Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Gabriel

Wstałem dzisiaj dość wcześnie. Zrobiłem poranną toaletę, i ubrałem się w granatową koszule i czarne spodnie. Wyszedłem na balkon. Oceniłem że jest dość ciepło i nie będę zakładał marynarki. Nie mogłem się doczekać obejrzenia posiadłości. Ciekawe kto mnie oprowadzi. Na raz usłyszałem pukanie do drzwi.

- Proszę- Spojrzałem na pazia który wszedł.- Tak?

- Król kazał przekazać że będzie na was czekał w holu, Panie,

- Przekaż że zaraz się zjawię.- Za nim się obejrzałem chodziłem razem z Rodrykiem po dziedzińcu. Trochę się dziwiłem, bo z informacji które mi przekazał wynikało że na prawdę bardzo interesuje się problemami zwykłych poddanych. Jego wersje potwierdziły tylko co chwila ukłony i gesty szacunku skierowane w naszą stronę. Pomyślałem że moi ludzie też powinni się tak do mnie odnosić.

- Wszystko jest tu w całkowitej harmonii. - Powiedziałem.

- No tak. Ale do czasu. Nie zawsze tak jest.

- Co to znaczy?

- Niekiedy mamy pewne problemy. Ale powiedz gdzie ich nie ma?- Miał absolutną rację. Czułem że nadarz się okazja, o tym by się czegoś dowiedzieć o jego rodzinie.

- Pewnie syn Ci pomaga?

- Oczywiście że tak. To bardzo dobry chłopak. Ale wiem że woli walczyć, tropić i różnego typu takie rzeczy. Natomiast jeśli mam jakiś problem trudnej wagi, moja córka służy mi pomocą- Spojrzałem się na niego zaskoczony. Nie sądziłem że Rozamunda, aż tak się zaangażowała w sprawy wagi państwowej.- Jej pomoc bardzo mi się przydaje. W większości przypadków zresztą ma rację.- Już miałem zadać kolejne pytanie gdy jakiś człowiek podbiegł do władcy. Chyba przekazał mu coś w myślach, bo ten się na mnie spojrzał, a potem zaczął mówić.

- Przykro mi, ale niestety musimy,  na ty zakończyć. Mam pewną sprawę do rozwiązania. Ale jeśli chcesz to przejdź się do ogrodów. Wierz mi to będzie niezapomniany widok. -Poszedłem w kierunku który mi wskazał. Gdy się już tam znalazłem, zobaczyłem Rozamundę, jak chodzi pośród kwiatów. Był to rzeczywiście niezapomniany widok.

Była zjawiskowa. Prawdziwa Bogini, widać że nie spodziewała się tu niczyjej obecności. Chodziła swobodnie, jakby troski tego świata jej nie dotyczyły. Może też i tak było. Wydawała się odprężona. Pomyślałem że to może jedyna okazja sam na sam. Postanowiłem to wykorzystać. Podszedłem do niej.

- Witam. Piękna pogoda nie spacer wśród kwiatów. Prawda?- Widać że czułą się zmieszana. Nie chciałem tego.  Przyglądała mi się chwile.

- Tak . Zgadzam się.- Gdy się odezwała, poczułem jak coś ściska mnie w gardle. Jej głos był taki melodyjny, aksamitny. - Myślałam że mój ojciec oprowadza Pana, po dziedzińcu?- Pomyślałem że mam wiele szczęścia, że ten chłopak przyszedł i król musiał wracać.

- Pięknie wyglądasz Różo. - Choć miała na sobie welon, czułem instynktownie że się zarumieniła.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Ja stwierdzam  tylko fakt. A tak właściwie czy mógłbym ci zadać pytanie?

- Zależy jakie. Jeśli będę mogła to odpowiem- Cóż za enigmatyczna odpowiedź pomyślałem.

- Och. To zwykłe niewinne pytanko. Chciałbym wiedzieć czy często tu przychodzisz?- Widać że nie byłą pewna, czy mi odpowiedzieć.

- Ja przychodzę tu prawie codziennie. Uwielbiam przebywać w tym miejscu. Czasami tutaj rysuję, albo czytam książki.- Widać ze po woli czuła się swobodniej w mojej obecności oby tak dalej.













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro