Starzec rzucił wyzwanie Panu Światła, który ukarał go za bluźnierstwo. Tak przynajmniej głosiły plotki. Septon Barre mógł tylko przeklinać, gdy żołnierze niszczyli sept, lecz ser Hubard Rambton i jego trzej synowie stanęli w obronie swych bogów. Nim ich pokonano, zabili czterech ludzi królowej. Po tym wydarzeniu Guncer Sunglass, najłagodniejszy i najbardziej pobożny z lordów,
oznajmił Stannisowi, że nie może już popierać jego pretensji do tronu. Siedział teraz w gorącej celi razem z septonem i dwoma ocalałymi synami ser Hubarda. Pozostali lordowie szybko pojęli tę nauczkę. Argella przypatrywała się ceremonii obojętnie. Bogowie nigdy nic dla niej nie znaczyli. Czuła się źle wyłącznie z powodu drażniącego dymu.

Zasłoniła się kapturem, chcąc choć trochę osłonić się przed tym okrutnym smrodem. Wierciła się obok ojca z nogi na nogę, nie mogąc uwierzyć, jak Selyse zachowywała cierpliwość i spokój. Gdyby zaczęła się stopniowo oddalać, chyba nikt nie zauważyłby jej zniknięcia. Prawda?

Dziewica leżała na Wojowniku. Rozpostarła szeroko ramiona, jakby chciała go objąć. Gdy płomienie dotknęły twarzy Matki, figura niemal zadrżała. W serce wbito jej długi miecz, którego skórzaną rękojeść również ogarnęły teraz płomienie. Ojciec leżał na samym spodzie, gdyż jego obalono jako pierwszego. Ręka Nieznajomego skurczyła się nagle, a palce sczerniały i poodpadały, przeradzając się w rozżarzony węgiel. Stojący z tyłu lord Celtigar zakasłał nierówno, zakrywając pomarszczoną twarz lnianą chusteczką haftowaną w czerwone kraby. Myrijczycy przerzucali się żartami, jakby przyjemnie im było stać przy buzującym ogniu, lecz młody lord Bar Emmon miał twarz pokrytą szarymi plamami, a lord Velaryon patrzył na króla, nie na ogień.

Argellę zastanawiało to, czy ci ludzie naprawdę wierzą w jej ojca. Czy może trzyma ich tylko perspektywa wzbogacenia się, kiedy Stannis zajmie Królewską Przystań? Jednak musieli darzyć go pewnego rodzaju zaufaniem i nadzieją, skoro byli tutaj jeszcze. A może bali się ciemnych, żarzących lochów w zamku?

Blade płomienie sięgały ku szaremu niebu. W górę buchały kłęby ciemnego dymu. Gdy wiatr znosił je ku stojącym, mrugali, płakali i pocierali oczy. Ognie Melisandre zaczęły już ją nudzić. Miała nadzieję, że wkrótce znudzą też jej ojca. Obejrzała się do tyłu, by spojrzeć na ciemnej maści konia, który już na nią czekał. Poczuła na sobie wzrok Stannisa i natychmiast odwróciła głowę z powrotem.
— Idź — wyszeptał twardo.

Gorące uczucie rozpaliło jej klatkę piersiową. Od razu ruszyła przez plażę do wierzchowca, aby nie czekać, jeśli ojciec zmieni zdanie. Przemknęła tuż koło Miryjczyków, zgarniając ich ciekawskie spojrzenia. Gdyby była noc, jej ciemny płaszcz wtopiłby ją w ciemność i kroczyłaby niemalże niezauważona.

Wzięła wodze od strażnika i wspięła się na ciemnogniadego konia o jasnej grzywie oraz ogonie. Jego gęsta sierść kręciła się w małe, śmieszne loki. Zwierzę było nieco rozdrażnione dymem. W bryczesach czuła się pewniej w siodle. Argella pognała wierzchowca do zamku, wybierając krętą, lecz mało stromą ścieżkę, przez którą bez problemu można było jechać konno.

Smocza Skała była wulkaniczną wyspą. Było to ponure i wilgotne miejsce, gdzie śmierdziało siarką. Z odległego komina buchał dym, przypominając, że wulkan nadal był czynny. Nigdy jednak nie wypluł z siebie głazów lawowych, tak jak robił to, nim jeszcze Targaryenowie zbudowali tu gród. Nieustannie unosiła się tu mgła, choć słońce próbowało się przez nią przebić. Ciemne chmury zawisły nad wyspą, będąc kolejnym znakiem jesieni. Oznaczało to, że ta pora roku okaże się wyjątkowo burzowa i sztormowa. Jednak zamek ten przeżył już wszelkie huragany i nadal będzie stać po wsze czasy.

Zwykli ludzie mieszkali pod zamekiem. Rybacy, uzależnieni od morza, wypływali w nocy na połów. Rolnicy zaś cieszyli się żyzną glebą, którą wzbogacała lawa i pył wulkaniczny. Kupcy znajdowali tutaj trochę okazji do przehandlowania. Kobiety zaś zwykle prowadziły tawerny i zajazdy, były szwaczkami, a ich córki służkami w zamku. Niektóre z nich straciły swoją pracę, gdy Stannis zakazał na swej wyspie prostytucji. Większość popłynęła do Królewskiej Przystani, by tam kontynuować swój los, a mniejszość ogarnęła sobie inną robotę. Było też kilka stad owiec, bydła i kóz, które pasły się na dzikich łąkach.

Argella przejeżdżała właśnie obok jednej z nich. Łaciate krowy przeżuwały wolno trawę, nie dając księżniczce nawet spojrzenia. Pilnował ich stary mężczyzna, oparty o równie stare drzewo. Miętolił w ustach źdźbło owsa, a w dłoni trzymał drewniany kubeł piwa. Dziewczyna szturchnęła konia w boki, aby go pogonić. Zwierzę ruszyło szybkim kłusem, poparskując cicho.

Wyżej nie było już ludzi. Pozostał tylko pnący się w górę złowrogi zamek, osłonięty mgłą niczym zasłoną. Drzewa zamieniły się w niskie krzewy, a połacie traw w skały i żwir. Ścieżka była jednak udeptana ziemią, by można było po niej bezpiecznie iść, choć w deszczowe dni podłoże stawało się zdradzieckie. Dlatego główna droga do zamku zrobiona była z kamiennych, szerokich schodów. Jednak była ona dłuższa i bardziej stroma.

W końcu ukazała się przed nią brama. Rzeźbione w metalu smoki i maszkarony strzegły przed złem dzień i noc, towarzysząc strażnikom na blankach. Wystające poza lico ukazywały rzędy licznych, zakrzywionych zębów oraz wijących się ozorów. Czające się w ciemnościach wyspy, stanowiły pewien element grozy. Gdy Shireen była jeszcze mała, przechodząc obok tych maszkar, zasłaniała oczy dłońmi. Bała się, że jeżeli ujrzą jej oczy, wybudzą się z kamienia i zaatakują ją.

Brama otworzyła się przed nią ociężale i powoli. Spięła konia, by przeszedł stępem do kolejnych wrót, tym razem głównych. Wszystkie drogi do zamku właśnie tutaj się łączyły. Po obu stronach murów, do łańcuchów przypięte były dwa ogary. Psy zaczęły szczekać, ale strażnicy szybko je uciszyli. Argella nie była obcą, wszyscy znali ją na Smoczej Skale.

Wjechała w końcu na główny dziedziniec. Po wczorajszym deszczu błoto pokryło całą powierzchnię placu, a w połączeniu z śliskimi kamieniami łatwo było o wywrotkę. Zeskoczyła z konia i zrobiła to nawet zgrabnie z powodu jego niskiego wzrostu. Woda z kałuży rozchlapała się na jej butach, ale że były skórzane, nie przejęła się tym za bardzo. Poprowadziła wierzchowca do stajni i zdjęła z niego cały sprzęt, który zawiesiła na stojaku. Jej ojciec mówił, że jeżeli chce jeździć na koniu, to sama musi się nim zajmować. Tak też, na tak prostej rzeczy, nauczyła się odpowiedzialności. Nie było filozofii w karmieniu i czyszczeniu zwierzęcia oraz dbaniu o sprzęt. Jej matka nie zgodziła się jednak, żeby porządkowała jego stanowisko, twierdząc że damie to nie przystoi.

Argella przeszła obok kuźni i zbrojowni pokrytymi wielkimi, kamiennymi skrzydłami. Miejsce zwykłych blanków zajmowały gargulce obejmujące wzory w bazyliszki, kuroliszki, demony, gryfy, piekielne ogary, mantykory, minotaury, wiewerny oraz oczywiście smoki. Nic dziwnego, że Shireen odwracała wzrok.

Ruszyła od razu do swoich komnat w Kamiennym Bębnie, czyli masywnej wieży służącej jako centralna warownia zamku. Jej nazwa pochodziła od grzmiących, dudniących dźwięków, które można było usłyszeć podczas burz. Przeszła przez galerię, w której kamienne smoki trzymały w swoich szponach pochodnie. Środkowy i wewnętrzny korytarz był obstawiony strażnikami, jednak źle oświetlony z powodu braku okiennic. Z Kamiennego Bębna można było dostać się oczywiście do lochów przez wysoki, kamienny most z zadaszonym łukiem. Most wisiał nad kompletną pustką. W dole była tylko mgła, nawet w czasie dobrej pogody. Czasem dla zabawy razem z Shireen wrzucały tam kamienie, by sprawdzić jak bardzo jest tam głęboko. Kiedyś w tej wieży miała swoje komnaty Rhaena Targaryen, córka Aenysa Pierwszego, żyjąca między dwudziestym trzecim a siedemdziesiątym trzecim rokiem po Podboju Aegona Zdobywcy.

Wspięła się aż na samą górę Kamiennego Bębna. Uchylone okiennice leciutko kołysały się na wietrze. Tu, na samym szczycie, wiało całkiem mocno, lecz dzisiaj pogoda była stosunkowo łagodna. Zadrżała niekontrolowanie na chłód komnaty i natychmiast zamknęła okiennice.

Obróciła się nagle na szmer w kącie.

Shireen Baratheon siedziała na jej łóżku, przeglądając Ogień i Krew, kronikę spisaną przez jakiegoś arcymaestera z Cytadeli.
— Pani matka chciała cię nazwać Alicent — rzekła Argella, podchodząc do swej siostry. Dziewczynka uniosła głowę. — Nazwać kogoś po Alicent Hightower. Ochyda — dodała z obrzydzeniem, po czym wystawiła z ust język, jakby wymiotowała. Shireen zachichotała.
— Czytam o Tańcu Smoków. Kto twoim zdaniem powinien zasiąść wtedy na Żelaznym Tronie, Rhaenyra czy Aegon?
— Rhaenyra — odparła. Uśmiechnęła się chytrze. — To taka kobieca solidarność.

Zauważyła, że wzrok jej siostry przykuło złożone na rozgrzanych do czerwoności węgielkach białe jajo. Jego widok był dla Argelli smętny i ponury. Tliło ono wątłą nadzieję w jej sercu, że dzięki niemu Stannis wygra wojnę.
— Myślisz, że wykluje się z niego smok? — spytała Shireen.
— Nie, ale lady Melisandre jest przekonana, że tak. Jeśli coś z niego wyjdzie, to pewnie okropna poczwara.

Leżało ono w komnacie Argelli już okrągły rok. Na początku ucieszyła się ogromnie, ale po kilku miesiącach ta ułuda zaczynała słabnąć. Pozostała po niej tylko to pieprzone, skamieniałe jajo. Nie wykluje się z niego nic, głupia cipo - chciała czasem tak powiedzieć do kapłanki. Najwyżej jakaś słaba szkarada, która umrze po kilku minutach. Tak, jak ostatni smok, który się wykluł w kołysce małej lady Leanie Velaryon. Potwór był bezskrzydły i biały. Stworzenie zaatakowało dziecko i wyrwało z jej ramienia kawałek ciała. Lord Alyn Velaryon pomógł niemowlęciu, a żmiję porąbał na kawałeczki. Czy tak będzie? Bestia rozerwie mi gardło?
— Widziałam, jak bogowie się palą — rzekła siostra. — Czy pan ojciec wyjeżdża?
— Dlaczego tak sądzisz?
— Zawsze, kiedy wyjeżdża, Melisandre składa jakąś  ofiarę.

Argella zapomniała, jak bystrą dziewczynką jest Shireen.

Cóż, Shireen się nie myliła. Stannis, z całą flotą i ludźmi, wypłynął ze Smoczej Skały cztery dni później. Argella zerwała się wcześnie rano, jeszcze przed świtem, by pożegnać ojca przy porcie. Słońce jeszcze nie ukazało swych promieni, ale niebo było jasne. Wiał silny, jesienny wiatr, który szarpał jej płaszczem. Fale były mocne, ale nie aż tak, by statki nie mogłby odbić od brzegu. Za królem stała wiedźma, jak zwykle ubrana w krwiste szaty. Klejnot u jej szyi pulsował w rytm bicia serca.
— Opiekuj się siostrą — rzucił sucho Stannis i wszedł na statek. Nie wspomniał o Selyse, być może nawet się z nią nie pożegnał. Nigdy nie dbał o swoją żonę.
— Dodawaj węgielków do jaja, pani — powiedziała swym melodyjnym głosem Melisandre. — Czuję, że to już blisko.

Argella kiwnęła głową, choć nie potraktowała tej rady poważnie. Będzie to robić. Być może z przyzwyczajenia, być może przez głęboko ukrytą nadzieję w sercu. W każdym razie nie zrobi tego dla kapłanki. Czerwona Kobieta może mieć swojego R'hllora, ale księżniczka miała rozum. Nie wierzyła w żadną magię tej wiedźmy.

Stała tam i patrzyła, jak statki odbijają od portu i zaczynają płynąć przez Zatokę Czarnego Nurtu.
— Pani, zechciałabyś wrócić do zamku? — zapytał ser Axell. Był stryjem Selyse i kasztelanem Smoczej Skały. Wszędzie było go pełno.

Nie miał ochoty wracać do tej ponurej nory. Co na nią tam czekało? Naturalnie wolała popłynąć z ojcem, ale nawet go o to nie poprosiła. Wiedziała, jaką dostanie odpowiedź.
— Możesz iść, ser — odparła. — Jeszcze chwilę tu postoję.
— Pani…
— Wiem, jak trafić do zamku.

Chwila zamieniła się w długie minuty, chociaż myślała, że minęły godziny. Twarz zdrętwiała jej od zimna. Ubranie przesiąkło wiatrem i solą. Chciała opatulić się ciepłym kocem przy kominku, popijając w tym czasie grzane wino. Patrzyłaby w płomienie lub na jajo wygrzewające się na węgielkach, z nadzieją, że być może w tej chwili zacznie pękać.

Odwróciła się w końcu od morskiej zatoki. Przejęła wodze konia od jakiegoś młodego chłopca. Wsadziła lewą stopę w strzemię, odbiła się od ziemi i przerzuciła drugą nogę na drugą stronę grzbietu zwierzęcia. Pogładziła go po kręconej sierści i pognała do zamku.

W komnacie spojrzała do góry, w niebo. Kometa krwawiła i pozostawiała za sobą jakby ślad. Od razu na myśl przyszła jej Melisandre. Do jej umysłu wkradły się wątpliwości.

Co, jeśli naprawdę był to omen?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro