Rozdział 1
Zebranie watahy. Było ona najbardziej potężna ze wszystkich, ale komu mogła to zawdzięczać Oczywiście ich przywódcy Gabrielowi Dumontowi. Był on najbardziej szanowanym i budzącym respekt alfą. Swą siłę i pozycję zawdzięczał tylko sobie. Max spojrzał na alfę. W sali była cisza jak makiem zasiał. Wszyscy czekali na sygnał swojego przywódcy. W tedy on przemówił.
- Zwołaliśmy to zebranie z powodu, którym jest dobrze wszystkim wiadomy.- Tu spojrzał na swoją prawą stronę gdzie siedział Xavier. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Twarz miał bardzo jasną. Na wcześniejszym spotkaniu, można powiedzieć że trochę przysnął. Teraz miał spuszczoną głowę. Gabriel westchnął z rezygnacja.-Ale żeby nie było niedomówień powtórzę raz jeszcze. Na zachodnim terytorium wybuchły zamieszki. Colt ty wież jak sobie z nimi poradzić prawda?- Colt to wysoki blondyn. Jest bardzo wierny alfie. Może też trochę przesadza z jego ochroną. Gdzie nie zobaczę alfy Colt tam jest. Przynajmniej teraz będę miał od niego spokój. Wcześniej wszędzie go było pełno.
-Oczywiście. Ale czy nie będę potrzebny tobie?- No super wiedziałem że będzie chciał zostać, ale mam nadzieje że jednak sobie na chwilę pojedzie.
- Colt chyba coś powiedziałem- Wydawać by się mogło że Gabriel jest opanowany, wnioskuję z tego jak mówi. Tak spokojnie, ale po jego oczach widzę że jest już zirytowany osobą Colta.
- Rozumiem.
- Świetnie. Jak wszystko ustaliliśmy, co na dziś dzień dzisiejszy jest najważniejsze możecie się udać do swoich codziennych obowiązków. A ty Max pójdziesz ze mną.- No i oto ja. Max. Mam jasne brązowe włosy, zielone oczy i ciemną karnację. Może nie grzeszę urodą zbytnio, ale i tak laski na mnie lecą. Wiecie mówię tak żeby nie było niedomówień. Poszedłem za alfą do salonu. Widziałem jak rozsiadł się na fotelu.
- Max , niedługo wyjeżdżamy.- Tego się nie spodziewałem. Ciekawe gdzie chce jechać.
- Jeśli można się spytać, to dokąd?- Patrzyłem na Gabriela z wyczekiwaniem. A ten uśmiechnął się pod nosem. Zbyt dobrze to nie wróżyło. Coś się święci, a ja nie wiem czy chce brać w tym udział. No a cóż mi pozostanie?-pomyślałem- Tak czy siak muszę się go słuchać. Biada temu kto tego nie zrobi.
- Maxymilianie, czy znasz rodzinę Refranów?
- Wiele o nich słyszałem. Podobno włada nimi bardzo silny alfa.- Już pożałowałem swoich słów.
- Ale chyba nie silniejszy ode mnie?- Jego oczy zrobiły się czarne. O matko. No i mam co chciałem. Nie będzie co ze mnie zbierać.W tej chwili Dumont się zaśmiał.
- Spokojnie. Więc co jeszcze słyszałeś? Mhm?
- No że ich przywódca zwie się Rodryk. Podobno ma bardzo piękną żonę Franczeskę. Mówiono że musiał się wysilić by ją zdobyć?
- Tak? A to niby czemu.
- Podobno jej uroda równa się charakterowi.
- Co masz na myśli?
- Mówią że ma serce jak ze złota, ale jak przyjdzie co do czego to ma też i cięty język.
- Doprawdy?
- Mhm. Król ma dwoje dzieci syna i córkę.
- Opowiedz coś więcej na ich temat Max. Skoro mamy tam się zjawić chce wiedzieć wszystko.- Wstał i podszedł do okna. Wydawałoby się że patrzy w przestrzeń.
- No więc. Syn ma na imię Aron. Bardzo twardy i nieugięty. Podobno nie okazuję swoich słabości.
- Ale przecież musi mieć jakąś prawda?
- O tak. Nie wiem co o tym sądzić, podobno jest bardzo zżyty ze swoją siostrą. Cały czas uważa by coś się jej nie przytrafiło, z jednej strony to trochę dziwne. Podobno ona nigdy nie opuściła murów pałacu. Ani on, ani ona nie maja swoich partnerów.
- Aha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro