TERAŹNIEJSZOŚĆ: TAJEMNICA XAVIRA
Po namowach i naciskach , wampir w końcu wyznał , co zobaczył w oczach Izis.
KAJ
-Mów natychmiast, co ujrzałeś. Co widzałeś w jej czerwonych ślepiach?
MAGNUS
-Xavir jesteś teraz w śród swoich. Nic się nie stanie , jak nam powiesz. Co zobaczyłeś w jej oczach. Przecież , to zwykła dziewczyna.
XAVIR
-No właśnie,nie zwykła. Ona ...ona jes...jest inna.
TORNAX
- Przestań wampirze z nami pogrywać. Bo cierpliwość , nasza się skączy. I to co widziałeś w jej oczach czerwonych, zapewne jak mówicie. Będzie małym liwem , przy tym. Co my z tobą zrobimy.
XAVIR
-Ostrzegałem, lecz nie słuchacie. Chcecie ,prosicie , naciskacie, i mnie zastraszacie. To wam powiem.
Widziałem w nich....
Tu przystał na moment i popatrzał na nich ze strachem.
....widziałem w nich, naszą zagłade. Zimne spojrzenie, martwe jak w mojej rasie. Tylko to spojrzenie było w jej oczach, nie moich.
Wielką masakre w niej widziałem,nie wiem kiedy i gdzie , to się zacznie. Lecz wiem że każdy z nas tu obecnych,życiem to przypłaci. Ona nie oszczędzi nikogo. Wszystko widziałem . Mnie rozerwie na strzępy, z pomocą Blacka. Magnusa spalą żywcem, Tornax ty zginiesz, w jakiś sposób magiczny.
Na pytanie to Kaj się wyrwał z pytaniem.
KAJ
-Aja, jak ja zgine. Co ze mną zrobią?
XAVIR
-Gdy zaatakujesz, dziewczyne by zadać jej cios . Ktoś stanie w jej obronie. Ale ciebie nie zabiją,nie widziałem jak zadają tobie śmiertelne rany. Tylko jak uciekasz.
KAJ
-O tyle dobrze, że żyć będę.
Wilkołak odetchnął z ulgą, po czym zmarszczył czoło.
KAJ
-Kto jest tą osobą. Która stanie w obronie , tej dziewczyny.
XAVIR
-Nie wiem , to ktoś z wasze rodziny. On jest wilkiem, nic dalej nie wiem.
KAJ
-Jak wygląda, czym się wyróżnie?
XAVIR
-Jego maść jest srebrna, z krzyżem na piersiach. Oczy zielone jak trawy barwa na wiosne.
Na jego słowa Magnus wraz z Kajem popatrzeli po sobie, i głośno pomyśleli.
MAGNUS, KAJ
-To niemożliwe? On nie żyje. Coś się tobie przewidziało.
Zaczeli kszątać się po pokoju, niespokojnie. Nie zadawali pytań, ni żadna odpowiedz nie padła. Pożegnali się wszyscy i zmierzali do swych pokoi.
O poranku gdy Izis otworzyła oczy. Poczóła,, ogromny ból w głowie iw klatce piersiowej.
GŁOS
" nie bój się , nic się tobie nie stanie. Czar ochronny przestał ciebie otaczać,, wnuczko. Niedługo się spotkamy. Mam nadzieje że nie,czyjesz do mnie urazy?"
IZIS
-" Chciałabym ciebie nienawidzieć,, lecz nie mogę. Jesteś z mej rodziny wilczej, we mnie płynie krew z twej krwi po którymś pokoleniu. Jesteś mym dziadkiem. Wiele mnie nauczyłeś, to ty mnie trenowałeś. Wybaczam tobie, choć ma ludzka natura, się buntuje to wilcza , cię kocha i tobie dziękuję"
ROWAN
-"Dokąd zmierzasz, Izis w która idziesz strone. Wyczówam twą moc i siłe, oraz to co tobie , od siebie dobrowolnie oddałm".
IZIS
-"Dziadku zmieżam, do swego stada. Może mnie ten mój niby akfa przyjmie. Jak nie. Nie będę miała wyjścia i odnajdę, biologiczná rodzinę. A ty gdzie idziesz, w jaką strone się kierujesz?
ROWAN
-Zmierzam do syna. Mam nadzieje że wybaczy mi to, co jemu uczyniłem. Nie chcę kolejnego , mileniu zacząć w nie zgodzie. Nie mogę wiecznie uciekać i się skrywać, przed tym co nieuniknione.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro