Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wszystkich nas oszukał.

– Czyli, panienka... – zagabnął Łysy.

– Panienka – parsknęła Nina. – Wieczna panienka – skomentowała z wyczuwalną drwiną i opróżniła szklankę z Rudym Jackiem.

– Czyli to przez jakiegoś palanta panienka odebrała sobie życie?

– Nina.

– Nino, jak bym go gnoja dorwał, to by, kurwa, na kolanach by przepraszał – podlizywał się Chycoń z nadzieją, że właśnie ratuje im skóry i co najwyżej Marek zostanie jakimś piekielnym, seksualnym niewolnikiem, ale to w porównaniu z przyszłością, jaką zawsze mu wróżyli, nie wydawało się takie złe.

Diablica wstała z pniaka, zgrabnym krokiem podeszła do małego plastikowego stolika i dolała sobie whisky.

– Dzięki – sapnęła i wróciwszy do chłopaków przysiadła obok Bajgla, którego po kilku minutach wcześniejszej rozmowy słusznie uznała za idealny materiał na B.F.

– A jak to się... To znaczy, kiedy zostałaś... – podpytywał subtelnie Bartek.

– Demonem? To akurat wam opowiem, ku przestrodze, bo chyba nie jesteście takimi idiotami, na jakich zwykle trafiam.

Wszyscy potraktowali to jak komplement z najwyższej półki. Nina pociągnęła łyk trunku, założyła nogę na nogę i po ciężkim wdechu zaczęła mówić:

– Leżałam na łóżku zanurzona w aksamitnej pościeli i z fascynacją patrzyłam, jak kryształowy żyrandol zaczyna rozmywać się w przestrzeni. Zrobiło mi się zimno i przyjemnie lekko. Tak jest, kiedy dusza zrzuca pęta ciała, a życie wycieka przez rozpłatane nadgarstki. Wtedy myślałam, że nie ma innego wyjścia, niż zniknąć z tego świata. Po co przeciągać cierpienie? Bez niego to nie miało sensu. Nawet było mi z tym dobrze; wizja końca przyniosła chwilowe szczęście.

Niestety gasnący umysł spłatał mi figla i wykreował okrutną myśl: nie chcę odchodzić... podszepnął, że życie mogło dać mi więcej. Organizm zaczął walczyć wbrew woli i wykorzystywał ku temu wszystkie metody, nawet perfidną manipulację. Chciałam krzyknąć, ale odrętwiałe ciało odmówiło posłuszeństwa i wydało tylko ciche stęknięcie. Zrobiło się ciemno i strasznie. Płakałam, wewnątrz i na zewnątrz. Nie chciałam umierać... Kurwa, jak ja bardzo chciałam żyć. I wtedy się pojawił. – Zasępiła się i zacisnęła uchwyt na szklance.

– Kto? – Bajgiel nie wytrzymał napięcia i odruchowo złapał Ninę za drżącą dłoń.

– ON: palant, łgarz i skończony sukinsyn! Zjawia się w chwili największego zwątpienia. Taki wyraźny, taki piękny i szarmancki... osnuty spokojem i kojącym światłem pierdolony wybawca! Uśmiechnął się do mnie ciepło i podał rękę. Nagle odzyskałam władzę nad ciałem. Wokół mnie pościel połykała szkarłat krwi, ale ja... ja czułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek dotąd. – Pociągnęła ze szklanki, zdobiąc delikatną twarz smutnym uśmiechem. – On tak działa: udaje rycerza na białym koniu, a potem składa obietnicę... i kutas jej dotrzymuje: na swój własny, pokręcony i okrutny sposób. – Spojrzała na Czara, który nerwowo przełknął ślinę i złapał się za sygnet z jej imieniem. – Powiedział, że jak zgodzę się z nim pójść, to już nigdy żaden mężczyzna nie sprawi, że poczuję się jak bezwartościowa, niechciana szmata. Żaden skurwiel z tycim fajfusem nigdy mnie nie skrzywdzi i nie będzie miał nade mną władzy. Wystarczy, że podam mu rękę. Jak mogłam odrzucić taką propozycję?

– I to wtedy zostałaś... No wiesz... – zaciął się Łysy.

– Sukkubem? Tak, zostałam wskrzeszona i żyłam, jakby jutra miało nie być, a demoniczne obowiązki... – westchnęła. – One sprawiały mi przyjemność; aż do momentu, w którym zdałam sobie sprawę, że to jest jedna z jego okrutnych gierek. Że i tak skazał mnie na prywatne piekło.

Wtedy właśnie poszłam prosić o koniec, drugą szansę, o... o ponowną śmierć. Jak zwykle czekał... Wiedział, że przyjdę... Każdy prędzej czy później przychodzi i błaga, a on... Dobroduszny zbawca, magnetycznie przystojny dżentelmen z piękną twarzą, przedstawia warunek. Sześćset Sześćdziesiąt Siedem Dni Postu. To usłyszałam i tyle musiałam wytrzymać bez ofiary.

– O-o-fiary? – wyjąkał Czaro.

– Dojdziemy do tego – nie-uspokoiła go Nina. – Tyle musiałam powstrzymywać instynkt, który we mnie zaszczepił. Kutas! Uwielbia te swoje zabawy.

– Czyli musiałaś wytrzymać prawie dwa lata bez chłopa? I tyle...? – zdziwił się Chycoń. – Moja matka, odkąd stary ją zostawił, to już chyba z piętnaście lat nikogo nie miała.

– Albo ma, tylko ci nie mówi – rzucił Łysy.

– Stul japę!

Wyobraźnia Chyconia zaczynała zbaczać na jakieś dziwne tory i wolał stłamsić to w zarodku.

– Dla mnie to coś więcej niż popęd – próbowała wytłumaczyć Nina. – Żądza silniejsza niż pragnienie po kilku dniach tułaczki po pustyni. Wszystko inne przestaje się liczyć; pozostaje tylko wewnętrzny ogień, który pali, ale nie ma litości, żeby zabić.

– No, ale dlaczego panien... Nino, dlaczego to ci tak przeszkadza? – dopytywał Czarek. – Czemu chcesz z tego zrezygnować? To chyba nie jest nic strasznego? No wiesz... Silna babka z ciebie, i piękna w dodatku.

Ninandarch wykrzesała kolejny smutny uśmiech i spojrzała na pierwsze błyski poranka, przeciskające się między drzewami.

– Już pora – wyszeptała, wstając z pniaka.

Ciemność ponownie wezbrała i pochłonęła przestrzeń wokół, tworząc odciętą od świata enklawę z gęstego mroku. Pieczęć na palcu Czarka zapłonęła niebieskim światłem. Jego oczy też.

– Pani – oświadczył martwym głosem i wstał, mechanicznie, niczym w transie.

Łysy i Chycoń stanęli pomiędzy diablicą a przyjacielem.

– Cokolwiek chcesz mu zrobić... Nie pozwolimy! – rzucił Chycoń, a Bajgiel chwycił gruby badyl i dołączył do przyjaciół.

– Siad – nakazała Nina, lekkim tonem.

Mężczyźni, bez jakiegokolwiek sprzeciwu, grzecznie przykucnęli na zimnej zroszonej trawie. Ogień palił się powoli, majestatycznie i rozświetlał sylwetkę Ninandarach. Szkarłatna czerwień wyzierała z jej bezdennie mrocznego spojrzenia.

Tęczówki całej czwórki mężczyzn błyszczały trupim niebieskim blaskiem.

– Do nogi – rozkazała bez gniewu.

Łysy, Bajgiel i Chycoń poczołgali się i zalegli u stóp diablicy. Czaro nawet nie drgnął, adorując Ninę w ciszy, na dystans. Odzienie i sylwetka kobiety zaczęły się zmieniać. Każdy z chłopaków widział i czuł coś innego. Dla każdego stała się usposobieniem najsilniejszych żądz: jego prywatnym zmaterializowanym pragnieniem. Łysy całował kozaki ubranej w lateks dominy, Chycoń dotykał aksamitnej skóry swojej kochanki, która pachniała jego ulubionymi perfumami, a Bajgiel wąchał długą piłkarską skarpetę opinającą umięśnioną łydkę.

– Chodź do mnie, mój ukochany – zaprosiła Czarka, wyciągając do niego dłoń zakończoną krwistoczerwonymi pazurami.

Ruszył jak zaczarowany i stanął naprzeciw Niny. Uśmiechał się. Pogłaskała go czule po policzku, a skórzasty ogon musnął jego krocze i wślizgnął się za pasek od spodni.

– Spytałeś: dlaczego? Dlaczego chcę zrezygnować? Dlaczego to jest moje piekło? Widzisz... po tej chwili razem... chwili ekstazy tak mocnej, że wryje się w nasze dusze niczym cierniowy kolec... Po tej wspólnej przygodzie zakochamy się w sobie. – Pocałowała go delikatnie w usta, a Czarek powiódł ustami za jej wargami. – Ale pieczęć zniknie i wtedy ja zapomnę o tobie, a w moim sercu pozostanie pustka po uczuciu, które na krótką chwilę nadało sens memu istnieniu. – Rozpięła Czarkowi rozporek i objęła kark ramionami. – A ty, mój ukochany... Ty o mnie też zapomnisz, ale po tym, co tu przeżyjesz, każda kobieta będzie jedynie marną namiastką rozkoszy, zapachem strawy dla umierającego z głodu. Żadna cię nie zaspokoi, żadnej nie będziesz pragnął tak jak mnie, aż w końcu... Znowu się spotkamy. Tam na dole. Kompletnie obcy. To jest jego okrutna kara: drwina Lucyfera. A teraz chodź do mnie... – Otuliła go czarnymi skrzydłami.

– Powiedz, że mnie kochasz...

– Kocham cię, Nino.

Mrok zgasił wszelkie światło. Nie było świadków.

**************************************************

Błękitne błyski zaczęły skakać nisko nad podłogą niewielkiego salonu i chaotycznie zbijać się w większy, świetlisty owal. Powietrze zapachniało siarką i ozonem. Rzeczywistość pękła, kreśląc portal na płótnie stworzenia, a bruzda z nicości wykrztusiła kobiecą sylwetkę i zniknęła bezszelestnie w konstrukcie wszechrzeczy.

Nina wróciła do swojego mieszkania, w którym jeszcze niedawno kładła się do łóżka z nadzieją na drugą szansę. Wspomnienie tego uczucia, tak żywego, a jednocześnie już nierealnego, wywołało w niej frustrację.

Agresywnym krokiem wkroczyła do łazienki, zrzuciła skórzaną kurtkę i cisnęła ją gdzieś obok kosza z brudną bielizną. W milczeniu zapaliła LED-y opasające duże owalne lustro zawieszone nad porcelanową umywalką w kształcie małża.

– Było już tak blisko. – Zacisnęła pięści. – Kurwa, kurwa, kurwa!! – wyrwała umywalkę i cisnęła nią o ścianę. – Kurwa... – wyszeptała, oparła się plecami o ścianę i chowając twarz w dłoniach, osunęła się na zimne kafelki.

Para ogromnych oczu zaiskrzyła w łazienkowym zwierciadle, przeganiając z jego wnętrza inne odbicia.

– Wiem, że mnie obserwujesz, zwyrolu – rzuciła Nina, nie odrywając wzroku od podłogi.

– Naprawdę; młoda dama nie powinna się tak wyrażać – oświadczył ciepły męski bas.

Powierzchnia lustra zafalowała, sczerniała i zaczęła broczyć lepkim smolistym płynem. Masywny mężczyzna przełożył nogę na drugą stronę rzeczywistości, jakby przechodził nad niewysokim murkiem i przeniósł resztę ciała do łazienki Niny. Naścienne światełka ukazały wysokiego bruneta o czarnych oczach, ubranego w szykowny garnitur i rozpiętą przy kołnierzu idealnie białą koszulę.

Poprawił marynarkę i podszedł do Niny skulonej na podłodze.

– Jak zwykle trzeba odjebać wejście, co? – syknęła.

– Dramatyczne wejścia to moja specjalność. – Podał jej rękę i pomógł wstać, po czym odgarnął kilka kręconych pukli z bladego lica dziewczyny i popatrzył prosto w oczy.

– Może zrobisz sobie przerwę w tym całym dążeniu do odkupienia? Wyglądasz fatalnie – stwierdził szorstko i otarł policzek Niny z przysychających łez.

– Nigdy nie czułam się lepiej.

– Czyżby?

– Nie musisz już udawać troskliwego tatuśka. Nie łykam tego! – Odrzuciła jego ciepłe męskie dłonie; silne, a zarazem delikatne i upajająco kojące w dotyku.

– Nie mógłbym być twoim ojcem: sypianie z córką to grzech, nawet jeśli nie wykracza poza sferę fantazji.

– Ha! – parsknęła głośno, celowo dobijając resztkę romantycznej atmosfery. Nie chciała ulec jego czarowi. – Słyszałam, że dobry papa Lucyfer zawsze daje drugą szansę, więc się nie krępuj – rzuciła z sarkazmem i puściła mu oko, wracając do salonu.

Na dębowym stoliku obok zabytkowego barku stała karafka w towarzystwie pary szklanek z rżniętego szkła i dwóch kieliszków. Nina nalała sobie whisky i wypiła duszkiem. Spód pustego naczynia omal nie pękł, gdy uderzyła nim o blat.

– A dla mnie? – spytał czarujący brunet, który pojawił się na kanapie obok niej.

Diablica chwyciła za drugą szklankę i polała bursztynowego płynu.

– Z lodem, z siarką, czy może duszą dziewicy?

– Z miłością – odrzekł i obrzucił Ninę ponętnym spojrzeniem, a pełne usta wygięte w delikatny uśmiech stanowiły wisienkę na torcie z idealnej twarzy.

Nina wrzuciła do szklanki dwie metalowe kostki wyjęte z małej zamrażarki, obróciła się w stronę tajemniczego gościa, który rozsiadł się jak król na tronie i ostentacyjnie splunęła do drinka.

– Proszę: miłość w koncentracie. – Uśmiechnęła się jak słodka trzpiotka.

– Szkoda dobrego trunku na twój jad, Nino. Widzę, że jesteś nie w sosie. – Podniósł się i stanął z nią twarzą w twarz.

– Zniszczyłeś mi życie – warknęła, jarząc oczy krwistymi iskrami.

– Kiedy się poznaliśmy, nie miałaś go już zbyt wiele przed sobą.

Odwróciła głowę.

– Oszukałeś mnie – wysyczała drżącym głosem.

– Nie potrafię kłamać, dobrze wiesz... – Ponownie ujął jej policzki w cudownie przyjemne ręce i spojrzał głęboko w oczy. – Mam moc dawania drugiej szansy. Udzielam łaski każdemu, kto o nią poprosi. – Zjechał rękoma wzdłuż karku, musnął ramiona a następnie przesunął palce na plecy.

– Szansy! To nie jest szansa... To nie jest żadna pierdolona łaska! – Wyrwała się i wsparła o stolik. – To jest piekło! – ryknęła, obracając się, ale brunet zniknął.

Aksamitne dłonie obsadzone sygnetami objęły ją w talii i przyciągnęły, przyciskając plecy do umięśnionego torsu.

– Gdyby odkupienie było łatwe, nikt nie bałby się potępienia. Zapanowałoby piekło na ziemi – wysyczał i musnął jej ucho rozwidlonym językiem.

Nina odwinęła się, żeby go uderzyć, ale natrafiła jedynie na smugę ciepłego powietrza.

– Pamiętaj: Sześćset Sześćdziesiąt Siedem Dni – wyszumiał pogłos z łazienki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro