*42*
Osiem miesięcy później
Grupa ludzi trzymając się blisko siebie przebiegła truchtem miedzy drzewami w stronę opuszczonego domu. Kilkoro z nich z bronią w reku zbliżyło się do budynku jako pierwsi aby sprawdzić czy miejsce jest bezpieczne. Reszta została na zewnątrz aby poczekać na ich sygnał by mogli do nich dołączyć. Gdy go dostali wbiegli szybko do domu, a niektórzy zaczęli barykadować drzwi oraz okna aby zabezpieczyć dom przed wtargnięciem sztywnych do środka.
Amara pomogła wygodnie usiąść Lori pod ścianą. Kasztanowowłosa jest już bliska terminu rodzenia, który Amara wyznaczyła. A w takich warunkach jest to bardzo ryzykowne aby dziecko przyszło na świat. Hałas może przyciągnąć sztywnych, a wtedy mogą nie zdążyć uciec. Gdy Lori usadowiła się wygodnie Amara odeszła od niej i zaczęła pomagać innym w zabezpieczeniu domu. Zerknęła kątem oka na Daryl'a, który podał jej deskę. Przytrzymała ją na oknie aby brązowowłosy mógł wbić gwoździe i przybić ją do ściany. Gdy skończyli sprawdzili jeszcze czy jest coś w tym domu co nadaje się do jedzenia, ale niestety niczego nie znaleźli. Wiec wszyscy zebrali się w salonie i pozajmowali miejsca aby odpocząć. Zapadła już noc gdy jechali, musieli zatrzymać się i poszukać schronienia. Akurat mieli farta i znaleźli ten dom, a nie zawsze go mieli.
Rogers rozejrzała się po zgromadzonych, na których twarzach gości zmęczenie oraz głód. Ostatnio nie było im dane znaleźć pożywienia, wiewiórki w pewnym momencie też się skończyły, a jedzenie samych roślin nie mogło dać organizmowi tego czego potrzebuje najbardziej. Ciemnowłosa westchnęła ciężko. Od ośmiu miesięcy odkąd opuścili farmę nie znaleźli stałego schronienia. Ciągle musieli się przemieszczać, to ich wykańczało powoli. Zima była trudna do przetrwania, jesień także, w tym roku była dość chłodna i deszczowa. Mieli przez to problemy z grypą, czworo z nich ciężko zachorowało, ale na szczęście wrócili do pełni sił. Amara się tym zajęła, kolejny plus że zna się na leczniczych roślinach i ziołach. Gdyby nie to, mogli by nie wyzdrowieć, a nie potrafili znaleźć odpowiednich lekarstw, które nadałyby się. Wszyscy musieli trzymać się razem, każdy miał jakieś obowiązki i zadania. Dbali o siebie na wzajem, musieli to robić. Stali się rodziną nawet jeśli nie łączyła ich wszystkich wspólna krew.
Daryl oraz Amara, to oni w większym stopniu dbali o zdobycie pożywienia. Gdy nie udało się znaleźć żadnego puszkowanego jedzenia czy czegoś w tym stylu oboje szli na polowania. Zdarzyło się kilka razy że oddzielali się od grupy nawet na więcej niż dzień tylko po to aby z determinacją i poświeceniem upolować cokolwiek co można zjeść. Wielokrotnie narażali własne życie, ale musieli to robić aby pomóc innym. Przez to zbliżyli się do siebie. Stali się partnerami w prawie wszystkim. Nie musieli rozmawiać aby wiedzieć co drugi ma na myśli. Złączyła ich jakaś wyjątkowa wieź, której nie potrafili określić. Niby przyjaźń, a może jednak coś głębszego? I możliwe że tak było. Ale nigdy nie wchodzili na ścieżkę uczuć, nawet nie próbowali o tym rozmawiać. Jedno nie wiedziało co czuje drugie i na odwrót. Wiec trzymali się bezpiecznej strefy choć nie obywało się od czasu do czasu bez żartobliwych komentarzy z domieszką flirtu, a zwłaszcza ze strony Amary co z czasem stało się wystarczająco częste, że Daryl po prostu się do tego przyzwyczaił, a przynajmniej nie dawał po sobie poznać jak to na niego działało. Bo działało i to bardzo, ale nie chciał się do tego przyznać. Udawał że to po nim spływa, że to tylko niewinne wygłupy. Ale tak nie było. Ciemnowłosa specjalnie to robiła próbując mu dać do zrozumienia, że jest jej znacznie bliższy niż zwykły przyjaciel.
Relacje z pozostałymi również się wzmocniły, ale nie tak jak z brązowowłosym. Jason i Beth stali się parą. Amara cieszyła się że piwnooki mógł zaznać trochę szczęścia i miłości w tak paskudnym świecie. A blondynka stała jej się bardzo bliska. Oni wszyscy stali się dla niej bardzo ważni. Byli jej nową rodziną.
Tak jak powiedział Rick gdy opuścili farmę, nie było już wspólnego podejmowania decyzji. To co on zadecydował miało być przyjęte przez pozostałych. I tak było, słuchali się go. Ten człowiek doprowadził ich wszystkich żywych aż do tej chwili. Utrzymywał ich przy życiu, robił co mógł aby byli bezpieczni i zapewnić im to czego potrzebują. A było i jest to niewyobrażalnie trudne do wykonania. Pomagali mu w tym Daryl oraz Amara, którzy stali się takimi jakby jego zastępcami, pomocnikami. Jeśli Grimes potrzebował czyjejś rady albo sugestii oni byli przeważnie pierwszymi osobami do których się zwracał.
-Pierwszy wezmę warte.- przemówił Rick wstając z miejsca i podchodząc do zasłoniętego i zabitego deskami okna. Po nim ma czatować Tdog, później Daryl i na końcu Amara.
Brązowowłosy starał się aby jak najczęściej brać warty przed Amarą. W ten sposób mógł pozwolić jej dłużej spać i samemu odbyć jej cześć godzin. Ale ciemnowłosa wiedziała to i nie raz miała pretensje że nie powinien tego robić, on też potrzebuje snu. Ma być sprawiedliwie wiec gdy on tak robił to i ona zaczęła robić to samo. Nie chciała aby się poświęcał cały czas, ona również próbowała odciążyć go, zwłaszcza gdy widziała że tego potrzebuje. Oboje na wzajem robili to, a później kłócili się o to i mieli do siebie pretensje.
Amara położyła się i podłożyła pod głowę zwiniętą kurtkę. Nie było tu dużego wyboru miejsc do spania wiec większość musiała zadowolić się podłogą. Kobieta ułożyła się na boku i zerknęła na moment w stronę Jason'a oraz Beth, którzy razem położyli się pod ścianą i przykryli kocykiem. To był bardzo uroczy widok. To jak na siebie patrzyli, troszczyli się o siebie. Sam ich widok razem sprawiał że czuła ciepło na sercu. Szansa na młodzieńczą miłość w takim świecie? Coś niebywałego i niezwykłego. Rogers przeniosła swoje spojrzenie na Daryl'a po drugiej stronie pokoju. Gdy ich oczy skrzyżowały się ciemnowłosa posłała mu śmiech, który on o dziwo nieznacznie odwzajemnił, a to rzadki widok. Mimo że się zbliżyli to on i tak nadal był małomównym wybuchowym gburkiem. Oh, jak bardzo nie znosił gdy tak go nazywała, a zwłaszcza przy kimś. Wtedy gdyby wzrok mógł zabijać umarłaby z tysiąc razy. Wielokrotnie reszta grupy była świadkami ich sprzeczek, zwykle nie były poważne i często po prostu posyłali sobie mordercze spojrzenia. I ta forma ich pojedynków dla innych była zabawna i niepoważna, ale to było lepsze niż słuchanie ich uniesionych głosów. A później po prostu zachowywali się normalnie, samo przechodziło jakby walce nie doszło do sprzeczek. Daryl bywał wybuchowy i impulsywny, a Amara uparta i nerwowa. To niebezpieczna mieszanka, ale wiele ich też łączyło. Mimo że po ciemnowłosej tego nie widać, ale za młodu była nikim, tak się czuła i była traktowana. Była samotnikiem, z którym nikt nie chciał się zadawać, ale zmieniła to. Osiągnęła tyle, a ci którzy jej dokuczali kiedyś tylko mogli jej pozazdrościć. Za to brązowowłosy do tej pory czuje się nieudacznikiem i wyrzutkiem. Nikt nie pokochał ani nie pokocha Dixon'a, tak zawsze wmawiał mu jego ojciec, który się nad nim wyżywał. Ale przy Amarze zaczął czuć się kimś. Nie powiedział jej tego, nie chciał się tym dzielić i przyznać jak był traktowany. To nadal go boli, mimo że minęły lata.
Rogers uśmiechnęła się do Daryl'a ostatni raz po czym zamknęła powieki aby pójść spać. Dixon lubił wtedy wykorzystywać fakt, że ona pierwsza zasypia. Mógł bezkarnie jej się przyglądać i zapamiętać każdy szczegół jej twarzy, każdą niedoskonałość, która dla nie go była doskonała. Dopiero gdy wiedział że ona już śpi sam mógł w spokoju dać się zabrać do krainy Morfeusza.
Wspomnienie
Daryl i Amara biegli przed siebie robiąc hałas aby odciągnąć sporą liczbę sztywnych od pozostałych by ci mieli czas na ucieczkę. Rzucali w nich kamieniami i krzyczeli. Spacerowicze bezmyślnie podążali tuż za nimi.
-Co za idioci.- powiedziała ciemnowłosa z lekkim uśmiechem na twarzy. To było trochę zabawne. Można powiedzieć że grali z nimi w berka.
-Ich głupota potrafi zadziwić.- Amara zachichotała na komentarz brązowowłosego. Ale gdy przebiegli pomiędzy kolejnymi drzewami drogę odcięli im inni sztywni, którzy niespodziewanie pojawili się przed nimi. Zaczęli ich otaczać.
-Cholera!
-Na drzewo, szybko.
Dixon pierwszy wskoczył na drzewo, które wydało im się najbardziej odpowiednie. Gdy wspiął się schylił się i wyciągnął rękę aby pomóc Amarze. Złapał ją, a ciemnowłosa zaczęła się podciągać, ale poczuła jak spacerowicze łapią ją za nogę i zaczęli ciągnąć w dół. Pisnęła zaskoczona i spanikowana. Zaczęła wierzgać nogami aby ją puścili, a kusznik z całych sił zaczął ją podciągać.
-Pierdol się świńska mordo!- splunęła na sztywnego, który trzymał jej nogę. Kopnęła go trzy razy w twarz dzięki czemu roztrzaskała mu czaszkę, a ten w końcu ją puścił. Daryl wykorzystał to i wciągnął ją na drzewo. Rogers usadowiła się na gałęzi, przy której na innej sąsiedniej siedzi brązowowłosy. Kobieta przytuliła się do drzewa uspakajając oddech.
-Było blisko.- stwierdziła i spojrzała na kusznika.
-Jesteś cała?
Amara zerknęła na swoją nogę i nie zauważając żadnych niepokojących ran ani zadrapań przytaknęła głową że jest w porządku.
-Ile razy będziemy musieli to robić?- zapytał mężczyzna choć odpowiedz była jasna.
-Dopóki żyjemy.
To nie pierwszy i nie ostatni raz gdy ryzykowali swoim życiem i będą to dalej robić aby odciągnąć sztywnych od pozostałych i dać im czas na ucieczkę gdy będzie trzeba. Wtedy tamci mogli mieć szanse na przeżycie. Gdy zagrożenie się pojawiało musieli jak najszybciej kombinować dywersje. Ale dopiero tym razem jedno z nich faktycznie mogło zginąć. W wcześniejszych przypadkach bez większego problemu odciągali uwagę spacerowiczów i zmywali się zanim ci dopadli by ich.
Daryl spojrzał w dół widząc jak zgraja chodzących umarlaków wyciąga w górę ręce aby ich dorwać. Myślą że to im pomoże, jakie to mylne. Ale oni nie myślą wiec nie wiedzą tego. Kusznik zerknął na Amare, która nadal obejmuje korę drzewa.
-Jeśli chcesz przytulić się wystarczy powiedzieć.
Amara spojrzała na niego z błyskiem w oczach i puściła drzewo.
-A od kiedy to Dixon chce się tulić? - zapytała żartobliwie drocząc się z nim. Mężczyzna odchrząknął i wzruszył ramionami.- Jesteś zazdrosny o drzewo?- dokuczyła mu.
-Nie.- powiedział oschle.
-Nie musisz się martwić. Wole ciebie, jesteś wygodniejszy.- posłała mu bezczelny uśmiech puszczając oczko, na co kusznik wywrócił oczami. Lubiła takie zagrywki. W ten sposób mogła wyrazić to co czuje, a on nie jest tego świadomy, a przynajmniej tak się jej wydaje. Daryl myśli że ona tylko tak z nim pogrywa. Ale myli się, te komentarze mają drugie dno, w które nie mógłby uwierzyć nawet jeśli przychodziło mu to do głowy wiele razy. Po prostu myślał że to tylko żarty, a ona wcale nie czuje tego do niego. Bo jakim cudem ktoś taki miałby obdarzyć go jakimkolwiek uczuciem?
Musieli poczekać aż sztywnych ubędzie wystarczająco dużo aby sobie z nimi poradzili i mogli zejść na ziemie by wrócić i dołączyć do reszty na drodze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro