*64*
Przed południem Rick razem z Michonne i Carl'em wyruszyli w teren aby poszukać broni. Grimes znał pewne miejsce gdzie mogą ją znaleźć wiec tam się udali. Ale nie tylko to było im potrzebne. Jedzenie też było priorytetem. Mieli jeszcze trochę puszkowanej i suszonej żywności, ale potrzebowali czegoś bardziej odżywczego, świeżego mięsa. Dlatego Daryl razem z Amara zdecydowali się pójść na polowanie. Oczywiście przedyskutowali to z Rick'em zanim mężczyzna wyjechał.
Amara gdy przygotowała się i wyszła z celi przewiesiła przez ramie łuk po czym zaczęła schodzić po schodach. Przy których na dole czeka na nią gotowy już Daryl. Gdy zeszła oboje ruszyli do drugiego pomieszczenia. Teraz to Glenn i Maggie będą pilnować wszystkiego dopóki oni nie wrócą albo Rick z pozostałymi.
-Dołączę się do was, amigos.- na drodze do wyjścia stanął im Merle.
-Nie ma mowy.- odezwała się z sprzeciwem Amara. Starszy Dixon roześmiał się.
-Będziecie potrzebować ochrony gdy będziecie polować. Nigdy nie wiadomo na kogo się napotkacie. A jeśli będą to ludzie Gubernatora? Ja będę osłaniać wasze tyły, a wy zajmiecie się skołowaniem czegoś na obiad. Mam dosyć siedzenia tu.- powiedział z dużą pewnością siebie jakby już wiedział, że się zgodzą. Amara i Daryl spojrzeli po sobie. Ciemnowłosa zacisnęła usta w wąską linie. Nie chciała by szedł z nimi. Jest strasznie irytujący, a nie ma ochoty słuchania jego pierdolenia, od którego więdną uszy. Nigdy jeszcze nie poznała kogoś tak aroganckiego, rasistowskiego, szorstkiego, gburowatego i gwałtownego człowieka, który ma sarkastyczne poczucie humoru i uwielbia drażnić innych. Ale w jednym miał racje. Był w wojsku wiec przydałyby się jego umiejętności. Jak powiedział mogą spotkać ludzi Gubernatora, a nawet jeśli nie to dodatkowa pomoc przyda się. Przecież on też potrafi polować i tropić, może nie tak dobrze jak jego brat, ale umie to.
-Nie patrz tak na mnie.- powiedziała Amara zwracając się do Daryl'a, który przyglądał się jej czekając co powie.- To twój brat, sam zadecyduj. Będę na zewnątrz.- powiedziała po czym przepchnęła się obok Merle i wyszła.
Dopiero po jakiś paru minutach gdy ciemnowłosa czekała przy bramie na dziedzińcu dwaj bracia wyszli z budynku. Amara zauważyła, że Merle ma ze sobą karabin co oznacza że na pewno idzie z nimi. Wywróciła oczami. W sumie czego mogła się spodziewać? Że Daryl odmówi swojemu bratu? Mało prawdopodobne. Ale zastanawiające było to czemu tak długo nie wychodzili. Daryl mógł zgodzić się lub nie od razu, a jednak trochę czasu zajęła im rozmowa.
-Gotowi?- zapytała ciemnowłosa gdy Dixon'owie podeszli do niej.
-Sie wie doktoreczko.- powiedział z zadowoleniem Merle. Kobieta westchnęła, już żałowała że pozwoliła Daryl'owi zadecydować.
-Chodźmy.- burknęła. Odwróciła się i otworzyła jednym z pecza kluczy kłódkę. Nie było szans by wydostali się główną bramą z dziedzińca. Wiec przejdą korytarzami wokół zajętego przez spacerowiczów spacerniaka i wyjdą przez zawiązaną drutem szczelinę w ogrodzeniu.
Rogers rozsunęła siatkę i zaczęła iść wzdłuż korytarza, a mężczyźni podążyli tuż za nią. Sztywni, którzy zauważyli ich zaczęli uderzać o siatkę próbując się do nich dostać, ale to był tylko daremny wysiłek. W końcu doszli do miejsca gdzie w siatce jest zabezpieczona szczelina. Ale po drugiej stronie ogrodzenia kręcili się sztywni, byli zbyt blisko aby w tej chwili mogli bezpiecznie się przedostać.
-Odciągnijcie ich uwagę.- powiedziała Amara zaczynając powoli odplątywać drut. Daryl już miał odjeść aby zrobić to co powiedziała, ale zatrzymał się gdy jego starszy brat się odezwał.
-Niby czemu mam cie słuchać, co?
Amara zaprzestała i odwróciła się krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
-Zgaduje że nie podoba ci się, że to "kobieta" mówi ci co masz robić.- powiedziała z wrednym uśmiechem.- Ale wiedz że nikt cie tu nie trzyma. Wiec jeśli masz zamiar nadal tak się zachowywać to lepiej spadaj i wracaj do wiezienia bo nie mam zamiary się z tobą użerać. Decyduj?
-Dobra, niech ci będzie doktoreczko.
Oddalił się razem z bratem i zaczęli ściągać uwagę sztywnych zabijając ich przez siatkę. Amara zwinnie rozplątała drut i przeszła na drugą stronę. Machnęła do braci aby przestali i się pospieszyli. Dixon'owie szybko przeszli przez ogrodzenie, a Daryl zabezpieczył szczelinę. Po czym we trojkę truchtem pobiegli w kierunku lasu.
Szli przed siebie. Amara z Daryl'em byli z przodu trzymając się blisko siebie, ale w odpowiedniej odległości aby nie przeszkadzać sobie na wzajem. Oboje rozglądali się za tropami jakiejkolwiek zwierzyny, na którą mogli by zapolować. Na początku szli w ciszy, ale najwyraźniej Merle się to nie podobało i zaczął swój monolog biadoląc co mu ślina na język przyniesie. Na początku Amarze to nie przeszkadzało, nawet czasami trochę śmieszyło. Jednak potrafił być zabawny mimo irytującej natury. Ale z czasem gdy nadal nie mogli natknąć się na jakiekolwiek zwierze gadanie Merle zaczęło ją denerwować. Była sfrustrowana że niczego nie mogą upolować, a ten facet pogarszał wszystko. Nie potrafiła zrozumieć jakim cudem Daryl znosił go tak długo. Ona by nie potrafiła.
-Zamknij się!- warknęła nie wytrzymując. Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła się do mężczyzny idącym za nią.- Przez twoje paplanie prawdopodobnie każde zwierze w promieniu kilometra ucieka gdzie pieprz rośnie. Ściągasz na nas tylko sztywnych. Wiec przestań!- pisnęła ze złością tupiąc nogą.- Albo ci w tym pomogę.- była bardzo poważna, ale Merle się tym nie przejął. Jej pogróżki rozbawiły go tylko, tak samo jej zachowanie, ale wiedział że ona prawdopodobnie miała racje.
-Co się tak spinasz? Uważaj doktoreczko, złość urodzie szkodzi.- wzruszył nonszalancko ramionami. Ciemnowłosa westchnęła i odwróciła się aby kontynuować marsz.
Przeszli jeszcze kawałek, tym razem w ciszy, gdy w oddali zauważyli zarys jakiegoś niewielkiego budynku. Ostrożnie zbliżyli w to miejsce. Była to typowa myśliwska chatka. Daryl zapukał w szybę aby zwabić sztywnych, którzy mogą być w środku, ale niczego niepokojącego nie zauważył przez okno. Dał znać Amarze, że prawdopodobnie jest czysto. Podeszli do drzwi. Ciemnowłosa stała bardziej z boku, a gdy brązowowłosy skinął głową oznajmiając, że jest gotowy kobieta otworzyła drzwi. Daryl wycelował kuszą w wnętrze wchodząc powoli jako pierwszy, za nim podążyła Amara trzymając w dłoni maczetę. A za nimi poszedł Merle, niespecjalnie zachowywał ostrożność. Nie rozumiał zachowania tej dwójki. Dawali sobie jakieś skinienia, spoglądali na siebie, nie potrzebowali słów aby przekazać drugiej osobie co chcieli. Oboje trzymali się blisko siebie osłaniając sobie na wzajem plecy. Nie sądził, że jego braciszek znajdzie nowego partnera w polowaniach i do tego będą mieli swoje własne znaki i sygnały aby się porozumiewać. A tym bardziej nie spodziewał się, że będzie to kobieta i nawet z nią nie sypia. Traci tylko czas na te przyjacielskie pierdoły. Bez nich też można żyć.
Przeszli przez krótki korytarzyk i weszli do dość obszernego pomieszczenia, który jest salonem połączony z małą kuchnią. Za wiele mebli nie było, pod ścianą stała stara szafa, jest kanapa po środku, ale jest ona już podniszczona, obok niej stoi fotel i stoliczek. W rogu stoi wypchany niedźwiedź, a nad kominkiem wiszą rogi jelenia. Po ziemi walają się śmieci i jakieś bezwartościowe duperele. Czuć unoszący się kusz w powietrzu zmieszany z trudnym do zidentyfikowania lekko duszącym zapachem. Długie zasłony są częściowo zasunięte przez co dużo światła dziennego nie dostaje się do środka i panuje tu półmrok. Amara z Daryl'em przeszli głębiej kierując się do kuchni i wtedy usłyszeli gdzieś za sobą jak coś spada na podłogę. Odwrócili się gwałtowanie i wycelowali bronią w kierunku źródła hałasu. Merle stał przy komodzie obok wejścia, a na ziemi leży rozbita waza. Mężczyzna zaśmiał się widząc ich reakcje.
-Geez skarbeńki, to tylko głupia waza. Rozluźnijcie pośladki.- zakpił.
-Mógłbyś być ostrożniejszy.- mruknął do niego Daryl opuszczając kusze.
-Gdyby był tu jakiś sztywny, już dawno pokazałby się.
-A może gdzieś utknął. Nie pomyślałeś?- zapytała ciemnowłosa, a Merle wzruszył ramionami.
Młodszy Dixon wszedł do kuchni i zaczął przeszukiwać półki. Były tam jeszcze inne drzwi, które prowadzą do dodatkowego pomieszczenia, prawdopodobnie spiżarni. Za to ciemnowłosa zaczęła rozglądać się po salonie. Zatrzymała się przy dużej podłużnej skrzyni wykonanej z ciemnego drewna, która była zamknięta na zamek i stała pod ścianą. Merle upadł sobie na kanapę, która zaskrzypiała pod jego ciężarem, a kurz który się na niej znajdował uniósł się przez co mężczyzna zakaszlał. Ale to mu nie przeszkadzało aby wygodnie się rozsiąść. Ciemnowłosa wyjęła z pochwy nóż aby spróbować podważyć nim zamek.
-Całkiem przytulna nora.- powiedział Merle rozglądając się po pomieszczeniu.
-Skoro ci się tak podoba.- zaczęła mówić Amara próbując otworzyć drewnianą skrzynie pod ścianą.- To zamieszkaj tu. I wcale nie chce wypędzić cie z wiezienia, przecież jesteś najwspanialszym współlokatorem na świecie.- powiedziała sarkastycznie.
-Hah, żarty się ciebie nie trzymają, doktoreczko. Ten kto ma złotą łyżkę w dupie, nigdy nie uda mu się jej pozbyć. Tacy jak ty nie potrafią mieć dobrego poczucia humoru.
-Aha, a od kiedy to rasistowskie i seksistowskie żarty są dobrym poczuciem humoru? Więcej przyzwoitości ma już od ciebie ten misiek.- wskazała dłonią stojącego w rogu wypchanego niedźwiedzia.
-Uważaj co mówisz złociutka.
-Bo co? Ostatnio przywaliłam ci bez trudu choć byłam poważnie ranna. A teraz jestem w dobrej formie.
-Cóż, miałaś farta. A kolejnego razu nie będzie.
-Uderzyłbyś mnie?- odwróciła się do niego na moment przerywając i uniosła jedną brew. Mężczyzna mlasnął.
-Szkoda było by takiej buźki. Nie musiałbym cie nawet tknąć aby wygrać.
-Ta jasne.- Amara wywróciła oczami i wróciła do walki z tym głupim zamkiem. Po paru chwilach w końcu ustąpił. Otworzyła skrzynie i rozczarowała się widząc co jest w środku. Pochyliła się i wyciągnęła skrzyneczkę z słoikami, w których znajduje się bezbarwna ciecz. Komuś chyba bardzo zależało aby chować to gówno. Odstawiła to obok na podłogę. Merle zainteresował się tym. Wstał z kanapy i w zaledwie czterech krokach znalazł się przy Amarze.
-A niech mnie. To bimber.- pochylił się aby wziąść jeden słoik, ale ciemnowłosa zauważyła co on chce zrobić i zdzieliła go po ręce zanim wziął to.
-Łapy z dala od tego gówna.- spojrzała na niego z dołu nadal kucają przy skrzyni.- Musisz być trzeźwy. Jak będziemy wracać to możesz tu wrócić po to.- podniosła się z klęczek stając przed nim.
-Strasznie się rządzisz.- stwierdził górując nad nią, ale ona przekrzywiła głowę w bok krzyżując ramiona. Nie bała się go.
-Jesteś teraz z nami wiec żyjesz na naszych zasadach. A nie chce byś schrzanił coś jak będziesz nawalony.- odsunęła się od niego. A wtedy do salonu wrócił Daryl.
-Wszystko gra?- zapytał przyglądając się im.
-Twój brat chce się nachlać.
-Serio? Skarży pyta z ciebie.- mruknął Merle. Ciemnowłosa spojrzała na niego przez ramie i chciała skomentować to, ale stwierdziła że nie warto.
-Masz coś?- zapytała podchodząc do młodszego Dixon'a.
-W spiżarni jest trochę słoików z ogórkami oraz dżemy.
-Lepsze to niż nic.- ciemnowłosa minęła brązowowłosego i weszła do spiżarni. Włożyła słoiki do torby po czym wyszła.
Ciemnowłosa trzymała torbę za ramiączko gdy podchodziła do braci i chciała zawiesić ją na ramie dlatego spuściła wzrok i nie patrzyła na Dixon'ów. I to był błąd choć były to zaledwie sekundy. Merle stał obok brata, ale też tak bardziej za nim. Widział jak jego braciszek przygląda się Amarze gdy do nich szła, cały czas gapił się w miejsce gdzie weszła do drugiego pomieszczenia. I wtedy wpadło mu coś do głowy. Gdy Rogers podeszła wystarczająco blisko, a była skupiona na swojej torbie, Merle pchnął mocno swojego braciszka do przodu. Ten nie spodziewając się tego poleciał przed siebie wprost na Amare, która upuściła torbę. Słychać było jak słoiki roztrzaskują się gdy uderzyły o ziemie. Ale nie tylko one upadły. Ciemnowłosa poleciała do tyłu upadając na plecy, a Daryl spadł na nią w ostatniej chwili wystawiając przed siebie ramiona aby całkowicie nie przygnieść jej swoim ciężarem. Amara stęknęła czując ból pleców i jak drugie ciało przyciska ją do podłogi. A gdy spojrzała w gore jej wzrok zetknął się z błękitnymi tęczówkami Daryl'a. Jego twarz była tak blisko że mogła poczuć jego ciepły oddech. Od razu zrobiła się czerwona na twarzy. W tej chwili miała tak dużą ochotę posmakować jego ust, a nawet na więcej, ale wiedziała że nie może. Daryl zarumienił się wpatrując się w nią i czując pod sobą jej zgrabne ciało gdy pomyślał o czymś czego nie powinien.
-Może wyjdę i dam wam chwile samotności?- cmoknął rozbawiony Merle.- Przystąp do działania braciszku. Może i jest ona nerwowa, ale założę się że w łóżku też potrafi pokazać pazury.- zaśmiał się głośno.
To było takie żenujące i upokarzające dla nich. Zobaczył ich w tak dwuznacznym położeniu i na pewno nie daruje później komentarzy na ten temat, już zaczął wygadywać głupoty. Daryl pośpiesznie wstał i pomógł podnieść się Amarze.
-Zamknij się.- warknął Daryl. Jego brat spojrzał na niego powoli się uspokajając.- Zrobiłeś to celowo.
-A nawet jeśli, to co?- zapytał z zadowoleniem. Daryl żachnął, ale niczego nie powiedział po czym minął brata trącając go ramieniem i wyszedł.
Amara podniosła z ziemi torbę, z której ciekło. Żaden słoik nie przetrwał, a na dodatek jej torba do niczego się już nie nadawała.
-Przez ciebie straciliśmy jedzenie.
-Znajdziemy coś lepszego.- machnął ręką nie przejmując się. Kobieta spojrzała na niego gniewnie, a czerwień z jej twarzy całkowicie jeszcze nie zniknęła przez co Merle miał ochotę znowu się śmiać.- Szkoda że nie poszliście dalej. Ta scenka była jak początek dobrego filmu porno.
-Jesteś obrzydliwy.- skrzywiła się przechodząc obok niego.
-Ale to nie ja miałem ochotę przyssać się do mojego braciszka.- zatrzymała się w miejscu gdy to powiedział.- To jak na niego patrzyłaś mówiło samo za siebie. I nie pierdol że nie chciałaś tego zrobić. Kłamstwo też ci nie wychodzi tak samo jak twoje żarty.
***************************
Życzę wam udanego sylwestra i tego by ten nowy rok był znacznie lepszy niż poprzedni! 😁🎆🎉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro