Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zawsze zaczyna się niewinnie...

Noc wydawała się cicha i ponadprzeciętnie jasna. Działo się tak, gdyż nieba nad małą chatą u podnóża górskiego stoku nie zanieczyszczała łuna ze sztucznych miejskich świateł – tego odcisku palca cywilizacji pozostawionego w jednym z wielu miejsc zbrodni dokonanych na naturze. Nie. Tu czuło się dzikość, a jednocześnie pierwotną harmonię z planetą.

W tym odludnym sanktuarium leciwe świerki rosły w zbitych zagajnikach poprzetykanych łąkami rozsianymi po terenie niczym placki łysiny na czuprynie Matki Ziemi. Tutaj, na poziomie poszycia, mrok odnalazł swoją niszę. Ciemność pełzała przy gruncie i lawirowała pomiędzy pniami, unikając jasnych dziur w szczelnych koronach buków, dębów i wierzb.

Jedno z takich przerzedzeń stanowiła niewielka polanka okalająca drewniany domek, którego zaniedbana strzecha błagała gwiazdy o rychły remont. Cień rzucany przez zabudowania rysował ciemniejszy pas od ganku aż po podjazd, którego koniec coraz mocniej rozświetlały dwa zlane snopy światła o punktowych źródłach.

Ryk silnika i furkot bieżników brutalnie szarpiących ziemię zmącił naturalny szum otoczenia. Muzyka nocnych stworzeń – w porównaniu z mechanicznym hałasem – mogłaby śmiało startować w wyborach na najdoskonalszą ciszę.

Reflektory po chwili zgasły, a drzwi samochodu zamknęły się z głośnym trzaskiem.

– Kubuś... gdzieś ty nas wywiózł? Żeby na takie zadupie... – Pokręcił głową pierwszy z mężczyzn o imieniu Czarek i odkrywczej ksywce: Czaro, który wyprostował plecy po długim siedzeniu w aucie.

– Myślałem, że właśnie tak chcesz spędzić wieczór kawalerski!? – śmieszkował brunet ochrzczony przez kolegów Chyconiem.

– A niby dlaczego miałbym chcieć pić w górach z trzema facetami, bez żadnej striptizerki w promieniu setki kilometrów? – spytał Czaro w sposób, który wręcz ociekał sarkazmem.

– Jeśli spodziewałeś się prostytutek, to przypominam ci, że chajtasz się z moją siostrą. – Brunet pogroził mu palcem i poczuł, jak czyjeś ramię wspiera się na jego barku.

– O czym tak sobie, dziewczyny, plotkujecie? – spytał dobrze zbudowany i kompletnie łysy Marek: kumpel Czara i Chyconia z liceum.

Za nim z pojazdu wygramolił się Bartek zwany Bajglem – nikt nie pamiętał, dlaczego akurat tak go nazywali, ale być może miało to coś wspólnego z jego przygarbioną postawą, pulchną sylwetką i żydowskim pochodzeniem. Kto wie...?

– Pan Przyszły Mąż wolałby stado napalonych prostytutek zamiast miło spędzonego czasu z kumplami – syknął Czaro pół żartem, pół serio.

– A nie będzie żadnych? – rzucił Marek. – Żartowałem, wariacie! Nie dąsaj się jak stara panna. Chodź, Bajgiel, zabierzemy browar z tego grata. Trzeba załagodzić sytuację, zanim dziewczyny wydrapią sobie oczy.

– Paczta, jaki chodzący kabaret z tego naszego Łysego – skomentował Czaro.

– Noo... Chodźmy do środka, dopóki Bartek ma status aktywnej ofiary. – Chycoń zgarnął Czara i razem czmychnęli do chatki.

Niebawem cały zapas alkoholu i jedzenia przygotowany przez żonę Chyconia i narzeczoną Czarka znalazł się wewnątrz, a kilka butelek piwa nawet nie zdążyło przekroczyć progu sypiącego się przybytku.

Po kilku kolejkach Rdzawego Jacka – Bajgiel pił z colą zero – chłopakom zrobiło się na tyle gorąco, że postanowili zrobić użytek z w miarę nowego grilla i przenieść męski wieczór na zewnątrz. Nic dziwnego; teren aż się prosił, żeby skorzystać ze świeżego górskiego powietrza, a drewniany budyneczek odziedziczony przez Łysego po dziadku nie zachęcał wnętrzem do dłuższego pobytu.

Sześć piw i dwa Redsy Bajgla później ruszt skwierczał od ociekających tłuszczem kiełbasek i karkówek, a rozchodzące się ciepło ogniska rozpalonego dla czystego efektu biwakowania miło potęgowało lekkie szmermele błądzące po rozbawionych umysłach.

– ...i ona mi wtedy z pretensją, że my nigdzie nie wychodzimy! – Łysy przechylił butelkę Żubra, żeby obniżyć poziom oburzenia. – No to ja się pytam: „A gdzie byś chciała iść, kochanie?".

„Nie wiem... Wymyśl coś" – sparodiował piskliwym głosem.

– I c... – Czarek beknął głośno i obleśnie, wywołując gromki śmiech wokół ogniska. – Ciiiicho... Cicho, mongoły! Gadaj Łysy: co żeś wymyślił ro... – beknął ponownie – ...mantyku za siedem groszy.

– I tu cię zaskoczę, przyjacielu. Załatwiłem wejście do tej dobrej knajpy, przy Siennej, tej, co w niej ta skołtuniona baba rewolucję robiła.

– Magda Gessler – fuknął Bajgiel i spojrzał na Łysego, jakby mu matkę obraził.

– Ta, ona... No i mówię wam: świeczki, kelner, wino i te sprawy... Ale widzę siedzi taka nabzdyczona i gęby nawet w uśmiech nie wykrzywi.

– To była ta Weronika?

– Nie, Mariola, gubisz się Bajgiel, ale to nie szkodzi: imię nie jest istotne dla fabuły.

– Dla mnie to większość tych twoich dziuń jest identyczna – sapnął Bartek.

– Cicho! Na czym to ja... A tak. No widzę, że coś jest nie tak. To pytam: „Czy nie smakuje ci jedzenie, kochanie?".

Ona mi tylko fuknęła: „Nie".

No to ja ciągnę – jeszcze wtedy łagodnie: „W takim razie, o co chodzi... KO-chanie?". Już mi wtedy nerwy puszczały, bo prawie kafla przepuściłem na ten mały cyrk.

„Myślałam, że będziesz bardziej oryginalny" rzuciła do ściany. Wtedy już mi żyłka pękła i ryknąłem: „Poczekaj aż ci, kurwa, delfiny deser przyniosą!!".

Mówię wam... Chlusnęła mi wińskiem w japę, rzuciła wyzwiskami i na jednej nodze do wyjścia z kopyta ruszyła. Ale ona miała tyłek... – rozmarzył się Marek.

– Nie masz ty podejścia do kobiet, Łysy, oj nie... Nie to co Czaro. – Chycoń sprzedał koledze mukę, aż ulane piwo obficie zrosiło trawę.

– I tu się z tobą zgodzę – potwierdził z dumą Czarek – ma się ten talent uwodzicielski. – Wciągnął brzuch. – Ale i tak łatwo nie było, bo Magda to byle czego nie bierze i na byle łzawy tekst się nie złapie. – Obaj zaczęli potakiwać, podkreślając prawdę tych słów.

Chycoń spojrzał na zegarek.

– Pora na twój prezent. – Uśmiechnął się złowieszczo, poderwał cztery litery z pniaka i lekkim slalomem wtargnął na ganek, gdzie – na całe szczęście – trafił w rozmazany kontur drzwi.

Skonfundowany Czaro spojrzał na Bajgla i Łysego, ale przyjaciele tylko wzruszyli ramionami. Bartek, ze swoją wadą postury, wyglądał jak jeździec bez głowy z makówką w rękach.

Chycoń wybiegł z domku, zatoczył się kilka razy i w końcu trafił do bezpiecznej oazy przy ognisku, gdzie świat wydawał się bardziej zwarty w fazie.

– Co tam masz? – spytał Czaro, łypiąc na owinięty materiałem prostokątny pakunek. – Jeśli kupiliście mi krawat na kawalerski, to możecie sobie go wsadzić w... – czknął – w dupę, wy skąpe pedały. Przepraszam, Bajgiel. Tak się tylko mówi.

– Przywykłem, tłuku – sapnął Bartek i sięgnął po kolejnego Redsa Magic Berry o smaku owoców leśnych i oranżady.

– Pokaż, co to jest! – ożywił się Łysy.

Chycoń wyszczerzył zęby i – czyniąc to z pełną premedytacją – bardzo, bardzo powoli odsłonił zawartość pakunku.

Łysy eksplodował śmiechem.

– Książka!! HA! Kupił mu książkę na kawalerski!! Nie mogę... Posikam się zara. HA!

– Zamknij jadaczkę, debilu! To, że ty czytasz tylko etykiety na browcach, nie znaczy, że każdy jest nanalfabetą. Kurwa... Dałn jeden.

– Nie musisz się pruć jak stare prześcieradło!

– Pokaż to! – Zerwał się Bartek i korzystając z kłótni kolegów, wyrwał Chyconiowi wielkie obite w skórę tomiszcze, które stylizowano na bardzo stare i w dodatku niesamowicie upiorne. – Lemegeton – przeczytał.

– Czara kręcą takie rzeczy – oznajmił Chycoń, przechwycił księgę od Bajgla i dostąpił do przyszłego szwagra, który wbrew temu, o czym świadczył ogólny brak reakcji, był całkiem pozytywnie zaskoczony – niestety alkohol spowalniał odruchy.

Czarek od zawsze interesował się okultyzmem i mitologiami wszelkiego rodzaju; od starożytnej Persji poprzez Prasłowian, aż do obu Ameryk. Nieraz ratował jakieś mętne spotkanie ciekawostką z metafizycznego świata.

– Chycoń, to jest... Ja jestem... To jest zajebiste!! – wykrztusił w końcu z siebie Czaro, rzucił się na przyjaciela i uniósł niewysokiego Chyconia nad ziemię, przechylając się niebezpiecznie blisko grilla.

– Spoko, postaw mnie, bo zaraz glebę zaliczymy. Wiedziałem, że ci się spodoba, ale to nie wszystko. – Przyszły szwagier otworzył na przygotowanej zakładce mniej więcej w połowie księgi. – Zobacz! – Wskazał palcem tytuł strony.

Rytułał Przywołania Sukkuba – przeczytał Czaro.

– O nie, nie, nie... – Łysy się wzdrygnął. – Zwykłe baby już są wystarczająco pojebane – skomentował.

Faktycznie próbka płci przeciwnej, którą zdążył pobrać z ogółu populacji, była wyjątkowo nieudana – ale to on po prostu miał zły gust.

– A mają wersję męską? – rzucił mocno podchmielony Bartek.

– Diabła z fiutem po kolana to sobie w domu przyzywaj, Bajgiel! Nie słyszałeś, co w kościele gadają?! Wszędzie gejowe demony się panoszą, a ty następnego na ten świat chcesz sprowadzić!

Bajgiel omal nie zakrztusił się piwem od stłamszonego śmiechu.

– I co o tym myślisz, brachu? – Chycoń zwrócił się do Czara. – Przywołujemy ci kobitę?

– Przywołujemy!

– Wszystko jest w mojej torbie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro