Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*61*

Nie wiedziała gdzie jest, ale czuła pod sobą miękki materiał. Miała trudności z otwarciem oczu, powieki były ciężkie, a jej brakowało sił. I wtedy poczuła zapach. Ten sam gdy obudziła się po tym jak próbowała się zabić. Daryl przyniósł te kwiaty bo tylko on w grupie wiedział że to jej ulubione. Ale przecież on odszedł wiec kto je przyniósł, a może tylko wydaje się jej że je czuje? Może umarła, a to niebo? Nic bardziej bzdurnego, pomyślała z goryczą. Po tym co robiła nie zasłużyła na Niebo, wiedziała o tym. To dało jej siłę i otworzyła oczy. Był dzień. A ona leżała na łóżku. Spojrzała w bok. To jej cela i na półce pod ścianą stoi butelka, a w niej kwiaty. Białe i rozłożyste z liśćmi w odcieniu głębokiej zieleni. Teraz zrozumiała. Ten głos, był prawdziwy. On wrócił.

Spróbowała podnieść się, ale wtedy prawie krzyknęła z bólu, który przeszył jej ciało. Zakręciło się jej w głowie gdy odsunęła nakrycie i usiadała na łóżku spuszczając nogi na ziemie. Była w czarnej bluzeczce na ramiączka. Ktoś zmienił jej ubranie. Podciągnęła materiał i zobaczyła bandaż wokół jej ciała. Hershel'owi udało się ją uratować. Skubany jeden, pomyślała lekko się uśmiechając. Myślała że umrze i już się z tym pogodziła, a jednak los pozwolił ponownie dać jej przeżyć. Można było nazwać to klątwą. Każdy wokół niej umiera, oprócz jej. 

Wstała powoli uważając na ranę i zbliżyła się do krzesełka, na którym wisi jej flanelowa koszula, a obok leżą buty. Założyła to wykonując powolne i ostrożne ruchy aby odczuć przy tym jak najmniejszy ból. Chwyciła jeszcze pasek z kaburą i bronią w niej i zapięła go wokół tali. Westchnęła wychodząc z celi. Rozejrzała się, ale nikogo niezastała. Zmarszczyła brwi. Gdzie oni wszyscy są? Ruszyła w stronę schodów, po których powoli zeszła krzywiąc się przy każdym kroku. Rana bolała ją i prawdopodobnie naruszyła ją, ale musiała się upewnić że on wrócił. Przeszła dalej i gdy wchodziła do drugiego pomieszczenia stanęła w miejscu zauważając obcą osobę siedzącą przy stoliku. Mężczyzna obklejał taśmą metalowe zakończenie gdzie powinna znajdować się jego ręka. Wyciągnęła broń z kabury i wymierzyła w niego.

-Kim jesteś?- zapytała z wrogim nastawieniem. Nieznajomy słysząc jej głos podniósł głowę i przerwał czynność.

-Wow, wow, spokojnie doktoreczko. Po co te nerwy.- powiedział z uśmiechem unosząc ręce do góry. Amara zwróciła uwagę na brak jednej z jego kończyn. Mężczyzna zauważył to i zamachał protezą siadając nonszalancko.- To dzięki Rick'owi.

Ciemnowłosa zmrużyła oczy powoli łącząc fakty. Ten facet nawet był trochę podobny do Daryl'a.

-Jesteś Merle?

-Zgadza się złotko. Słyszałaś o mnie?- kobieta zmarszczyła nos zauważając, że ten facet zachowywał się jakby wcale do niego nie mierzyła, jakby bawiło go to.

-Nie były to pochlebstwa.

-Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Może opuścisz broń i pogadamy sobie, poznamy się bliżej.

-Nie mów mi co mam robić.- fuknęła, ale i tak opuściła pistolet i schowała go do kabury.

-Amara Rogers, jednak Jason mówił prawdę o tobie. Wszyscy myśleli że zmyśla, ale jak widać tak nie było. Szkoda dzieciaka, był w porządku, nawet go polubiłem. Może my też się polubimy?- uśmieszek wpłynął mu na twarz i poruszył sugestywnie brwiami. Amara skrzywiła się słysząc dwuznaczność w jego słowach.

-Ew, pierdol się.- warknęła, na co Merle roześmiał się. Chciała iść dalej, ale nagle poczuła się słabo i złapała się krat aby zachwiać równowagę.

-Nie wyglądasz najlepiej doktoreczko. Pomogę ci.- mężczyzna podniósł się z miejsca i chciał do niej podejść.

-Nie zbliżaj się do mnie.- trzymała się mocno krat jedną ręką, a drugą położyła na broni dając mu jasno do zrozumienia aby został tam gdzie jest. Merle ustał w miejscu.

-Jak sobie życzysz tylko żebym nie musiał zbierać cie z podłogi. Musze przyznać, że twarda z ciebie lalka. Załatwić snajpera z kulką w brzuchu i to tylko jednym strzałem? Cholera, gorące jak diabli.- zaśmiał się co Amara zaczęła słyszeć jakby brzmiało w oddali. Zaczęła szybciej mrugać gdy wszystko zaczęło wirować jej przed oczami. Mocniej chwyciła kraty czując, że robi się jej jeszcze bardziej słabo.

-Nie dotykaj mnie.- burknęła gdy poczuła jak Merle złapał ją zanim upadła na ziemie. Próbowała odciągnąć go od siebie.

-Chcesz żebym ci kurwa pomógł czy nie?- zapytał, a ona odpuściła i pozwoliła mu poprowadzić siebie do stolika aby mogła usiąść. Gdy usiadła odsunęła się od niego na tyle ile mogła.

-Odsuń się. Gdzie pozostali?

-Na zewnątrz, próbują rozwiązać problem z sztywnymi.- powiedział cofając się tak jak ona chciała. Oboje usłyszeli jak ktoś wchodzi do pomieszczenia z zewnątrz. Spojrzeli w kierunku źródła dźwięku i zobaczyli Daryl'a, który stanął w miejscu gdy zauważył Amare. Ciemnowłosa podniosła się trzymając się stolika i patrzyła się na niego nie dowierzając że na prawdę wrócił.

-Hej.- przywitał się Daryl czując się niezręcznie i podchodząc do niej powoli. Nie był pewny jak zareaguje, ale jak na razie nie krzyczy i nie próbuje go uderzyć, a był pewien że mogłaby to zrobić. W końcu ona już taka jest i potrafi mocno przywalić. Ustał przed nią, a ona milczała, nie potrafił odczytać jej wyrazu twarzy.- Powinnaś leżeć w celi... 

Nie było mu dane dokończyć ponieważ Amara zamachnęła się i przywaliła mu z liścia. Tak mocno, że aż obrócił głowę w bok i złapał się za twarz czując jak płonie mu skóra.

-Co do cholery?- spojrzał na nią. Była zła, ale po chwili wyraz jej twarzy złagodniał.

-Za to że odszedłeś, palancie.- a po chwili owinęła ramiona wokół jego szyi ciesząc się że jednak zdecydował wrócić.- A to za to, że wróciłeś.- brązowowłosy stał sztywno niepewny czy powinien odwzajemnić gest. Obok stał jego brat, który teraz na pewno będzie truł mu o tym. Ciemnowłosa odsunęła się od niego z uśmiechem na twarzy. Brązowowłosy patrzył na nią błagalnie aby nie robiła tego co ma zamiar zaraz zrobić. Chciał szybko odsunąć się, ale Rogers zdążyła złapać go za koszulkę i pocałować go w policzek, w który go uderzyła. Jej delikatne wargi ukoiły pieczenie skóry, ale gdy się odsunęła i go puściła nie tylko ślad po uderzeniu był czerwony. Poczuł jak nagrzewa się mu twarz, teraz na pewno Merle będzie gderał i pierdolił głupoty.

Amara zmarszczyła brwi zakłopotana jego reakcją. Czasami rumienił się na jakąkolwiek bliskość, ale tym razem było inaczej. Przez to sama odczuła skrepowanie, a na jej policzki wpłynął lekki rumieniec. 

-Teraz już wiem czemu mojemu braciszkowi było tak spieszno tu wrócić.- Merle parsknął nabijając się, a gdy Daryl posłała mu mordercze spojrzenie było tylko gorzej, starszy Dixon śmiał się.

-Zamknij się!- oboje krzyknęli w tym samym czasie na niego, ale on nie miał zamiaru przestać.

- Nie mogę uwierzyć. Ale to było kurwa romantyczne, chyba puszczę pawia.- kpił sobie, a w szczególności z brata.- Od kiedy to jakaś pizdeczka zawróciła ci w głowie, że wracasz do niej jak posłuszny pies? Daje ci chociaż dupy?

I w tym momencie przesadził. Daryl miał ochotę mu przywalić w ten parszywy ryj za znieważenie jej, ale Amara wyprzedziła go. Ciemnowłosa z całych sił przywaliła mu pięścią w twarz aż Merle cofną się do tyłu oszołomiony. I przez to rana Rogers została naruszona. Kobieta złapała się za brzuch żałując, że dała się ponieść emocjom i złapała się stolika prawie upadając. Daryl szybko złapał ją za ramiona.

-Co tu się dzieje?- do pomieszczenia jak na zawołanie wszedł Rick, a zanim pozostali. 

Amara stęknęła czując że zaraz zemdleje. Daryl wyczuł to i podniósł ją przez co kobieta skrzywiła się jeszcze bardziej z bólu. Wyniósł ją z pomieszczenia kiwając głową do Hershel'a aby poszedł za nimi. Reszta przyglądała się. Merle wyprostował się wycierając zakrwawiony nos wierzchem dłoni.

-Zasłużyłem.- powiedział gdy inni mu się przyglądali po czym odeszli i zamknęli go w pomieszczeniu.

Amara skrzywiła się siedząc na łóżku i przyglądając się jak Hershel poprawia szwy.

-Naruszyłaś ranę, ale na szczęście nic poważniejszego się nie stało.- starszy mężczyzna nałożył nowy opatrunek na ranę i cofnął się do tyłu aby wziąść z półki bandaż.

-Sama to zrobię.

-Jesteś pewna?- kobieta kiwnęła głową, a staruszek oddał jej bandaż po czym wstał.- Ostatnio coś często muszę cie łatać.

Ciemnowłosa cicho się zaśmiała.

-Nic nie poradzę, że lubię obrywać.- powiedziała żartobliwie, staruszek uśmiechnął się lekko.- Wygląda na to, że ciężko mnie załatwić. Jakbym była wiecznie żywa.

-Odpoczywaj.- powiedział, a ciemnowłosa skinęła głową. Hershel kuśtykając opuścił jej cele.

Amara odetchnęła. Rozwinęła trochę bandaż, który trzymała w dłoni i końcówkę przyłożyła do biodra. Spróbowała przełożyć bandaż wokół jej tali, ale zatrzymała ruchy zanim nawet całkowicie obróciła się. Rana zabolała ją przy najmniejszym ruchu, mogła jednak pozwolić by Hershel obandażował ją, ale jak zwykle była uparta i twierdziła że sobie poradzi, że nie potrzebuje pomocy i bycia na czyjej łasce. Ponownie spróbowała, ale i tym razem wywołało to kolejną dawkę bólu.

Nie zwróciła uwagi, że w wejściu stoi Daryl i przygląda się jej nieporadnym próbom obandażowania się. 

-Pomóc ci?- zapytał. Amara podniosła bystro głowę nie spodziewając się, że ktoś tu jest.

-Um... jeśli mógłbyś.

Daryl odbił się od futryny, o którą opierał się ramieniem i zbliżył się do niej. Przykucnął przed nią i wziął od niej bandaż. Amara przyglądała się jego skupionej twarzy, jak sięgnął ręką za nią aby przełożyć bandaż i był przez chwile bliżej. Poczuła jak w pewnym momencie jego palce muskają jej odsłoniętą skórę brzucha, a po jej plecach przechodzi dreszcz. Odwróciła głowę w bok aby zakryć włosami niechciany rumieniec. Brązowowłosy w ciszy skończył owijać bandażem jej ciało, a gdy to zrobił uniósł swój wzrok na nią nadal przed nią klęcząc. Kobieta poprawiła bluzkę obniżając ją w dół.

-Przepraszam za mojego brata, nie powinien był tak mówić.- mruknął. 

-Potrafi być dupkiem.

-Ta.

-Ale rozumiem. Rodziny się nie wybiera. Jest taka jaka jest, nawet jeśli czasami zachodzi za skórę albo ma cię gdzieś.- ciemnowłosa spuściła głowę. Kusznik skinął głową, docenił to, nie miała do niego pretensji, że odszedł i właściwie to żałował tego. Rodzina Amary nigdy jakoś specjalnie o nią nie dbała. Oprócz jej dziadków, którzy dość szybko umarli oraz ciotki i jej męża, ale z nimi kontakt się urwał z kilku powód.

Zapanowała miedzy nimi cisza. Amara nadal na niego nie spojrzała co wziął za to, że powinien już sobie pójść. Podniósł się z klęczek.

-Nie rób tego więcej przy nim.- podrapał się po karku przygryzając od wewnątrz policzek. Ciemnowłosa spojrzała na niego marszcząc brwi.

-Czemu? Wcześniej ci to nie przeszkadzało, a przecież nie robię tego cały czas. Po prostu ucieszyłam się, że wróciłeś.

-Wcześniej mnie uderzyłaś.

-Nie dziw się, byłam zła na ciebie, ale przepraszam za to.

-Jest w porządku.

-Nie obchodzi mnie co twój brat myśli. Ale jeśli na prawdę chcesz, nie będę robić tego więcej przy nim. Cokolwiek zechcesz Dixon.- zasmuciło ją to, że tego chciał. Najwyraźniej wstydzi się jej czy coś w tym rodzaju. Daryl skrzywił się, słyszał przygnębienie w jej głosie gdy to mówiła, poruszyło go to. I zwróciła się eo niego po nazwisku. Nie chciał by to popsuło ich relacje, które są dość skomplikowane. Pomyślał, że to był głupi pomysł by ją o to prosić, ale nie mógł już cofnąć tego co powiedział.

-Pójdę już.- wymamrotał i obrócił się aby wyjść z jej celi. Amara jedynie w milczeniu przygląda się jak wychodzi.

***********
Z okazji cudownego okresu życzę wam udanych świąt, spełnienia marzeń, zdrowia i wszystkiego co najlepsze.

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
🎅🤶🎄🎁☃️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro