Rozdział 24
Rozamunda
Obudziłam się wcześnie około szóstej. Choć niewiele spałam. Spojrzałam na siebie w lustrze i wyglądałam jak półtora nieszczęścia. Nie zobaczy mnie takiej, nie dam mu tej przyjemności. Moja wierna służka Bety uczesała mnie i ukryła skutki wczorajszego płaczu.
- On Panią bardzo źle traktuję. Jeśli jest coś co mogę zrobić, to niech panienka tylko szepnie słówko.- To miłe jak ktoś jest tak za tobą. Tutaj tylko jej mogę ufać.
- Dziękuję, ale na razie nie rób nic co mogłoby sprowadzić na nas kłopoty. - Popatrzyłam się na jej odbicie w lustrze i widziałam jak kiwa głową potwierdzająco. Po chwili pomogła mi się ubrać. Stwierdzam że efekt jest wspaniały, nikt by nie pomyślał że coś się wydarzyło.
Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze, by po chwili spojrzeć na moją powierniczkę.
- I jak?
- Wspaniale. Pokaż mu Pani swoją silną wolę i niezłomność charakteru. Niech nie myśli że po tym co zrobił tak szybko mu wybaczysz.
- Bety, tylko spokojnie. Nie nakręcaj się zbytnio. Po prostu będę taka jak mnie wychowano. A Gabriel Dumont może już się pożegnać ze spokojem.
- Pani?
- Okaże wszystkim troskę i zrozumienie, miłość i zaufanie. Tylko nie jemu.
Gabriel
To była na prawdę długa noc. Gdybym wiedział kim jest ten koleś, rozkwasił bym mu gębę. Poszedłem na śniadanie. Zaraz po mnie zjawili się moi rodzice i Eric. Pierwszy odezwał się ojciec.
- A gdzie Rozamunda?- O matko, a ten czego się tak nią przejmuje.
- Spokojnie jeszcze żyję.- Warknąłem pod nosem. Ojciec spojrzał się na mnie z dezaprobatą. No pewnie, nie powinienem się tak zachowywać. Zaraz pewnie jak będziemy sami weźmie mnie w krzyżowy ogień pytań. Gdy ojciec miał już wygłosić monolog na temat dobrego małżeństwa bez konfliktu i sporu przyszła Róża.Odetchnąłem, będzie spokój, ale później przypomniałem sobie wczorajszy wieczór może lepiej by było gdyby jednak ojciec mnie zanudził. Podeszła do stołu i pokazała moim rodzicom promienny uśmiech. Widać było że rozweselił ją ich widok. Mój ojciec od razu wstał i ją uściskał. Mój Boże. Mi lekko skinął głową, a jej? Szczena mi opadła. Jakby mógł to by całował ziemie po której stąpa. Nie wiem jaki jest tego powód, ale kiedyś na pewno się tego dowiem.
Eric
Gdy usłyszałem imię żony Gabriela zakrztusiłem się napojem. Nie mogę uwierzyć że Rozamunda jest jego. Dlatego pewnie kazała mi wiać. Dobrze że w końcu sobie poszedłem, bo jak patrze na mojego kuzyna to jestem pewien że nie siedziałbym już przy tym stole gdyby on się dowiedział. Mam małą nadzieję że się nie dowie. Ale w końcu, co ja takiego zrobiłem? Tylko chciałem jej pomóc. Moje rozmyślania przerwał gość wchodzący do jadalni. Spojrzałem się na nią. Twarz miała zakrytą, tak jak wczoraj. Czyżby kuzynek, był aż takim zazdrośnikiem? Jej suknia leżała na niej doskonale. Gdy podeszła do stołu widziałem jak ucieszył ją widok rodziców Dumonta. Dziwne. Ale to co stało się za chwilę, nie mogę pojąć. Znowu się zachłysnąłem. Może lepiej dla mnie jak do końca śniadanie nie będę już pił. Miałem spotkać się z Rozamundą przy fontannie. Szczerze, lubię z nią przebywać. Czy nie prościej było by poprosić teraz o zgodę na spacer z nią?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro