Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*59*

Gdy doszli już na dziedziniec widzieli jak Maggie wita się z swoim ojcem i siostrą po czym razem z Beth idą do środka. Hershel przy pomocy kul zbliżył się do nich. Starszy mężczyzna wymienił się porozumiewawczymi spojrzeniami z Amarą.

-Idźcie.- ciemnowłosa zwróciła się do Carol, Carl'a oraz Hershel'a.

-Dobrze że wróciłeś.- powiedział Hershel do Rick'a po czym odszedł z innymi do wiezienia. Amara poruszyła się nieswojo obok przyjaciela, który spojrzał się na nią gdy obserwowała jak tamta trójka wchodzi do wiezienia.

-Gubernator kazał Daryl'owi i Merle walczyć ze sobą. Zrobił z tego widowisko.- odezwał się, a ciemnowłosa przeniosła swoje spojrzenie na niego.- Cały tłum żądał aby się pozabijali. Jak trzeba być tak chorym, by tak robić?

Amara milczała i odwróciła wzrok. Rick poczuł się zaniepokojony.

-Co jest? Chodzi o dziecko?

-Nie, nic jej nie jest. Niezły z jej łakomczuch.

-Wiec o co chodzi?- zapytał z obawami. Spojrzała w końcu na niego i wyjaśniła że chodzi o pewnych ludzi, że dostali się tu do środka. Mężczyzna nie był tym zachwycony i ruszył szybko w stronę wejścia do więźnia. Amara ruszyła za nim. 

Rick przeszedł przez pomieszczenie gdzie przy stoliku siedzą przybysze posyłając im chłodne spojrzenie kompletnie ich ignorując i przeszedł dalej. Amara weszła za nim, a grupa podniosła się z swoich miejsc mając nadzieje że kobieta coś im powie. Ale ona milczała i trąciła siedzącego przy stoliku Carl'a, który pilnował obcych po czym oboje wyszli, a chłopak zamknął przejście.

Rogers ustała przy Hershel'u, który stał przy swojej celi. Oboje przyglądali się jak Rick wziął swoją córkę od Beth. Judith zaczęła szlochać będąc w ramionach swojego ojca. Amara zauważyła że Rick'a to poruszyło, wydawało się jakby jej płacz go bolał. Mężczyzna oddał z powrotem Judith blondynce, która poszła z nią na górę. Inni rozeszli się, a ciemnowłosa wykorzystała to aby móc porozmawiać z Rick'em. 

-Musimy porozmawiać.- Grimes spojrzał na nią gdy do niego podeszła i skinął głową.- Ci ludzie... może powinniśmy pozwolić im zostać.- zaproponowała, a on patrzył na nią jakby nie mógł uwierzyć że to powiedziała.- Wiem że ledwo ich znamy, ale nie wydają się być groźni. Gdyby chcieli nam zaszkodzić to zrobili by to zanim wróciliście by. Myślę że są w porządku. Tak jak Michonne, pomogła nam odzyskać naszych choć wcale nie musiała. Przyniosła pokarm dla Judith, pomogła odbić Glenna i Maggie...

-Nie, nie ma mowy.- wtrącił się jej. Amara zacisnęła szczękę. Czy on w ogóle ją słucha? Westchnęła i postanowiła spróbować jeszcze raz.

-Posłuchaj Rick.- zaczęła spokojnie.- Jest nas coraz mniej. A mamy na głowie Gubernatora. Przydadzą nam się nowi ludzie. Pokazali jacy są. Pomyślmy o przyszłości, w tym miejscu możemy rozwinąć społeczność, ale do tego potrzebni są inni. To miejsce może rozkwitnąć. A w tej chwili jesteśmy osłabieni. Daryl odszedł, Oscar nie żyje. W takim tępię żadne z nas może nie przetrwać. 

-To obcy ludzie. Nie znamy ich.

-Większość z nas na początku się nie znała. Ale jednak jesteśmy tu i teraz, razem. Wiem że masz obawy. Ale spójrz Axel i Oscar okazali się dobrzy. 

-Nie zgadzam się.- powiedział chłodno. Amara zacisnęła mocno pieści. Co jeszcze ma mu powiedzieć aby go przekonać? Tyreese i Sasha, polubiła ich mimo że prawie ich nie zna, ale wyglądają na dobrych ludzi. Zaryzykowała by aby ich przyjąć, tak samo jak z Michonne. Może jest małomówna, wydaje się gburowata i nietowarzyska, ale pomogła im. Dzięki niej odzyskali swoich.

-Wiesz co Rick? Nigdy nie zakwestionowałam twoich wcześniejszych decyzji, może i nie wszystkie mi się podobały, ale godziłam się na to bo jesteś naszym przywódcą i cie szanuje. Ale teraz chyba zacznę bo jesteś w błędzie. Tak jak pozwoliłeś Daryl'owi tak po prostu odejść z Merle. Z tym łajdakiem, który porwał Maggie i Glenna. 

-Podjął decyzje, to nie zależało ode mnie. Co niby miałbym zrobić? Zakuć go i zaciągnąć go tu siłą, a Merle strzelić kulkę w głowę. Tego ode mnie oczekujesz?- zbulwersował się mężczyzna.

-Nie, rozumiem że to była jego decyzja. A to jest twoja, ale nie zgadzam się z tym. Może sama podejmę swoją decyzje, nie powstrzymasz mnie tak jak nie powstrzymałeś Daryl'a. Może odejdę aby poszukać tego dupka, który postanowił nas zostawić tylko po to aby mu przywalić w twarz.- żachnęła czując jak złość się w niej gotuje. 

-I po tym co przeszliśmy tak po prostu też nas zostawisz?- zapytał z wyrzutami.

-Jak mówiłeś, to nie zależy od ciebie. Zrobię co chce, nikt mnie nie powstrzyma. Chce by ci ludzie zostali bo jestem gotowa im zaufać. Jeśli na prawdę ufasz mi, tak jak robiłeś to do tej pory, gdy przeżyliśmy tyle czasu na drodze. Wszystkie konsekwencje wezmę na siebie, ale pozwól im zostać. Będziemy potrzebować ludzi. Wątpię by Gubernator odpuścił. Sami sobie nie poradzimy. Wiem i rozumiem że nadal cierpisz po stracie Lori, przeszedłeś dużo, tak jak każdy z nas. Ale przemyśl to jeszcze, nie decyduj pochopnie. To że inni byli źli nie oznacza, że wszyscy tacy są. Już wszystko zaczyna się po woli walić. Nie dziel grupy jeszcze bardziej. Jesteś liderem, ciąży na tobie duży ciężar, ale nie musisz go dźwigać sam. Jestem tu po to aby ci pomóc, aby zapewnić pozostałym bezpieczeństwo. Jeśli przestaniesz słuchać tego co mówię nie licz że będę to znosić w ciszy. Dobrze wiesz że nie jestem taka. Mówię co myślę i robię co uważam za słuszne. Pomyśl o tym Rick zanim zadecydujesz. 

Rick przeczesał dłonią włosy milcząc i wiercąc się na swoim miejscu. Amara spojrzała na niego czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ale nie dostała jej. Cofnęła się i podeszła do schodów. Postawiła stopę na pierwszym stopniu, ale jeszcze na chwile zatrzymała się i obejrzała się przez ramie aby spojrzeć na swojego przyjaciela. Nie schrzań tego Rick, pomyślała po czym zaczęła iść na górę.

Przeszła obok Beth i Carol, które przyglądały się Judith, która leżała w kołysce z jasnego materiału. Daryl jej to załatwił. Ciemnowłosa spojrzała na napis na kołysce i przeczytała go "Wymiataczka". Tak Daryl nazwał Judith gdy jeszcze nie miała imienia. Zacisnęła usta w wąską linie i minęła w milczeniu Beth i Carol, które obejrzały się za nią. Weszła do swojej celi i zatrzymała się w miejscu zauważając stojący na półce już trochę uschnięty bukiet bzu w butelce. Gdyby dzisiaj wrócił pewnie znowu zakradł by się do jej celi i wymienił kwiaty na świeże. Odkąd Jason umarł robił to codziennie. Ciemnowłosa podeszła do półki i wzięła butelkę do reki mocno zaciskając na niej dłoń. Tak bardzo była zła. Zostawił ich, zostawił ją. Rozumiała że to jego brat, że to jego rodzina, jego krew. Ale myślała że ona też jest jego rodziną, a przecież dla niej był nią. Oni wszyscy są jej rodziną. Poczuła jak samotna łza spływa jej po policzku. Szybko otarła ją dłonią.

-Dość ryczenia, a zwłaszcza przez takich dupków. Niech sobie idzie w diabli. Nie potrzebuje go.- powiedziała sama do siebie, chodź prawda była zupełnie inna, po czym wyszła z celi i zbliżyła się do barierki. Spojrzała na trzymaną w reku butelkę z kwiatami i rzuciła nią o ścianę po drugiej stronie. Szkło rozprysło się i razem z kwiatami upadło na zimie na dolnej partii pomieszczenia gdzie już nikogo nie było. Oparła się rękoma o barierkę pochylając się nad nią i spoglądając w dół po czym odbiła się od niej. Zerknęła w stronę Carol i Beth, które przyglądały się jej w ciszy.

-Nic mi nie jest.- burknęła widząc zmartwienie na ich twarzach po czym odwróciła się i wróciła do swojej celi. 

~~~~

Amara wstała z łóżka gdzie leży nieprzytomna Michonne po tym jak opatrzyła ją i sprawdziła jej stan. Wyszła z celi gdzie przy wejściu stał Rick i z zewnątrz przyglądał się co robi.

-Śpi jak zabita. Pewnie pierwszy raz od wielu dni.- ciemnowłosa ustała niedaleko Grimes'a, który zamknął cele ciemnoskórej.- Sam nie wyglądasz najlepiej.- zauważyła, mężczyzna pokręcił jedynie głową.

-Kiedy będzie mogła stąd ruszyć?- zapytał, a Amara skrzywiła się. Jeszcze niedawno zrobiła mu wykład, a on nadal myśli o pozbyciu się tych ludzi.

-Parę dni o ile się obudzi. Pewnie doznała wstrząśnienia. Musze ją pilnować.

Razem ruszyli w kierunku gdzie Axel stał, a Carol pocieszała go po stracie przyjaciela. Inni przyglądali się im. 

-Był moim przyjacielem.- westchnął ze smutkiem Axel.

-Zginął w walce.- powiedział do niego Rick. 

-I co teraz? Gubernator nas zaatakuje?- zapytała z obawami Beth.

-Niech spróbuje.

-Zdaje się że ma ze sobą całe miasto. Więcej broni i ludzi.Przydałoby się wsparcie.- powiedziała Amara i spojrzała znacząco na Rick'a.

Całą grupą udali się do pomieszczenia gdzie jest Tyreese i inni. Rick wyszedł na środek, Amara stała tuż za nim po jego prawej stronie, reszta stała bliżej ściany. Przybysze wstali gdy oni weszli. Tyreese wyszedł na przód i wyciągnął rękę do Rick'a.

-Jestem Tyreese.- przedstawił się mężczyzna, ale Rick przyglądał mu się tylko i reszcie nieufnym spojrzeniem. Ciemnoskóry w końcu opuścił dłoń rozumiejąc, że nie poda mu dłoni aby się przywitać.

Wszystko działo się dość szybko. Ricka zaczął wypytywać ich, Tyreese i Sasha próbowali zapewnić go że będą pracować na siebie, że mogą być przydatni, że mogą im pomóc w przypadku problemów z innymi grupami. Ale Rick się nie zgodził. Zaczęli go wiec prosić. Amara wyszła z defensywą aby zmienił zdanie, nawet Hershel oznajmił że Rick popełnia błąd, był przeciwny wyrzucenia ich. Ale i to nie dało rezultatów, zaczęło być gorzej. Grimes zaczął się dziwnie zachowywać, na początku mamrotał coś pod nosem, dygotał, jakby chciał coś wyrzucić z swojej głowy. A gdy Maggie chciała do niego podejść wrzasnął przez co dziewczyna wycofała się wystraszona. Później zaczął krzyczeć i patrzeć w górę na schody jakby ktoś tam stał i chciał aby ta osoba zniknęła, mówił do niej. A próby uspokojenia go podziałały przeciwnie. Wyciągnął broń machając nią i krzyczał by odeszli. Wszyscy byli przerażeni i cofnęli się aby odsunąć się jak najdalej od niego, bali się że może kogoś postrzelić. Nie chciał nikogo słuchać, był jak w jakimś amoku, transie. Oszalał. Amara nie mogła pozwolić by kogoś skrzywdził, wyjęła swoją broń i uderzyła go w tył głowy ogłuszając go. Grimes upadł na ziemie nieprzytomny.

-Dla własnego dobra lepiej już idźcie.- zwróciła się do czwórki, która szybko i bez zbędnego gadania opuściła to miejsce. Amara spojrzała przepraszająco na Tyreese i Sashe gdy odchodzili po czym przyjrzała się chwile nieprzytomnemu Rick'owi. Nie rozumiała co temu człowiekowi odbiło, machał bronią jakby chciał kogoś zastrzelić. Westchnęła i przeniosła swoje spojrzenie na resztę. Byli roztrzęsieni i nie mieli pojęcia co przed chwilą do cholery się wydarzyło. Stali pod ścianą jakby zaraz mieli być rozstrzelani i patrzyli się na nią. Maggie obejmowała Carl'a, Glenn stał przy nich kryjąc ich własnym ciałem. Beth stała za swoim ojcem, a Carol blisko Axela.- No co? Ktoś musiał coś zrobić. Odbiło mu.- powiedziała gdy nadal się jej przyglądali po czym przetarła dłonią twarz. Jak na dziś już miała dość emocji. Odejście Daryl'a, szaleństwo Rick'a, a może jutro i jej coś się przydarzy? Tego było za dużo. Ominęła ciało Rick'a i bez słowa opuściła pomieszczenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro