Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*52*

Ciężko jej było się do tego przyznać, ale na prawdę już próbowała to zrobić. Zabić się. 

Daryl siedział w ciszy przyglądając się jej. Nie wiedział co powiedzieć. Był zszokowany. To nie był jedyny raz gdy próbowała.

Wspomnienie

Mężczyzna po czterdziestce pchnął Amare na ziemie, a ta upadła z jękiem czując rozprzestrzeniając się ból po jej ciele. 

-I co suko? Teraz już nie jesteś taka silna.- prychnął z pogardą i kopnął ją w brzuch. Kobieta krzyknęła i splunęła na ziemie krwią.- Było nie zabijać moich ludzki.

Po tym jak trzej mężczyźni napadli na Jassmy i Alex, które zostały w obozowisku a ciemnowłosa poszła zapolować, Amara zabiła napastników zanim zdążyli skrzywdzić dziewczyny. Pozostali z grupy tych mężczyzn znaleźli je dwa dni później. Było ich sześcioro nie wliczając tamtej trójki. Sami dorośli mężczyźni i nie mający wcale dobrych zamiarów. Byli wściekli za to że Rogers zabiła ich ludzi. Lider grupy bił ją na oczach Jassmy oraz Alex, które zostały przywiązane sznurem do oddzielnych drzew, płakały i były przerażone. Reszta miała ubaw z widoku.

Amara ciężko dysząc złapała się jedną ręką za brzuch. Kręciło się jej w głowie i miała wrażenie że każda cześć jej ciała krzyczy z bólu. Zakaszlała wypluwając krew. W większym stopniu oberwała w twarz, później kopał ją po plecach i brzuchu. Nie miała szans gdy je znaleźli. Było ich za dużo, a dziewczyny nie potrafiły się bronić, sama nie dałaby rade szóstce dorosłych mężczyzn. Może gdyby to ona ich zaskoczyła to wtedy mogłoby się udać, ale to oni pojawili się nie wiadomo skąd, a ona nawet nie miała czasu na wymyślenie jakiegokolwiek planu.

Lider grupy złapał ją za włosy mocno ciągnąc w górę tak, że zmusił ją aby na niego spojrzała, a ona znowu krzyknęła. 

-Mógłbym was po prostu zabić, ale byłoby za mało w tym frajdy.- uśmiechnął się paskudnie. Amara posłała mu wściekłe spojrzenie i plunęła mu w twarz. Mężczyzna warknął i otarł twarz dłonią, ale nie puścił jej włosów tylko mocniej ścisnął przez co syknęła z bólu.- Twarda z ciebie suka. Podoba mi się to, ale nie mam ochoty na gierki z tobą. Mam lepszy pomysł. Josh, Gorge wiecie co robić.- zwrócił się do dwójki swoich ludzi. Na twarzach wymienionych mężczyzn pojawiły się wstrętne uśmiechy.

-Błagam, nie... - wychrypiała Amara wiedząc co zaraz może się stać. Zrozumiała że w tej sytuacji siłą nie wygra, zostało jej tylko błaganie. Litościwie patrzyła na lidera grupy. Musiała zrobić wszystko aby nic nie zrobili Alex i Jassmy, były takie młode i niewinne.- Błagam... nie krzywdźcie ich. To ja zabiłam twoich ludzi, mnie ukarz, one nie mając z tym nic wspólnego.- załkała zrozpaczona i przerażona.- Błagam.

-I właśnie o to chodzi, ślicznotko.- pogłaskał ją po policzku, a ona wzdrygnęła się na jego dotyk.- Będziesz na to patrzeć, to twoja kara.

-Przestańcie, proszę... - błagała czując jak jej oczy zachodzą się łzami. Mężczyzna zaśmiał się i przesunął się w bok chwytając mocniej jej głowę od tyłu i ustawił ją tak aby miała dobry widok na to co zaraz ma się stać.- Nie rób tego!- zawyła gdy widziała jak mężczyźni dobierają się do dziewczyn. Próbowały siłować się z węzłami, płakały, błagały, ale miały zakneblowane usta i ciężko było cokolwiek zrozumieć. Amarze serce rozrywało się na kawałki. Patrzyły na nią przerażone i błagały spojrzeniami aby coś zrobiła, aby je uratowała. Ale ona nie potrafiła. Gdy tylko zaczęła się szarpać mężczyzna pchnął ją na ziemie i przycisnął butem jej plecy by nie mogła się podnieść. Czuła się jak robal zgniatany przez but. Upodlona i żałosna. Nie chciała patrzeć, odwróciła głowę, ale wszystko słyszała. Sama łkała próbując łapać oddech mimo bólu, to było tak okropne, rozrywało ją to od środka. Miała się nimi opiekować, dbać o ich bezpieczeństwo, ale zawiodła.- Zabije cie, was wszystkich! Przysięgam że to zrobię.- wrzasnęła rozpaczliwie. Mężczyzna zabrał nogę i przewrócił ją na plecy. Przekrzywił głowę w bok patrząc na nią z góry.

-Nie będziesz miała na to okazji.- zaśmiał się z kpiną po czym kopnął ją prosto w twarz. Ciemnowłosa straciła przytomność.

Pierwsze co zaczęła słyszeć Amara gdy zaczęła się przebudzać to było tak dobrze jej znane charczenie oraz stłumione nawoływania chyba jej imienia, nie była tego pewna. Miała trudności z otwarciem oczu, czuła że jej powieki są ciężkie, ale walczyła sama z sobą aby się ocknąć. W końcu otworzyła oczy, ale obraz był za mgłą. Na przemian mrużyła oczy i mrugała aby widzieć lepiej, ale i tak całkowicie dobrze nie widziała. Siedziała pod drzewem i miała związane za sobą nadgarstki. Czuła jak głowa jej pęka i wszystko ją boli nawet jeśli poruszyła się minimalnie. Przed sobą zobaczyła je, nadal do końca nie mogła rozpoznać ich, ale wiedziała że to Jassmy i Alex. Nadal były przywiązane, ale było coś jeszcze... sztywni, którzy zaczęli się schodzić wyczuwając ich. To sprawiło że zaczęła trzeźwo myśleć, a otępienie nagle zniknęło. Musiała coś szybko wykombinować. Pomyślała o sztylecie w bucie, miała ogromną nadzieje że nie zauważyli schowanego ostrza. Podciągnęła nogę bardziej za plecy aby sięgnąć buta rękoma. Miała z tym trudność bo ilekroć poruszyła się ból był ciężki do zniesienia, ale nie mogła przestać. Wyciągnęła sztylet i zaczęła przecinać sznur. A gdy udało jej się to zrobić było już za późno. Stłumione przez zakneblowane usta krzyki  Alex i Jassmy rozniosły się echem i dudniły w jej głowie. Sztywni dobrali się do nich choć było ich tylko kilku. Widziała jak rozrywają je na strzępy. Po tym wszystkim przez co przeszły zginęły w tak okrutny sposób.

-Nie!- niepotrzebnie się odezwała bo zwróciła tym uwagę dwóch chodzących trupów, którzy ruszyli w jej stronę. Podniosła się ociężale przy pomocy drzewa. Była zrozpaczona i wściekła. Zrobiła trzy kroki do przodu chwiejąc się, ale udało się jej jakoś zabić pierwszego szwedacza, który się do niej zbliżył. Ale z drugim było gorzej. Nie miała sił, była zbyt obolała. Złapał ją za ramiona. Jakoś udało jej się wbić sztylet mu w czaszkę. Ale był wyższy od niej i masywniejszy przez co nie dała rady go odepchnąć i poleciał na nią. Upadła do tyłu, a on prosto na nią. I wtedy znowu straciła przytomność.

~~~~

-Amara? Amara. Nie śpij, masz trening.- słowa mimo że wypowiedziane łagodnie jak do dziecka dudniły ciemnowłosej w głowie i zaczęły ją rozbudzać. Kojarzyła ten głos, dawno go nie słyszała. Uśmiechnęła się mimowolnie. Zawsze gdy umawiali się na ranne treningi przychodził do jej domu z samego rana, nawet dwie godziny przed spotkaniem i budził ją. Nie znosiła gdy to robił, ale też jednocześnie kochała to. 

-Benny.- wychrypiała i otworzyła powoli oczy. Zobaczyła stojącego nad nią swojego najlepszego przyjaciela, którego traktowała jak starszego brata. Mężczyzna posłał swój uroczy i szczery uśmiech, którym zawsze ją obdarzał.

-Witaj, czyżby wczorajszy dyżur w szpitalu tak cie wykończył?- jego niski głos był tak kojący, a on sam wydawał się być jak anioł. Miał na sobie swoją ukochaną koszulkę do ćwiczeń. Zawsze miał taką samą i zawsze ją nosił na treningach. Ludzie myśleli że chodzi cały czas w tej samej, ale on po prostu miał kilka sztuk identycznych.

-Czy ja nie żyje?

-Jeszcze nie. Musisz się podnieść. Zciągnij tego trupa z siebie.- Amara nagle ocknęła się z amoku i zdała sobie sprawę że truchło ją przygniata do ziemi. Ociężale i z paniką wygramoliła się spod niego.- Dobra dziewczynka. Zaczynamy trening.

-O czym ty pieprzysz?... Zaraz, nie jesteś prawdziwy.- spojrzała na niego jakby widziała przed sobą ducha, była zdezorientowana. Mężczyzna wzruszył ramionami uśmiechając się przyjaźnie.

-Tak. I moja rada, nie odwracaj się.- zmarszczyła brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi i zrobiła przeciwnie do tego co powiedział. Zrobiło jej się nie dobrze na ten widok. Ciała Alex i Jassmy były nadal przywiązane do drzewa, ale były częściowo zjedzone. Nawet krótkie spojrzenie na to nie pozwoli jej teraz nigdy zapomnieć o tym widoku. Po chwili poczuła smród rozkładającego się truchła. Nie wytrzymała i pochyliła się do przodu wymiotując.- Mówiłem abyś tego nie robiła. Ale jak zawsze, nikogo się nie słuchasz, uparciuchu. Czyżby to był fragment wiewiórki.- powiedział żartobliwie wskazując palcem na jej wymiociny. Kobieta znowu poczuła mdłości, ale przystawiła rękę do buzi powstrzymując je ,nie zwymiotowała ponownie. Odwróciła się od okropnego widoku i oparła się o drzewo.- Hej, nie siadaj. Musisz iść.- ciemnowłosa spojrzała na niego spod byka.

-Zostaw mnie.

-Nie mogę, jestem w twojej głowie. I musisz coś zrobić.- skinęła mu aby wyjaśnił jej o czym on mówi.- Tamci mężczyźni. Powiedziałaś że ich zabijesz, a powinnaś jakoś pomścić śmierć Jassmy i Alex.- zbliżył się do niej i uklęknął przed nią.- To źli ludzie. To co zrobili, im i tobie. Spójrz na siebie, wyglądasz tak okropnie że nie potrafię tego opisać. I na pewno skrzywdzą jeszcze kogoś innego.

-Chcesz bym ich zabiła?

-To ty tego chcesz, w głębi, w swojej podświadomości. Ja jestem tylko twoim wytworem. Wiem że tego chcesz i ty też to wiesz. Później gdy to zrobisz będziesz mogła skończyć z tym wszystkim raz na zawsze.

-Skończyć?

-Nie gadaj tylko wstawaj. Ich tropy na pewno jeszcze tu gdzieś są. Czas zapolować.

Amara wstała powoli. Nadal czuła się kiepsko i nadal była obolała, ale chciała zemsty. Ci ludzie zapłacą za to co zrobili. Niestety zabrali jej wszystkie rzeczy, ma jedynie przy sobie sztylety, które zawsze chowała w butach. Na wszelki wypadek rozcięła truchło jednego z sztywnych i wymazała się jego wnętrznościami aby inni szwedacze nie poczuli jej. Po ty zaczęła szukać śladów. Benny zniknął w tym samym momencie gdy natrafiła na trop tamtej grupy. Gdy podążała nim była jakaś oddalona od rzeczywistości, czuła się dziwnie. Miała zamiar ich wszystkich zabić i nie czuła się z tym źle. Może to i oznaczało że jest złą osobą, ale nadal wierzy w dobro, a oni nie są dobrzy. Tacy ludzie nie powinni żyć i dopilnuje by tak było. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro