Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

- Jestem kretynem - powórzył, by rozmówca na pewno zrozumiał. - Co ja sobie myślałem? Że ot tak wejdę tu, znajde cię w wielkim mieście i wyprowadzę niezauważony? jak się trzymasz? - spytał na koniec.
- Nie narzekam. Dostałem nawet koc. Choć, ogrzejesz się.
Geralt podpełzł do przeciwnej ściany, objęli się z Eskelem na przywitanie i ścisnęli przewyższając się wzajemnie w sile. Eskel ustąpił, gdy usłyszał syknięcie bólu po tym jak ścisnął Geraltowi trafiony lagą na pożegnanie bok.
- Dobrze cię widzieć - zaczął jednocześnie ponuro i przyjemnie brunet - nawet pomimo okoliczności.
- Też się cieszę. A teraz pomyślmy jak stąd zwiać.
- Zapomnij. Przynajmniej czterech przed wejściem, a jedyna droga z podziemia prowadzi obok stale okupowanej karczmy. Ach, no i zapomniałem o tych drzwiach.
- To ostatnie mnie przekonało. Ale to niejako oznacza, że mamy osobliwie przekichane. Jeśli nie zabije nas Vungert, to za parę godzin wyręczy go Kimbolt.  

Geralt opowiedział swoją historię: o pobycie w oddziale, o Scoia'tael, o rozkazach Foltesta i o Triss wreszcie.
- Sporo mnie, przyznaję, ominęło - zadumiał się lekko brunet poprawiając pozycję. - Ale tu nawet najnowsze wieści, trzęsące całą Północą, nie dochodzą. 
- Studnia na placyku za kuźnią, zachodnia część miasta - podjął ponownie, po chwili dzwoniącej w uszach ciszy. - Chyba wiem gdzie to jest. To znaczy kuźnia, bo o tym co jest za nią nic nie wiem. Ale skoro pani Merigold tak mówi, to pewnie jest tam i studnia.
Geralt, który trochę już wysechł, uśmiechnął się krzywo.
- Pani Merigold... Brzmi to tragicznie z twoich ust. Znasz ją przecież.
- Nie tak jak ty. Magom, a czarodziejkom zwłaszcza, winno się okazywać szacunek; wiele z nich bardzo łatwo rozdrażnić. Dodaj do tego fakt, że pamięć mają dobrą i to że żyją ze trzysta, czy tam sześćset lat, a dojdziesz do wniosku, że jeśli już trzeba, to lepiej żyć z nimi w możliwie neutralnych i oficjalnych stosunkach. 
- Bo w pozytywnych - dodał po kolejnej chwili ciszy - wbrew twoim mniemaniom, się nie da. 
- Dość oschle mówisz o kimś, kto sporo ryzykował chcąć cię stąd zabrać. Król rozkazał wytłuc na miejscu wszystkich w mieście. Gdyby dowiedziano się, że Triss chce stąd kogoś wyprowadzić - wykrakał Geralt - to nawet ona miałaby problemy, a ten, którego chciała ocalić...pewnie zginąłby jak cała reszta.
Daleko, za trójwarstwowymi drzwiami o żelaznych zawiasach, rozległo się stukanie kluczy a potem skręcające uszy skrzypienie starszych, niż najstarsze z łatwo rozdrażnialnych czarodziejek, krat.
- A propo - westchnął Eskel i odsunął się od Geralta marnując tym samym wypracowane wspólnie ciepło. - Odejdź w przeciwny kąt.
- Co się dzieje? Kto tu idzie?
- No jak to...czarodziejka. Laena. Odejdź w drugi kąt mówię. Ona lubi być dobrodziejką której wszyscy naokoło zawdzięzają dostatek, michę pełną żarcia, lub po prostu życie.
- Co?
- Nie daj jej satysfakcji. Z tego co mówiłeś, ty już jej życie zawdzięczasz. Ja również i źle mi z tym. A jej za to bardzo dobrze. Często tu do mnie zagląda i przynosi różne smakołyki. O tydzień doglądania i sprzątania laboratoriów mogę się założyć, że i teraz ma dla nas coś dobrego. 
- Nie miałbym nic przeciwko. Skoro już życie jej zawdzięczamy, to gorzej nie będzie.
- Hehe, abyś się nie zdziwił. Jak mówiłem: z czarodziejkami można neutralnie, albo wrogo, inaczej się nie da.
Drzwi do ich celi brzdąknęły ciężko, otworzyły się ze zgrzytem również wykręcającym uszy, ale tym razem rozbrzmiałym tuż obok nich. Do celi wlało się oślepiające światło pochodni migoczące w rytm ruchów ręki draba zwanego Urbanem.
- To wszystko, zostaw nas - powiedziała kobieca postać dająca smukły cień na środku oświetlonej celi. 
- Panna jest pewna? - powiedział Urban z udawaną troską, patrząc na sporych rozmiarów naczynie z którego obecność swą zaznazały zapachem ciepłe jeszcze kawałki prosiaka - Jeden wiedźmin, to jeden, ale jak dwóch panienkę napadnie...
- Dam sobie radę - rzekł zniecierpliwony, wysoki dość głos. - Daj mi pochodnię, nie będę po ciemnicy z nimi gadać.
- Jak sobie panna rzyczy. Będę czekał przy wejściu. W razie czego proszę...
- Idźże już stąd, kretynie.
Urban pociągnął nosem. Obrzucił lodowatym wzrokiem półmiskek z mięsem, podejrzany worek na plecach Laeny, i wreszcie siedzących posępnie wiedźminów, którzy spojrzenie odwzajemnili.
Odchodząc, w oddali pomrukiwał jeszcze coś w stylu: ,,głupia szmata" ale Laena nie dosłyszała. Wiedźmini chyba też nie.
- No, no - zaczęła gdy tupanie osiłka ucichło w oddali. Była średniego wzrostu szczupłą blondynką. Twarz miała młodą i ładną; nos i usta małe, oczy błyszczące w świetle pochodni. Spojrzenie mądre i przenikliwie. - Kto by pomyślał, tak mało was na świecie, a tak dużo. Trzymajcie, dobry świniak. Wiele złowrogich spojrzeń i dąsów doświadczyłam ze strony tutejszych, ale tak długo jak mam Ralpha na smyczy, dąsy to wszystko, co mogą zrobić.
Postawiony na środku, pomiędzy nimi półmisek, kusił krwistą i syczacą jeszcze lekko zawartością. Ale nie...by ją sięgnąć, musieliby się podnieść, podsunąć do miski i do stóp czarodziejki - nie było takiej opcji.
- Mam też koc dla ciebie, białowłosy szpiegu Geralcie. Znam twoje imie, znam. Uczyłam się w swoim czasie na pamięć wszystkich ballad mistrza Jaskra. Raz nawet zajechał on do mojej rodzinnej wsi...ale to było wielkie wydarzenie. Nawet jego rocznicę żeśmy świętowali - Rzekła, przymocowała pochodnię na ścianie, a z worka wyjęła sporych rozmiarów palto i je również położyła na ziemi, obok miski. 
- Zasunęłam je tym kretynom od Magistra, któremu sfatygowałeś nos. Teraz muszę zadbać, by się jakoś pośrednio dowiedzieli, że go masz. Będą się wściekać, plwać i odgrażać. A ja lubię patrzeć na wściekłość wynikającą z okrutnej niemożności podjęcia działania. Bo nic wam nie będą mogli za to zrobić tak długo...
- Tak długo jak liżesz dupę Vungertowi, wiemy - Geralt syknął gniewnie, a słowa te rozbrzmiewały w powietrzu jeszcze długo, wraz ze strzelającymi płomieniami pochodni.
- Iście tak samo jak pan Eskel w pierwszych dniach - nie przejęła się zbytnio, stanęła nawet dumniej, chyba rada z kiepskiego stanu Geralta i jego wyglądu, które dawały jej przewagę - Charaktery podobnie odpychające. Intresujące to, choć głupie i dziecinne. Wiedzcie, że zabić was obu zabroniłam. Chcąc więc żebyście zginęli, Ralph wrzucił was tu, do lochów w których jest o tej porze za zimno, by przeżyć. Jeść musicie, ogrzać się również. Nie unoś się więc honorem, spytaj o szczegóły swego pobratymca, a unikniesz jego błędów.
- Moją również zasługą - kontynuowała dumnie - nie chwaląc się, jest to, że jesteście w jednej celi. Doriańskie podziemia są rozległe, kilka kondygnacji, setki cel. Co więcej, wszystkie pustę. Więźniowie po rewolcie zostali uświadomieni o sytuacji, wypuszczeni i wcieleni do garnizonu. Siedzą teraz wolni, choć tak naprawdę wcale wolni nie są. Moglibyście więc spędzać czas w odosobnieniu i nie dowiedzieć się nawet o wzajemnej obecności.
- Czym więc, zastanawiam się, zasłużyliśmy na te wielkoduszne miłosierdzie? - spytał szyderczo i nieufnie Geralt.
- Powiedzmy - zignorowała jego ton ponownie - że mam niewyjaśnialny afekt do tego co inne, nieznane i na swój sposób wyjątkowe. Szkoda by było gdybyście zgnięli w nie swojej wojnie. Co do panicza Eskela, na tym powody mego, jak to określiłeś, wielkodusznego miłosierdzia, się kończą. W twoim przypadku zastanawia mnie przemożnie sens, powody dla których wlazłeś pomiędzy dwie strony konfliktu, z których żadna w żaden sposób nie odzwierciedla twoich poglądów.
- Zrobiłem to w słusznej sprawie. Tylko plan był kiepski, ale czas naglił.
- No właśnie, jak wy to sobie wyobrażaliście? - rzekła z uśmiechem i wyjęła medalion, który Geralt dostał od Triss i zaczęła się nim bawić. Białowlosy zaś zaraz pomacał swoją szyję, nie by potwierdzić brak amuletu czarodziejki, ale by sprawidzić czy jego własny jest na miejscu. Był.
- Mógł utrzymać cię niewidzialnym przez jakiś czas, ale jego już nie, poza tym miasto jest duże, jak niby chciałeś go znaleźć? Eh...Triss...
- Skąd wiesz, że to jej amulet?
- Nie doceniasz mnie, tak jak i ona. Od poczatku wiedziałam że tu jesteś, wyczułam cię. Wszyscy mnie zlekceważyli...ale to już ostatni raz kiedy mogli sobie na to pozwolić. Zastanawia mnie jednak, gdybyś powiedzmy znalazł twojego towarzysza i uciekał z nim w osłonie ulewy, to którędy niby? Czyżby plan twojej kochanki znalazł i na to jakieś błyskotliwe rozwiązanie?
- To już bez znaczenia - zmrużył oczy Geralt. - Rano Kimbolt wejdzie tu i wszystkich nas zabije. Ciebie ewentualnie zabije Deratt.
- Kto? - po raz pierwszy w tej rozmowie Laena odezwała się swoim, nie sztucznie wyniosłym głosem.
- Oho, jednak nie wszystko wiesz i nie wszystko przewidziałaś. To czarodziej wysłany z ramienia Rady by cię zabić. Jak widzisz, nie wszyscy cię lekceważą.
- Wszystko jedno - machnęła ręką. - Do żadnej rzezi i tak nie dojdzie.
- Nie?
- Nie.
- Gratuluję przekonania o własnej wartości i możliwościach, ale Kimbolt to nie Vungert, nie da się go przekonać wypinają...- Eskel chrząknął donośnie powstrzymując Geralta od kolejnej złośliwej uwagi. 
- Nawet gdybyś jakimś cudem mogła go przekonać - podjął spokojniej po chwili - to dwa tysiące ludzi otaczających miasto głoduje. Kończą im się zapasy a okoliczne wsie są zrabowane. Jedyną opcją jest dostanie się do tutejszego pełnego spichlerza.
- Ty swoje wiedźminie, a ja swoje. Powtarzam: do rzezi nie dojdzie. Ale cóż, mięso stygnie. Jedzcie więc spokojnie, jeśli masz rację białowłosy, to jest to wasz ostatni posiłek. Za dwie godziny będzie świtać. Zostawię pochodnię, będzie wam cieplej.
To rzekłszy wyszła spokojnie, drzwi skrzypnęły paskudnie, zamek chrząknął.
Mięso rzeczywiście było pyszne.

*

- Aaaaach...zapowiada się piękny dzień na zabijanie - rozciągnął się siarczyście Kimbolt witając z pagórka pierwsze promienie. Ludzie od dobrej godziny hałasowali już w okolicy; targali broń, wdziewali zbroje.
Wieża stała dumnie dorównując koronom drzew, których setki, jak nie tysiące powalono z rozkazu de Cricca by ją zbudować.
Do Kimbolta podszedł poważnie Deratt de Voisenfer w grubej czapce chroniącej przed chłodnym wiatrem. Wchodząc na pagórek wspomagał się nieodłącznym kosturem.
- Idzie pan z nami? - zagadnął generał bez zainteresowania.
- Idę, w pierwszej linii. Przydam się, gwarantuję.
- A więc wraz ze mną idziecie. Ja tam jestem za tym, by rycerskie sprawy rycerzom zostawiać, no ale wasza wola. Jak się narażać chcecie, to zgodnie z waszymi papierami macie prawo. Bylebyście mi się pod ostrzem nie krzątali. A panna Merigold? Już gotowa?
- Właśnie w jej sprawie tu jestem. Obawiam się że to zdrajczyni...
- Hę, coteż pan wygaduje!? - spytał z urzędowo wymaganą nieufnością, ale i nutką zainteresowania spowodowaną długą konkurencją z Triss o pierwsze miejsce u boku Foltesta.
- Obawiam się, że spiskuje z Vungertem.
- Konkretniej, dowody! - uniósł się po czym ścichł raptownie pod spojrzeniami okolicznych, zaciekawionych ludzi.
- Niejaki Brenand de Cricc widział w nocy Triss Merigold która posyłała wiedźmina, tego co tu elfa przyprowadził, każąc mu zakraść się do Dorian. Nieznane mi są tego powody, sądziłem więc z początku że to część tajnej operacji i nie chciałem się wtrącać. Potem jednak znalazłem przypadkowo ciało jej osobistego strażnika, Haena Tropfa. Bo to jej przyboczny strażnik, nieprawdaż?
- Prawdaż... - przyznał Kimbolt pierwszy raz słysząc to nazwisko, ale był zbyt ciekaw dalszej części.
- Pewnikiem usłyszał on zdradzieckie plany czarodziejki, chciał interweniować więc zabiła go haniebnie. Tak, haniebnie...zaklęciem Lactentem. Straszliwa śmierć...mam jego ciało, w razie czego mogę wydać na piśmie stosowne zaświadczenie.
- Dobra, dobra. A co z nią?
- Pojmaliśmy ją. Pan Brenand pilnuje jej w moim namiocie.
- Wybornie - Kimbolt zatarł ręce uradowany, ale pochamował się w porę. - Niech pan posłucha, panie Deratt. Triss Merigold to ważna persona na dworze królewskim. Przyłapaliście ją na zdradzie - chwała wam, ale czarodziejce krzywda stać się nie może póki dowodów jednoznacznych nie będzie. Pamiętajcie, że oprócz Foltesta upomną się o nią inne wiedźmy.
- Czy słowa najbardziej uznanego inżyniera Północy to nie wystarczający dowód?
- Jak na razie, mam tylko wasze słowa - potarł wąś Kimbolt - a one, za przeproszeniem, nic dla mnie same w sobie nie znaczą. Z Brenandem porozmawiam osobiście po szturmie, jeśli będzie taka konieczność. Szczęśliwie idziemy bowiem właśnie, jak zapewne widać, na Dorian. I za wiedźminem się tedy rozejrzymy. Jak będą dowody, czarodziejka stanie pod sąd. Czy to jasne?
- Jasne, panie generale.
- Cudownie, a teraz zostawcie mnie samego - rzekł Kimbolt jednocześnie zmieszany nowinami, i jednocześnie zadowolony.
Nastał świt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro