Rozdział 18
Rozamunda
- Powiem Panu prawdę, lecz nie wiem czy dobrze zrobię. Muszę przyznać że nękają mnie obawy odnośnie Pańskiej reakcji.
- Och Różo. Bo mogę Ci mówić po imieniu, prawda?- Na co ja pokiwałam twierdząco głowa.- Przyrzekam że nie będę się na Ciebie gniewał.
- Dobrze więc...- opowiedziałam mu w skrócie jak to było. A że nie zdążyłam przy jednym tańcu, teść tańczył ze mną już trzeci. Widziałam jego zadumaną minę. Po chwili przyjrzał mi się i powiedział.
- Wiec moja droga że za nic Cię nie obwiniam. Bo przecież nie mogę, to nie tyś tu zawiniła. Jestem Ci wdzięczny, że obdarzyłaś mnie swoim zaufaniem. Nie masz się o co martwić. Nic co mi powiesz nie wyjdzie na światło dzienne. Pamiętaj że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy zawsze możesz na mnie liczyć.
- Nawet nie wież Panie ile te słowa dla mnie znaczą.- Miałam łzy w oczach. Ojciec Gabriela okazał się nie tylko dobrym ale i wyrozumiałym człowiekiem. Nie wiem czemu się go wcześniej obawiałam. Spędzanie z nim czasu było doprawdy przyjemne.
- Tylko mi się tutaj nie rozpłacz.- Powiedział żartobliwie.- Nigdy nie miałem córki, a chciałbym mieć. Różo jeśli to nie jest dla Ciebie zbyt wielki dyskomfort rozumiem.
- Powiedz o co chodzi Panie. Okazałeś mi tyle życzliwości i serca. Powiedz co mogłabym dla Ciebie zrobić.
- Chciałbym żebyś nazywała mnie ojcem. Czułbym się zaszczycony gdyby kiedyś nadeszła ta chwila. - Przez moment stałam jak sparaliżowana, a potem rzuciłam mu ręce na szyje. Na co on się zaśmiał i mnie przytulił.
- Oczywiście. Nawet nie wież jak wielką radość mi tym sprawiłeś Pa..Ojcze.- Po chwili mnie puścił ale nadal trzymał ręce w moich.
- Nie spodziewałem się że mój syn będzie takim szczęściarzem. Stał się nim w dniu waszego poznania Różo. Mam nadzieję że kiedyś go pokochasz. Pragnę byś była usatysfakcjonowana ponieważ wiem że zasługujesz na najlepsze... córeczko.
Gabriel
Odkąd zatańczyłem swój pierwszy taniec z żoną już nie miałem okazji. Była w tedy tak blisko mnie, że mógł by stopnieć każdy sopel. Sam się sobie dziwiłem co powiedziałem jej w tańcu. Widać że nie czuła się zbyt dobrze z moimi słowami. Ale jak to ja nie mogłem trzymać języka za zębami. Rozmawiałem z wieloma uczestnikami przyjęcia, lecz ani na moment nie spuszczałem oka z Róży. Najpierw tańczyła ze swoim ojcem. Widać było że jest teraz trochę mniej rozchwiana emocjonalnie. Później podszedł do niej mój. Byłem blisko, tak żeby w razie czego zareagować. Mój ojciec nie należy do zbytnio towarzyskich osób. Bałem się że może powiedzieć jej coś złego, czym ją zasmuci. Widziałem jak rozmawiali. Ciekawe czego on jej nagada. Ale nie czekaj, przecież to ona cały czas coś mówi. Ojciec zawsze jeśli chciał potrafił z człowieka wyciągnąć informacje. Był w tym mistrzem. Potem widziałem jak jakiś młodzik do nich podchodzi. Widać że chciał zatańczyć z panną młodą, ale co okazuje się moim oczom ze mój tatulek go odprawia z kwitkiem. Nie do wiary. Nie wierzyłem własnym oczom w to co przed chwilą zobaczyłem. Musiałem mieć jakieś omamy. Ale ich nie miałem. Przekonałem się o tym jak moja żona tańczyła z nim już trzeci taniec i na okrągło o czymś żywo gestykulowali. Potem poszli gdzieś bardziej ustronne miejsce, tam gdzie jest trochę ciszej. Udali się koło stołów. Przyglądałem się im, po chwili widziałem jak Róża stoi jak skamieniała, by po chwili wpaść mu w ramiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro