Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

Geralt nie padł po drodze. Choć wszystko na to wskazywało: sapał jak jakiś grubas, który solidnie przesadził z fisstechem i ubzdurał sobie że jest na zawodach olimpijskich, więc pobiegł do mięsnego naprzeciwko i z powrotem. Bladość na jego twarzy nie była niczym nowym, ale teraz była bardzo niepokojąca.

Jak to zwykło bywać, coś, co na początku jest wyjątkowe, niemożliwe i zaskakujące staje się z czasem czymś typowym. Sapanie i chwiejny krok stały się więc naturalnym elementem podróży. 
Szli w milczeniu - nikt nie miał sił by cokolwiek powiedzieć, z resztą, wszystko było jasne. Zbliżali się do białoniebieskich namiotów. Zgodnie z planem wybrali trudniejszą drogę, na której gęsto rosnące drzewa, a także częste i małe pagórki utrudniały rozłożenie namiotów, toteż było ich mniej. 
Tak czy inaczej, jeśli któryś z pozostawionych na straży temerczyków wychyliłby nosa, od razu by ich zobaczył. Tylko dlatego nasilający się zimny wiatr dodawał wiedźminom otuchy zamiast mrozić - świst słyszany ze środka ciepłego namiotu musiał skutecznie zniechęcać do jego opuszczenia. Taką przynajmniej mieli nadzieję.

A potem, gdy przeszli wojakom niemalże koło nosa i grunt się wyrównał, nie stanęli ani na chwilę. Oczywistym było, że jeśli zatrzymają się by odpocząć, nie dadzą rady już wstać. Trzeba im było iść dalej i dalej. Jak najdalej od tego miejsca, które obdarzyli tylko spojrzeniem z krańca liściastego lasu do którego wchodzili.
Miasto górujące nad nimi dumnie, poza naprawdę nielicznymi wyjątkami, zdawało się stać niewzruszone i obojętne na szturm. Wieża Ostreverg stała po jego drugiej strone, tam też były drobne uszkodzenia. Z ich zaś perspektywy piętrzące się na wzgórzu miasto żyło sobie w najlepsze zahaczając wielkim masztem z temerską flagą, który piął się w górę z najwyższej wieży katedry, o bielutkie obłoki.
- Nie zatrzymujmy się - rzekł z nutką skruchy Eskel, spojrzawszy na druha i zaraz odwrócił głowę. Fakt, że nie mógł mu ani trochę pomóc irytował go ogromnie, dlatego, by nie musieć patrzeć na jego wysiłek, szedł cały czas z przodu.
Las milczał tak jak oni. Zwierząt zdawało się tu być tyle co i liści na klonach i bukach. Czasem tylko jaka wiewiórka wychyliła nos, by zerknąć kto tam w dole tak mozolnie szumi wśród wyschłych połaci liści. A potem las się skończył.
Trzy drogi spotykały się w milczeniu na tej polance. Spotykały, gawędziły zataczając kółko na krztałt ronda, i gdy już każda poplotkowała z innymi o tym co zwiedziła, ruszyły znów każda w swoją stronę. Miejscem plotek był zaś stojący w centrum ronda, otoczony zielonym kołem trawy, na którego okręgu rosły gęsto dzikie róże, posąg Melitele.

*

Był imponujący. Człowieka przewyższał prawie trzykrotnie, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że ukazanie wyższości kapłanki nie było celem, i fidiaszowe dłuto tu nie zawitało. Posąg przedstawiał trzy kobiety, każda zwrócona w stronę innej ścieżki. Była młoda, piękna i urodziwa niewiasta, była dojrzała i dorodna ciężarna kobieta, i wreszcie staruszka z niemym politowaniem patrząca właśnie na padającego na zieloną trawę Geralta, któremu z pleców zsunęła się młoda dziewczyna z obwiązaną głową.
Geralt przewrócił się na plecy, spojrzał na niebo i zamknął oczy wzdychając. Drugi wiedźmin ukląkł przy nim, rozejrzał się najpierw po najbliższej okolicy, a potem ogarnął wszystko co dalsze. I poczuł się jak w raju, pod boską egidą, w miejscu, gdzie krzywda stać się nie może. Przejechał szorstką ręką po trawie zielonej i wiecznie młodej, zerknął na tworzące okrąg dzikie róże, czerwone i różowe. A dalej zobaczył świat z którego przyszedł. Szary, martwy i zimny.
Obrzucił spojrzeniem podnóże posągu i stwierdził, że bogini też nie ma łatwych czasów - jak nikt w tych czasach. Dary w postaci żywności i kwiatów były niemalże nieobecne. Pare tylko tulipanów więdło przy wygasłych dawno świeczkach. A obok tego wszystkiego leżała torba. Spora, skórzana. Ewidentnie nie dar dla Wszechmatki.
- Za pozwoleniem Matki - wyszeptał Eskel podszedłszy chwiejnie. Złapał torbę i, choć ból w ramionach już ustępował, z dużym trudem przytaszczył ją do leżącego w bezruchu Geralta.
Zabrał się za otwieranie torby z zapałem dziecka dostającego prezent pod choinkę.
- Czarodziejka pomyślała o wszystkim - powiedział z wdzięcznością w głosie, wyrzucając ze środka dwa spore palta, wodę, suchy chleb, kiełbasę, słoiczek miodu, suszone grzyby i nawet butelkę jakiejś podrzędnej wódki.
- Wstawaj Geralt. Chcesz przegapić wyżerkę?

*

Sił nieco wróciło, wycieńczony organizm podziękował za glukozę i białka, a styrane plecy za równy i twardy grunt. Gorzałka, nawet pomimo tego że najbardziej podła i paskudna na tym kontynencie, ogrzała, rozjaśniła umysł, i przeciwnie z jej przywarami - uciszyła ból głowy. 
Jak tylko cokolwiek sił wróciło, zajęli się dziewczyną. Leżała sobie cichutko nieprzytomna. Eskel napoił ją więc, a Geralt mozolnie chodził po okolicy zbierając chrust.
Ułożył go w kupce którą otoczył kamieniami pożyczonymi spod stóp Matki. W torbie od Triss znalazło się i krzesiwo, tak więc po chwili miłe ciepło uderzyło skórę i zwiotczyło mięśnie, co w połączeniu ze znikającym powoli za drzewami słońcem, przypomniało o zmęczeniu.
- Jak ktoś będzie tędy przejeżdżał...
- Kto niby? - Eskel z dna torby wyjął pominięte wcześniej pudełko z lekami. - Jesień jest mroźna, ludzie siedzą w domach, a Kimbolt ograbił tyle okolicznych wsi że wszyscy się boją nosa wystawić...szlag.
- Co jest?
- Nic. W tym rzecz że nic. Nowe bandaże się akurat przydadzą, ale to są lekarstwa typowo dla wiedźmina. Nic na zakażenie.
- Gdybyśmy mieli jakiś eliksir...jedna kropla Dekoktu Raffarda Białego dałaby jej mnóstwo sił. Albo chociaż Jaskółka, wzmociałby organizm.
- Albo zabiła. Jest wycieńczona, a ty chcesz jej toksyny podawać. Wysmarowałem jej wargi miodem. Zlizała nieświadomie, też powinno pomóc.
- Biały Miód! - rzucił oświecony Geralt. - Idealnie się nada, rozejrzę się za składnikami. 
- Stój, gdzie leziesz?! - Złapał wstającego za ramie i posadził z powrotem na zielonej trawce. - Widziałeś ty jakąkolwiek żywą roślinę po drodze? Wszystko obumarło od tego zimna, a nawet jeśli nie wszystko, to wrażliwy na każdy negatywny czynnkik blekot obumarł z pewnością. Śpijmy, czas jest najlepszym lekarstwem.
- Nie, jeśli doszło do zakażenia. A zapewne doszło.
- Jeśli więc przeżyje tę noc, to będziemy mogli mówić o cudzie - Spojrzał na otuloną szczelnie jednym z palt Laenę. Leżała po przeciwnej stronie ogniska, a płomienie trzaskały nad jej głową. - A tak się składa, że leży u stóp specjalistki od cudów.
Geralt spojrzał w górę, na rozkładającą ręcę na tle ciemniejącego nieba ciężarną kobietę. Okryli się drugim paltem, ścisnęli by wspólne wytworzyć więcej ciepła. Laena leżała po drugiej stronie ognia nieruchomo, obok, w gasnących powoli płomieniach, mieniły się zakrwawione miecze.

*

W ciszy jaka władała okolicą, zbudził ich odległy stukot kopyt. Cisza była tak absolutna, że usłyszeli stukot na bardzo długi czas przed zobaeniem jeźdźca. A ten jechał powoli, choć dało się wyczuć, że koń miał chętkę na galop. Potem nasłuchujący w bezruchu wiedźmini zweryfikowali to stwierdzenie. Było to po prostu kilka koni, a nie jeden niepokorny.
- Trzy.
- Cztery jak nic - zmarszczył brwi Eskel.
Słońce z drugiej strony rzucało już poranne promienie, a wysokie i wyschłe drzewa wielkie cienie. Konie zbliżały się od wschodu, oni zaś przyjechali z południa. Tym bardziej więc zdziwił ich jeździec... Właściwie, to nie zdziwił ani trochę. Za dużo widzieli by mogło ich to zdziwić.
Ścieżką, pomiędzy szpalerami topoli, jechała Triss, prowadząc obok dwa konie, w których, przetarłszy oczy, Geralt zaraz rozpoznał Płotkę targającą w jukach jego klamoty i srebrny miecz. Zza pleców czarodziejki biły w oczy promienie, a wiatr rozwiewał swobodnie wiszące kasztanowe włosy.
- Mówiłem, że trzy...Więc, chciałbyś mi jeszcze coś złego powiedzieć o czarodziejkach? - spytał reotrycznie Geralt, gdy wstawali ciężko z ziemi.
- Miło widzieć was żywych, bo cali i zdrowi jak widzę nie jesteście - uśmiechnęła się krzywo Triss, podjeżdzając. Zatrzymała się przed okręgiem, by nie zdeptać wiecznie kwitnących róż.
- Bywało gorzej. Ty też nie wyglądasz najlepiej - białowłosy zwrócił uwagę na spory siniak na jej głowie, pomagając jej zejść.
- Głupstwo - przytuliła go, po czym spojrzała na bruneta. - Witaj Eskel.
- Witaj Triss - odpowiedział ciepło. - Czemu przyjechałaś od wschodu?
- Chciałam unknąć czyjejkolwiek uwagi. Będę musiała tam wrócić i naprostować parę spraw. Może nie zauważą nawet, że zniknęłam.
Czarodziejka zwróciła uwagę na leżącą nieruchomo dziewczynę.
- A, tak - przypomnieli sobie o niej wiedźmini. - Żyje. Jeszcze trochę - stwierdził Eskel.
- Podam jej eliksir - Zadeklarował Geralt i ruszył do juków klepiąc po grzywie Płotkę, która uradowana odwdzięczyła się chrapnięciem.
- Lepiej nie. Teleportuję ją stąd. W Novigradzie jest Ida Emean, wspominałam ci o niej. Zajmie się nią, a wasz eliksir to bardzo ryzykowny sposób.
- Więc... - Geralt zmrużył oczy odchodząc od konia. -  Deratt miał rację. Zabierzesz ją stąd. I stanie się kiedyś jedną z was.
- Najpierw ukryjemy ją na jakiś czas. Nim dojdzie do siebie dowiemy się o niej wszystkiego, wtedy zdecydujemy. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że przeżyje. A propo Deratta...
- Nie żyje. Przeraża mnie potęga takich ludzi. Na szczęście tyle po nim zostało - wręczył jej kryształ z kostura.
- Mój boże... - Triss pobladła lekko przyglądając się przedmiotowi wielkości małego flakonika - taka moc u czarodzieji. A my ich lekcważyłyśmy, mając za dużych chłopców z przerostem ambicji.
- Nie bez wzajemności - wtrącił Eskel - Co to jest?
- Bardzo potężne źródło mocy. Wygasło po usunięciu, ale dalej drzemie w nim wielka siła.
Nastała chwila niezręcznej ciszy, w której Triss zauroczona krysztalem wpatrywala się w niego w milczeniu, a wiedźmini stali głupkowato i czekali.
- W taki razie - zaczął Eskel z obawą, że fascynacja kamykiem może trwać bardzo długo - Czas w drogę. Dorian podbite, Kimbolt ruszy na Pontar, wybuchnie wojna, której jeszcze przed rozpoczęciem mam już serdecznie dość. A do Kaer Morhen daleka droga. Dobrze by było dojechać przed zimą.
Pomimo nadziei, nikt nie odpowiedział. Eskel popatrzył chwilę, odchrząknął i podszedł do trzeciego z koni, zapewne przyprowadzonego dla niego.
- Dziękuję, Triss - rzekł gotowy do drogi. - Sporo dla mnie ryzykowałaś, doceniam to, tylko nie wiem jak się odwdzięczyć.
- Jedź ostrożnie - odpowiedziała rumieniąc się lekko. - I nie mnie powinieneś dziękować.
- Powinienem i dziękuję - przytulił ją mocno, a silne mrowienie przeszyło jej ciało. Silniejsze niż u Geralta. Bardzo cieszył się, że nie może się rumienić, a twarz utrzymuje nieruchomą w każdej sytuacji.
- Ruszamy Geralt? - rzucił spokojnie już z siodła w geście popędzenia, bo białowłosy nie wyglądał na chętnego do opuszczania czarodziejki.
- Nie... - odparł Geralt cicho. - Jedź sam. Ja mam jeszcze coś do załatwienia. Dogonię cię w drodze, a jak nie, to czekajcie z wieczerzą. 
Eskel popatrzył w milczeniu na niego, potem na Laenę, potem na Triss. Wykradziony z obozu wierzchowiec rwał się drogi, po wielu poprzednich dniach przestanych w miejscu.
- Zatem do rychłego zobaczenia. Przypilnuję Vesemira by nie zjadł twojej porcji.
- Koniecznie.
- Bywaj Geralt, Triss. Obyśmy się znów spotkali w lepszych czasach.
- Miejmy nadzieję - uśmiechnęła się czarodziejka, a napuchła skroń zepsuła bardzo ten pożegnalny uśmiech.
Eskel ominął ich, spojrzał na ścieżki, na Wszechmatkę i ruszył w kierunku spojrzenia młodej i pięknej kobiety -  Na północ, w stronę Tretogoru, stamtąd jeszcze trochę na północ, a potem winien skręcić na wschód. Do Kaedwen. A potem do domu.
Eskel wiedział że za nim patrzą, przyspieszył więc, co bardzo spodobało się wierzchowcowi. Wkrótce zniknął za zakrętem, przysłoniony przez suche drzewa.
- Więc, co zamierzasz? - Spytała Triss po chwili patrzenia za niewidocznym już Eskelem.
- Po drodze minąłem pewną wioskę - zaczął - coś wielkiego, pewnie oszluzg, podporządkowało sobie całą okolicę, wioskowi boją się na pole wyjść.
- I dlatego zostałeś?
- Nie. Nie dlatego. Nie tylko.
Przywarli do siebie ustami, Płotka chrapnęła i odwróciła łeb znudzona. Przycisnął ją do siebie, ona jego i trwali tak dopóki jakiś spadający z wysoka kasztan nie wyrwał ich z zastygnięcia. Wtedy to Triss spojrzała na Laenę i ruszyła w jej stronę.
- Powiedz, wiedziałaś że ona była w mieście? Znasz ją i chciałaś ocalić, a może już jest jedną z was, niepokorną uczennicą? A może poprostu to coś w rodzaju wzajemnej dokuczliwości z czarodziejami? Ona, z tego co słyszałem, nagrabiła sobie u nich.
- Sam siebie chyba nie słyszysz - powiedziała klęcząc przy dziewczynie. - Narażałabym cię by dokuczyć czarodziejom? Wśród nas za to, co ona zrobiła, same byśmy ją ścigały.
- Więc czemu jej pomagasz?
- A ty?
Wiedźmin zamilkł. Po chwili obok posągu otwarł się portal o ognistym obrębie i czarnym, nieskończonym wnętrzu. Triss wzięła Laenę pod ramiona i skierowała się ku ciemności.
- Nie jedź tą samą drogą, unikaj obozu i okolic. Mają cię tam za spiskowca i mordercę.
- Jak wszędzie.
- Spróbuję to odkręcić. A twoje pojawienie się by nie pomogło. Bądź ostrożny...teraz i w ogóle. Bywaj Geralt.
Rzekła i nie czekając na odpowiedź weszła w ciemność która momentalnie pochłonęła ją całkowicie. A zaraz potem portal znikł, rozpłynął się i zrobiło się bardzo cicho. I pusto.
- Do zobaczenia - szepnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro