Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*9*

Nastał kolejny dzień. 

Amara ściągnęła z sznurka swoje chirurgiczne ubranie, które składa się z koszulki na krótki rękaw oraz spodni w błękitno szarym kolorze. Przyjrzała się ubraniu trzymając je w dłoniach gładząc materiał kciukami i przypominając sobie dawne czasy gdy nosiła to w szpitalu. Wtedy mogła ratować ludzkie życie, miała tam do tego możliwości i wszystko było znacznie prostsze niż teraz jest. 

-Hej.- usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i zobaczyła tego policjanta z wczoraj, który ma błękitne oczy oraz ciemnobrązowe włosy.- Chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Rick Grimes.- podał jej dłoń uśmiechając się przyjaźnie.

-Amara Rogers.- przedstawiała się ściskając lekko jego dłoń.

-Jesteś lekarzem?

-Tak. Nigdy nie pomyślałabym że będę tak tęsknic za szpitalem. Tam też ludzie umierali, widziałam wiele śmierci, jak rodziny żegnały się z najbliższymi, jak odłączano ludzi od aparatury. To było ciężkie, ale teraz jest znacznie gorzej. Trudno kogoś uratować, a to przecież powinność lekarza. Wiesz co mam na myśli?

-Wiem. Byłem szeryfem. Moim obowiązkiem było zapewnienie mieszkańcom bezpieczeństwa. Teraz wszystko się zmieniło, zagrożenie się zmieniło. Nie wiem jak z tym można wygrać.

-Rozumiem. Ale teraz nadal możesz chronić innych. Udało ci się odnaleźć bliskich. Też odzyskałam kogoś. Czy to nie jest jakiś znak? - Amara spojrzała w kierunku gdzie Jason oraz Carl podają do siebie na zmianę piłkę i uśmiechnęła się na ten widok. Rick podążył za jej spojrzeniem.

-To twój brat?

-Nie, adoptowałam go. Ten dzieciak odmienił moje życie. 

-Dzieci potrafią wszystko zmienić. Pamiętam dzień kiedy pierwszy raz wziąłem Carl'a na ręce. Był taki malutki i niewinny.- mężczyzna uśmiechnął się wspominając ten wyjątkowy moment. 

Zamilkli na parę chwil przyglądając się swoim chłopcom.

-Za niedługo wyruszamy do miasta po Merle'a. Chcesz jechać z nami?- przerwał cisze były policjant.

-A kto jedzie?

-Oprócz mnie i Daryl'a, to Glenn i Tdog.

-Tyle osób naraża życie by ratować jednego człowieka, który podobno nie zasługuje na to.

-Ja go tam zostawiłem wiec mam go na sumieniu. Musze jechać.

-Widać że jesteś policjantem z powołania. Chcesz ratować każdego.

-Robię to co uważam za słuszne. Wiec jak będzie? Daryl z jakiegoś powodu wczoraj zwrócił się do ciebie o pomoc.

-Sama byłam tym zaskoczona. Ledwo co się znamy. Ale wie że dobrze radze sobie z sztywnymi, może dlatego mnie poprosił. Mimo to lepiej zostanę, wszyscy przecież nie mogą tam jechać. Ktoś musi chronić obozowisko w razie potrzeby.

-W sumie masz racje. 

Przy kamperze zebrali się ci którzy mieli ruszyć do miasta oraz kilka innych osób. Shane próbował przekonać Rick'a, że to jest zły i głupi pomysł. Ale Grimes był nieugięty, powiedział jeszcze że w mieście opuścił torbę z bronią gdy uciekał przed sztywnymi jako dodatkowy argument by pojechać do miasta. Shane nadal uważał że to lekkomyślne, próbował szukać pomocy u Lori, która jednak była przychylna mężowi choć obawiała się o niego. Jednak myśl że zyskają dodatkową broń do ochrony trochę udobruchała Shane i już tak bardzo nie naciskał choć nadal pomysł jego przyjaciela mu nie pasował.

-Nadal uważam to za zbyt ryzykowne.- powiedział Shane.- Nie warto. Rick dopiero co wróciłeś, pomyśl o Carlu.

-Nikt nie musi ze mną jechać. To mój brat, nie zostawię go.- stwierdził z upartością Daryl. Nie potrzebował by ktoś z nim jechał, ale fakt że jednak ktoś chce pomóc mu znaleźć brata sprawiła że poczuł przyjemne uczucie. Mimo że to przez Rick'a Merle został na dachu nie był już tak na niego wściekły jak wcześniej. Ten człowiek w końcu postanowił naprawić swój błąd.

-Sam nie pojedziesz. Nawet nie wiesz dokładnie gdzie jest. - Rick zapewnił kusznika.

Amara zbliżyła się do nich i zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.

-Ty też masz zamiar jechać?- Shane zwrócił się do niej krzyżując ramiona z naburmuszoną miną i ostrym spojrzeniem. Inni też na nią spojrzeli, zwłaszcza Daryl, którego wzrok zaczął ją świdrować. Pod wzrokiem brązowowłosego poczuła się dziwnie, a zwłaszcza że nie ma zamiaru jechać z nimi.

-Nie, zostaje.- poczuła się trochę winna, a zwłaszcza że kusznik po jej odpowiedzi odwrócił od niej wzrok. Pomyślała sobie co się z nią dzieje, ledwo zna tego faceta a ma wyrzuty sumienia że nie chce mu pomóc.

-Przynajmniej jedna osoba myśli racjonalnie. Co się stanie jeśli sztywni pojawią się w obozie?

-To bezpieczne miejsce, żaden jeszcze się tu nie zapuścił.- stwierdziła Lori.

-Wrócimy najszybciej jak się da.- zapewnił Rick. 

Wszyscy rozeszli się, a czwórka mężczyzn ruszyła furgonetką do miasta.

~~~~

Przez większość dnia Amara nie robiła niczego nadzwyczajnego. Chciała wybrać się na polowanie, ale Shane zapewnił ją by nie oddalała się od obozowiska dopóki reszta nie wróci bo to zbyt ryzykowne. Dlatego chodziła po okolicy i przez pewien czas zbierała grzyby razem z Lori.

-Ten jest jadalny?- kasztanowłosa pokazała Amarze grzyba trzymającego w dłoni. Ciemnowłosa przyjrzała się mu i stwierdziła że nadaje się do zjedzenia.

-Można go zjeść.- powiedziała i kontynuowała szukanie grzybów. 

-To co mówiłaś wtedy o sztywnych... - zaczęła Lori czekając aż Amara przerwie i na nią spojrzy. Gdy ciemnowłosa to zrobiła kobieta kontynuowała.- Na prawdę uważasz że to już nie są ludzie?

-Tak. Oni nie są tym kim byli za życia. Kogoś martwego nie da się już uratować.

-Potrafią myśleć?

-Nie. Prawie cały ich mózg jest martwy i nieaktywny. Nie czują bólu, nie mają wspomnień sprzed przemiany. Są dzikimi bestiami, nie są już ludźmi, tylko ich przypominają. Przynajmniej badania, które przeprowadziłam na to wskazują, do tego dochodzi doświadczenie z tymi paskustwami, którego nabrałam przez ostatni czas. Wiec jestem pewna swego.

-Ilu zabiłaś?

-Już dawno przestałam liczyć. 

-Było ci ciężko? Wiesz zanim tu dotarłaś.- ciemnowłosa zawiesiła się na moment. Akurat musiała o to spytać. Nie lubiła wspominać przeszłości.

-Tak i to bardzo. Ale miałam nadzieje i jej się kurczowo trzymałam. Wierzyłam że odnajdę Jason'a i tak się stało. To dało mi sił by iść dalej i się nie poddawać. Kocham tego dzieciaka nad własne życie.

- Dzieci dają sens życiu. Ty odzyskałaś dziecko, ja odzyskałam męża. Kto by pomyślał, że w tym świecie mogą dziać się jeszcze dobre rzeczy.- obie kobiety uśmiechnęły się po czym wróciły do zbierania grzybów.

Amara by nie marnować czasu szukała cały czas jakiegoś zajęcia. Grała trochę w baseball z dzieciakami. Pomagała przy patroszeniu ryb, które Andrea i Amy złowiły oraz pomagała przy praniu Carol. Nie lubiła nie mieć czegoś do roboty bo wtedy zaczynała rozmyślać i wszystko co działo się przez te cztery miesiące wracało, a nie chciała wspominać tego. Chciała po prostu zapomnieć. Zrobiła kilka dodatkowych strzał i wyczyściła swoją broń. 

Nastał już wieczór. Ciemnowłosa wyszła z namiotu i wzrokiem zaczęła szukać Jason'a. Znalazła chłopaka przy kamperze wiec ruszyła w jego stronę. 

-Co robisz?

-Nic ciekawego.- piwnooki kopnął kamyczek przed sobą po czym spojrzał na nią.- Chciałaś jechać z nimi?

-Po co pytasz skoro zostałam?

-Chciałaś jechać, wiem to. Ale nie zrobiłaś tego ze względu na mnie.

-Hm, zawsze zaskakiwałeś mnie swoją bystrością. 

-Znam cie, wiem jaka jesteś. Lubisz pomagać innym.- stwierdził chłopak, ale Amara wiedziała że nie wie o niej wszystkiego i nie chciała mu tego mówić. Tak będzie lepiej dla niego i dla niej. Choć pewne rzeczy zmieniły się i ona nie mogła tak po prostu tego w sobie zdusić.

- Masz jakąś broń, Benny coś ci dał?

-Miałem, ale straciłem. Tak samo jak większość swoich rzeczy. Ale mam nóż.- chłopak uniósł krawędź bluzki i pokazał swój nieduży nóż myśliwski przyczepiony do paska od spodni.- Merle mi go dał gdy dowiedział się że nie mam czym się bronić.

-Naprawdę?

-Tak, potrafił być niezłym chujem i dupkiem...

-Język.- skarciła go kobieta.

-Ale nie był aż taki zły. Lubi wkurzać innych, ale tak to da się go znieść.

-Zauważyłam że chyba lubisz Dixon'ów, co?

-Są spoko.

-Tak. Pamiętasz jeszcze to czego uczyłam cie rok temu na obozie gdy polowaliśmy?- zapytała ciemnowłosa przyglądając się Jason'owi, który przytaknął po czym wyciągnęła zza paska przykryty koszulką pistolet i podała go chłopakowi.- Strzelałeś z strzelby myśliwskiej wiec powinieneś sobie z tym poradzić. Tu odbezpieczasz, a tu masz magazynek.- wytłumaczyła mu jeszcze jak dokładnie się posługiwać bronią.- W magazynku masz dziesięć naboi.- wyjęła jeszcze małą paczkę z nabojami i dała mu je.- Strzelaj tylko w konieczności, oszczędzaj naboje i nie narażaj się bez potrzeby. Rozumiesz?

-Tak.

-Schowaj to i pamiętaj, używaj tylko w ostateczności.- Jason przytaknął, a Amara poczochrała mu włosy po czym chłopak odszedł gdy zauważył jak Carl do niego zamachał. 

Ciemnowłosa przyjrzała mu się jak odchodzi. Westchnęła i zerknęła na dach kampera gdzie siedzi Dale i obserwuje okolice. Wspięła się na boczną drabinkę i weszła na dach.

-Można?- zapytała starszego mężczyznę, który przytaknął z przyjaznym wyrazem twarzy. Amara usiadła obok niego na rozkładanym krzesełeczku.- Myślisz że wrócą z Merle'm?

-To twardy facet. Może im się udać. 

-Masz tu krewnych?

-Nie, ale Andrea i Amy są mi bliskie. Miałem kiedyś żonę, ale zmarła na raka.

-Przykro mi.

-Dziękuję. Przeszłaś kawał drogi by tu dotrzeć.

-Tak, ale było warto.

Rozmawiali jeszcze trochę razem wspominając o dawnym świecie po czym resztę czasu siedzieli w przyjemnej ciszy patrolując okolice i podziwiając gwiaździste niebo gdy Andrea zawołała ich by dołączyli do ogniska oraz by zjedli przyrządzone ryby. Oboje zeszli z kampera i dołączyli do towarzystwa. Wszyscy przyjemnie spędzali ze sobą czas choć nie musieli dużo rozmawiać, doceniali cisze i spokój, która mógłby być w każdej chwili przerwana. Amara zapomniała już jak to jest mieć grupę, przypomniała sobie jakie to miłe uczucie. Ale z tym wiąże się także odpowiedzialność, a gdy znowu ich straci ponownie będzie cierpieć tak jak wcześniej.

Żartowali sobie i opowiadali historyjki ciesząc się własnym towarzystwem oraz relaksując się. W pewnym momencie Amara poczuła się niepewnie mając wrażenie jakby coś złego zaraz miało się wydarzyć. Odwróciła swój wzrok od ogniska i przeniosła go w stronę lasu. Poczuła jak wstrzymuje oddech, a serce jakby miało się zatrzymać gdy to zobaczyła. A ktoś nagle krzyknął:

-Sztywni! Uciekajcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro