Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 5: Mięta i polne kwiaty

Mrok. To jedyne, co go otaczało – nieprzeniknione odmęty ciężkiej, lepkiej wręcz czerni. Miał wrażenie, że unosi się w tej bezdennej pustce, jak kukła dyndająca na sznurku – chochoł. Choć do świadomości dochodziła myśl, że powinno go to przerazić, nie czuł nic. Był pustą skorupą. 

Z oddali rozbrzmiał dźwięk. Był cichy i niewyraźny, więc początkowo Geralt nie mógł go rozpoznać. Przybierał jednak na sile, przez co wkrótce Geralt zidentyfikował go jako ćwierkanie ptaków. Ciemność zadrżała i wkrótce, niczym Ekimma pazurami, świadomość rozdarła mrok.

Otworzył oczy i niemal natychmiast zakrył je dłonią, oślepiony przez słońce. Przymknąwszy powieki, odczekał chwilę, aż źrenice się zaadaptują. Oddychał głęboko, wdychając woń suszonych ziół i drewna. Znał ten zapach, wiedział, że był tu niedawno.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Chata faktycznie wydawała się znajoma, pamiętał regały ksiąg, masę bibelotów, a szczególnie czaszkę na biurku, której wyszczerzony uśmiech utkwił mu w głowie. Nie pamiętał jednak, jak się tu znalazł, a tak właściwie... Niczego nie pamiętał.

Wyciszył umysł i rozluźnił mięśnie. Skupił się i, jeden po drugim, począł przypominać sobie kolejne fakty i wydarzenia. Zacisnął zęby, gdy przed oczami stanęła mu postać popielatowłosej dziewuszki. Przeszedł go dreszcz, gdy przypomniał sobie to spojrzenie wielkich, szmaragdowych oczu. Kim było dziecko? Jawą? Zmorą? A może snem?

A potem we wspomnieniach zamajaczył Wilk.

Geralt drżącą ręką odrzucił kołdrę i wciągnął powietrze ze świstem. Przesiąknięte krwią bandaże, okalały cały tułów. Bez zastanowienia zabrał się do nerwowego rozplątywania płóciennych taśm.

Patrzył. Przez pierś ukośnie biegły cztery głębokie rany, niechybnie ślady po pazurach bestii, które świeciły czerwonymi krawędziami i mięsem widocznym między zszyciami nici. Nie pamiętał momentu, w którym został tak poważnie raniony, ani tym bardziej tego, co działo się potem, gdy zapewne stracił przytomność. Kto go znalazł i przyniósł? Ile czasu minęło od walki w lesie? Jakim cudem nie czuł bólu przy tak poważnych obrażeniach? W głowie aż kłębiło mu się od natłoku pytań, najbardziej jednak dręczyła go jedna myśl dlaczego – dlaczego Wilk go nie zabił? 

Wkrótce potem zasnął. Wciąż był słaby, a że powieki mu ciążyły, dał się zaciągnąć z powrotem w mrok. Ocknął się pod wieczór. Za oknem był ciemno, zza koron drzew przebijał się księżyc, a w zaroślach świerszcze dawały conocny koncert. Na biurku i komodzie paliły się świece, rozświetlając pomieszczenie nikłym blaskiem.

Rany na piersi i plecach piekły nieznośnie, zupełnie jakby ktoś położył na nich rozżarzone węgle i polał gorzałą. Geralt zdziwił się, bo poprzednio ból mu nie doskwierał.

Uniósł głowę, wyłapawszy ruch w przeciwległym kącie chaty. Ręka drgnęła mu, gdy odruchowo chciał sięgnąć za plecy po miecz. W porę powstrzymał się jednak.

– Spokojnie, nic ci nie zrobię. – W łagodnym głosie Eleny zabrzmiała nuta rozbawienia. – Już po wszystkim, nie musisz się obawiać.

– Ile? – spytał głucho. – Ile już tu jestem?

– Cztery dni – odparła, obserwując cień, który przebiegł wiedźminowi po twarzy.

– Co się stało? – Był zdezorientowany. – Jak się tu znalazłem? I czemu wciąż żyję?

Elena patrzyła na niego długo. Wreszcie podeszła do rannego i usiadła na brzegu łóżka. Splotła dłonie na kolanach.

– Początek jest mi znany tylko z relacji mieszkańców, więc nie potrafię powiedzieć, na ile jest prawdziwy. Wiesz jacy są ludzie, lubią koloryzować.

– Wiem – mruknął, z trudem przepędzając sprzed oczu roześmianą gębę Jaskra.

– Zaczęło się od tego, że od strony lasu przybiegł Bierut. Samej ciężko mi w to uwierzyć, ale wpadł ponoć do wioski i narobił strasznego rumoru. Krzyczał, że w lesie jest Wilk i że walczy z wiedźminem. Wszyscy pewnie nie przejęliby się jego gadaniem, w końcu nie stronił od alkoholu, jednak rany wyglądały wiarygodnie. Początkowo chłopi nie wiedzieli co robić, Bierut wrzeszczał, że wiedźmin tam za nich życie naraża, a oni boją się nosa wyściubić. Że jeśli za takich ludzi ma polec, to niech lepiej idzie stąd precz i da tej przeklętej wiosce sczeznąć. – Zerknęła na Geralta. – Ale dodał coś, że bestia jest ranna i osłabiona, więc jeśli wszyscy się na nią rzucą, to kto wie? Może ją zabiją? Uwolnią się od tego koszmaru?

– I poszli? – spytał Geralt z niedowierzaniem.

– Nie od razu – uśmiechnęła się. – Najpierw przyszli do mnie.

– Zgodziłaś się?

– Na co?

– Dołączyć.

– Tak...

– Choć nie od razu? – Tym razem to on się uśmiechnął.

– I tu się mylisz. Już ci mówiłam, nie jestem jędzą. Spakowałam co uważałam za stosowne i ruszyliśmy na bestię.

Poruszyła się niespokojnie, jak gdyby tamto wspomnienie odżyło w niej, wywołując niechciane obrazy w pamięci. Zacisnęła usta.

– Mów – poprosił łagodnie.

– Gdy dotarliśmy na miejsce, byłeś martwy. A tak przynajmniej wyglądało na pierwszy rzut oka. Dychałeś, chociaż ledwo, bo rany były poważne i mocno krwawiłeś.

– A Wilk?

– Uciekł. Zapewne wypłoszyły go krzyki chłopów, szczęk żelastwa i pochodnie.

Geralt zmarszczył brwi, kręcąc przecząco głową.

– Potwór nigdy nie uciekał.

– Bo nigdy nie miał przeciw sobie całej wsi. Samotny drwal jest łatwiejszym łupem, niż rozwścieczona tłuszcza.

Wiedźmin nie skomentował. Odwrócił głowę w bok i wlepił spojrzenie w niemal krągłą tarczę księżyca. Za dwa dni pełnia, pomyślał. Czas składania ofiar...

Przeszedł go dreszcz, gdy smukłe palce dotknęły bladej skóry.

– Muszę opatrzeć ranę – wyjaśniła, widząc wahanie w jego oczach.

Pozwolił jej na zdjęcie bandaży i, pomimo bólu, nie odezwał się ani słowem protestu. Usłuchał również, gdy gestem nakazała mu się położyć.

– Rano, po przebudzeniu, nie czułem nic, a teraz rana cholernie mi dokucza.

– Nic nadzwyczajnego. – Wzruszyła ramionami. – Znieczuliłam cię jednym z moich specyfików. Ale z tego co słyszę, przestał już działać. Upłynęło pół doby, więc mogę zaaplikować kolejną dawkę.

Elena wstała i podeszła do jednego z regałów. Wzięła słoiczek z zielonego szkła i usiadła przy wiedźminie. Odkręciła naczynie, po czym nabrawszy odrobinę mazi na palec, nasmarowała delikatnie krawędzie ran. Efekt był natychmiastowy, co wiedźmin przyjął z ulgą. 

Obserwował jej twarz – napiętą i skupioną, okalaną burzą rudych włosów. Delikatne, ledwie widoczne piegi na nosie i policzkach. Uniosła oczy, a on aż wstrzymał oddech, porażony tym niesamowitym spojrzeniem płonącej zieleni. Patrzyli na siebie, a czas stanął w miejscu.

Chcę jej dotknąć. Cholera, ja... Chcę jej dotknąć, psia krew!

Elena, jak gdyby czytała mu w myślach, pochyliła się nad Geraltem, skracając dzielący ich dystans.

Miał ją teraz przed sobą – dziką i piękną, egzotyczną wręcz. Dotknął rumianego policzka. Zaskoczyło go, jak ciepła i delikatna była jej skóra.

– Pocałuj mnie, wiedźminie – szepnęła, nie spuszczając z niego wzroku.

Usłuchał. Musnął jej wargi ostrożnie i nienachalnie. Nie chciał speszyć kobiety ani przekroczyć granicy, lecz ku jego zaskoczeniu, odpowiedziała na pieszczotę ochoczo i z zapałem. Wpił się w nią, a po chwili nie były to już pocałunki a zachłanny taniec, w którym jedno drugiemu próbowało dać i zabrać jak najwięcej.

Maść znachorki zaczęła działać na dobre, bo Geralt zupełnie zapomniał o ranie. Nim się obejrzeli, koszula i spódnica Eleny znalazły się na podłodze, a ona sama leżała pod nim w całej swej okazałości. Smukłe ciało wiło się pod dotykiem wiedźmina, a oddech wiązł w gardle. Pachniała miętą i polnymi kwiatami.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro