Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII

Eskel obejrzał się wreszcie, rozchlapując "wodę" w której po kostki grzązły buty. Geralt stał tuż pod zejściem i patrzył w górę - jedyne miejsce z którego dobiegało światło.
Patrzył z najbardziej obojętnym wyrazem twarzy na jaki było go stać. Pod tym spojrzeniem kryła się nie pobłażliwość czy wyższość, ale nieme ponaglanie - chciałby wyjść już z ciemnych, mokrych i śmierdzących wszystkim co przychodziło na myśl, i mnóstwem innych rzeczy kanałów, a przecież dopiero co do nich wszedł.

Laena tymczasem zsuwała się z liny z najwyższą ostrożnością i nieporadnością, ściskając ją nogami i rękoma najmocniej jak umiała, przez co przypominała trochę małego kotka z nieotwartymi jeszcze oczkami, którego położy się pionowo na piersi w którą wbija się małymi pazurkami z przerażeniem i piskiem. Laena również miała zaciśnięte oczy, również piszała od czasu do czasu.
Lina, którą znaleźli gdzieś w kącie mogła pamiętać czasy założenia miasta. Chwytając ją miało się wrażenie że możnaby rozerwać ją z łatwością, ale nikt nie spróbował. Innej bowiem nie znaleźli, a że studnia była głęboka, to stara, zapomniana lina z poszarpanymi włóknami była jedyną opcją.
Czarodziejce od początku nie podobał się ani pomysł złażenia na dół, ani użycia tejże liny. Zmieniła nieco zdanie, gdy dosłyszeli niedaleko odgłosy walki, które potem stały się już tylko krzykami ,,niech żyje Foltest, bić zdrajców". A że, jak się okazało, wiedźminów, będących pewnie cięższymi od niej więcej jak dwukrotnie, lina utrzymała, to czemu i jej miałaby nie utrzymać. To przeczucie, którym z początku się pocieszała, opuściło ją gdy zaczęła zsuwać się pokracznie, zapewne pierwszy raz w życiu, a lina chrzęściła przy każdym ruchu, by pokazać swe starcze niezadowoloenie.
Czarodziejka pisnęła, potem Eskel zobaczył ją lecącą w dół wprost w wyciągnięte ręce niemego Geralta. Gdy ten zestawił ją na podmokły grunt, omal nie zwymiotowała. Udało się jej opanować na chwilę, do czasu, gdy zaczęła rozmyślać o tym, co ten smród powoduje.
- Idziemy? - Ponaglił Eskel, gdy dziewczyna przestała kaszleć i wstała z kolan.
Szli powoli, nie mając pojęcia gdzie iść należy. Laena w ogóle nic nie widziała, zdała się więc na świecące oczy wiedźminów. Widziała na mniej niż metr, jedną ręką ucapiła się więc ramienia Geralta, a drugą zaczęła owijać nos wszystkimi chustami jakie miała, z marnym, jak można się domyśleć, skutkiem.
- Coraz ich więcej.
- Złażą się ze wszystkich stron, kanały pod miastem muszą być ogromne.
- O czym mówicie? - spytała dziewczyna tuptając za nimi w swych przesiąkniętych do cna mułem bucikach.
- Topielce. Idą za nami od jakiegoś czasu, i jest ich coraz więcej. Nie słyszysz?
- Wolałam to zignorować - rozglądała się w strony z których dobiegały pluski. - Czemu nie atakują?
- Wiedzą widać kim jesteśmy, ale zbierają się w sporą grupę. Szlag...coraz ich więcej.
- Nic nam nie grozi? - spytała głupio, zmartwiona bardziej tym, że ich własny chlupot zmieszał się z pełznięciem bestii i milczący Eskel znikł w ciemnościach.
- Jeśli znajdziemy wyjście zanim nagromadzi się ich za dużo i nie wpadniemy po drodze na leże kuroliszka, ani gniazdo zgnilców, to raczej nie.
- Prowokujecie je tym gadaniem - syknął Eskel z przodu, zaznaczając swą obecność.
Chodzili więc po ściekach, coraz częściej słysząc wkoło a to chlupot, a to potrącane śmieci. Laena skręcała raz w lewo, potem prawo, potem szła długo wprzód niezmiennie uczepiona wiedźmińskiego ramienia. Bała się spytać, czy mają jakiekolwiek pojęcie gdzie idą, bo domyślała się odpowiedzi.
- Czekajcie - szepnęła nagle i zaczęła jeździć ręką po śliskiej ścianie, tym razem nie myśląc o tym, co ją pokrywa.
- Radziłbym się nie zatrzymywać - Eskel wpatrywał się w zbliżające się z tyłu topielce, których znów przybyło.
Dziewczyna wymacała wreszcie zgasłą dekady temu pochodnię i wyjęła ją.
- Skąd wiedziałaś, że tu jest? - Spytał zaciekawiony Geralt.
- Przypieprzyłam się o nią głową. Nie słyszałeś?
Czarodziejka zanurzyła trzon pochodni w ścieku, po czym wyjęła go razem z warstwą cuchnących glonów z których ściekała papkowata maź. Następnie ścisnęła owe glony dłonią powodując dźwięk wyciskanego mopa. Gdy odejmowała rękę, na glonach pozostały skromne iskry które naraz buchnęły hucznym płomieniem.
Miłe ciepło które ich dotknęło kosztowało Laenę utratę błogiej nieświadomości chroniącej aż dotychczas. Woda, która wcześniej zdała się jej gęstą zielonkawą mazią, okazała się być czarną jak smoła mieszaniną śmieci, odchodów i pływających wśród nich flaków. Tu płynęły sznurem czyjeś jelita, tam wątroba, którą nawet trupojady pogardziły. Wraz z ukazującym prawdę ogniem, uderzyła z potrojoną siłą woń kanałów przebijając się bez problemów przez chusty na nosie.
Ruszyli dalej, wciąż bez orientacji błądząc po ściekach. Ogień zdał się jednocześnie topielce odstraszyć, bo tzymały się dalej, ale i zainteresować, bo wciąż ich zewsząd przybywało.
Jeden, który grzebał w wodzie gębą z powykrzywanymi za zewnątrz kłami, porwał spod tafli kawałek mięsa i zapadł się pod nią. Fakt że, jak się okazało, mogły całkowicie pod nią zniknąć, przeszył czarodziejkę która z wielkim strachem stawiała teraz każdy kolejny krok i wzdrygała ilekroć pod naciskiem jej buta chrupała pod wodą czyjaś dłoń, albo noga.
Na kolejnych rozstajach, z których klasycznie można było iść na boki lub wprzód, czmychnęło kilka utopców. Najwidoczniej, tak jak mały Nemrod, odziedziczyły w genach po setkach pokoleń wiedzę, tu w postaci nieodpartej niechęci do zbliżania się do wiedźminów, z którą walczył odczuwany zapewne głód.

Laena zaczęła zastanawiać się dlaczego, jeśli jest ich już pewnie ze dwadzieścia, nie atakują.
Jeśli bowiem - myślała, dzięki czemu lekko zapominała o odorze - kolejne pokolenia zwierząt otrzymują jakiś ukryty głęboko rdzeń mimowolnych zachowań i reakcji, to skąd o tym że wiedźmin, to wiedźmin, mogą wiedzieć bestie, które po śmierci wylazły z rzek jako potwory. Niemają przecież rodzin, każdy jeden topielec to inna historia.
Tak myśląc i idąc, już bez strachu przed chlupotem naokoło, doszła do wniosku że po śmierci mózg nie może od razu umrzeć wraz z ciałem. Wraz ze śmiercią, czyli w tym wypadku utopieniem, giną wspomnienia i wiedza nabyta za życia, ale to co odziedziczono w genach od przodków musiało w jakiejś części ocaleć. A może uczą się od siebie nawzajem? W takim razie nie są to wcale tępe stworzenia.

Zatrzymali się w jednej z odnóg, która okazała się być tylko kolejnym pustym pomieszczeniem z którego rozciągały się trzy drogi. Wiedźmini stanęli w miejscu i zaczęli się rozglądać zimnym wzrokiem.
- Czemu znów się zatrzymaliśmy? - spytała i oświetliła wąskie przejście którym weszli.
To przejście zagrodziło dwóch mężczyzn. W bliższym Geralt od razu rozpoznał Magistra; zarówno po okularkach, których nie zdjął nawet tutaj, jak i po charakterystycznej broni. Drugi stał z boku, kawałek za nim i zapalał właśnie pochodnię.
Z drugiego wejścia wyłonił się Ravod z krótkim berdyszem o szerokim ostrzu w jednej i pochodnią w drugiej ręce, a za nim czwarty: łysol z ciężkim toporkiem. Ci dwaj weszli do pomieszczenia w którego centrum stali wiedźmini i czarodziejka. Piąty zbir zagrodził drugie przejście.
Trzecie zaś stało niepilnowane kusząc ciemnością i brakiem ruchu. Nie trzeba było jednak pamiętać że szajka Magistra liczyła osób sześć, nie trzeba było też widzieć końcówki kordelasa tuż za tym wyjściem, by wiedzieć że kuli się tam kolejny morderca wyczekując, na wypadek próby ucieczki.
Wszystkie trzy przejścia były więc odgrodzone, a złapani w pułapkę cofnęli się pod ścianę.
Pomyliliśmy ich z topielcami - pomyśleli jednocześnie wiedźmini darząc się nawzajem wymownymi spojrzeniami.
Magister zrobił krok wprzód wkraczając do pomieszczenia. W środku było więc ich trzech, dwóch kolejnych przy skrajnych wyjściach, i jeden za środkowym.
- To był swietny pomysł iść za wami! Witaj ponownie, wiedźminie - uśmiechnął się sucho.
- I ja rad jestem niezmiernie.
- Widzisz - zignorował go - w gruncie rzeczy to jestem ci nawet wdzięczny. Ten kretyn von Vungert wypłacił nam szalenie wysoką kwotę ze skarbca który przejął siłą, w zamian za pomoc podczas szturmu. Początkowo planowaliśmy dać nogę od razu, ale okazał się nie być aż takim kretynem i miał na nas ustawicznie oko. Potem w pilnowaniu nas wyręczyła go dwutysięczna temerska armia szczelnie otaczając miasto, uniemożliwiając nam tym samym ucieczkę.
- Myśleliśmy - ciągnął - jak tu wyjść z opresji, jak się wydostać. Od początku bowiem pewnym było, że ten bunt jest pozbawiony racji bytu i jakiegokolwiek sensu. A tu nagle proszę: Przybyłeś ty i pokazałeś nam drogę. Jak więc widzisz, mamy powody do wdzięcznośći.
- Jestem głęboko wzruszony.
- Szkopuł jednak w tym, że pokonałeś mnie wtedy. Nie chodzi tu nawet o sam ten fakt, przeciwnie, jestem pod niemałym wrażeniem, zwłaszcza w kwestii odbitego sztyletu. Nie problem nawet w tym, że moją porażkę widziało mnóstwo ludzi: oni wszyscy umarli, umierają, bądź niezawodnie umrą wkrótce. Nie problem w tym, że pomimo iż uważany jestem za mistrza szermierki i każdy rozsądny człek się mnie lęka, ty mnie pokonałeś - to po prostu punkt dla ciebie.
Cóż za paradoks - myślała Laena - że też obumarłe, tępe potwory kierujące się najprostrzymi instynktami wiedzą, że od wiedźminów trzeba trzymać się z daleka, a tak mądre rzekomo ludzkie istoty same pchają się pod miecz. Zaraz...- analizowała swoje wcześniejsze ustalenia. - Mózg i ciało niby martwe, ale rdzeń mimowolnych reakcji i "wrodzona" wiedza jest...więc jednak trochę te bestie myślą...
- Rzecz w tym - kontynuował tymczasem zabójca - że wiesz o tym ty i twoi kompani. Mam na tym kontynencie nie byle jaką reputację i zostanie pokonanym przez wiedźmina, powszechnie uważanego za plugawego odmieńca, będącego smutnym błędem historii i przegranyn eksperymentem, byłoby na mojej karcie niemałą skazą.
- Sam więc widzisz, że pomimo najszczerszej sympatii i wdzięczności, nie możemy pozwolić odjeść ani tobie, ani twym kompanom.
- A gdybym obiecał milczeć? - zadrwił Geralt.
- Tylko trupy milczą, tylko trupom można powierzyć tajemnice, choć...to też nie zawsze. Ponoć są magiczne sposoby na zachęcenie umarlaka do spowiedzi. Ponadto, każdego można przekupić, kwestia tylko za ile...i choć w waszą neutralność i obojętność wierzę, to na widok góry złota, jaką dają za każdą informację o mnie, każdy reaguje tak samo. A nawet gdyby na pieniądzu wam nie zależało, to do wyjawienia wszystkiego co o nas wiecie zachęcono by was mniej dobrotliwie.
Podczas przemowy Eskel zdążył szepnąć czarodziejce by na jego znak rzuciła pochodnię w wodę. Chwila ciemności dałaby im czas na dwa ciosy, a więc dwa trupy. Laena jednak stała nieruchomo, coś tam szeptała, a może tylko ruszała wargami, a oczy jej pociemniały.
Medaliony zadrżały lekko, gdy ten pilnujący prawego wejścia zaczął mierzyć z kuszy.
Z tyłu dobiegł ich plusk, kilka szaleńczo i koślawo biegnących par nóg. Strzelec obrócił się panicznie. Zdążył unieść kuszę i strzelić. Skaczący już na niego topielec zatrzymał się w powietrzu i spadł wywołując wielki plusk. Następny wpadł na bandytę, obalił go i uczepił się kłami szyi, zza jego boków wskoczyły zaś do środka kolejne dwa.

Ze środkowego wyjścia wypadł, machając rękoma, kryjący się zabójca i padł w wodę szarpany szponami i kłami przez trzy bestie.
Bandyta przy lewym przejściu bronił go zaciekle dwoma mieczami, by trzy lub cztery kolejne nie wpadły do srodka.
Pochodnia Laeny zgasła rzucona w wodę, Eskel rzucił się zaraz na Ravoda, a Magister, ignorując dwa topielce które wpadły do środka, na Geralta.
Tymi topielcami zajął się trzeci zbir w pomieszczeniu. Jednego nabił na topór, na drugiego skoczył, obalił i podjął próby ponownego utopienia bestii w gęstej mazi, wciskając w nią jego paskudny łeb.

Miecze starły się na wysokości ramion, Magister drugą ręką złapał i począł szarpać białe włosy.
Miecz Eskela zderzył się z berdyszem Ravoda ze szczękiem, a gdy tylko się rozdzieliły, spod wody między nimi wyskoczył kolejny utopiec. Ravod zaregował szybciej i kopnął ryczącą pokrakę w plecy. Bestia wpadła na Eskela, obaliła go i zanurzyła na moment w breji.
Mięśniak ucieszył się, ale wtem dojrzał kompana z lewego przejścia, który, wypchnięty przez potwory, wpadł w wodę i znikł pod jej taflą która stłumiła krzyk.
Do środka wpadły kolejne trzy, a z tyłu podniósł się czwarty, którego próby utopienia nie przyniosły efektów. Chlasnął on napierającego nań bandytę pazurem i odepchnął go w tył.

Ravod ciął szeroko berdyszem odganiając szczerzące się do niego paszcze i przyległ plecami do ściany.
Cztery bestie doskoczyły. Pierwszemu skaczącemu mięśniak rozchlastał klatkę piersiową, tym samym ciosem pozbawił głowy drugiego, chcącego zaatakować z dołu. Trzeci w locie zderzył się z pochodnią, zaryczał i ze skwierkiem wpadł w wodę. Ravod spojrzał, doskoczył i na czuja nastąpił butem z całej siły w miejsce, gdzie powinna być głowa topielca. Woda plusnęła, a bandyta, który w podobny sposób stłukł już nie jedną czaszkę, stwierdził że twarde skurwysyny z tych topielców, bo tylko cztery chrupnięcia poczuł.
Z tyłu jednak wskoczył na niego czwarty, wbił się pazurami w plecy, kłami w szyję. Ravod runął głową w wodę. Zdołał jeszcze chaotycznymi machnięciami rąk dosięgnąć siedzącego mu na plecach łokciem. Trafiony potwór zaskowytał, poleciał w bok i wpadł na ciało jednego z bandytów. Ravod wydobył z trudem głowę spod wody, obrócił na plecy. Gówniana maź wlała mu się w rany, rozpłynęła po ciele i po chwili wciągnęła całkowicie pod wodę.

Włosy tylko z pozoru były siwe i słabe. Pomimo kilku silnych prób, Magistrowi nie udało się ich wyrwać. Miecze rozdzieliły się, a wojownicy cofnęli.
Potem kilka szczęków zmieszało się z krzykami zbójów i chlupotem wydostającego się z brei Eskela, który zaraz ponownie w nią wpadał, wpychany przez tęgą bestię. Wreszcie udało mu się odepchnąć go kawałek dalej. Wstając odwinął się, i z półobrotu przywalił bestii w łeb. Począł macać rękoma po kamiennym dnie szukając miecza. Potwór wstał, skoczył, ale cięta w locie głowa oddzieliła się od ciała i pofrunęła w górę.
Magister dostrzegł nagłą utratę przewagi liczebnej. Wycofał się powoli w stronę wyjścia. Niezdecydowanie przejęło jednak nad nim władzę. Tu dwaj wiedźmini, tam z tyłu kolejne bestie.
- W kwestii tamtej obietnicy milczenia - zaczął dyszącym, ale wciaż taktownym głosem, a wolną ręką sięgnął za kołnierz z tyłu, po pozłacany nóż do rzucania - to byłbym skłony ponownie podjąć dyskus...
Złapał nóż, rzucił bardziej na oślep, przez co niecelnie, bo z boku skoczył kolejny topielec, ten który wcześniej dopadł Ravoda. Obalił go i począł napierać na leżącego na starych pudłach zabójcę..
- Zwiewajmy! - Ponaglił Eskel Geralta, który chyba rozważał próby zabicia najpierw bestii a potem i Magistra.
Wybiegli lewym przejściem rozglądając się uważnie za następnymi bestiami.

*

- Gdzie teraz?
- Tam. Poznaję te szytnaćce, na lewo już szliśmy.

- Słuchaj - zaczął Eskel ścierając z twarzy błoto, gdy już się oddalili - wiemy dobrze co się stało, topielce zaatakowały nas teraz, choć wcześniej, gdy była nas tylko trójka, bały się.
- Więc?
- Więc ktoś je do tego popchnął. Spytaj siebie kto umie wpływać na cudze myśli i kto zniknął nagle w czasie walki.
- Po co miałaby chcieć nas zabić?
- A na co jej świadkowie? Świadkowie jej porażek? Chciała zaistnieć dzięki temu wydarzeniu, a jedyne co ją czeka to hańba. Nie potrzebuje więc nikogo, kto może szczegółowo zrelacjonować jej porażkę.
- Bestie zaatakowały głównie ich. Może chciała nam pomóc.
- Spójrz na mnie i to powtórz - rzucił z niechęcią Eskel i zwrócił ku niemu ubabraną twarz. - Geralt...co ja ci mówiłem o czarodziejkach?

*

Zatrzymali się wreszcie i ogarnęła ich nieodparta radość. Na końcu rozciągającego się przed nimi korytarza widniało wyjście, którego kraty leżały porozrzucane naokoło. Dalej rozciągały się gęste krzaki i ścieżka w dół, którą można było zapewne zejść ze wzgórza na którym ulokowane było Dorian.
- Stój - powstrzymał ręką Eskela zmywając tym samym szczery, choć brzydki nie tylko przez błoto uśmiech z jego twarzy. - Zbyt wyraźne to wyjscie, zbyt kuszące. Może to być iluzja.
- Ze skrajności w skrajność - westchnął Eskel - medaliony nie ostrzegły, poza tym wpływanie na funkcje mózgowe bezmózgich istot to jedno, ale aż tak uzdolniona by zrobić taką iluzję to ona nie jest.
- Deratt jest - Geralt zmrużył oczy wpartrując się w wyjscie za którym rozciągała się ścieżka i polanka. Zielona, ciepła, słonenczna, kusząca - i szalenie realistyczna.
- Chcesz to stój i się patrz. Te kanały rozciągają się pewnie pod całym Dorian. Poszczególne oddziały połączone przejściami z których wyjść można tylko do miasta w którym czeka śmierć. Możemy więc błądzić w nieskończoność. Czarodziejki to twoja największa słabość, często z wznajemnością, co jest tym gorsze dla ciebie. Choć wreszcie - chyba rozkazał i ruszył naprzód.

To rzeczywiście nie była iluzja. Było znacznie gorzej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro