XIV
Geralt nie padł po drodze. Choć wszystko na to wskazywało: sapał jak jakiś grubas, który solidnie przesadził z fisstechem i ubzdurał sobie że jest na zawodach olimpijskich, więc pobiegł do mięsnego naprzeciwko i z powrotem. Bladość na jego twarzy nie była niczym nowym, ale teraz była bardzo niepokojąca.
Jak to zwykło bywać, coś, co na początku jest wyjątkowe, niemożliwe i zaskakujące staje się z czasem czymś typowym. Sapanie i chwiejny krok stały się więc naturalnym elementem podróży.
Szli w milczeniu - nikt nie miał sił by cokolwiek powiedzieć, z resztą, wszystko było jasne. Zbliżali się do białoniebieskich namiotów. Zgodnie z planem wybrali trudniejszą drogę, na której gęsto rosnące drzewa, a także częste i małe pagórki utrudniały rozłożenie namiotów, toteż było ich mniej.
Tak czy inaczej, jeśli któryś z pozostawionych na straży temerczyków wychyliłby nosa, od razu by ich zobaczył. Tylko dlatego nasilający się zimny wiatr dodawał wiedźminom otuchy zamiast mrozić - świst słyszany ze środka ciepłego namiotu musiał skutecznie zniechęcać do jego opuszczenia. Taką przynajmniej mieli nadzieję.
A potem, gdy przeszli wojakom niemalże koło nosa i grunt się wyrównał, nie stanęli ani na chwilę. Oczywistym było, że jeśli zatrzymają się by odpocząć, nie dadzą rady już wstać. Trzeba im było iść dalej i dalej. Jak najdalej od tego miejsca, które obdarzyli tylko spojrzeniem z krańca liściastego lasu do którego wchodzili.
Miasto górujące nad nimi dumnie, poza naprawdę nielicznymi wyjątkami, zdawało się stać niewzruszone i obojętne na szturm. Wieża Ostreverg stała po jego drugiej strone, tam też były drobne uszkodzenia. Z ich zaś perspektywy piętrzące się na wzgórzu miasto żyło sobie w najlepsze zahaczając wielkim masztem z temerską flagą, który piął się w górę z najwyższej wieży katedry, o bielutkie obłoki.
- Nie zatrzymujmy się - rzekł z nutką skruchy Eskel, spojrzawszy na druha i zaraz odwrócił głowę. Fakt, że nie mógł mu ani trochę pomóc irytował go ogromnie, dlatego, by nie musieć patrzeć na jego wysiłek, szedł cały czas z przodu.
Las milczał tak jak oni. Zwierząt zdawało się tu być tyle co i liści na klonach i bukach. Czasem tylko jaka wiewiórka wychyliła nos, by zerknąć kto tam w dole tak mozolnie szumi wśród wyschłych połaci liści. A potem las się skończył.
Trzy drogi spotykały się w milczeniu na tej polance. Spotykały, gawędziły zataczając kółko na krztałt ronda, i gdy już każda poplotkowała z innymi o tym co zwiedziła, ruszyły znów każda w swoją stronę. Miejscem plotek był zaś stojący w centrum ronda, otoczony zielonym kołem trawy, na którego okręgu rosły gęsto dzikie róże, posąg Melitele.
*
Był imponujący. Człowieka przewyższał prawie trzykrotnie, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że ukazanie wyższości kapłanki nie było celem, i fidiaszowe dłuto tu nie zawitało. Posąg przedstawiał trzy kobiety, każda zwrócona w stronę innej ścieżki. Była młoda, piękna i urodziwa niewiasta, była dojrzała i dorodna ciężarna kobieta, i wreszcie staruszka z niemym politowaniem patrząca właśnie na padającego na zieloną trawę Geralta, któremu z pleców zsunęła się młoda dziewczyna z obwiązaną głową.
Geralt przewrócił się na plecy, spojrzał na niebo i zamknął oczy wzdychając. Drugi wiedźmin ukląkł przy nim, rozejrzał się najpierw po najbliższej okolicy, a potem ogarnął wszystko co dalsze. I poczuł się jak w raju, pod boską egidą, w miejscu, gdzie krzywda stać się nie może. Przejechał szorstką ręką po trawie zielonej i wiecznie młodej, zerknął na tworzące okrąg dzikie róże, czerwone i różowe. A dalej zobaczył świat z którego przyszedł. Szary, martwy i zimny.
Obrzucił spojrzeniem podnóże posągu i stwierdził, że bogini też nie ma łatwych czasów - jak nikt w tych czasach. Dary w postaci żywności i kwiatów były niemalże nieobecne. Pare tylko tulipanów więdło przy wygasłych dawno świeczkach. A obok tego wszystkiego leżała torba. Spora, skórzana. Ewidentnie nie dar dla Wszechmatki.
- Za pozwoleniem Matki - wyszeptał Eskel podszedłszy chwiejnie. Złapał torbę i, choć ból w ramionach już ustępował, z dużym trudem przytaszczył ją do leżącego w bezruchu Geralta.
Zabrał się za otwieranie torby z zapałem dziecka dostającego prezent pod choinkę.
- Czarodziejka pomyślała o wszystkim - powiedział z wdzięcznością w głosie, wyrzucając ze środka dwa spore palta, wodę, suchy chleb, kiełbasę, słoiczek miodu, suszone grzyby i nawet butelkę jakiejś podrzędnej wódki.
- Wstawaj Geralt. Chcesz przegapić wyżerkę?
*
Sił nieco wróciło, wycieńczony organizm podziękował za glukozę i białka, a styrane plecy za równy i twardy grunt. Gorzałka, nawet pomimo tego że najbardziej podła i paskudna na tym kontynencie, ogrzała, rozjaśniła umysł, i przeciwnie z jej przywarami - uciszyła ból głowy.
Jak tylko cokolwiek sił wróciło, zajęli się dziewczyną. Leżała sobie cichutko nieprzytomna. Eskel napoił ją więc, a Geralt mozolnie chodził po okolicy zbierając chrust.
Ułożył go w kupce którą otoczył kamieniami pożyczonymi spod stóp Matki. W torbie od Triss znalazło się i krzesiwo, tak więc po chwili miłe ciepło uderzyło skórę i zwiotczyło mięśnie, co w połączeniu ze znikającym powoli za drzewami słońcem, przypomniało o zmęczeniu.
- Jak ktoś będzie tędy przejeżdżał...
- Kto niby? - Eskel z dna torby wyjął pominięte wcześniej pudełko z lekami. - Jesień jest mroźna, ludzie siedzą w domach, a Kimbolt ograbił tyle okolicznych wsi że wszyscy się boją nosa wystawić...szlag.
- Co jest?
- Nic. W tym rzecz że nic. Nowe bandaże się akurat przydadzą, ale to są lekarstwa typowo dla wiedźmina. Nic na zakażenie.
- Gdybyśmy mieli jakiś eliksir...jedna kropla Dekoktu Raffarda Białego dałaby jej mnóstwo sił. Albo chociaż Jaskółka, wzmociałby organizm.
- Albo zabiła. Jest wycieńczona, a ty chcesz jej toksyny podawać. Wysmarowałem jej wargi miodem. Zlizała nieświadomie, też powinno pomóc.
- Biały Miód! - rzucił oświecony Geralt. - Idealnie się nada, rozejrzę się za składnikami.
- Stój, gdzie leziesz?! - Złapał wstającego za ramie i posadził z powrotem na zielonej trawce. - Widziałeś ty jakąkolwiek żywą roślinę po drodze? Wszystko obumarło od tego zimna, a nawet jeśli nie wszystko, to wrażliwy na każdy negatywny czynnkik blekot obumarł z pewnością. Śpijmy, czas jest najlepszym lekarstwem.
- Nie, jeśli doszło do zakażenia. A zapewne doszło.
- Jeśli więc przeżyje tę noc, to będziemy mogli mówić o cudzie - Spojrzał na otuloną szczelnie jednym z palt Laenę. Leżała po przeciwnej stronie ogniska, a płomienie trzaskały nad jej głową. - A tak się składa, że leży u stóp specjalistki od cudów.
Geralt spojrzał w górę, na rozkładającą ręcę na tle ciemniejącego nieba ciężarną kobietę. Okryli się drugim paltem, ścisnęli by wspólne wytworzyć więcej ciepła. Laena leżała po drugiej stronie ognia nieruchomo, obok, w gasnących powoli płomieniach, mieniły się zakrwawione miecze.
*
W ciszy jaka władała okolicą, zbudził ich odległy stukot kopyt. Cisza była tak absolutna, że usłyszeli stukot na bardzo długi czas przed zobaeniem jeźdźca. A ten jechał powoli, choć dało się wyczuć, że koń miał chętkę na galop. Potem nasłuchujący w bezruchu wiedźmini zweryfikowali to stwierdzenie. Było to po prostu kilka koni, a nie jeden niepokorny.
- Trzy.
- Cztery jak nic - zmarszczył brwi Eskel.
Słońce z drugiej strony rzucało już poranne promienie, a wysokie i wyschłe drzewa wielkie cienie. Konie zbliżały się od wschodu, oni zaś przyjechali z południa. Tym bardziej więc zdziwił ich jeździec... Właściwie, to nie zdziwił ani trochę. Za dużo widzieli by mogło ich to zdziwić.
Ścieżką, pomiędzy szpalerami topoli, jechała Triss, prowadząc obok dwa konie, w których, przetarłszy oczy, Geralt zaraz rozpoznał Płotkę targającą w jukach jego klamoty i srebrny miecz. Zza pleców czarodziejki biły w oczy promienie, a wiatr rozwiewał swobodnie wiszące kasztanowe włosy.
- Mówiłem, że trzy...Więc, chciałbyś mi jeszcze coś złego powiedzieć o czarodziejkach? - spytał reotrycznie Geralt, gdy wstawali ciężko z ziemi.
- Miło widzieć was żywych, bo cali i zdrowi jak widzę nie jesteście - uśmiechnęła się krzywo Triss, podjeżdzając. Zatrzymała się przed okręgiem, by nie zdeptać wiecznie kwitnących róż.
- Bywało gorzej. Ty też nie wyglądasz najlepiej - białowłosy zwrócił uwagę na spory siniak na jej głowie, pomagając jej zejść.
- Głupstwo - przytuliła go, po czym spojrzała na bruneta. - Witaj Eskel.
- Witaj Triss - odpowiedział ciepło. - Czemu przyjechałaś od wschodu?
- Chciałam unknąć czyjejkolwiek uwagi. Będę musiała tam wrócić i naprostować parę spraw. Może nie zauważą nawet, że zniknęłam.
Czarodziejka zwróciła uwagę na leżącą nieruchomo dziewczynę.
- A, tak - przypomnieli sobie o niej wiedźmini. - Żyje. Jeszcze trochę - stwierdził Eskel.
- Podam jej eliksir - Zadeklarował Geralt i ruszył do juków klepiąc po grzywie Płotkę, która uradowana odwdzięczyła się chrapnięciem.
- Lepiej nie. Teleportuję ją stąd. W Novigradzie jest Ida Emean, wspominałam ci o niej. Zajmie się nią, a wasz eliksir to bardzo ryzykowny sposób.
- Więc... - Geralt zmrużył oczy odchodząc od konia. - Deratt miał rację. Zabierzesz ją stąd. I stanie się kiedyś jedną z was.
- Najpierw ukryjemy ją na jakiś czas. Nim dojdzie do siebie dowiemy się o niej wszystkiego, wtedy zdecydujemy. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że przeżyje. A propo Deratta...
- Nie żyje. Przeraża mnie potęga takich ludzi. Na szczęście tyle po nim zostało - wręczył jej kryształ z kostura.
- Mój boże... - Triss pobladła lekko przyglądając się przedmiotowi wielkości małego flakonika - taka moc u czarodzieji. A my ich lekcważyłyśmy, mając za dużych chłopców z przerostem ambicji.
- Nie bez wzajemności - wtrącił Eskel - Co to jest?
- Bardzo potężne źródło mocy. Wygasło po usunięciu, ale dalej drzemie w nim wielka siła.
Nastała chwila niezręcznej ciszy, w której Triss zauroczona krysztalem wpatrywala się w niego w milczeniu, a wiedźmini stali głupkowato i czekali.
- W taki razie - zaczął Eskel z obawą, że fascynacja kamykiem może trwać bardzo długo - Czas w drogę. Dorian podbite, Kimbolt ruszy na Pontar, wybuchnie wojna, której jeszcze przed rozpoczęciem mam już serdecznie dość. A do Kaer Morhen daleka droga. Dobrze by było dojechać przed zimą.
Pomimo nadziei, nikt nie odpowiedział. Eskel popatrzył chwilę, odchrząknął i podszedł do trzeciego z koni, zapewne przyprowadzonego dla niego.
- Dziękuję, Triss - rzekł gotowy do drogi. - Sporo dla mnie ryzykowałaś, doceniam to, tylko nie wiem jak się odwdzięczyć.
- Jedź ostrożnie - odpowiedziała rumieniąc się lekko. - I nie mnie powinieneś dziękować.
- Powinienem i dziękuję - przytulił ją mocno, a silne mrowienie przeszyło jej ciało. Silniejsze niż u Geralta. Bardzo cieszył się, że nie może się rumienić, a twarz utrzymuje nieruchomą w każdej sytuacji.
- Ruszamy Geralt? - rzucił spokojnie już z siodła w geście popędzenia, bo białowłosy nie wyglądał na chętnego do opuszczania czarodziejki.
- Nie... - odparł Geralt cicho. - Jedź sam. Ja mam jeszcze coś do załatwienia. Dogonię cię w drodze, a jak nie, to czekajcie z wieczerzą.
Eskel popatrzył w milczeniu na niego, potem na Laenę, potem na Triss. Wykradziony z obozu wierzchowiec rwał się drogi, po wielu poprzednich dniach przestanych w miejscu.
- Zatem do rychłego zobaczenia. Przypilnuję Vesemira by nie zjadł twojej porcji.
- Koniecznie.
- Bywaj Geralt, Triss. Obyśmy się znów spotkali w lepszych czasach.
- Miejmy nadzieję - uśmiechnęła się czarodziejka, a napuchła skroń zepsuła bardzo ten pożegnalny uśmiech.
Eskel ominął ich, spojrzał na ścieżki, na Wszechmatkę i ruszył w kierunku spojrzenia młodej i pięknej kobiety - Na północ, w stronę Tretogoru, stamtąd jeszcze trochę na północ, a potem winien skręcić na wschód. Do Kaedwen. A potem do domu.
Eskel wiedział że za nim patrzą, przyspieszył więc, co bardzo spodobało się wierzchowcowi. Wkrótce zniknął za zakrętem, przysłoniony przez suche drzewa.
- Więc, co zamierzasz? - Spytała Triss po chwili patrzenia za niewidocznym już Eskelem.
- Po drodze minąłem pewną wioskę - zaczął - coś wielkiego, pewnie oszluzg, podporządkowało sobie całą okolicę, wioskowi boją się na pole wyjść.
- I dlatego zostałeś?
- Nie. Nie dlatego. Nie tylko.
Przywarli do siebie ustami, Płotka chrapnęła i odwróciła łeb znudzona. Przycisnął ją do siebie, ona jego i trwali tak dopóki jakiś spadający z wysoka kasztan nie wyrwał ich z zastygnięcia. Wtedy to Triss spojrzała na Laenę i ruszyła w jej stronę.
- Powiedz, wiedziałaś że ona była w mieście? Znasz ją i chciałaś ocalić, a może już jest jedną z was, niepokorną uczennicą? A może poprostu to coś w rodzaju wzajemnej dokuczliwości z czarodziejami? Ona, z tego co słyszałem, nagrabiła sobie u nich.
- Sam siebie chyba nie słyszysz - powiedziała klęcząc przy dziewczynie. - Narażałabym cię by dokuczyć czarodziejom? Wśród nas za to, co ona zrobiła, same byśmy ją ścigały.
- Więc czemu jej pomagasz?
- A ty?
Wiedźmin zamilkł. Po chwili obok posągu otwarł się portal o ognistym obrębie i czarnym, nieskończonym wnętrzu. Triss wzięła Laenę pod ramiona i skierowała się ku ciemności.
- Nie jedź tą samą drogą, unikaj obozu i okolic. Mają cię tam za spiskowca i mordercę.
- Jak wszędzie.
- Spróbuję to odkręcić. A twoje pojawienie się by nie pomogło. Bądź ostrożny...teraz i w ogóle. Bywaj Geralt.
Rzekła i nie czekając na odpowiedź weszła w ciemność która momentalnie pochłonęła ją całkowicie. A zaraz potem portal znikł, rozpłynął się i zrobiło się bardzo cicho. I pusto.
- Do zobaczenia - szepnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro