*4*
4 miesiące później, obóz w wąwózie pod Atlantą
Chłopak w wieku szesnastu lat podbiegł do idącego w stronę lasu mężczyzny z kuszą.
-Daryl, poczekaj!- krzyknął za nim, a mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na niego.
-O co chodzi, Jason?
-Wiem że idziesz na polowanie dlatego chciałbym się przyłączyć.
-To nie jest najlepszy pomysł.
-Czemu? Umiem trochę posługiwać się bronią, Amara mnie tego uczyła, a ona jest w tym najlepsza.
-Skończ gadać. Cały obóz ma dosyć twoich historyjek o nie zwyciężonej pani doktor i o tym czego to ona nie potrafi. Masz strasznie wybujałą wyobraźnie.
-To nie prawda, lubią gdy im opowiadam, a zwłaszcza wieczorem przy ognisku. Na pewno gdzieś tam jest i mnie szuka, wiem to. Ale skoro nie chcesz bym z tobą szedł, musisz wiedzieć jak ona wygląda.
-A to niby po co?
-Możesz ją spotkać. Ma ciemne włosy i niebieskie oczy...
-Jak duża liczba kobiet.- wtrącił się Daryl.
-Racja, ale ma bliznę na prawym boku szyi. Nie jest trudno jej nie zauważyć, a zwłaszcza jeśli ma spięte włosy.
-Wątpię by się odnalazła. Pewnie nie żyje.- powiedział smętnie i odszedł od Jason'a kierując się do lasu.
~~~~
Amara wbiła maczetę w głowę ostatniego sztywnego, którzy ją otoczyli. Kobieta otarła rękawem ślady krwi sztywnych i zmieszany z nią pot z twarzy. Była wykończona, szła długi kawał przez las, a jedyne co znalazła do dwie grupy zombie po kilka sztuk. Za niedługo zacznie się ściemniać, a ona musi znaleźć schronienie, nocą sztywnych jest najwięcej. Wychodzą jak robale spod ziemi, wtedy najlepiej przeczekać gdzieś i nie szwendać się jeśli chce się przeżyć.
Ciemnowłosa poprawiła kucyk, który rozluźnił się podczas walki. Oparła się na moment o konar drzewa by trochę odetchnąć, ale żeby nabrać siły musiała by przespać kilka godzin, a teraz takiej możliwości nie ma.
-Dobra, Amara. Idź dalej, coś w końcu znajdziesz.- próbowała się zmotywować. Odsunęła się od drzewa i zaczęła iść przed siebie.
Na mapie, którą znalazła dowiedziała się ze pod Atlantą jest wąwóz. To może być całkiem dobre miejsce na schronienie, a nawet zrobienie tam obozowiska. Na początku epidemii myślała że to właśnie w Atlancie jest bezpiecznie, ale to nie była prawda. Całe miasto jest pełne sztywnych, można tam spotkać jedynie śmierć.
Niebieskooka poprawiła ramiączko torby, które prawie zsunęło jej się z ramienia i brnęła na przód z bronią w dłoni gotowa do obrony i ataku.
Te cztery miesiące spędzone na zewnątrz, poza ośrodkiem który upadł bardzo dały jej się we znaki. Momentami miała załamania nerwowe, miała tego wszystkiego dość. Większość czasu spędziła sama. Napotkała kilka osób na drodze, ale oni podróżowali w innym kierunku niż ona albo nie przeżyli gdy zaatakowali ich sztywni. Wiec po prostu wolała unikać ludzi, żeby nie musieć patrzyć jak umierają albo nie musieć kończyć ich męki gdy sztywny ich dziabnął. Ale samej jest znacznie ciężej przetrwać, nie masz z kim nawet porozmawiać i ponarzekać jak bardzo świat jest do dupy. Jedyna rzecz, która nadal trzyma ją przy zdrowych zmysłach jest szansa odnalezienia Jason'a i Benny'ego. Gdyby wtedy w domu znalazła ich ciała prawdopodobnie palnęła by sobie nawet w głowę, ale oni wyjechali i są gdzieś. Wiec musi walczyć by ich odnaleźć.
Przeszła jakieś pół godziny rozglądając się uważnie. Mimo zmęczenia nie może pozwolić sobie na chwile nieuwagi. Szukała jednocześnie jakiejś kryjówki jak i śladów jakiegoś zwierzęcia, które mogłaby wziąść na ruszt albo rośliny, które mogły by się nadać do jedzenia czy do leczenia, a na tym dobrze się zna. Nigdy nie pomyślała że to wszystko może jej się przydać. Zawsze traktowała to jako hobby, inni uważali ją z tego powodu za dziwną, ale ona się tym nie przejmowała. Robiła to co chciała i nie obchodziło jej zdanie innych, przecież nie może pozwolić by ktoś decydował o jej życiu bo gdyby na to pozwoliła niczego by nie osiągnęła.
Zatrzymała się gdy zauważyła krzaczek jagód pod drzewem. Przykucnęła i sięgnęła dłonią by zerwać kilka wtedy coś w oddali rzuciło jej się w oczy, nie była pewna co to dokładnie bo drzewa jej zasłaniają i jest to trochę daleko. Sięgnęła do zawieszonej na szyi lornetki i przyjrzała się. Obóz. Znalazła czyjś obóz, zauważyła kobiety i dwójkę dzieci oraz kamper, ale dokładnie ich twarzy nie mogła zobaczyć. Jednak ktoś wykorzystał okolice wąwozu do zrobienia schronu przed sztywnymi. Mogłaby podejść bliżej i sprawdzić czy ktoś z jej bliskich tam się znajduje. Ale to ryzykowne, nie wiadomo kim są ci ludzie. Mogą ją zastrzelić gdy się zbliży i tyle z tego będzie miała, już spotkała takich ludzi na drodze. Wtedy ją postrzelili w nogę, ale udało jej się im uciec. Dobrze że jest lekarzem bo wtedy nie dała by rady wyjąć sobie kuli i opatrzyć ranę.
Usłyszała za sobą ledwo słyszalny szelest jakby ktoś się do niej zbliżał, ale zanim sięgnęła do paska po broń odezwał się męski głos.
-Nie radziłbym. Wstań i odwróć się, powoli.- rozkazał stanowczo.
Amara podniosła się i powoli odwracając się przodem do mężczyzny podniosła ręce do góry.
-Nie chce kłopotów.- powiedziała kobieta do stojącego przed nią brązowowłosego mężczyzny, który mierzy do niej z kuszy. Jest od niej starszy o może kilka lat, ale musiała przyznać że jest niczego sobie. Ale nie pozwoli nikomu do siebie mierzyć. Mężczyzna przyjrzał się jej i zauważył na jej szyi bliznę, zmarszczył brwi przypominając sobie co mówił mu ten irytujący chłopak, który nie potrafi trzymać buzi na kłódkę.
Amara wykorzystała rozkojarzenie brązowowłosego i postanowiła go obezwładnić. Chwyciła kusze i odciągnęła ją w bok by jej nie zranił po czym złapała go za tą samą rękę, w której trzyma broń i pociągnęła go w swoją stronę. Przerzuciła go sobie przez ramie, upadł z hukiem twarzą do ziemi, a ona przygniotła go jeszcze stopą by jej się nie wymknął trzymając go nadal za rękę i wykręcając ją by się nie ruszył. Zabrała mu kusze i wymierzyła nią w niego.
-Fajna kusza, może sobie wezmę.- mocniej wykręciła mu ramie, ale nie na tyle by je uszkodzić. Mężczyzna syknął z bólu.
-Amara.- wychrypiał.
-Co?- zapytała kobieta skołowana skąd zna jej imię.
-Amara Rogers.- powtórzył brązowowłosy, a ona jeszcze mocniej ścisnęła jego ramie.
-Skąd wiesz jak się nazywam?
-Jason, on mi powiedział.
-Jest z tobą w tym obozie, który tu jest?- zapytała czując jak serce mocniej jej bije słysząc imię swojego chłopca i fakt że mówił innym o niej. Mężczyzna przyznał że tak.- Zaprowadź mnie do niego.- rozkazała puszczając jego rękę i cofając się o dwa kroki by mogła go mieć na widoku.- Wstawaj i prowadź, ale bez żadnych sztuczek.
Brązowowłosy wstał powoli rozmasowując ramie i spojrzał na ciemnowłosą.
-Nie patrz się tylko prowadź.- powiedziała mierząc w niego z jego własnej kuszy.- Dostaniesz swoją zabawkę później. Idź.- ponagliła go. Mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w stronę jego obozowiska.
Szli w ciszy, ale Amarze niezbyt to się podobało.
-Wybacz za ramie, ale musiałam się bronić. Nie znam cie, ale ty mnie tak. Wiec masz jakieś imię?- zapytała, ale nie odpowiedział jej. Amara wywróciła oczami, najwyraźniej ten człowiek nie należy do towarzyskich, nawet na takiego wygląda. Ale dżinsowa kamizelka, którą nosi jest fajna, mimo że jest trochę podniszczona, ma na tyle jasne skrzydła, które w sumie już takie czyste nie są.
-To tutaj.
Dotarli do miejsca gdzie las się skończył i gdzie przy jego granicy jest rozstawiony obóz.
-Daryl. Co się dzieje? Kim jest ta kobieta?- zapytała jakaś kobieta z długimi kasztanowymi włosami. Czyli tak ma na imię., pomyślała Amara. We dwoje weszli bardziej w głąb obozu, a inni obozowicze zaczęli się schodzić i im przyglądać. Zaczęli szeptać miedzy sobą, a kobiety zakryły dzieci swoim ciałem wyczuwając zagrożenie.
-Nie chce nikogo skrzywdzić, szukam kogoś. Podobno tu jest.- powiedziała Amara i opuściła kusze.- Hej Daryl.- mężczyzna odwrócił się do niej, a ona oddała mu jego broń.
-Co tu się dzieje?- zapytał ciemnowłosy mężczyzna idący w ich stronę razem z kimś jeszcze. Amara spojrzała na osobę za nim i uśmiechnęła się.
-Amara?- zapytał chłopak i podbiegł w jej stronę. Ciemnowłosa rozłożyła ramiona, a Jason przytulił się do niej, obiela go mocno ciesząc się że go w końcu znalazła.- Wiedziałem że mnie znajdziesz. Nigdy w to nie zwątpiłem.
-Gdzie Benny? Też tu jest?- zapytała i puściła Jason'a uśmiechając się radośnie, że zaraz on wyjdzie i będzie mogła się z nim przywitać. Ale chłopak posmutniał i odwrócił wzrok. Amarze mina zrzedła gdy zdała sobie sprawę że Benny'em się nie udało. Poczuła się okropnie, straciła bliską jej sercu osobą, a przecież robiła wszystko by ich oboje znaleźć.- Ważne że chociaż ty żyjesz.- ponownie przytuliła Jason'a i pocałowała go w czoło głaskając go po włosach, które dużo urosły od ich ostatniego spotkania.- Będę cie musiała przyciąć małpiatko.- zażartowała próbując nie załamać się i pokazać że jest silna. Jason uśmiechnął się smutno do niej.- Weź swoje rzeczy, zaraz ruszamy.
-Jestem Shane Walsh.- przedstawił się ciemnowłosy dobrze zbudowany mężczyzna wtrącając się w ich rozmowę. Amara spojrzała na niego.- Nie musicie odchodzić. Jason to dobry dzieciak, dużo nam pomógł. A jeśli to co o tobie nam mówił jest chociaż w połowie prawdą to przyda nam się taka osoba i jesteś lekarzem wiec tym bardziej.
-Jason lubi opowiadać historyjki, ale jestem pewna że nie kłamał o tych o mnie. I jeśli na prawdę nie macie nic przeciwko to chętnie zostanę.- niebieskooka rozejrzała się po zgromadzonych, ale nikt nie wyraził żadnego sprzeciwu.
-Witamy w grupie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro