Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Geralt odjechał tak, jak wcześniej odjechał Eskel. Bez zbędnych emocji. Zgodnie z zaleceniem czarodziejki ominął szerokim łukiem obóz. Ale nie to jest teraz ważne. W czasie bowiem, gdy Geralt jechał do Fenady, oraz gdy uganiał się tam za bestią, całkiem niedaleko rozegrało się sporo wspomnienia wartych wydarzeń.

Triss udało się szczęśliwie odeprzeć zarzuty czarodzieja. Martwym bowiem bardzo ciężko jest bronić tez obalanych przez żywych.
Okazało się, że na obecność jakiegokolwiek wiedźmina-spiskowca w Dorian nie ma żadnych dowodów.
Brenand de Cricc gadający głupoty i rzucający się w niebogłosy, został uznany za szaleńca, a wszelkie jego słowa za niezdatne do potraktowania jako dowód. Miał on teraz poważne problemy objawiające się co kilka godzin, po wypiciu określonej ilości napojów. Wtedy to nieuniknione zasady fizjologii przysparzały mu sporo cierpnienia. Nie pił więc, by nie musieć wydalać. Nie pijąc - szybko osłabł. Popadał więc w coraz większą paranoję ze strachu przed swymi nieuniknionymi potrzebami, o jakichkolwiek podchodach do kobiet nie wspominając. I nie tylko biologia, a więc opuchnięty paskudnie członek, były powodem: duchowe uprzedzenie do kochanej dawniej Triss przeniosło się na uprzedzenie do całej kobiecej rasy. Mówią, że wielcy twórcy często byli szaleńcami. Brenand był, ale odkąd się nim stał, niczego już więcej nie stworzył...
Wdzięczny Gelfrod, gdy go pytano, zeznał organom śledczym ze świeżo upieczonym, młodym dowódcą Niebieskich Pasów, Vernonem Rochem, że:
- Wiedźmin odjechał tego samego dnia co przyjechał - powiedział krzywiąc głowę i obejmując uśmiechniętą Cuellę, której się w między czasie poprawiło, w pasie. - Pogadał jakiś czas z czarodziejką i odjechał. Od pierwszego dnia psioczył, że musi się z wojskiem po świecie tułać. Nie wiem po prawdzie do dziś, jak to się stało że w skład naszej kompanii wszedł, ale Melitele niech będą za to dzięki...
Słowa te poparł ochoczo Froffhold, choć nieco bardziej wulgarnie i skupiając się raczej na tym jak to wiedźmin ,,kopał rzyci elfom skurwysynom". Te z kolei słowa potwierdził potem i Gbur, choć nieco bardziej wulgarnie i skupiając się raczej na tym jak to przy ognisku w gwinta grali i nasłuchiwali jak, nim odjechał, wiedźmin czarodziejkę chędo...i na tym poprzestańmy.

Fakt, że wszyscy w Dorian, zgodnie z rozkazem, zostali wybici, również utrudnił znalezienie śladów jakiejkolwiek obecności w nim wiedźmina.
Wszyscy? Nie, nie wszyscy. Ocalał jeden zagubiony i zapomniany mężczyzna, którego znaleziono jeszcze wieczorem w kanałach. Usłyszano jego kaszel rozchodzący się po korytarzach donośnym echem. Tę twarz nawet w tych egipskich ciemnościach rozpoznano i stwierdzono, że grzechem jest kogoś, za kim posłano trzy listy gończe, zabijać bez tłumu wiwatujących świadków, wierzących że dzięki śmierci bandyty coś w ich życiu zmieni się na lepsze.
Nim zabrano go Wyzimy, dowódca Niebieskich Pasów wypytał i jego o wiedźminów, on jednak milczał taktownie i niezmiennie, a torturować go nie szło, bo w nienajlepszym był stanie, a przedwczesnej jego śmierci nie chciano z wspomnianych już powodów.

Triss została uniewinniona i odzyskała, ku chorobie Kimbolta, dobre imie, a Deratt de Voisenfer za fałszywe oskarżenia wysokiej osoby publicznej został skazany na śmierć z królewskiego ramienia, który to król o czarodziejce miał wysokie mniemanie i nie zgadzał się na jej bezkarne obrażanie. A skoro światle stwierdzono, że Deratt zginął, nie zajmowano się zbyt zaciekle szukaniem sprawców tej śmierci i oskarżono o nią grupę panicznie uciekających rebeliantów, których to Deratt musiał próbować zatrzymać. Owi rebelianci faktycznie uciekali tą drogą, w prawie godzinę po faktycznej śmierci czarodzieja. Dogoniono ich i zabito, naturalnie nie dając im szans nic powiedzieć.
Co zaś się tyczy Laeny, to i z nią kwestia była trudna. Pojawiła się nagle, nikt o niej wcześniej nie słyszał, a ci co ją widzieli zostali wybici co do jednego. No...prawie, ale wspomniany już Magister w jej kwestii miał równie dużo do powiedzenia co w kwestii wiedźmina. A że sporo kobiecych ciał w Dorian znaleziono, uznano ją za zabitą podczas szturmu, i sprawę zamknięto.
Geralt nigdy więcej o niej nie usłyszał. Próbował na przestrzeni lat parukrotnie podpytać Triss, ale zbywała go konsekwentnie, robiąc się pod wpływem tych pytań niesamowicie drażliwa. Rzadko się widywali, a nie chciał by podczas tych spotkań była drażliwa, to i pytać przestał. Pamiętał twarz Laeny, gdy owijał ją w bandaże. Policzki niemal całe wypalone, czoło, nos, oczodoły...widział też czarodziejskie iluzje mające zakryć niedoskonałości i stwierdził, że nie ma na świecie iluzji mogącej zakryć takie rany.
A więc idąc drogą dedukcji stwierdził, że gdyby całkiem zgrabna dziewczyna bez twarzy gdzieś się pojawiła, to z pewnością usłyszałby o tym prędzej czy później jakąś plotkę. Przyjął więc wersję że albo zmarła, albo ją odratowano i pełni gdzieś żywot samotnika. Gdzieś, gdzie nie ma żadnych luster.

Po tych wydarzeniach, o których zresztą szybko zapomniano, ruszono na właściwy cel kampanii - Pontar. W Dorian został tylko mały oddział, wkrótce zaś do miasta napłynęło mnóstwo ludzi ze wsi, których wiejskie życie stało się przez wojnę i mrozy masakrą. Życie w Dorian wracało do normalności. W mieście została też Cuella. Jako absolutnie pierwsza lokatorka w odradzającym się mieście dostała wielki dom w centrum i kilka farm leżących na wzgórzu na którym leżało i miasto. Na te farmy napłynęli nowi, podlegi jej ludzie, w tym wielu z jej rodzinnej wioski. Pracować nie musiała, do swojego somu dostała służkę, ale wszelkie obowiązki wolała pełnić sama. Dbanie o to, by, gdy przyszły mąż wróci do domu, zastał czyste mieszkanie było dla niej przyjemnością. Gelfrod wraz z resztą ruszył na Pontar, a gdy wrócił, istotnie się z nią ożenił i oboje byli ustawieni do końca życia.

Wieża Brenada - Osterverg - podbiła jeszcze nie jeden zamek, w tym, wiele lat później, twierdzę La Valletów którą osobiście szturmował Foltest by odzyskać swoje bękarcie dzieci.

Magister, jak się rzekło pojechał do Wyzimy. I tam się na chwilę przenieśmy.

*

Wyzimski loch, a raczej loszek, był wyjątkowo nieimponujący. Mały, obskurny i śmierdzący. Magister, który parę lochów w swoim życiu zwiedził, stwierdził że nie traktuje się go tu poważnie. Ale po kolei.

Otworzył posklejane, czerwone oczy, zakaszlał. Był niewygodnie ułożony na brzuchu, kark mu się krzywił a głowa wbijała w podrzędne i twarde legowisko. Podniósł się, zacharczał, zakaszlał i splunął. Z wielkim trudem obrócił się na plecy i oparł nimi o ścianę.
Sąsiedni więźniowie oddalili się patrząc na jego stan i słysząc donośny kaszel.
Klawisz Siemko aż się od niego zbudził, i kląc wyszedł na dwór zostawiając loch bez niczyjej opieki.
- Czego się gapisz? - fuknął blady Magister chwiejąc się na boki, do jedynego więźnia który nie oddalił się od niego w obawie o zakażenie.
- Bo smutny to widok. Twój stan i położenie - odparł duży, silny, czarny mężczyzna w ciuchach, które przywiózł z pewnością z odległych krain. Głos miał zimny, okrutny i bardzo charakterystyczny.
- Oho - wyszczerzył się zabójca - widzę, że moja reputacja sięga aż do dalekej Zerrikanii, bo stamtąd pochodzisz, jeśli dobrze widzę. Jak się zwiesz?
- Azar. Azar Javed.
- Kretyńskie imiona tam macie. Co cię sprowadza, Azarze, do Wyzimy, i czemu spośród wszystkich dostępnych tu atrakcji, zdecydowałeś się zwiedzić akurat lochy? - zakaszlał ponownie.
- Przyszłość mnie tu sprowadza, i plany których w miejscu pełnym wilgotnych dżungli i małych cywilizcaji zreazlizować nie mozna.
- Ha! Widzę, dobrze plany swe realizujesz. Nie wiem co przeskrobałeś, ale z twoim wyglądem i tak dla pewności cię powieszą. Prewencyjnie.
Tu z dziury w długich, grubych i zdobionych dziwnymi naszywkami spodni, spomiedzy nóg, wyszedł wielki jak dłoń Zerrikanczyka skorpion i ruszył mozolnie w górę po jego ciele.
- To twój przyjaciel? - uśmiechnął się sarkastycznie Magister.
- Najlepszy - odparł szybko i zimno - ufam mu bezgranicznie. Wiedz, że od lat przebywa w moich gaciach... z opłakanym dla niektórych skutkiem.
Jego jad zabija człowieka w kilka sekund. Szybciej niż mantikora, a jadu używa znacznie mniej.
- Wielu ludzi - kontynuował po chwili - napytało sobie biedy przez kutasy zbyt ochoczo wyskakujące z takich dziur. Mnie ta dziura zaś wielkorotnie ocaliła życie.
- A przed stryczkiem - drwił dalej Magister - ten skorpion z gaci też cię ocali?
- Moja egzekucja to wielka cerebra. Będą znamienite postaci, masa tłuszczy, i setki strażnikow. Kto więc wie, kto wie?
- Moja byłaby znacznie bardziej huczna - zapewnił Magister dostosowujac powagę i tempo mówienia do rozmówcy. - Ale nie dojdzie do niej, jestem nietykalny. Posiedzę tu jakis czas i wyjdę. Konszachty to lepszy sposób niż skorpion zamiast kutasa.
Skorpion powędrował po ramieniu Javeda i spoczął na barku podrzucając co i raz żądło w górę.
- Byłoby być może jak mówisz, ale zginiesz nim zdążą cię wypuścić...lub powiesić.
- Czemóż to? - skrzywił się zabójca.
- Jesteś chory. Możesz udawać przedemną twardziela, ale to nic nie zmienia. Trupi Jad. Wykańcza cię powoli.
- Doprawdy? - spytał i obrzucił szyderczym uśmiechem milczacych ze strachu teraz już nie tylko przed zarażeniem, ale i skorpionem więźniów.
- Jestes tu od wczoraj, a dodajac do tego czas podróży z Dorian, z którego jak słyszałem przybywasz, i pierwsze objawy, wnioskuję że nie raniły cię trupojady, nawdychałeś sie tylko solidnie trupiego odoru. Tym gorzej dla ciebie - będziesz dłużej umierał.
Magister milczał.
- Skóra już ci żółknie, oczy zachodzą mgłą, narasta kaszel. Dalej będą nieustanne biegunki. Potem skóra na całym ciele zczernieje, z czasem będziesz mógł zdejmowac ją z siebie całymi obleśnymi płatami, pod którymi będzie już żywe mięso, również czarne, zgniłe, martwe. Odpadną ci suche i glutowate uszy, rozkruszy nos, gdy wtulisz go w poduszeczkę.
- Aha. Brzmi...jak zapowiedź do jakiejś propozycji - coraz trudniej udawał pewność Magister. Albo to objawy się nasilały, albo przez przepowiednie Javeda wmówił sobie, że się nasilają, bo w głowie mu się zakręciło.
- W istocie. Nawet jeśli cię stąd wyciągną, to zbyt późno by móc uratować. Jestem twoją jedyną nadzieją.
- Jak mi niby pomożesz?
- Pomogę. Po prostu.
- Jasne. A w zamian?
- Jakże miło, że spytałeś - rzucił bez cienia sympatii. - Jesteś na kontynencie szeroko znaną personą. Masz przy tym szacunek i dostęp do ludzi, miejsc i środowisk do których dostęp jest obiektem moich pożądań od dawna.
- Phi. Niby jakich środowisk?
- Handel fisstechem w Temerii, Redanii. Grupa skrytobójców działająca na terenie niemal wszystkich królestw Północy, pod przewodnictwem...
- Ciszej żesz! - syknął zdezorientowany i spojrzał gniewnie na nasłuchujących ze spuszczonymi głowami ludzi.
- Wprowadzisz mnie w te środowiska, posłużysz jako przewodnik po nich, pomagając jednoczesnie wykorzystać ich potencjał do moich celów, zapewnisz mi też fundusze na moje działania. W zamian, dostaniesz życie.
- Widzę...że naprawdę nie masz w planach tu zginąć. Niech to szlag, widać w twoich oczach, że będę tego żałował, ale nie podobna mi zginąć w taki sposób. Zgoda.
- Rzekłeś - Javed skinął głową lekko w bok, wskazując mu kierunek. Magister obejrzał się i zobaczył owego wielkiego skorpiona, który niewiadomo kiedy wpełzł mu na plecy. Nie zdążył krzyknąć, ani nawet się wzdrygnąć. Żądło wbiło się precyzyjnie w szyję i w parę sekund później Magister już spał.

*

- Wyłaź Javed. Czas na twoje święto - rzekł Lambert Meis, kapitan straży miejskiej w Wyzimie w kilka godzin później.
Javed wstał. W kroczu zaswędziało, gdy skorpion poprawił pozycję.
- Do zobaczenia w piekle, Zerrikańczyku - wyszeptał ledwo żywy Magister zalany własną śliną.
- Do zobaczenia, z pewnością, ale nie w piekle. Nie od razu - mruknął Javed odchodząc.

*

[- Mistrzu Jaskrze, mistrzu Jaskrze! Obiecaliście zaśpiewać balladę.
- Tak! Tak! O bitwach i wojowaniu.
- O czarodziejkach i magii...
- O miłowaniu nieszczęśliwym - dorzucił swoje zdanie poeta grzejąc nogi przy karczemnym kominku
- Cichajcie, smarki - fuknął popijający za ławą piwo krasnolud. - Krótko po tej ziemi chodzice, nie dziwota tedy, że w głowach pusto. Przecie to Jaskier, przyjaciel Geralta z Rivii! O kim innym on śpiewać może, jak nie o sławnym wiedźminie...
- Nie mylicie się, mości krasnoludzie, zaśpiewam wam zupełnie nową balladę o Białym Wilku. Historia owa wydarzyła się na długo przed Wielką Wojną, zanim jeszcze Geralt stał się sławny. Nosi tytuł: ,"Gorzkie, złe serca".
- Jesienią 1232 roku - zaczął - wiedźmin, wcześniej niż zwykle, postanowił wrócić na zimowanie do Kaer Morhen. Mroźna była to jesień, sam pamiętam, toteż szybciej zjeżdżali do swej twierdzy wiedźmini. Sporo przygód miał tej jesieni Geralt, ale nie mniej ich było, gdy już do górskiej fortecy przybył.
Dzieciaki rozłożyły się na dywanie na środku sali, krasnolud gestem, by poecie nie przerywać, zażądał od kelnerki kolejnego kufla. Rodzice dzieciaków machnęli ręką z obrzydzeniem na historię o mutantach i odeszli w kąt.
- Wiedźmin był zły. Końcówka podróży przez północne Kaedwen zwykle była spokojna. Ale nie tym razem...Dwukrotnie nękali go bandyci. Do tego, poprzedniej nocy wilki zagryzły mu konia. Zdążył się przyzwyczaić do poczciwej, siwej klaczy, którą tradycyjnie nazwał Płotką. Jakby problemów było mało, pod Kaer Morhen zastał obozowisko. Osoby znające lokalizację wiedźmińskiej twierdzy można by policzyć na palcach jednej ręki. Przybysze nie zwiastowali niczego dobrego, a przewodziła im Sabrina Glevissig. Czarodziejkia, których na tę jesień wiedźmin miał już zdecydowanie dość.]

Ale to już inna historia...

KONIEC

[...] - lekko przerobiony wstęp do dodatkowej opowieści z gry wiedźmin "Cena Neutralności"

---------------------------------------------------------

Dzięki za dotrwanie do końca! Zachęcam do pisania wszelkich opinii, a jeśli podoba Ci się ten styl, to wraz z ostatnim rozdziałem tu, pojawia się też pierwszy rozdział ,,Wiedźmin: Wanders from Brokilon" na który zapraszam.

Zachęcam również do wszelkich innych wiedźmińskich opowieści na tym profilu. Zależnie kiedy to czytasz, jest ich dwie, lub pięć czy sześć, tak czy inaczej zapraszam :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro